Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Czy po tym, co zrobił Paweł M., ja i ty możemy uważać, że Ewangelia to prawda?

Fot. Maciej Maziarka / fdol.pl

Nie można winić osób wykorzystanych przez dominikanina za to, że nie umiały się rozprawić z jego teologicznymi aberracjami.

Od czasu ujawnienia niegodziwości Pawła M. w 2000 roku jego ofiary nieustannie wysłuchiwały od o. Macieja Zięby, innych dominikanów oraz osób postronnych podobne komentarze: „Jak można było być tak głupią, by dać się zwieść w ten sposób?”; „Trzeba było myśleć! Straciłaś zdrowy rozsądek?”; „Jak się traci rozum, to nic dziwnego, że się rozkłada nogi przed facetem. Gdyby suka nie dała, to pies by nie wziął” (tej ostatniej wypowiedzi nie zacytowaliśmy w raporcie, by nie dawać szansy prostakom na wtórną wiktymizację poszkodowanych).

Wiem dobrze, co piszę. To, że mogłem w końcu uwolnić się od wpływu Pawła M., uznaję za swoje prywatne szczęście. Wielu ludzi, którzy spotkali dominikanina na swojej drodze, takiego szczęścia nie miało

Sebastian Duda

Udostępnij tekst

Takie wypowiedzi to okrucieństwo, bo są świadectwem niezrozumienia, na czym polega nie tylko psychomanipulacja, ale i manipulacja duchowa – to znaczy taka, w której na przykład treści teologiczne czy pseudoteologiczne służą do uzasadnienia zachowań przemocowych. Trzeba o tym myśleć, jeśli dziś mówi się ofiarom Pawła M. o ich „wątpliwej jakości” doświadczeniu religijnym. Mam do takich komentarzy, nawet gdy wypowiadane są w dobrej wierze, bardzo negatywny stosunek.

Bo właściwie nikt od ponad 20 lat nie starał się wytłumaczyć poszkodowanym – i jest to jedno z największych zaniedbań dominikanów w tej sprawie – na czym polegała zwodniczość przeżyć religijnych doznawanych we wspólnotach prowadzonych przez Pawła M. To, że były one intensywne, jest pewne. I nie chodzi tylko o stany paranormalne: wizje, utraty świadomości, bezwładne ruchy ciała podczas modlitw itd. Był to często długotrwały trans w quasimistycznym amoku, ale trans odnoszący się do pewnych treści chrześcijańskiej teologii, które zostały przez Pawła M. w przerażający sposób wypaczone (on sam zresztą wielokrotnie był również w takim transie i amoku).

Weźmy na przykład ewangeliczne, wypowiedziane przez Chrystusa, zdanie: „nie ma większej miłości nad tę, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich”. Można oczywiście uważać, że samo to zdanie zawiera treść „wątpliwej jakości”. W chrześcijaństwie jednak jest to podstawowe wezwanie do tzw. cierpienia zastępczego. To bardzo piękny motyw, który wielu ludzi naprawdę doprowadził (przepraszam za patos) na wyżyny heroizmu.

Co zrobił z tym motywem Paweł M., gdy w modlitewnym amoku kazał bić pasem dziewczynę po to, by „zadośćuczyniła” za grzechy cudze i własne? Czy wiara tej dziewczyny w sens cierpienia zastępczego była „wątpliwej jakości”? Czy raczej to interpretacja teologiczna Pawła M. była aberracyjna, a dziewczyna w intensywności swojego doświadczenia religijnego poddała się woli tego, który jej taką interpretację zaserwował? Czy to znaczy, że skoro się temu poddała, całe jej doświadczenie religijne było „wątpliwej jakości”?

Uważam, że uczciwie jest powiedzieć, iż „wątpliwej jakości” były jednak aberracje teologiczne Pawła M. To, że nie zostały w porę rozpoznane i skorygowane, stało się jedną z podstawowych przyczyn dramatu, który się wydarzył. Ten facet powinien mieć rzetelną superwizję – nie tylko psychologiczną, ale i duchową (i to od katolickiego kierownika!), bo swoje przeżycia, właściwie całość doświadczenia egzystencjalnego, tłumaczył sobie i innym w kategoriach duchowości chrześcijańskiej. Nie można winić ofiar za to, że nie miały odpowiednich narzędzi teologicznych, by się rozprawić z aberracjami, z pomocą których tłumaczono im (a często i wywoływano) intensywne przeżycia religijne.

