Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Wstęp do neutralizacji systemu [Korepetycje z Ewangelii, cz. 1]

Fot. Jon Tyson / Unsplash

Co konkretnie może przedsięwziąć zwykły wierny, który nie zgadza się na zamknięcie w klerykalnej skorupie?

Wielu czytelników portalu Więź.pl żywo zareagowało na obecną w moim tekście „Czy Kościół to nie pomyłka?” ideę „obywatelskiego nieposłuszeństwa” katolików wobec systemu, w który wtłoczono Jezusową Eklezję („Gminę Zwołanych”). Ujawniła się skala nurtującego ludzi poczucia, że autorytarny system kościelny to zdrada zawartej w Nowym Testamencie wizji siostrzano-braterskiej społeczności wiary i służby. 

Zarazem doszło do głosu pragnienie czynnej niezgody na zamknięcie nas w klerykalnej skorupie. Od razu rodzi się jednak pytanie, na czym w praktyce ma polegać ten nieagresywny (non violence) sprzeciw, służący neutralizacji systemu, jego „rozpuszczaniu”. Co konkretnie może w tej dziedzinie przedsięwziąć zwykły wierny, niebędący teologiem, publicystą ani członkiem żadnych oficjalnych gremiów?

Po jakiemu myślimy?

Wydaje się, że warunkiem wstępnym sensownej odpowiedzi na to pytanie, a także niezbędnym paliwem zasilającym podejmowane inicjatywy praktyczne, jest zrobienie sobie „powtórki z Ewangelii” czy wręcz skorzystanie z „korepetycji” z niej. Jeżeli na kościelnym gruncie ma zaistnieć zdrowa „opozycja ewangeliczna”, to potrzebujemy przypomnienia (a czasem wręcz odkrycia), jak naprawdę brzmi Dobra Wiadomość Chrystusa, a co nią zdecydowanie nie jest. To konieczne, jeśli mamy się nawracać na myślenie „po Bożemu” (zob. Mt 16,23), a nie tylko próbować zastąpić ideologię klerykalną jakąś inną ideologią, akurat bardziej nam pasującą.

Obracając się chętnie między ludźmi będącymi, z punktu widzenia religijno-obyczajowego, „w sytuacjach nieuregulowanych” i wciąż zderzając się z oburzeniem ortodoksów, Nazarejczyk powtarzał motto wzięte z Księgi Ozeasza: „Miłosierdzia chcę, a nie ofiary”

Marek Kita

Udostępnij tekst

Autentyczny obywatelski sprzeciw, w odróżnieniu od wichrzycielstwa, wiąże się ściśle z konsensusem sumienia pewnej szerszej grupy – o czym przypomniała Maria Rogaczewska w trakcie internetowej dyskusji na zajmujący nas temat. Z kolei odwoływanie się do sumienia wymaga, żeby sprawdzać, czy faktycznie motywuje nas wrażliwość ukształtowana pod wpływem Bożego Słowa i Ducha. Jeśli na kartach Biblii ludzie, do których miało przylgnąć miano „chrześcijan”, sami siebie określali jako „uczniowie” (zob. Dz 11,26), to chcąc być autentycznymi chrześcijanami potrzebujemy wciąż się uczyć w szkole Jezusa, będącego zarazem Nauczycielem oraz ucieleśnionym Nauczaniem.

Jak powiedział w jednym ze swoich kazań prymas Wspólnoty Anglikańskiej, arcybiskup Justin Welby: „Jezus przyniósł nam Boga, ale nie takiego, jakiego znamy. Wyzwaniem, które przed nami stoi, nie jest dopasowanie Jezusa do znanego nam Boga, lecz uświadomienie sobie, że Bóg to Jezus, którego widzimy”.

Naprawdę znać Boga zaczynamy wtedy, gdy uważnie przyglądamy się Jezusowi opisanemu w Ewangeliach, śledzimy Jego słowa i gesty, a potem w cichym sam na sam z Niewidzialnym pozwalamy, żeby te słowa i obrazy w nas rezonowały. W ten sposób uczymy się też człowieczeństwa pogodzonego ze swym Stwórcą, ponieważ Jezus to nie tylko Tłumacz tajemnicy Boga (por. J 1,18), ale zarazem Wzór relacji z Nim oraz bliźnimi (por. J 15,10.12).

