Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Czarno-białe rozpoznawanie. Przed kapitułą dominikanów

Fot. Maciej Maziarka / fdol.pl

Musimy uznać, że jesteśmy w kryzysie i że z naszego powodu w kryzysie wiary jest wielu ludzi, którzy dotąd ufali nam jako duszpasterzom i kaznodziejom – mówi Maciej Biskup OP. Czy podzieli ten pogląd kapituła prowincjalna – najwyższa władza polskich dominikanów?

W poniedziałek, 24 stycznia, zacznie się w Krakowie kapituła prowincjalna polskich dominikanów. Spotkanie takie odbywa się co cztery lata. Biorą w nim udział: prowincjał, przeorzy oraz delegaci ze wszystkich klasztorów. To w sumie 54 osoby, które do 19 lutego mają podsumować minione cztery lata, wybrać nowego prowincjała i wytyczyć kierunki działań na kolejną kadencję.

Przed tegoroczną kapitułą świeccy dominikanie uruchomili specjalną akcję #OgarnijKapitułę i stworzyli dla niej dedykowaną stronę w internecie #OgarnijKapitułę, by modlić się m.in. o „mądre rozpoznawanie” dla uczestników kapituły. W chwili, gdy piszę te słowa, w akcji uczestniczy blisko 1,7 tys. osób.

Stare krzywdy i krok naprzód

Patrząc z boku na Zakon Kaznodziejski w Polsce – ze szczególnym uwzględnieniem ostatniego roku – wydaje się, że owo „mądre rozpoznawanie” jest czarno-białym braciom szczególnie potrzebne. Miniony rok położył się bowiem cieniem na całym zgromadzeniu i jego władzach. Na początku 2021 r. na światło dzienne wyszła sprawa o. Pawła M., który we wrocławskim klasztorze przekształcił duszpasterstwo akademickie w de facto sektę, przez lata manipulował otaczających go młodych ludzi, wykorzystywał seksualnie i gwałcił należące do jego wspólnoty kobiety.

Polscy dominikanie podzielili się na tych, którzy uznali, że trzeba raport komisji Terlikowskiego przeczytać i odłożyć na półkę, oraz tych, którzy sądzą, że trzeba podjąć konkretne działania. Wydaje się, że na razie więcej zwolenników ma opcja pierwsza

Tomasz Krzyżak

Udostępnij tekst

Okazało się przy tym, że władze zakonu o sprawie wiedziały od kwietnia 2000 r., ale Paweł M. nie został właściwie ukarany kanonicznie, nie powiadomiono Stolicy Apostolskiej, lecz postanowiono załatwić sprawę wewnętrznie – w istocie pozwolono zakonnikowi na to, by, choć z pewnymi ograniczeniami, funkcjonował w zgromadzeniu.

W efekcie doszło do nowej krzywdy, dokonanej wedle tego samego modelu postępowania: najpierw uwiedzenie duchowe i psychomanipulacja, a potem wykorzystanie seksualne (informację tę ujawniła Paulina Guzik na łamach portalu Więź.pl w artykule „Dominikańska recydywa”). Osoby pokrzywdzone, wobec których M. przez lata stosował przemoc psychiczną, fizyczną, seksualną, finansową i duchową, pozostawiono właściwie na marginesie. Lekceważono ich relacje, podważano wiarygodność itp.

Kiedy wszystko to ujrzało światło dzienne, dominikanie z prowincjałem o. Pawłem Kozackim zrobili wreszcie krok naprzód. Powołano niezależną od zakonu komisję, która miała wyjaśnić do spodu całą sprawę M. Na czele komisji postawiono Tomasza Terlikowskiego. Pod jego kierownictwem grono kilku specjalistów wykonało tytaniczną pracę. Przejrzano archiwalne dokumenty, wysłuchano relacji pokrzywdzonych, a także zeznań braci dominikanów. Powstał obszerny, wnikliwy raport z ważnymi rekomendacjami.