Wiem dobrze, co piszę, bo jako nastolatek sam takich narzędzi nie miałem. To, że je w końcu zyskałem i mogłem uwolnić się od wpływu Pawła M., uznaję za swoje prywatne szczęście. Wielu ludzi, którzy spotkali dominikanina na swojej drodze, takiego szczęścia nie miało. Dzięki mojemu doświadczeniu dobrze jednak rozumiem, na czym polegały ich przeżycia oraz na czym polegały (i wciąż polegają) ich dylematy.

Dziś jest pewne, że działalność Pawła M. przyniosła bardzo złe owoce. W trakcie prac komisji ciągle jednak spotykałem się z pytaniem od poszkodowanych: co mam robić z tamtym doświadczeniem, które było jednym z najmocniejszych przeżyć egzystencjalnych w moim życiu? Czy mam uznać je za kompletnie nieautentyczne, fałszywe i w ten sposób zaprzeczyć sobie? Sądzę, że były to doświadczenia autentyczne, choć jedocześnie trzeba z całą mocą podkreślić, że aberracje, które stały u ich źródła, były okropne.

Dlatego w raporcie odwołujemy się do postaci Szymona Maga z Dziejów Apostolskich. Sama intensywność przeżycia religijnego nie daje jeszcze gwarancji co do sensu (także sensu moralnego) jego źródła. Co nie znaczy, że przeżycie inspirowane przez wadliwy sens (czy też sens „wątpliwej jakości”) może być unieważnione jako „nieautentyczne”.

Wesprzyj Więź

Inna rzecz, że nie w każdym przypadku jednak zwodnicze interpretacje teologiczne Pawła M. zadziałały jednakowo. Opowieść o płatnym mordercy, który zabijał podczas wojny w Jugosławii, a który pod wpływem Pawła M. się nawrócił, jest opowieścią prawdziwą. Nie wiemy, czy przemiana tego człowieka była trwała. Wolno jednak założyć, że miał on duże szczęście, bo ostatecznie nie wszedł na dłużej do bliższego kręgu skupionego wokół dominikanina. Niemniej przemianę życia, którą ów człowiek wtedy deklarował, trudno uznać za rzecz banalną.

Sprawa Pawła M. każe zatem pytać także o coś innego niż aspekty prawne, psychologiczne czy socjologiczne. Ja pozostałem w każdym razie z dramatycznym pytaniem o chrześcijaństwo jako takie. Pytanie, które zadał mi wprost jeden z poszkodowanych: czy po tym wszystkim ja i ty możemy uważać, że Ewangelia to prawda? Wiem aż nadto dobrze, jak to pytanie jest dla mnie zobowiązujące.

Przeczytaj także: Współwinni. Pytania do dominikanów po raporcie komisji Terlikowskiego

Podziel się

17
11
Wiadomość

Warto pamiętać, że Paweł M. stopniował przekaz w zależności od kręgu wtajemniczenia. Najdalszy krąg obejmował ogół wiernych przychodzących do kościoła czy duszpasterstwa (pamiętam czasy poznańskie). To było bardzo dobre kaznodziejstwo – oparte na czytaniach z dnia i ich interpretacji, która przybliżać miała naturę Boga – na przykłąd miłosierdzie i Jego czułość. Te kazania robiły wrażenie, bo Paweł M. stawiał nacisk na naszą osobistą odpowiedź na Słowo Boże. Te słowa dawały nadzieję i motywację aby wierzyć głębiej i kochać bliźniego z większym radykalizmem.

Drugi krąg wtajemniczenia był zarezerwowany dla nieco mniejszych grup, w duszpasterstwie, na rekolekcjach otwartych. Tam przeżycia były już bardziej intensywne, ale wydawały się wypływać z dobrego źródła – Pisma Świętego, wkradało się tam trochę psychologii, czy nawiązań do objawień. Wydaje się, że treści przekazu nie były bardziej kontrowersyjne od dominikańskiej średniej. Moc przekazu zwiększały nie tyle abberacje, co głębokie przeżywanie wypowiadanych treści przez Pawła M. Wydawało się, że otwiera przed nami swoje serce, był jednocześnie bardzo wrażliwy i głębo przekonany o czym mówi. Ale czy to nie są cechy, które u mówców świadczą o ich integralności. Czyż nie dlatego niektóre wykłady TED mają dziesiątki milionów odsłon na youtube?

