W centrum chrześcijańskiej moralności znajduje się nie grzech, który należałoby potępić; nie prawo moralne, które należałoby uzasadnić; nie kazusy moralne, które należałoby rozstrzygać; nie społeczny porządek, który należałoby zabiegami politycznymi ustanowić, lecz łaska Boża, która uzdalnia do wybierania dobra.
Pod koniec października 2020 r. napisałem krótki liścik do mego bratanka Romana, w którym – powołując się na naukę św. Tomasza z Akwinu – zwróciłem uwagę na dwie odrębne, choć często mieszane sprawy. Czym innym jest dokonanie kwalifikacji moralnej czynów, prowadzącej do oceny, które z nich są dobre, a które są złe, czym innym zaś – wprowadzenie ustawowej penalizacji złych czynów. Pierwsza kwestia przynależy do wiedzy etycznej (scientia moralis), a druga jest wyrazem sztuki politycznej – ars politica, w której roztropnie poszukuje się właściwych i politycznie możliwych rozwiązań prawnych. Bratanek, za moją zgodą, umieścił ten list na swoim Facebooku, skutkiem czego został on zauważony i był przekazywany dalej. Opublikowała go nawet „Gazeta Wyborcza”, nie kontaktując się ze mną w tej sprawie. Tak funkcjonuje dzisiaj przepływ informacji.
Mój list spotkał się z repliką dr. Pawła Milcarka, ogłoszoną na łamach strony internetowej czasopisma „Christianitas”. Korzystam z gościny „Więzi”, aby ustosunkować się do tej krytyki.
Trzeba mieć przekonania, a nie tylko przeczucia
Dr Milcarek sięgnął do tekstu podanego w „Wyborczej” i przytoczył podane przez nią informacje o mojej osobie (zresztą nie wszystkie już aktualne), sugerując, jakobym chciał nimi podbudować swój autorytet. Rzecz jasna, jest to dopisek redakcyjny – w liście do mego bratanka nie podawałem przecież tych danych, a z łatwością można je znaleźć w Annuario Pontificio. Następnie, akapit po akapicie, polemista odniósł się do mojej wypowiedzi, przywołując obszernie, nawet i po łacinie, niektóre teksty św. Tomasza.
Cieszy mnie fakt, że w debacie publicznej sięga się do nauczania Doktora Kościoła. Trzeba studiować wielkich teologów i trzeba za ich pomocą naświetlać aktualne problemy. W teologii – jeśli jej głos ma być fermentem dla myśli – pytania muszą być współczesne, realne, ale odpowiedzi muszą wyrastać z Objawienia oraz z Tradycji, z fundamentalnych zasad, które zostały sformułowane przez wielkich myślicieli Kościoła i które mogą porządkować nasze współczesne myślenie w wierze.
Od św. Tomasza nauczyłem się odróżniać etyczną ocenę ludzkich działań od politycznej sztuki wprowadzania wymogów prawa karnego, która musi się liczyć z danym społeczeństwem
Przy okazji chciałbym wyrazić ubolewanie, że polska prowincja dominikanów nie posiada czasopisma, w którym żywe współczesne zagadnienia byłyby wyjaśniane przy pomocy spekulatywnej teologii św. Tomasza. Niektóre dominikańskie prowincje dbają o to, by myśl tego wielkiego dominikanina była studiowana, by była nadal żywa i inspirowała współczesną kulturę. Recepcja dorobku tego świętego oczywiście bywa różnorodna. Każde pokolenie odczytuje go na nowo, rozkładając akcenty w inny sposób. Podejmowanie aktualnych tematów i wyjaśnianie ich poprzez odwołania do jego nauki jest niezwykle wartościowe. Wymaga to jednak pewnej kultury umysłowej, o którą należy zadbać.
Czasem spotykam się z uwagą, że dzisiaj trzeba mówić prosto, unikając scholastycznych terminów i definicji. Do ludzi bardziej trafiają łatwe ujęcia, opowieści, osobiste świadectwa i dzielenie się wrażeniami, a precyzyjny język dawnych katechizmów i teologii spekulatywnej nuży. Po części to pewnie jest prawda, ale trzeba też zauważyć, że dominująca w Kościele od dziesięcioleci niechęć do teologii spekulatywnej pozostawia ludzi bezbronnymi wobec bieżących ideologii, mód, wyzwań czy ich własnych wewnętrznych nastrojów i niepokojów.