W połowie września podczas prezentacji raportu o. Paweł Kozacki wraz z poprzednim prowincjałem, o. Krzysztofem Popławskim, bili się w piersi, a Popławski przepraszał. Wydawało się, że ci, którzy kreowali się na awangardę w Kościele, którzy krytykowali biskupów za opieszałość w wyjaśnianiu spraw wykorzystywania seksualnego, sami postąpią inaczej i dadzą wzór.

Krok wstecz

Ale na razie na słowach się skończyło. Mit dominikanów rozsypał się jak domek z kart. Raport został w zgromadzeniu przyjęty z ogromną rezerwą. Pojawiły się głosy, że „cały zakon taki nie jest”.

Zakonnicy podzielili się na tych, którzy uznali, że trzeba raport przeczytać i odłożyć na półkę, oraz tych, którzy sądzą, że po lekturze trzeba podjąć konkretne działania. Wydaje się, że na razie więcej zwolenników ma opcja pierwsza. Nic nie wskazuje na to, by w zgromadzeniu pojawiła się na szerszą skalę jakaś głębsza refleksja.

W sylwestrowym wywiadzie z Onetem znamiennie mówił o tym jeden z dominikanów, Maciej Biskup: „Moim zdaniem nadal popełniamy za dużo błędów. My polscy dominikanie potrzebujemy autentycznego nawrócenia się z myślenia tylko o swoim wizerunku i własnym sukcesie duszpasterskim. Musimy uznać, że też jesteśmy w kryzysie i że z naszego powodu w kryzysie wiary jest wielu ludzi, którzy dotąd ufali nam jako duszpasterzom i kaznodziejom. Aby być wiarygodnymi towarzyszami na drodze wiary, musimy w centrum naszej misji postawić osoby pokrzywdzone przez naszych braci – nie tylko przez tych, którzy dopuścili się przestępstw, ale także tych, którzy okazali obojętność, bierność i podejmowali błędne decyzje, «dokrzywdzając» skrzywdzonych. Teraz nie jest ważne zajmowanie się własnym wizerunkiem, a osobami skrzywdzonymi”.

Czy rzeczywiście w prowincji polskiej większość dominikanów uznała, że wszystkie zaniedbania trzeba złożyć na barki samego Pawła M. (wciąż przebywa w areszcie) oraz nieżyjącego już ówczesnego prowincjała o. Macieja Zięby, który jako pierwszy dowiedział się o czynach podwładnego i najbardziej sponiewierał osoby pokrzywdzone? Czyżby dwadzieścia lat późniejszych zaniedbań kolejnych władz zakonnych – oraz bezczynności tych braci, którzy wiedzieli, co się działo – miało pójść w niepamięć?  

Pierwsze spotkanie twarzą w twarz

Uczestnicy dotychczasowych rozmów między osobami pokrzywdzonymi a władzami zakonu nie chcą obecnie o nich rozmawiać. Z wcześniejszych publikacji wynika jednak, że czasem osoby pokrzywdzone ponownie czuły się jak piąte koło u wozu. Prowincjał i jego doradcy miesiącami unikali spotkania z nimi, a pełnomocnicy prawni zakonu przedkładali propozycje rozwiązań, które generowały nowe napięcia. Znów pojawiały się próby pomniejszania krzywd w tej absolutnie bezprecedensowej sprawie.

Zdarzyło się też jednak coś unikalnego. Cytowany już Maciej Biskup OP mówił w Onecie, że w grudniu 2021 r. „odbył się okrągły stół zarządu naszej prowincji z osobami skrzywdzonymi i kilkoma braćmi, którzy mają kontakt z osobami skrzywdzonymi i to był bardzo ważny krok dający nadzieję na przyszłość. Dla większości braci z zarządu było to pierwsze takie spotkanie twarzą w twarz z osobami skrzywdzonymi przez nasz Zakon przez ostatnie dwadzieścia lat. Mam nadzieję, że było to dla nich wielkie przeżycie, zmieniające perspektywę dotyczącą odszkodowań i zadośćuczynienia”.