Wiele osób tak zainspirowanych chciało po prostu więcej. Dlaczego nie, źródło wydaje się czyste? Dla nich otwierały się kolejne kręgi wtajemniczenia: zamknięta grupa. Większość osób, która tam się znajdowała patrzyła na Pawłą jak na apostoła, który dostąpił łaski głębokiego odczytania Słowa Bożego. Do tego momentu wydawało się, że Paweł ma czyste intencje. Ufało mu się na wielu poziomach: jako księdzu, dominikaninowi, szefowi duszpasterwwa z mocną reputacją, osobie głęboko doświądczającej wiary, przyjacielowi. I dopiero w tym miejscu zaczynały się rzeczy, które na początku mogły być po prostu kontrowersyjne. I trudno było zauważyć jak te kontrowersje się zagęszczały gdy przyjęło się punkt widzania „bożego apostoła”, „przyjaciela”, „proroka”. Ja miałem wielkie szczęście porozmawiać o moich doświadczeniach z ludźmi spoza zamkniętej grupy. To mnie uratowało, choć pod wpływem P.M. rozpadła się ważna przyjaźń. Mocny ślad pozostał do dziś. Łączny czas jaki spędziłem w otoczeniu Pawła M. wyniósł może tydzień. Nie potrafię sobie wyobrazić spustoszenia po wieloletnim kontakcie.

Panie Rafale, świetna świetna analiza działalności kaznodziejskiej Pawła M.
Ja pamiętam go z duszpasterstwa z Wrocławia i rzeczywiście wiele dobrych cech było widocznych w jego przepowiadaniu. Jak Pan napisał, nawoływanie do osobistej odpowiedzi na Słowo Boże, wymaganie pewngo radykalizmu ewangelicznego, ąutentyczność głoszącego (teraz wiemy że nieautentyczność, ale tak był postrzegany wtedy przez nas).
Paweł M. zdecydowanie nie był jakimś anty-intelektualnym kaznodzieją, przynajmniej w swojej teologii skierowanej do otwartej publiczności. Wszystko mieściło się w ramach takiego powszechnego wizerunku: “charyzmatycznego i gorliwego pasterza.” Cóż złego mogło się wtedy wydawać w takim mocno zaangażowanym księdzu?

Juz sam fakt tworzenia elitarnego klubu wierzacych jest dyskusyjny. Pragnienie moze byc rownie niezdrowe jak i uzaleznienie od lidera oraz pokladanie w nim nadziei. Slowo zostalo zle odczytane, bo zabraklo rozeznania a to przez staranna negatywna selekcje bazujaca na poszukiwaniu jednostek bez ugruntowanego ja z problemami. Podsumowujac: rozumiem chec bycia blisko Boga (to jest bezdyskusyjne), ale w moim odczuciu w wielu przypadkach mozna mowic o uzaleznieniu w Kosciele. Wydaje mi sie, ze celem nauczania, wspolnoty i prawdziwego lidera oraz przewodnika duchowego powinno byc wyksztalcenie dobrego rozeznania bez calodobowego przewodnictwa duchowego i na samym koncu odciecie pepowiny lub przynajmniej wypuszczenie na swiat. Tak jak rodzice daja wolnosc dzieciom w podejmowaniu decyzji. Hermetyczne grupy bazujace na waskim gronie sluzace podtrzymywaniu pozycji lidera niczemu nie sluza.

Chyba udało się Panu wyrazić moje myśli, co do których uporządkowania zabrakło mi narzędzi. Agnostykom (lub pół-agnostykom, takim jak ja, którzy przez większość świadomego życia koczowali na różnych pograniczach) może być łatwiej, ale i trudniej jednocześnie. Niezależnie od własnej wiary i nie wiary, pozostaje jedynie czekanie wraz z ofiarami na sprawiedliwość. Pan ma ten ciężar i przywilej, że zna Pan twarze tych ludzi i zapewne może z nimi porozmawiać.

Ja jeszcze stawiam sobie inne pytanie.
Czy Bóg nie mógł jakoś zainterweniować i pomóc poszkodowanym, odpowiadając na ich niezliczone modlitwy, posty i wyrzeczenia?
Choć w swoich modlitwach kobiety nie prosiły świadomie od uwolnienie od zła wprowadzonego przez Pawła M., to przecież błagały o to nieustannie zgodnie z Rz 8 “Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami. Ten zaś, który przenika serca, zna zamiar Ducha, wie, że przyczynia się za świętymi zgodnie z wolą Bożą.”