Jeśli Eklezja Chrystusa stanowi w gruncie rzeczy przeżywanie fermentu odnowionego po Chrystusowemu człowieczeństwa, mającego się udzielać reszcie świata (por. Mt 13,33), to nieszczęsny system kościelny jest efektem wtłoczenia wizji Chrystusa w schematy z tego właśnie świata wzięte. Nietrudno dostrzec – choć często strach przyznać – że napiętnowane w Ewangeliach postawy „faryzeuszy hipokrytów” (por. Mt 23,1-34) często kwitną w najlepsze we wspomnianym systemie, który wbrew woli Jezusa wyraża logikę „władców narodów, którzy dominują i wielkich, co dają odczuć swą władzę” (por. Mt 20,25-26).

Jednak sprzeciw wobec tej systemowej zdrady Ewangelii ma sens wyłącznie wtedy, gdy sam wyraża ewangeliczną logikę w ewangelicznym stylu. Nie chodzi o przeciąganie liny między „duchownymi” a „świeckimi”, konkurowanie o „lepszą pozycję” (por. Mk 9,33-37). Chodzi o powrót do nieautorytarnej, choć niebędącej anarchią „wspólnoty Ducha Świętego” (koinōnia tou Hagiou Pneumatos, 2 Kor 13,13), do służenia sobie nawzajem „różnoraką łaską” (1 P 4,10), do partnerskiego dzielenia się charyzmatami, żeby „przez Kościół dała się poznać wszechstronnie wieloraka (polypoikilos) mądrość Boża” (zob. Ef 3, 10).

Jeżeli Bóg ma poprzez nas powiedzieć systemowi: „Wypuść mój lud” (Wj 5,1), to tylko po to, żebyśmy się dali poprowadzić Jego Słowu, a nie naszym wyobrażeniom, pomysłom, frustracjom i ambicjom. Nie chodzi o „Kościół po naszemu”, tylko o Kościół, który jest sobą – Ciałem Chrystusa, czyli ucieleśnieniem Jego Ducha, formą wspólnego życia w Jego stylu (por. 1 Kor 12,12-13).

Jak brzmi Dobra Wiadomość?

Jezus zwołuje swoją Gminę-Kościół „ogłaszając Dobrą Wiadomość Boga” (Euaggelion tou Theou, Mk 1,14). To istotne, że Ewangelia nie jest manifestem ideologicznym ani kodeksem praw, lecz wiadomością – i to dobrą!

Ale jak ta wiadomość właściwie brzmi? Z pewnością nie jest informacją, że „Bóg za dobro wynagradza, a za zło karze”, ani nawet komunikatem, że „Bóg nam wybaczy, jeśli się poprawimy”. Jezus, na przekór temu, co sugeruje wielu kaznodziejów i katechetów, nie uprawia moralizatorstwa, nie zajmuje się też walką o abstrakcyjne „wartości”.

To prawda, że zgodnie z własnym zastrzeżeniem, „nie przyszedł unieważnić Prawa, lecz je wypełnić” (Mt 5,17) – jednak całym życiem pokazał, że chodziło Mu przy tym nie o skrupulatne zachowanie litery przepisów, lecz o wypełnienie zarysowanego przez nie (z konieczności niedoskonale) ideału żywym Duchem Boga (zob. 2 Kor 3,6), inspiracją płynącą ze znajomości Bożego serca. Ponadto swą Dobrą Wiadomość Jezus adresował, zgodnie z Izajaszowym proroctwem, nie do porządnych i poprawnych, lecz do uwikłanych w życiowe biedy, połamanych wewnętrznie, uwięzionych w doświadczeniu klęski (Łk 4,18; por. Iz 61,1). Im wszystkim ogłaszał symboliczny „rok Bożej akceptacji” (eniauton Kyriou dekton, Łk 4,19), czas łaski.

Obracając się chętnie między ludźmi będącymi, z punktu widzenia religijno-obyczajowego, „w sytuacjach nieuregulowanych” i wciąż zderzając się z oburzeniem ortodoksów, Nazarejczyk powtarzał motto wzięte z kolei z Księgi Ozeasza: „Miłosierdzia chcę, a nie ofiary” (Eleos thelō kai ou thysian, Mt 9,13; 12,7; por. Oz 6,6).

U Mateusza ten cytat pojawia się w ustach Jezusa w dwóch odmiennych kontekstach (uczta w domu Lewiego oraz zrywanie kłosów w szabat), co pozwala domniemywać, że był dla Niego wyjątkowo ważny. A jest to mocne opowiedzenie się za pobożnością typu egzystencjalnego – afirmacją miłosierdzia Boga i odwzorowywaniem go w relacjach z bliźnimi – a nie rytualnego, gdzie liczą się sakralne daniny i przepisowa czystość.

