rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Intrygująca odmienność [Korepetycje z Ewangelii, cz. 4]

Fot. Mazur / cbcew.org.uk

Apologia w biblijnym duchu to dzielenie się Dobrą Wiadomością o Jezusie z ludźmi zaintrygowanymi faktem, że ktoś chce „tracić życie” na „nieobłudną braterską miłość” oraz „kochanie swych nieprzyjaciół”.

Pośród zawirowań aktualnego kryzysu Kościoła rozbrzmiewają wezwania do jego obrony, a niektórzy ubolewają przy tej okazji nad kondycją teologii fundamentalnej – nie za bardzo przypominającej klasyczną apologetykę, z której wyrosła. Postawie empatycznego dialogu ze światem zarzuca się lekceważenie naporu sił wrogich Ewangelii, a nawet kapitulację wobec nich. Padają twierdzenia o zapotrzebowaniu na „nową apologię”, rozumianą jako polemika, a przy tym agresywne polemiki wydają się specjalnością wielu środowisk określających się jako radykalnie chrześcijańskie.

Przy postulacie „nowej apologii” warto się zatrzymać, wracając z uwagą do biblijnego wersetu, który w historii posłużył za motto dyskusji podejmowanych „w obronie wiary”. Niezależnie od wartości, jaką ma argumentacja filozoficzna i historyczna na rzecz intuicji religijnych oraz przekazu świętych Ksiąg, apologia rozumiana po biblijnemu okazuje się nie tym, z czym zwykle jest kojarzona. Podobnie zresztą jak (niestety!) sama Ewangelia.

Wytłumaczyć się z nadziei

Grecki termin apologia oznacza mowę obrończą i w europejskiej tradycji literackiej może się kojarzyć najpierw ze słynną platońską „Obroną Sokratesa” (Apologia Sōkratous). W pierwszym wieku naszej ery posłużył za tytuł dwóm pismom Justyna Filozofa (zwanego też Justynem Męczennikiem). Ich celem było obalenie zarzutów stawianych chrześcijaństwu, a zarazem objaśnienie jego doktryny i stylu życia wyznawców. Dzieła Justyna zapoczątkowały całą serię analogicznych tekstów, pisanych przez chrześcijańskich autorów w następnych stuleciach. W okresie nowożytnym doszło do ukształtowania się w ramach nauczania kościelnego dyscypliny zwanej apologetyką, zajmującej się systematycznym opracowaniem argumentacji wykazującej wiarygodność chrześcijaństwa.

Mottem dla tak rozumianego „racjonalnego uzasadniania” wiary stało się zdanie z Pierwszego Listu Piotra (3,15), w którego greckim tekście występuje interesujący nas termin: „A Chrystusa jako Pana uświęcajcie w waszych sercach, gotowi zawsze do wytłumaczenia się (pros apologian) każdemu, kto od was żąda podania racji (logon) nadziei, która jest w was”. Czytając to zdanie w kontekście całego listu, odkrywamy, że pierwotny sens wczesnochrześcijańskiej zachęty, aby „być gotowym do apologii”, nie dotyczy bynajmniej (a w każdym razie nie w pierwszym rzędzie) światopoglądowych dyskusji ani wystąpień na jakimś forum publicznym.

Jeśli w obronie „wartości chrześcijańskich” wystąpi arogant lub hipokryta (lub ktoś łączący obie te cechy), to jego „apologia” na pewno nie będzie chrześcijańskim głosem w uszach bliźniego

Marek Kita

Udostępnij tekst

List zwraca się do adresatów (chrześcijan z północnego obszaru Azji Mniejszej) jako tych, którzy zostali przez miłosiernego Boga „odrodzeni do żywej nadziei” na „niezniszczalne i nieskalane oraz niewygasające dziedzictwo” ostatecznego spełnienia (1P 1,3). Jednak tę intensywną nadzieję na pełnię życia są zmuszeni konfrontować z trudnymi warunkami bytowania w środowisku społecznym, z którego Ewangelia ich wyobcowała i które reaguje na to w sposób wrogi.