To ludzie powodują zło. Gdyby żyli zgodnie z bożymi prawami nie byłoby zła na świecie. Bóg dał wytyczne ale człowiek nie chce się do nich zastosować. Ponieważ bardziej umiłował ciemność niż światłość.

Interwencje Boga i ludzka wolność wcale się nie wykluczają.
W Biblii, historii Kościoła i historii świętych ma Pani wiele przykładów Boga interweniującego w ludzkie sprawy, przytoczmy tutaj choćby nawrócenie Pawła Apostoła.

Problem polega na tym, że tych interwencji w historii przypisuje się bogu, czy matce boskiej jest bez liku, a nie da się ich obiektywnie potwierdzić. Nauka wyjaśniła natomiast większość zjawisk przypisywanych wcześniej mocom nadprzyrodzonym.

Boskie interwencje wykraczają poza nasze możliwości rozumowe. Może św. Paweł dostał szansę aby się nawrócić, przy tym został największym świętym. W końcu zobaczył Chrystusa. i stał się najwierniejszym apostołem . Nie miał przy tym lekkiego życia, ale za grzechy płaci się wysoką cenę. Myślę przy tym, że boskie interwencje są częste, tylko człowiek ich nie zauważa…

Dokładnie tak! Niestety, niewiele trudniejsze i nie mniej niebezpieczne jest pytanie, jak po lekturze “Raportu Terlikowskiego” znaleźć w sobie siłę (wiarę?) w sens spowiedzi? Jak utrzymać poza polem widzenia osobę spowiednika, rozumieć znaczenie pokory w tym sakramencie, prawidłowo definiować nieczystość, grzech? Jak patrzeć na ołtarz, na którym zakonnik może gwałcić? Jak patrzeć na zakonnice, które spowiednik może dotykać dowolnie? Zło spotkało zniewalane przez Pawła M. (i jego przyjaciół) kobiety i mężczyzn, ale cierpieć będziemy także wszyscy- my, którym jego czyny nie mieszczą się w głowie.

Jezeli Twoj rachunek sumienia jest szczery i wyplywa z serca to posrednictwo w konfesjonale jest juz tylko formalnoscia. Trzeba zakladac, ze to co w nim uslyszysz nie jest prawda jedynie objawiona. Oltarz? Nie chodzisz do kaplicy dla oltarza. Jak patrzec na molestowane zakonnice? Z empatia przede wszystkim. Czas pokladac nadzieje w Bogu a nie w KK instytucjonalnym. Wiem, ze to trudne bo insytytucjonalny rosci sobie monopol (takze na racje) i jest nieuniknionym posrednikiem, ale do zrobienia. Takze uszy do gory jakby powiedzial Chrystus do osiołka 🙂

A propos “jak patrzeć na ołtarz, na którym zakonnik może gwałcić…?” : raport zawiera m. in. cytaty wypowiedzi dominikanina/ów, którzy na wieść o gwałtach w kaplicy zaczęli się zastanawiać nad obrzędami, jakie należy w tejze kaplicy odprawić, aby mogła znowu” godnie” służyć celom liturgicznym. Mimo że ta wypowiedź była podana w formie parafrazy, wywołała u mnie konsternację.

Zasadniczo zgadzam się z Autorem. Powyższy artykuł wesprę swoim podobnym doświadczeniem, ale z życia świeckiego. Miałem z poprzednich lat ogromne zaufanie do pewnej osoby, która namawiała mnie na pokierowanie pewnymi sprawami, które ode mnie zależały, a i jej też dotyczyły, w taki a nie inny sposób. Osoba ta była bardzo perswazyjna, a moje do niej zaufanie powodowało, iż przyjmowałem jej narrację akceptując prawdziwe argumenty, ale trochę podświadomie pomijając ważniejsze kontrargumenty, które chciało przedstawiać sumienie. Zwłaszcza, że ta osoba, o czym do dziś jestem przekonany, w swoim sumieniu działała na rzecz dobra. Było to jednak dobro skrzywione obejmujące swoimi łaskami tylko niektórych, a innych wyłączające. Wykorzystywała do granic moje do niej zaufanie, zero powściągliwości, nawet szacunku – dobry jej zdaniem cel uświęcał środki. Pierwsza zła decyzja z całego szeregu potrząsnęła mną i przed kolejną, z perspektywy tej osoby niekonsekwentnie, zatrzymałem się. Szantaż emocjonalny, zarzucanie nielojalności, ukrytych intencji itp. Zerwałem kontakt. Więc wiem, o czym Autor pisze. Jeśli ofiary były głupie, to ja głupszy, bo zdarzyło mi się to w wieku po-studenckim gdy miałem więcej doświadczenia życiowego, by się takiej manipulacji oprzeć. No, oparłem się w końcu, ale mały kac pozostał, bo ta pierwsza zła decyzja krzywdziła kilka osób.