Czy po takiej rozmowie łatwiej rozpoznać i nazwać to, co czarne i to, co białe? Czy to spotkanie twarzą w twarz pozwoliło dotrzeć wspólnie do porozumienia i ugody? Czy udało się poważnie rozmawiać o warunkach zadośćuczynienia za krzywdy – i te z Wrocławia, i te późniejsze? Jak wcześniej deklarowały osoby pokrzywdzone, zależy im bardzo nie tylko na zadośćuczynieniu finansowym, lecz także pozafinansowym (różne formy pokuty ze strony dominikanów, np. przeprosiny czy działania edukacyjne).

Na razie takich uzgodnionych rozwiązań nie widać. Ojciec Kozacki i jego rada dobrnęli do końca kadencji. Coś niby załatwiano, ale przez kolejny niemal rok problem pozostał nierozwiązany. Jeśli do poniedziałku nic się nie zmieni, to kapituła będzie ostatnią szansą dla obecnego prowincjała, aby uzyskać poparcie braci dla takich rozwiązań, które również przez osoby pokrzywdzone zostaną uznane za sprawiedliwe. Inaczej dziedzictwo Pawła M. i ponad 20 lat zaniedbań zakonu pozostanie ogromnym wyzwaniem dla nowych władz prowincji, którym rzeczywiście niezbędnie przyda się „mądre rozpoznawanie”.

Lednica bez dominikanów?

Wesprzyj Więź

Będzie ono potrzebne także w innej sprawie. Chodzi o konflikt dominikanów z osobami świeckimi, które skupił wokół siebie zmarły kilka lat temu o. Jan Góra. To z nimi Góra stworzył ośrodek na Lednicy i słynne spotkania młodzieży. To dzieło właściwie się rozpadło. Na Lednicy nic się nie dzieje, ośrodek de facto przestał istnieć, zakonnicy się wyprowadzili, kaplicę zamknięto. Spotkanie na Lednicy ma się niby odbyć, ale nie uczestniczą w nim ci, którzy przez lata to robili. Dominikanie niby zapewniają, że o młodzieży nie zapominają, ale czy można wierzyć li tylko w zapewnienia?

Kapituła w Krakowie odbywa się w miejscu szczególnym. Krakowski klasztor to najstarszy w Polsce konwent dominikanów, w klasztornym kościele znajduje się grób św. Jacka Odrowąża – jednego z bliskich współpracowników św. Dominika, dziś patrona polskiej prowincji. Życie św. Jacka upływało w okresie rozbicia dzielnicowego w Polsce. Tradycja przypisuje mu wiele cudów. W rozbiciu znajduje się dziś prowincja zakonna, której podwaliny położył. I przydałby się jej cud uzdrowienia.

Przeczytaj także: Współwinni. Pytania do dominikanów po raporcie komisji Terlikowskiego

Podziel się

2
Wiadomość

Cud… (?!).
Podobno łaska buduje na naturze; chyba najwyższy czas zejść na ziemię i promować liderów, którzy nie są żyją w odklejeniu od świata i mają jakiś kontakt z rzeczywistością…

Tendencyjny artykuł. Przypuszczam, że jego celem nie jest informowanie czytelników, a próba wpływu na wyniki kapituły przez kształtowanie właściwego „klimatu”. Zdanie „Pojawiły się głosy, że „cały zakon taki nie jest” jako zarzut pokazuje stosunek Autora do prawdy – nie jest jej chyba ciekawy. Wszyscy mają być jak Paweł M., tylko to zadowoli Autora, a kto się nie przyznaje, ten jest współwinny. Stosując ten sam standard zapytam, jaka jest wiarygodność dziennikarza tytułu prasowego, który z regularną częstotliwością zamieszcza czołobitne wywiady ze swoim właścicielem o jego interesach nie oznaczając tego jako promocję, a komentarze zwracające na to uwagę wycina? No, niekoniecznie taka, jak całego tytułu.