Dlatego zacytowany wyżej werset o gotowości do uzasadnienia nadziei poprzedzają ostrzeżenia i apele, żeby nie tracić zaufania do Chrystusa (por. 1P 1,6-9.13) i nie obsuwać się na powrót w koleiny dawnego stylu życia, „z którego zostaliśmy wykupieni” (1P 1,18-19). Szkoda, żeby ludzie, którzy „posmakowali, że dobry jest Pan” (1P 2,3; por. Ps 34,9), wracali do zniewolenia nawykami przeszłości. Z takim samym naciskiem list upomina, by w żadnym razie nie odpowiadać wrogością na nieprzyjazne zachowania ze strony otoczenia.

Apologia przez „tracenie życia”

Choć w stosunku do świata dominujących wokół ideałów i aspiracji nawróceni czują się teraz obco – wręcz niczym „przesiedleńcy oraz migranci” (paroikous kai parepidēmous, 1P 2,11) – to jednak wyłamywanie się z nieakceptowanych standardów ma być asertywne, bez potępiania, naburmuszenia, kłótliwości. Autor listu traktuje niewierzących jako osoby, dla których ma kiedyś nadejść „dzień nawiedzenia” przez Łaskę i chce, żeby dobre uczynki chrześcijan przekonały tych ludzi do „oddania chwały Bogu” (por. 1P 2, 3).

Jeśli chodzi o funkcjonowanie w całym naznaczonym antywartościami systemie społeczno-politycznym, list odwołuje się do wewnętrznej wolności „niewolników Boga” – „nabytych” przez Wyzwoliciela, należących do Jego domu i żyjących Jego regułą miłości – lecz apeluje też o lojalność wobec państwa i respektowanie panujących konwencji: „Wszystkich szanujcie (…) honorujcie króla (…), niewolnicy, bądźcie poddani panom z całym respektem” (1P 2,17-18). W sytuacjach, gdy chrześcijanie są źle traktowani, zaleca czerpanie inspiracji z Męki Chrystusa, „który znieważany nie odpowiadał zniewagą, cierpiąc nie groził” – a było Go na to stać, bo „powierzał się Sądzącemu sprawiedliwie” (1 P 2,23). Odsądzany od czci przez ludzi, ufał afirmującemu spojrzeniu Ojca, który znał Go lepiej.

Tak więc do stylu bycia uczennic i uczniów Chrystusa należy odpowiadanie dobrym słowem na agresję: „Nie odpłacajcie złem za zło, ani zniewagą za zniewagę, lecz przeciwnie, błogosławcie” (1 P 3,9). I w takim właśnie kontekście – gorliwego praktykowania dobroci oraz znoszenia prześladowań ze spokojem (por. 1 P 3,13-14) – można się spodziewać pytań o „racje tkwiącej w nas nadziei”. Szlachetność i życzliwość, okazywane przez poszturchiwanych odmieńców, prowokują do refleksji. Na co liczą ci dziwni ludzie, w imię czego rezygnują z walki o swoje, co ich pociągnęło na tak nieoczywistą drogę? Przy rozmaitych okazjach sąsiedzi, znajomi lub koledzy osób wierzących mogą chcieć z nimi o tym porozmawiać.

Apologia, którą ma na myśli biblijny autor, najwyraźniej oznacza dzielenie się Dobrą Wiadomością o Jezusie z ludźmi zaintrygowanymi faktem, że ktoś chce „tracić życie” na „nieobłudną braterską miłość” oraz „kochanie swych nieprzyjaciół” (por. Mt 16,25; 1 P 1,22; Mt 5,44). Obroną-uzasadnieniem takiej szalonej opcji jest historia Tego, który „oddał życie, żeby je odzyskać” (por. J 10,17), dzięki czemu „życie i nieśmiertelność oświetlił Ewangelią” (2 Tm 1,10).