A odnośnie pytania Pana Dudy.
“Czy Ewangelia jest prawdą” to pytanie filozoficzno-historyczne. Na które możemy odpowiedzieć TAK.
Ale w kontekście naszej sprawy to pytanie staje się bardziej egzystencjalne niż epistemologiczne i ukazuje nieunikniony dramat ludzkiego życia niezależny od przyjętej filozofii czy religii.
Ja rozumię to jako część doświadczenia ciemnej nocy wiary, którą każdy w jakiejś mierze i miejscu doświadczy. Dlaczego niektórzy więcej cierpią w tym doświadczeniu, nie wiem.

@Haggaj
Trafiles/as w samo sendo. “Strzeżcie się, żeby was kto nie zwiódł. Wielu bowiem przyjdzie pod moim imieniem i będą mówić: Ja jestem Mesjaszem. I wielu w błąd wprowadzą” Mt 24,4-6
Oto przyszli i wprowadzili. Racja, nie ma i nie powinno byc zadnych przewodnikow ani posrednikow miedzy Bogiem a czlowiekiem.

przewodników nie – może co najwyżej towarzysze drogi? takimi towarzyszami możemy być sobie wzajemnie, nieważne księża, zakonnice czy świeccy
potrzebę pośredników widzę tylko przy przeistoczeniu

też tak myślę
że ta sprawa i jej podobne (np. z Jean Vanier i innymi upadłymi autorytetami) prowadzi do otrząśnięcia się i zobaczenia na nowo że mamy jednego Pasterza, jednego Mistrza, jednego Nauczyciela
chyba w Więzi też o tym ktoś pisał już
a co do pytania o Ewangelię czy po tym wszystkim możemy uważać że to prawda? mi bardzo pomogłoby milczenie księży
cisza po przeczytanej Ewangelii
żeby już nikt nic nie mówił
może wtedy da się usłyszeć Jej prawdę a nie głosiciela? może tak teraz trzeba głosić Słowo? własnym milczeniem
dać wreszcie głos Jezusowi
pragnę ciszy i nie chodzi mi o takie „pominąć sprawę milczeniem” tylko o taką ciszę krzyczącą bezsilnością i bezradnością wobec fałszywych proroków i zakłamanych słów

To mój stary komentarz, fragment. Jak bardzo aktualny – cieszę się, że coraz więcej osób to widzi. -„coraz bardziej dociera do mnie, że jeden jest tylko Mistrz. Już wyjaśniam.
Jako ludzie dajemy sobie czasami pyszne prawo do pouczania innych, rządzenia ich sumieniami.
I przekraczamy niekiedy wszelkie granice.”
Ile mamy takich wspólnot ? Co więcej, część uczestniczących w nich osób, uzna się właśnie za wybranych a nie skrzywdzonych, jeśli im ktoś nie wyprostuje zawczasu myślenia.
„Szereg wspólnot chrześcijańskich zarówno katolickich jak i protestanckich można by pewnie spokojnie oskarżyć o sekciarstwo i mocne ingerowanie w życie osobiste drugiego człowieka” 26 października 2020. – dyskusja pod https://wiez.pl/2020/10/21/wzajemne-upominanie-nie-jest-latwe-rowniez-w-gronie-episkopatu/ tyle w temacie…

@karol – udowodniła jak bardzo jest trudna i że, dalej plemienność zwycięża, Wiem , nie rozmawiasz o Ewangelii bez odpowiedniego finansowania 😉 a dlaczego jeszcze dalej komentujesz na Więzi, przecież to strata czasu.

Modlitwa jako strata czasu? Czy przebywanie z Osobą, Którą się kocha, może być stratą czasu?