I dostał brutalną odpowiedź od członka komisji, byłego prowincjała jezuitów, którzy sami nie rozliczyli się na podobnych zasadach co dominikanie z Pawła M. ze współpracą niektórych z nich z SB, a współbrata który za bardzo interesował się rozliczeniami relegowali już po święceniach diakonatu. Nie było zmiłuj.

Proszę nie sprowadzać sytuacji do absurdu. Nie ma możliwości (o czym Pan dobrze wie), żeby wszyscy dominikanie byli jak Paweł M. Bo wtedy wszyscy musieliby przekształcać duszpasterstwo w sektę, być mistrzami psychomanipulacji oraz stosować przemoc psychiczną, fizyczną, seksualną, duchową i finansową. Uznanie współodpowiedzialności zakonu za ponad 20-letnie zaniedbania nie jest zrównywaniem wszystkich dominikanów z przestępcą Pawłem M.
Kościołowi w Polsce bardzo potrzebni są dominikanie – ale nie dominikanie z uratowanym wizerunkiem, tylko dominikanie nawróceni.

Zgadzam się z ostatnim zdaniem. Z poprzednimi nie. Pan też dobrze wie o czym piszę. W zbyt dużym stopniu rozliczenia są prowadzone „nieprecyzyjnie” zacierając granice odpowiedzialności, gdzie można je wytyczyć lub nie ma podstaw do rozciągania jej na innych. Artykuł red.Krzyżaka ciągnie właśnie w tą stronę. Szczytem podobnej „taktyki” była wypowiedź ks.Andrzeja Kobylińskiego dla – a jakże – Gazety Wyborczej, że promotor pracy doktorskiej Pawła M. , dominikanin o ogromnym autorytecie dla wielu świeckich wierzących „MUSIAŁ wiedzieć” o tym co on wyrabiał, bo był jego promotorem (chociaż mieszkał w klasztorze 400 kilometrów od obydwu miejsc, gdzie Paweł M „działał”). Takiej jakości „dowody” są przedstawiane na umoczenie wszystkich, albo co najmniej nie określa się granicy odpowiedzialności, aby podejrzenia rozlewały się na wszystkich. Tak to działa. Prawda jest instrumentalnie traktowana do realizacji pokątnego celu. I to jest wiatr w żagle tych, którzy jak red.Sebastian Karczewski z Naszego Dziennika chcieliby „ratować” Kościół.

Z układu sił, jaki prezentuje autor wynika, że raczej nie zostanie on nowym prowincjałem. A to tylko faktycznie byłoby jakąś szansa na odbudownaie wiarygodności. Obym się mylił, ale śmiem wątpić; większość zakonników chce świętego spokoju.

Może niekoniecznie chodzi o to, aby prowincjałem został akurat o. Mogielski, niemniej jednak warto postawić na osobę, która rozumie powagę sytuacji i oprócz zalet duchowych (nie zawsze uchwytnych dla zwykłych śmiertelników) jest po ludzku empatyczna i jednocześnie twardo stąpająca po ziemi.

Większość spośród polskiej prowincji jest zachowawcza, to wiadomo. Większość najchętniej odłożyłaby raport na półkę, a wielu podobno do dziś nie rozumie różnicy między czynem 'de sexto’ a wielopoziomowym uwiedzeniem osoby zależnej oraz zmuszaniem jej do określonych czynów pod groźbą rzekomej kary Bożej. Jednak w pełni wyświęconych dominikanie jest w Polsce nieco ponad 300, a delegatow jest 54, czyli ok. 1/6 ogółu; tym samym wszystko zależy od tych, których oddelegowano… Zachowawczość, kunktatorstwo i liczenie na to, że marka OP obroni się sama to w obecnej sytuacji chyba najgorsza z możliwych dróg.

To nie jest lista moich marzeń. Wśród tych osób są lepsi kandydaci, gorsi i całkowicie źli. A którzy z nich mają szansę? A może ktoś inny?
Swoją drogą kto nie byłby dramatem a dobrym wyborem dla Zakonu?