Aby świadomie decydować, i to konsekwentnie, trzeba mieć przekonania, a nie tylko przeczucia. Przenosząc to na płaszczyznę wiary: trzeba się zetknąć z teologią, która naucza, a nie tylko robi wrażenie. Nie można więc domagać się, by poważne sprawy były zawsze redukowane do poziomu prostych tweetów. Nie robi się tak z wyższą matematyką nauczaną w klasach maturalnych i nie można tak robić z katechezą. Należy podawać strawę pożywną, przemyślaną, porządkującą myślenie, a zarazem otwierającą na dynamikę łaski, która może wpływać na działanie i sprawiać, że będzie ono dojrzałe i w pełni chrześcijańskie.
Nie oznacza to jednak, że nie można wyjaśniać trudnych spraw prosto. Domaganie się, by Kościół zawsze sięgał po język precyzyjnych, ale siłą rzeczy skomplikowanych pojęć, nie jest słuszne. Do krótkich homilii czy listów nie wprowadza się obszernych cytatów i odnośników. Z konieczności ujmuje się sprawy skrótowo.
Raduje mnie to, że Paweł Milcarek dał sygnał potrzeby powrotu na tory tomistyczne. Bardzo bym się cieszył, gdyby i inne istotne zagadnienia – zarówno te, które chwilowo poruszają społeczeństwo, jak i te, które go nie zajmują, ale które trzeba przepracować, aby myślenie, decydowanie i kierowanie życiem było kształtowane w wierze – traktowane były poważnie, z odwoływaniem się do nauki wielkich świętych. Po to zostawili nam oni opasłe dzieła, które Kościół nam podsuwa, abyśmy z nich korzystali.
Nie chwytać się ujęć uproszczonych
Dr Paweł Milcarek jest obyty z metodą św. Tomasza, a zatem wie, że przy zgłębianiu zagadnień zawsze rozpoczynał on od wnikliwego przyjrzenia się stanowiskom przeciwników. Pozwalało to na precyzyjne postawienie problemu oraz na wydobycie ziarna prawdy u tego, z którym się nie zgadzał, a także prowadziło do skorygowania niedokładnych ujęć. W poważnej debacie zawsze trzeba się zmierzyć z najważniejszymi wypowiedziami przeciwnika, a nie chwytać się ujęć uproszczonych.
Redaktor naczelny „Christianitas”, reagując na mój list, stwierdził, że nie znajduje w nim nauki Akwinaty, a także dał do zrozumienia, iż ubolewa, że zabrakło w nim obszerniejszych cytatów z dzieł świętego – tych, które on sam przytoczył. Prawdą jest, że w krótkim liście nie podałem głębokiego wykładu. Nie znaczy to, że tę tematykę traktuję powierzchownie. Przyjrzałem się jej szerzej, i to już dawno.
Już w latach 90. ubiegłego wieku Kościół w Polsce stanął przed koniecznością rozróżnienia pomiędzy oceną moralną czynów, reakcją duszpasterską na pojawiające się wyzwania a kształtowaniem państwa i jego prawa karnego. Nie dla wszystkich te rozróżnienia były oczywiste. Zauważyłem wówczas, że istotne porządkujące dystynkcje podane przez św. Tomasza są w tej sytuacji niezwykle cenne. Qui bene distinguit, bene docet. Opierając się na nich, napisałem wtedy kilka artykułów do „Tygodnika Powszechnego”, „Teofila” i „W Drodze”. Następnie zebrałem je razem i opublikowałem w książce pod tytułem Malchusowe ucho, która ukazała się w 2000 r. Gdy następnie w 2008 r. wydałem książkę pod tytułem Bóg źródłem prawa. Ewangelia, Izrael, natura, islam, pominąłem zagadnienie relacji prawa ludzkiego do prawa moralnego, ponieważ pisałem o tym wcześniej, ale przedstawiłem tam wagę i sens prawa naturalnego, ujmując je w kontekście historiozbawczym. Do obu tych pozycji można sięgnąć i znaleźć w nich wyjaśnienie nauki Akwinaty – szersze i dokładniejsze niż to, które podałem w krótkim liście do bratanka.
Dr Milcarek sugeruje, że jestem zwolennikiem zabijania niewinnych istot oraz uniezależnienia państwa od jakiegokolwiek kontekstu aksjologicznego. Ani w swoich artykułach i książkach, ani we wspomnianym liście nie stawiam takich tez. We wszystkich moich książkach zajmuję się teologią moralną, którą pojmuję jako naukę o uświęcającym Bogu. Na różny sposób staram się wykazać, jak przywoływana wiarą łaska wraz z towarzyszącym jej słowem Bożym i nauką Kościoła porządkują ludzkie życie, jak oświecają praktyczny rozum, jak wyzwalają wewnętrzną wolność, jak ułatwiają zharmonizowanie uczuć ze świadomymi wyborami, a więc także jak pozwalają rozeznać się wobec stojących przed człowiekiem wyzwań.