Ja kocham użytkowników forum Więzi, więc chcę z nimi przebywać za pomocą swoich komentarzy. Zakładam również, że wszyscy z nich istnieją.

Rozumiem. A ja z wiekiem doceniłam stara dobrą filozofię stoicka i w pełni ufam tylko temu, co jest pewne w stu procentach. Zaczęłam nawet czytać dzieła sprzed 2300 lat i nie mogę się nadziwić temu, jacy ci ludzie byli mądrzy (nie mówiąc już o tym, ile z ich myśli skopiowało, pardon, zaczerpnęło chrześcijaństwo). W tym właśnie duchu życzę poszkodowanym spokoju oraz takiego momentu, w którym stwierdzą, że jednak warto było walczyć o sprawiedliwość… I że czują się na siłach żyć życiem, które osobiście uznają za dobre. Taki banał, a jednocześnie wielki trud.

Racja. Są bardzo bezbronni (np. wobec tego, jak powszechnie interpretowana jest historia myśli ekonomicznej i politycznej bezbronny okazał się nie tylko Marks, ale także Adam Smith). A co dopiero Jezus z Nazaretu…

@Jacek
“czy jeżeli księgowy lub kelner oszukuje w swoich obliczeniach to oznacza to że matematyka jest niewiarygodna”

Faktycznie nie oznacza to automatycznie że matematyka jest niewiarygodna ale…
na pewno oznacza że dana firma jest niewiarygodna, np taki Enron… albo Lehman Brothers

Jak to pan odniesie do obecnej sytuacji ?

Nie tylko Enron, ale także Arthur Andersen, czyli prestiżowa firma doradcza ze słynnej “Wielkiej Piątki”, której Enron zlecał obowiązkowe audyty. Po upadku Enronu zaczęto mówić o “Wielkiej Czwórce”… A propos, jestem tuż za 180 stroną i właśnie się dowiaduję o nieprawidłowościach formalnoprawnych oraz arbitralnym trybie wydawania decyzji w sprawie Pawła M., w tym o nieprawidłowym trybie wystawiania właściwych dokumentów. O trybie posiedzeń Rady Prowincji już nie wspominam.

Myślę podobnie. Ewangelia nie traci na istotności oraz wiarygodności niezależnie od tego, ile z opisanych w owym tekście zdarzeń miało miejsce w rzeczywistości. Jezus z Nazaretu pozostanie (mam nadzieję) ważny, niezależnie od tego, czy widzimy w nim mędrca i nauczyciela duchowego, czy Chrystusa. O instytucjach kościelnych nie podejmuję się dyskutować…

A jak podoba Ci się ten fragment o tym, że nie jest godzien Chrystusa ten, kto kocha bardziej swoje dzieci niż jego? Albo ten o przynoszeniu miecza?

@karol: nie wiem, chyba z wiekiem podchodzę do tego coraz bardziej po stoicku. Jeśli tak rzeczywiście powiedział, jego (Jego?) sprawa. Mnie nic do tego.

Obawiam się, że kategoria “kochania” tej postaci jest mi raczej obca i nie zanosi się na zmianę w tym zakresie, przynajmniej po tej stronie grobu. Jeśli jest jakaś druga strona i ta postać rzeczywiscie ma z tym coś wspólnego, być może (?).

Miłość do Boga polega na tym, że przestrzegamy jego przykazań. (1 Jn 5:3). Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi. (Dz 5:29)

Odpowiadając na Pańskiego pytanie. Niewiarygodni okazali się tacy ” matematycy”jak Paweł M,ojciec Maciej Z……i wielu innych ale Matematyka to jest Ewangelia wiarygodna pozostała .Gdyby ja odrzucić to jaka miarą mierzyć etykę Pawła M,Macieja Z i…..wielu innych?

Jeżeli kelner lub księgowy oszuka, to zajmą się nim policja, prokuratura i sąd. Jak zrobi to ksiądz, to w wyjątkowym przypadku po 20 latach zostanie opublikowany raport mówiący o 20 latach ukrywania przestępcy stale uprawiającym proceder wykorzystywania ofiar, które dowiedzą się, że większość czynów nie będzie ścigana, bo się przedawniły.