Nadzieja ma imię i twarz

Warto zwrócić uwagę, że zachętę do gotowości dzielenia się uzasadnieniem nadziei poprzedza w Liście Piotra wezwanie, żeby „uświęcać w sercach Chrystusa jako Pana” – i że to samo sformułowanie „uświęcać” (hagiazō) pojawia się w modlitwie „Ojcze nasz” w odniesieniu do imienia Boga (por. Mt 6,9). Mówiąc: „niech będzie uświęcone (hagiasthētō) imię Twoje”, prosimy o zharmonizowanie własnej mentalności (po biblijnemu: „serca”) z Jego charakterem. W tradycji żydowskiej „uświęcać Imię” (kidusz HaSzem) to poświadczać świętość Pana sposobem życia, przejmując tę świętość od Niego („Święci będziecie, bo Ja jestem święty”, Kpł 19,2).

Dla pierwszych pokoleń uczniów Jezusa to On sam, jako żywe Słowo wyrażające Ojca, stanowił Jego Imię. Zatem czcić Jezusa to czcić Boga, a czcić Boga to odzwierciedlać Jego świętość – przy czym z Ewangelii wynika, że ta świętość utożsamia się z miłosierdziem. Wezwanie: „bądźcie doskonali jak wasz niebiański Ojciec” równa się zachęcie: „bądźcie miłosierni, jak wasz Ojciec jest miłosierny” (Mt 5,48; Łk 6,36).

Skoro więc naszą nadzieję na pełnię życia opieramy na objawieniu się Jezusa, będącego Imieniem Miłosiernego (Jeszua znaczy „zbawienie”) – i skoro mamy Go w sobie „uświęcać”, przejmując Jego usposobienie, ducha miłosierdzia – to nic dziwnego, że słowom o „wskazaniu racji dla nadziei” towarzyszy uwaga: „ale z łagodnością i respektem, mając dobre sumienie…” (1 P 3,16). Jeśli w obronie „wartości chrześcijańskich” wystąpi arogant lub hipokryta (lub ktoś łączący obie te cechy), to jego „apologia” na pewno nie będzie chrześcijańskim głosem w uszach bliźniego.

A zatem, wbrew biadaniom nad „zaniedbaniem obrony wiary”, można widzieć w dwudziestowiecznej przemianie apologetyki w teologię fundamentalną rodzaj „pastoralnego nawrócenia”. Wyjaśnianie nieporozumień dotyczących Ewangelii nie traci swej wagi, ale na pierwszym planie znalazła się spokojna prezentacja Fundamentu naszej nadziei, „którym jest Jezus Chrystus” (1 Kor 3,11). Jak to ujął wybitny przedstawiciel odnowionej dyscypliny, jezuita René Latourelle (1918-2017): „Bóg-pośród-nas-w-Jezusie-Chrystusie: oto pierwsza tajemnica, pierwsze wydarzenie, pierwsza rzeczywistość konstytuująca wszelki dyskurs teologiczny”.

Wesprzyj Więź

Teolog ten wyraża też przeświadczenie, że Boskie „odsłonięcie się” w osobie Jezusa posiada wewnętrzną siłę przekonywania: „Wcielając się, Bóg manifestuje się jako Objawiciel i jako Objawienie, a jednocześnie sam siebie potwierdza w tym charakterze”. Można by spytać, czy nerwowe i wojownicze „obrony” Chrystusa nie zdradzają przypadkiem braku wewnętrznego doznania, że przecież „nigdy nikt nie mówił tak, jak On” (J 7,46)…

Tak, potrzebujemy nowej apologii, rodzącej się na gruncie towarzyszenia światu – dla którego „podniesiony nad ziemię” Chrystus jest nie sędzią, lecz ukrytym magnesem (por. J 3,17; 12,32). Pokazanie Go takim, jakim się naprawdę jawi w Ewangeliach, to apologia nadziei, której wierzący są świadomi, a niewierzący doświadczają w formie tęsknoty za sensem życia. A jeśli mowa o apologii jako „obronie wiary”, to pilnie jej potrzebujemy na forum wewnętrznym – gdzie Słowo Życia bywa traktowane jak system ideologiczny i pozbawiane Ducha.