Gdy Jezus wzywa: „Bądźcie (…) doskonali, jak wasz niebiański Ojciec jest doskonały” (Mt 5,48), to chodzi Mu o naśladowanie Boga w Jego dobroci, takiej samej w odniesieniu do „prawych i nieprawych” (zob. Mt 5,45).

W wersji Łukasza wybrzmiewa to jeszcze wyraźniej: „Bądźcie miłosierni, tak jak wasz Ojciec jest miłosierny” (Łk 6,36). Krótko mówiąc, Jezus nie przyszedł zbudować doskonalszego systemu religijnego, tylko wypełnić życie egzystujących „pod Prawem” (por. Ga 4,4) łaską swojej przyjaźni i prawdą o wierności Boga w stosunku do Jego pogubionych dzieci (por. J 1,16; 11,52; 15,15).

Na początku swej relacji o Jezusie Marek streszcza Euaggelion słowami: „Nadeszła pora i przybliżyło się królowanie Boga” (Mk 1,15). Dobra Wiadomość dotyczy spełnienia się na głębszym poziomie proroctwa Izajasza, który ogłaszał kres niewoli babilońskiej słowami: „Twój Bóg zaczął królować!” (Iz 52,7). Czas zagubienia i upadku był okresem, gdy Stwórca szanujący decyzje stworzeń pozwolił się „opuścić” (por. Jr 2,13) i w pewnej mierze „zawiesił” swoje panowanie nad ich egzystencją.

Jednak nie zrezygnował z marnotrawnych i przywraca ład w życiu tych, co są gotowi się „opamiętać” (metanoeō) i „uwierzyć w Dobrą Wiadomość” (por. Mk 1,15) o bliskości Ukrytego, który jest Dobry (por. Mt 6,6; 19,17). Jezus to Herold, a nawet wcielone Orędzie Boga, które nie brzmi: „Nie grzesz, to cię nie potępię”, tylko: „Nie potępiam cię, teraz już możesz nie grzeszyć” (por. J 8,11). Już możesz nie błądzić, Droga wewnętrznego ładu sama wyszła ci na spotkanie („Mówi mu Jezus: Ja jestem drogą…”, J 14,6).

Czy jesteśmy sobą?

Królowanie Boga, którego dotyczy Nowina, okazuje się więc sytuacją niezasłużonego uzdrowienia i uwolnienia, gdy do osób rozpoznających swą głęboką zależność od Stwórcy („ubogich duchem”, Mt 5,3) wreszcie uśmiecha się szczęście. „Szczęśliwi rozumiejący, że niczego nie zawdzięczają sobie samym, bo Bóg dzieli się z nimi wszystkim, co ma” – tak dałoby się sparafrazować słynne pierwsze błogosławieństwo z Kazania na Górze, zgodnie z sensem użytych w nim semickich wyrażeń.

Dobra Wiadomość Jezusa mówi o otwierającej się możliwości przeżywania naszego losu (wciąż jeszcze pełnego problemów) w poczuciu wewnętrznej wolności i harmonii: „Królowanie Boga jest wewnątrz was” (Łk 17,21). To jest wiadomość o nieautorytarnym, lecz „przekonującym dzięki miłości” (por. Flp 2,1) panowaniu Ojca o macierzyńskim sercu (por. Iz 66,13), który nie nakłada ciężarów, lecz je z nas zdejmuje.

Jezus uczy, że „królowanie Boga przyjmuje się jak dziecko” (Mk 10,15), to znaczy że wspólnoty z Bogiem nie da się wywalczyć, wysłużyć, lub wypracować, ale można wyłącznie (choć to najtrudniejsze dla naszej pychy) uznać siebie za duchowe niemowlę, przyjęte z całą swą słabością i kruchością. Jedyne, co możemy zrobić, to pozwolić się kochać i ufnie uczyć się sztuki życia od niebiańskiego Abba.

Przecież nasz pierwszy problem to „zjedzenie owocu z drzewa wiedzy o dobru i złu” (por. Rdz 2,17), „pozjadanie wszystkich rozumów” i próba odgrywania Boskiej roli (por. Rdz 3,5). To dlatego męczymy się w wytworzonym bałaganie, życie nas przerasta i przygniata. To dlatego Jezus woła: „Chodźcie do Mnie wszyscy trudzący się i obciążeni, a Ja dam wam odpocząć (anapausō hymas)… uczcie się ode Mnie… mój ciężar jest lekki” (Mt 11, 28).