A ja chcialem w tym miejscu przede wszystkim podziekowac: panu Dudzie za glebokie i prawdziwie teologiczne podejscie do sprawy oraz Wam komentatorom, ktorzy tak otwarcie, kulturalnie i z wielka wrazliwoscia dzielicie sie swoimi myslami. Wasze komentarze sa dla mnie prawie tak samo ciekawe i wazne jak wiodacy artykul!

Myślę że to było działanie złego ducha, nikt z komentujących nie dotyka tego tematu autor zresztą też nie a myślę że od tego należałoby zacząć . Poza tym również głupota istnieje i o ile wiem jest grzechem , oczekujemy od bliźnich rozsądku a oburzamy się jak ktoś wypomni jego brak w sytuacji gdy ewidentnie go brakuje. Teraz wszyscy oburzeni ale przez lata nikt lub prawie nikt nie reagował. Wygląda na to że diabeł wykorzystał głupotę wielu ludzi żeby niszczyć wiernych i kościół . A wygląda na to jakby jego działania nie brano pod uwagę. On istnieje i działa podstępnie .

Autor tekstu zastanawia się nad wartością doznań duchowych, osób które doznały krzywd ze strony przewrotnego dominikanina. Myślę, że odpowiedz znajduje się na kartach Ewangelii, gdzie Jezus mówi, że drzewo poznajemy po jego owocach, dobre drzewo wydaje dobre owoce a złe drzewo złe owoce. Niestety, wiele osób w Kościele zamiast Jezusa, szuka doznań duchowych, szczególnie młodzi ludzie ale i nie tylko. Byłam w kilku wspólnotach i uczestniczyła w wielu rekolekcjach i dziękuję Bogu za to, że zapalała mi się w głowie lampka, gdy widziałam lub słyszałam jakieś ,,emocjonalne odjazdy”. Musimy w Kościele ale i w życiu, uczyć siebie i nasze dzieci krytycznego myślenia, wiara nas od niego nie zwalnia .

Gratuluję, ale…
Jednym się lampka zapalała, innym nie.
Co powinno się robić po takim zapaleniu się lampki. Tylko uciekać samemu, czy starać się uchronić innych? Pisać, krzyczeć, zwracać się do przełożonych?
Może teraz wreszcie takie głosy ostrzeżenia zaczną być traktowane poważnie? A może wszystko wróci do “normy”?

Ewangelia to Prawda, niemniej przez lata niejeden uduchowiony przy niej próbował majstrować. Ja mam obecnie dzięki raportowi odpowiedź na pytanie dlaczego dominikanie „przywrócili do obiegu” o. Thomasa Philippe i to lata temu, (po ukaraniu go przez Watykan w 1956 r.) zamiast ukrócić zło od razu – echa tego mamy do dziś i osób skrzywdzonych ogromną ilość.
Te kręgi zła są ogromne przez zaniedbanie, odwracanie wzroku, jakąś taką pobłażliwość w przypadku współbrata.
Fragment artykułu pana Nosowskiego – (polecam całą lekturę – jakże inaczej teraz brzmi, po raporcie). https://wiez.pl/2020/02/23/najtrudniejsza-wiadomosc-swiata/

“Swoją drogą, oddzielnego rozliczenia wymaga kwestia, dlaczego dominikańscy przełożeni o. Tomasza Philippe’a pozwolili mu na powrót do pełnej posługi kapłańskiej, a nawet na rozwinięcie skrzydeł w nowej inicjatywie.”

“Nie wiadomo więc na razie ani jak dokładnie brzmiała kara, ani czy père Thomas złamał kościelne zakazy, wracając do posługi i nikt nie zareagował, czy też może po zakończeniu wyznaczonego okresu kary dominikanie chętnie się pozbyli kłopotu, zezwalając ojcu Philippe na podjęcie pracy z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie. “

Przed podobnym pytaniem stanąłem osobiście sam przed sobą i pozbyłem się złudzeń. Doświadczenie, które mnie do tego doprowadziło było skrajnie ciężkie, choć nie tak drastyczne jak ofiar Pawła M. Stopniowo, małymi krokami wsiąkałem w świat urojeń religijnych najbliższej osoby stawając się zastępczą ofiarą jej samodestrukcji. Otrzeźwienie nie pojawiło się ani po pierwszym przymusowym leczeniu tej osoby, ani po drugim, czy trzecim, lecz dopiero kiedy sobie uświadomiłem, że moje dzieci są poddawane temu samemu procesowi.
Wiele osób może nie doświadczyć żadnych negatywnych skutków swojego religijnego zaangażowania. Jednak ci, którzy stali się ofiarami religijnej przemocy są w niezwykle ciężkiej sytuacji. Zmuszeni są nie tylko zmagać się z przełamaniem wstydu przed przedstawieniem własnej krzywdy, ale również brakiem akceptacji otoczenia do oskarżania osób duchownych, ich ukrywaniem, brakiem reakcji organów powołanych do ich ścigania itp.
Powstanie tego raportu jest bardzo ważne, ale to nadal bardzo wyjątkowe zjawisko.