Przeczytaj też: Korepetycje z Ewangelii (2). Swoboda dzieci Króla

Podziel się

2
2
Wiadomość

Pokazanie mioch racji wiary moze byc niewystarczajace dla innych. Dlatego tez chyba potrzebny jest takze taki wysilek, ktory oznacza troske o wiare innych. Bezposrednie odniesienie do innych, usuniecie przeszkod, ktore Innym nie pozwalaja na zachwyt Ewangelia.

Zgoda, jednak w artykule to właśnie zastrzeżenie jest obecne – napisałem: “Wyjaśnianie nieporozumień dotyczących Ewangelii nie traci swej wagi… ” I sam się tym wyjaśnianiem zawodowo zajmuję. Natomiast artykuł dotyczy czegoś, co jest jednak pierwszoplanowe. A ciąg dalszy nastąpi.

Używając słów tego artykułu, aby sparafrazować tytuł innego artykułu, możnaby napisać
“Nie ma Kościoła bez arogantów i hipokrytów”.
Przeanalizujmy to stwierdzenie. Mam wrażenie, że teologia fundamentalna sama sobie przeczy w tej kwestii
i co więcej, zdaje sobie z tego sprawę i dostrzega, że tu jest poważny problem.
Nie ma potrzeby aby zmieniać fundament. Należałoby raczej uwzględnić współczesną
wiedzę w rozumieniu fundamentu, lub rozumieniu ograniczeń u podstaw.

Jakkolwiek stosujemy ‘narzędzia rozumowe’ w sferze, która z natury rzeczy wymyka się
się z tego ‘gorsetu racjonalnego uzasadnienia’, to stosujmy je z uwzględnieniem osiągnięć
współczesnej nauki. A tu okazuje się, że nawet w tak wydawałoby się niezmiennej dziedzinie
jak logika, pewne szokujące i ważne odkrycia XX wieku zmieniły zupełnie spojrzenie na podstawy,
oczekiwania i nadzieje matematyków.

Lecz to nie jest dyskusja na forum. Taka dyskusja przede wszystkim wymaga
platformy do komunikacji, specjalistów z kilku dziedzin i chęci oraz umiejętności komunikacji (co niebanalne).

Mój optymizm dotyczy sfery nazwijmy to teoretycznej, co do sfery praktycznej,
to wielkie uznanie dla tych, którzy toczą wieloletni bój i nie porzucili jeszcze nadziei.

Myślę, że dla wielu z nas, a z pewnością dla “wojowników Jezusa”, czy “obrońców Boga”, problemem jest brak sprawczości Boga czy też Jego “słabość”. Bóg sobie nie radzi z aborcją, nie radzi sobie “z pedalstwem” i genderem ale nic to, my Mu pomożemy. Boskich mocy nie mamy (zresztą one właśnie zawiodły), ale “nie takie my rzeczy ze szwagrem robili”, damy radę, a przy okazji życzliwie i bezinteresownie zasugerujemy Bogu, jak należy walczyć w obronie wiary. Owszem Bóg może być miłosierny, łaskawy i przebaczający, ale ktoś tę czarną robotę musi zrobić, Bogu nie wypada ze względu na Jego przymioty, ale my nie mamy na czole wypisane “miłość”, my mamy być skuteczni, a przynajmniej tak nam się wydaje. Ta skuteczność przypomina wprawdzie przelewanie oceanu przy pomocy łyżki, ale jak powiadają nasi bracia Rosjanie: Wszystkiej wódki się nie wypije i wszystkich kobiet się nie zdobędzie, ale próbować trzeba. No to próbują, głupkowato wyrywając konkretne zdania z Pisma św., by dowieść prawości i religijności swoich absurdalnych i nienawistnych działań. Pół biedy gdy czynią to ci, dla których czytanie Ewangelii ze zrozumieniem jest czynnością nieosiągalną, gorzej gdy tak robią ci, którzy zostali powołani do tego, aby innych nauczać, by przewodzić wspólnocie, by “paść baranki”. I to jest prawdziwy dramat i ból, nasz dramat i nasz ból.