Ktoś, kto „uwierzył miłości Boga” (por. 1 J 4,16), zyskuje poczucie, że „Jego przykazania nie są ciężkie” (1 J 5,3).  Tak, nie jest ciężko – choć bywa trudno – żyć według „prawa wolności” (por. Jk 1,25), poddać się regułom przyjaźni, oraz zmagać się z życiem mając Przyjaciela u boku (por. J 15,15).

Wydaje się jednak, że Dobra Wiadomość o łasce wyzwolenia z pułapki egocentryzmu oraz o zaproszeniu do królestwa wzajemnej afirmacji i wzajemnego oddania, wciąż zderza się i zmaga w samych chrześcijanach z mentalnością „pracowników najemnych”. W zapisanej u Łukasza przypowieści o miłosiernym ojcu dwóch synów, akcent pada (wbrew pozorom) nie na przygodę „marnotrawnego”, lecz na problem, jaki ma ze sobą ten „porządny”.

Pierwszy, owszem, okazał skrajną bezczelność żądając od żyjącego ojca swojej części przyszłego spadku i porzucając dom. Jednak kiedy po roztrwonieniu majątku zapragnął „zostać choćby najemnikiem” (por. Łk 15,19), dane mu było odkryć serce ojca i ostatecznie „odnalazł się” w relacji z nim (por. Łk 15,24). Natomiast ten, który nigdzie nie odchodził, mówi w rozdrażnieniu: „tyle lat ci służę” (Łk 15,29), sam siebie ustawiając w roli najemnika, a nie syna! Pozostając pod ojcowskim dachem, traktuje dom jak miejsce pracy. Ignorując ojcowskie serce, ma przed oczami tylko sztywne reguły, etykietę, porządek.

Wesprzyj Więź

Jeśli Eklezja Jezusa żyje duchem Ewangelii, objawieniem Serca Boga, wtedy jest sobą. Natomiast dławiący radość system autorytarnej „władzy duchownej” wyraża raczej mentalność „starszego (nomen omen: presbyteros) syna” z przypowieści (por. Łk 15,25). Dla systemu liczy się nie oddychanie Miłosierdziem, przyjmowanie go i dawanie, lecz dyscyplina kultu i logika obowiązku.

Czy to przypadek, że tłumacz Biblii Tysiąclecia, przekładając Jezusowy cytat z Ozeasza, do słów: „chcę miłosierdzia” dodał niewystępujące w oryginale „raczej” – osłabiając wymowę tekstu? Jednak drżąc o zachowanie systemowego status quo, bronimy się przed atmosferą domu Boga. A chłonąc tę atmosferę, emanującą z kart Ewangelii czytanej bez dopowiedzeń, poznajemy serce Ojca i skorupa systemu wokół nas traci spoistość.

Przeczytaj także: Jezus, mistrz sztuki walki

Podziel się

14
5
Wiadomość

Ten autorytaryzm, niegdyś w imię skuteczności szerzenia chrześcijaństwa, który później oderwany od misji zaczął tłamsić Dobrą Nowinę, jest produktem zdominowania tej misji przez powinności społeczne Kościoła jako dużej organizacji, którą dlatego trzeba niestety zarządzać administracyjnie, a więc przez prawo, a nie miłość. Taka jest uroda ludzi. Nawet Jezus ze swoich uczniów sformował organizację. Ponieważ jednak uczniowie żyli tym samym duchem, gdyż nie wcielano do niej osób „z urodzenia”, ani też nie pchano się do niej z powodów społeczno-kulturowych lub dla materialnych korzyści, to mogła się ta organizacja do czasu gdy nie urosła obywać bez nadmiaru ślepego na miłość prawa i administracji. Może więc receptą jest decentralizacja Kościoła, w którą to stronę jakby zmierzał Franciszek? Popatrzmy na drugi biegun, czyli liczne wolne kościoły ewangelikalne, bardzo optymistyczne i radosne. Bardzo często zdarzają się wśród nich patologie, tyle że inne niż te charakterystyczne dla religii zinstytucjonalizowanych. Mam trochę znajomych z takich kościołów, ale nie będę podawać przykładów, bo nikt nie jest gorszy. W skali makro popatrzmy na to, co te kościoły wniosły do życia krajów latynoskich (np. w Gwatemali jest już ich tyle samo, co katolików) by stwierdzić, że dojrzalszych owoców nie widać. Właśnie takie patologie kontroluje autorytarnie w Kościele katolickim silna instytucja i niestety często przesadza obcinając żywe pędy lub nadużywając władzy do innych celów. Przyjrzyjmy się stanom pośrednim. Ja nie widzę by skórka była warta wyprawki gdybyśmy idąc za wzorem anglikanów wybrali drogę synodalną, co próbuje robić episkopat niemiecki. Patrzę na emeryckie rady parafialne w Niemczech i nie motywuje mnie to do popierania tego kierunku. Niech poza zamożnością episkopat niemiecki pokaże, jaki jest jego tytuł do aspiracji przewodzenia całemu Kościołowi. Chciałbym, aby mi ktoś pokazał przykład do którego mamy dążyć. Póki go nie zobaczę, to będę się opowiadać za żmudnym, ewolucyjnym i w miarę w zgodzie z ludźmi od Pawła i Apollosa naprawianiem instytucji, a nie jej burzeniem, a potem coś na tym miejscy wyrośnie. Wielu katolików otwartych jeszcze nie wybrało i zmaga się z tym uprawnionym dylematem. Argumenty Autora mogą uzasadniać oba kierunki. Czekam na kolejne odcinki.