Ważna w samoobronnym zachowaniu przed sektami, religijnymi emocjonalnymi drapieżcami jest edukacja, świadomość zagrożeń płynących z nieprawidłowych zachowań i postaw, przynależności i funkcjonowania w grupie, czy wspólnocie, jak również edukacja seksualna. Nie bałbym się tej ostatniej, jako przedmiotu w szkole. Z niewiedzy korzystają drapieżcy duchowi, zakonnicy i zakonnice. Religijne egzaltowane zachowania emocjonalne przekładają się na pozbawioną kontroli uległość przyszłej ofiary. Takich drapieżców są całe stada. Ja stawiam na edukację, która w sferach intymnych jest poza kontrolą Kościoła. Nie ukrywam, że nie potrafię zaufać osobom duchownym, mój lęk budzą zarówno księża jak i zakonnice. Dzieci trzymam za dala od nich.

Byłem wielokrotnie świadkiem perfidnych emocjonalnych gier prowadzonych przez księży i zakonnice, bazujących na wywoływaniu emocji, większych i mniejszych spekulacjach, mających uczynić drugą stronę uległą, albo pokonaną. Wszystko z wykorzystaniem religii, przy powoływaniu się na miłość i emocje. Z jednej strony strony kreowanie własnego ” świętego” wizerunku i powoływanie się na piękno, z drugiej aroganckie zachowania i bezpardonowa walka. Spektakl obłudy i infantylizmu. Wyjście z takiej sytuacji jest jedno: odejść. Z biegiem czasu, odczuwa się ulgę, że do tego świata nie należysz.

Moim zdaniem możemy mówić, że jest prawdziwa. W końcu w Ewangelii nie tyko zmartwychwstanie jest opisane i wszystkie te dobre i piękne rzeczy, ale i bieda Świętej Rodziny, zarządzona przez władcę rzeź dzieci, i głupota apostołów, ich kłótnie, w końcu zdrada Judasza i okrutna śmierć Jezusa. I później jeszcze kłamstwa na Jego temat i na temat zmartwychwstania. No i na koniec kłótnie i jakieś manipulacje w pierwotnym Kościele. Ja lubię również czasem czytać Stary Testament z komentarzem i muszę powiedzieć, że dla mnie jest to w pewnym sense lektura pocieszająca, bo mam wrażenie, że opisuje wszystko to samo, co dzieje się dzisiaj na świecie, tylko dekoracje są nieco inne.

W omawianym wypadku na pewno był w miarę sprawnie działającą wspólnota korporacyjną. Do czasu, gdy szambo wylało. Czyli zasadniczo nie różni się niczym od Enronu, BP, przemysłu modowego i jego sweatshopow… Tylko tutaj do przestępstw dopuściła korporacja, która rości sobie prawo do nauczania i wymaganiai rozliczania ludzi z realizacji ideałów moralnych siegajacych nieba… A której najbardziej wtajemniczeni członkowie mają problem z odróżnieniem ciężaru moralnego grzechu “de sexto” od ciężaru moralnego procederu stworzenia sekty i zniewolenia bezbronnych młodych ludzi na poziomie duchowym, decyzyjnym, materialnym i seksualnym. Tudzież dopuszczenia do zaistnienia i swobodnego rozwoju tegoż… Ciary i zimny pot na plecach.

Co za absurdalne pytanie w tytule ? A co ma Ewangelia do tego co robił z Nią albo jak Ją wykorzystał do swych niecnych celów o. Paweł M. ? Czy Autor wierzył w Boga czy w księdza ? Przecież Ewangelia ostrzega i to nie raz przed fałszywymi prorokami. Czy mamy przestać wierzyć Chrystusowi dlatego że wśród 12 Jego uczniów jeden był chciwym kapusiem i zdrajcą, drugi się Go wyparł a trzeci nie
wierzył w Jego Boskość ?