Prawdziwa obrona Ewangelii to życie Ewangelią. Podobnie jak Pan mam dość tego, że Instytucja KK bardzo dużą rolę przywiązuje do doktryny – czyli tworzenia systemu ideologicznego. Takich Prawd do potakiwania – tak wierzę w to i to i … cała lista do podpisania …
Mniej sobie za to pozwala (instytucja) na mówienie o doświadczeniu Drogi z Jezusem. Trudniejsze – ale to jest Kólestwo Boże. TO jak się zachowujemy względem siebie. Jak się traktujemy.
Pandemia pokazała, że nam się religijność – wiara (w większości) ogranicza się do budynku kościoła. To znaczy umiemy tam się modlić grupowo, a całkiem gubimy życie Ewangelią poza budynkiem kościoła. Mamy błogosławić pokarmy? Modlić się w domu? Jak to ?
Poza osobami zaangażowanymi w pewne wspólnoty, część wierzących w ogóle nie rozumie, jak wiele może na mocy powszechnego kapłaństwa. Bywa bezradna.
W ogóle to mam wrażenie jakby większość księży bała się, że Bóg sobie nie poradzi jak Mu doktryny nie stworzymy.

Ja bym tu rozdzieliła dwa problemy. Jeden dotyczy dawania świadectwa.
Trudno głosić bez dawania świadectwa życia i modlitwy.
I to jest dosyć oczywiste.

Drugi problem, to czy apologia ma być świadczeniem i argumentacją
za wiarą w zbawienie poprzez Jezusa Chrystusa, czy ma być świadczeniem i argumentacją za systemem dogmatów rozbudowanym poprzez tysiąclecia?

Jeśli Kościół teraz i zaraz po Chrystusie to ten sam Kościół, to ci pierwsi chrześcijanie
nie mieli zdaje się np. dogmatu o nieomylności papieża, nie mieli dogmatu o niepokalanym poczęciu,
nie mieli dogmatu o Trójcy Świętej i jeszcze całej masy innych.
To ich wiara była tą samą wiarą co nasza wiara, czy inną? A jeśli inną to która jest ta jedyna i prawdziwa?

Mam wrażenie, że apologia przeradzając się w teologię fundamentalną stała się strażniczką
bardziej systemu dogmatów, niż wiary ewangelicznej. Teologia fundementalna uzurpuje
sobie prawo do jedynej słusznej kodyfikacji w postaci dogmatów tego co jest spisane w Ewangeliach,
co wobec braku świadectwa zaczyna budzić słuszne wątpliowści
wielu.

Rozbudowany system dogmatów stał się legitymacją do różnych nadużyć. Tych nadużyć nie można legitymować Ewangelią, ale z powodzeniem można legitymować dogmatami.

PS.
Jeśliby tu mógł się pojawić jakiś artykuł, który by mi rozjaśnił w jakich historycznych uwarunkowaniach pojawił się dogmat o nieomylności papieża…?
Takie dogmaty są formułowane podczas synodów…? przez biskupów….?
pod natchnieniem Ducha Świetego….? coraz gorzej…
Ten dogmat w konfrontacji z odniesieniem do rzeczywistości, postępu wiedzy
w naukach przyrodniczych, archeologii itd. “nie przeżywa”. Zaczyna być w sprzeczności z racjonalnym oglądem rzeczywistości (w wielu aspektach i zupełnie nie chodzi o nadużycia jakichkolwiek papieży).

Mogę bronić wiary (Ewangelii). Nie mogę bronić dogmatów. To stwierdzenie często się słyszy.

Jan Maria Bocheński miał bardzo krytyczne stwierdzenia o KKK (który jest kolejną próba kodyfikacji naszej wiary). Mówił w jednym z wywiadów, że brak tam podstaw filozoficznych. Trudno dotykać Tajemnicy bez odniesienia do filozofii. No chyba innych “narzędzi” racjonalnych poza filozofią nie mamy?