To spojrzenie na moralność – teologiczne, a nie tylko filozoficzne czy też socjologiczne lub ideologicznie polityczne, i tak różne od nowożytnych ujęć – znalazłem w nauce św. Tomasza. W teologicznym ujęciu Akwinaty – wbrew temu, co niektórzy potocznie sądzą – w centrum chrześcijańskiej moralności znajduje się nie grzech, który należałoby potępić; nie prawo moralne, które należałoby uzasadnić; nie pojedyncze kazusy moralne, które należałoby rozstrzygać; nie społeczny porządek, który należałoby zabiegami politycznymi ustanowić, lecz łaska Boża, która wyzwala cnoty, a więc za sprawą Ducha Świętego uzdalnia do trwałego, twórczego wybierania dobra.
To, że tak pojmuję sens teologii moralnej i tak próbuję ją wyartykułować, nie oznacza, że jestem ślepy na możliwość dokonywania oceny poszczególnych czynów i ujmowania ich kwalifikacji moralnej. Nie jestem zwolennikiem nihilistycznego agnostycyzmu moralnego. Bardzo jednak chciałbym, aby rozpoznane wyzwania moralne były podejmowane przede wszystkim w odniesieniu do mocy Bożej. Dopiero wtedy, gdy człowiek opiera się na darze nadprzyrodzonej miłości – caritas,można rzeczywiście mierzyć się z moralnymi trudnościami. Przyjmowanie błędnych poglądów o moralności czynów rodzi się, jak naucza św. Tomasz, z braku obeznania z tą dawaną przez Boga miłością czy wręcz z niewiedzy o jej istnieniu (Super 1 Tim., c. 1, l. 2, [18]). Wprowadzanie w dynamikę łaski oraz uczenie, jak to się robi, jest, moim zdaniem, najważniejszym zadaniem duszpasterzy. I nie mogą oni uchylać się od tego zadania, licząc jedynie na wychowawczy wpływ państwa.
Obowiązki państwa
To powiedziawszy, nie neguję, że państwo potrzebuje klarowności etycznej odnośnie do wielu wymiarów życia, nie tylko społecznego, ale też indywidualnego. Jasność w tych sprawach jest bardziej potrzebna dzisiaj niż w średniowieczu, bo państwa rozszerzyły swe kompetencje, a niektóre nawet przypisują sobie monopol w takich sprawach, jak gospodarka, dobrobyt, służba zdrowia, zabezpieczenie starości, edukacja czy ochrona środowiska.
Prawo ludzkie musi uwzględniać zmienne realia społeczne. Politykom należy dawać przestrzeń dla ich rozeznania, ich sztuki wynajdywania odpowiednich rozwiązań
Państwa stykają się z kwestiami etycznymi nie tylko w kontekście prawa karnego, czyli wymiaru sprawiedliwości lub też ładu konstytucyjnego, ale także na innych polach, o których św. Tomaszowi się nawet nie śniło. Nie sposób prowadzić szpitala, jeśli się nie wie, na czym polega różnica pomiędzy leczeniem a zabijaniem. Nie sposób zajmować się szkolnictwem, podstawowym lub wyższym, jeśli się nie wie, na czym polega różnica pomiędzy wychowaniem a deformowaniem.
Kościół w skarbach swej tradycji teologicznej ma odpowiedzi na rodzące się w tych sytuacjach pytania. Państwa natomiast potrzebują tych odpowiedzi dla siebie, dla swego sensownego funkcjonowania. Gdy ludzie pracujący w instytucjach państwowych orientują się w podstawowych zagadnieniach etycznych, wzmacnia to wewnętrzną stabilność państwa. Można przy tym dopowiedzieć, że jeśli aparat państwowy nie ma odpowiedzi na te pytania, to chyba powinien się z niektórych dziedzin wycofać i nie przeszkadzać tym, którzy się na nich znają i są gotowi samodzielnie i oddolnie podjąć odpowiedzialność za dane sfery życia, bez wsparcia finansowego państwa i bez państwowej kontroli. Zasada pomocniczości, głoszona przez Kościół, właśnie o to się dopomina: aby liczne sprawy, takie jak na przykład edukacja, mogły być organizowane przez oddolne samodzielne instancje, w których ludzie odpowiedzialni wykazują się właściwym rozeznaniem oraz ofiarną inwencją i nie są poddani brutalnej kontroli aparatu państwowego.