No i od początku tzw. okresu soborowego Kościół błądzi. Ten nieszczęśnik Konstantyn, zamiast prześladować chrześcijan wzorem swoich poprzedników, popsuł wszystko zwołując biskupów do Nicei. A mogło być tak pięknie…

Zdaniem części historyków, na pewno tych z arte.tv. Rozumiem, że Duch Święty przebywa na urlopie od II w. i teraz dopiero planuje wrócić. Gratuluję źródła wiedzy…

Nie popisuj się ignorancją, zwołanie biskupów do Nicei było przejawem nadrzędności władzy świeckiej nad duchową, nie wiesz, kim był pontifex maximus? I że do końca życia Konstantyn czcił słońce? Poczytaj też o prawdziwej skali prześladowań chrześcijan oraz tym, jak chrześcijanie prześladowali pogan, kiedy wahadło się odwróciło. Ale nie znajdziesz takich treści ani w „Niedzieli” ani w „UważamRze”.

Proponuję przejść do protestantów, tam jest sola scriptura (oczywiście oczyszczone, zrekonstruowane i zracjonalizowane). Kościół katolicki ze swoimi uczonymi kocopołami proszę zostawić w spokoju. Po co się męczyć?

A dlaczego chrześcijanin ma gdzieś przechodzić ? Kościół jest jeden. A sola scriptura (lepsza od Tradycji o pseudopogańskich „odpustach” np. z okazji Dnia Katedry (czyli Piotrowego tronu). I z ręką na sercu : a któż nie „poprawiał” i ie „rekonstruował”, nie tłumaczył i nie wyjaśniał, co też Chrystus miał na myśli mówiąc, co zapisano…

Zacznę tak – chciałam i korzystam ponownie z okazji bardzo podziękować tutaj pod artykułem Panu za wspaniałą książkę „Idziemy za Tobą”. Właśnie czytamy z synem, przed nami cała pustynia. Polecam każdemu mającemu dzieci.
Co do myśli o Kościele…
To będzie trwał ten kościół hierarchiczny katolicki i inne prawosławne i te wspólnoty protestanckie jak i inne wspaniałe grupy i koszmarne sekty.
To zaczęło się od Ewangelii – ten inny obraz Boga, tak inny, że co rusz musimy pakować Go w jakieś nasze schematy.
Tak się obawiamy, że sobie nie poradzi;)

A Bóg po prostu jest. I to On wie gdzie i kto należy do Jego Eklezji. Nie każdy kto mówi Panie Panie.
Albo inaczej … Może po prostu Mk 9,38,39 .
Wtedy Jan rzekł do Niego: «Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodził z nami». Lecz Jezus odrzekł: «Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie…

Inna sprawa to rozliczanie licznych instytucji w tym regularnych sekt mniejszych i większych, powołujących się na Ewangelię a dokonujących skandalicznych nadużyć i tutaj należy działać. Patrzeć na ręce (te uświęcone lub nie) i wymagać. Wymagać Prawdy. Ale ja nie wiem czy mi zmienimy system tych gorszących zależności całkowicie.
Na pewno już jesteśmy wrażliwi na nadużycia i to jest zasługa patrzenia przez pryzmat Ewangelii.
Kościół – Eklezja dzieje się między nami. Jest tam gdzie dwóch lub trzech gromadzi się w Imię Jego.
A to na pewno nie polega na kryciu wszelakich przestępstw i opływaniu w dobra tego świata.
Czasem tworzymy czy też jesteśmy Kościołem tam gdzie się nie spodziewamy.
Ewangelia nas przerasta i dobrze ponieważ Boga nie możemy przyciąć do naszych ram. To On nas jakby „powiększa”.