Skoro jednak państwa wzięły odpowiedzialność za liczne dziedziny życia, to nie mogą one wisieć w aksjologicznej próżni. Agnostycyzm moralny, twierdzący z założenia, że ujęcie moralnej kwalifikacji czynów jest niemożliwe, wiedzie do nihilizmu i moralnego relatywizmu. Aparat państwowy nie może opierać się na takim fundamencie i dlatego absolutnie konieczne jest odwoływanie się do prawa naturalnego oraz wyjaśnianie społeczeństwu, czym ono jest, dlaczego jego rozpoznanie bywa trudne oraz w jaki sposób naświetla ono moralną sprawczość.
Co jest dobrem, a co podłością
Państwo jest strukturą prawną. Ona oczywiście jest potrzebna, ale opiera się na społeczeństwie. To ludzie tworzą struktury społeczne – i te państwowe, i te oddolne, niezależne od państwa. Ważne jest więc, by znali zasady moralnego działania, by otrzymali wykształcenie etyczne, by wiedzieli, gdzie jest dobro, a gdzie jest zło.
Im wyższy jest standard etyczny, jaki ludzie w sobie niosą, tym bardziej państwo jest wzmocnione wewnętrznym spoiwem. Dlatego rola wychowawcza Kościoła, formująca społeczeństwo, dająca przystęp do łaski Bożej, która leczy z grzechów i uzdalnia do dobra, oraz ucząca, jak żyć – nie tylko na poziomie prawa naturalnego, ale także na wyższym poziomie prawa Ewangelii, czyli Kazania na górze – jest niezwykle ważna dla wewnętrznej koherencji społeczeństwa i dla służącego mu państwa.
Gdy w społeczeństwie są ludzie mający w sobie wypracowaną uczciwość oraz szeroki horyzont etyczny ogarniający nie tylko sprawiedliwość, ale także pozostałe cnoty moralne, i co więcej, gdy są ludzie, którzy pielęgnują w sobie i rozwijają cnoty teologalne dające przystęp do mocy Bożej, to wówczas rozwiązywanie dylematów moralnych przez pracowników różnych państwowych agend jest łatwiejsze. Gdy rozumienie, co jest dobrem, a co podłością, jest powszechne, to lepiej działa społeczeństwo – i w konsekwencji służący państwu politycy, urzędnicy, wojskowi, pracownicy wymiaru sprawiedliwości, policjanci, nauczyciele i lekarze, społecznicy i samorządowcy funkcjonują lepiej.
Prawo karne nie jest kalką prawa moralnego
Dr Paweł Milcarek niesłusznie posądza mnie o to, że nie uznaję prawa naturalnego, że pragnę państwa pozbawionego etycznego horyzontu, że popieram czyny istotowo niegodziwe czy też jestem zwolennikiem zabijania niewinnych płodów. Nigdy w takim duchu się nie wypowiadałem!
Natomiast czytając św. Tomasza (a nie wcześniej!), nauczyłem się odróżniać etyczną ocenę ludzkich działań od politycznej sztuki wprowadzania wymogów prawa karnego, która musi się liczyć z danym społeczeństwem. Prawo karne nie jest prostą kalką prawa moralnego. Nie może nią być, ponieważ społeczeństwa bywają różne i ulegają przemianom. Powstają w nich nowe wrażliwości etyczne, a dawne ulegają osłabieniu. Ponadto siły i możliwości państw bywają zmienne.
Zatem ustawodawcy, gdy podejmują decyzje o penalizacji złych czynów, muszą rozeznać, jakie rygory w danym społeczeństwie mogą być nałożone. Aby to rozeznać, muszą znać nie tylko zasady etyczne, ale także dane społeczeństwo. Mogą oni też być zdania, że w danym momencie – ze względu na inne kwestie, którymi trzeba się pilnie zająć – lepiej nie poruszać drażliwych spraw. A więc posłowie mogą uznać, że np. ze względu na trudną sytuację międzynarodową czy z powodu inflacji albo pandemii lepiej nie zaostrzać prawa karnego, bo to skłóci społeczeństwo i uniemożliwi rozwiązanie innych bieżących problemów. W tej ocenie posłowie mogą się różnić i takie jest ich prawo.
Nie oznacza to jednak, że ponieważ państwo powstrzymało się od penalizacji niektórych złych czynów, to one nagle stały się godziwe i moralnie dopuszczalne. Nieprawda! Człowiek uczciwy ma moralne rozeznanie w sobie samym i zachowuje się przyzwoicie nawet wtedy, gdy żyje w państwie skorumpowanym czy wręcz zbrodniczym.
Kompromis polityczny odnośnie do zakresu prawa karnego nie jest kompromisem etycznym. Zło czy dobro nie podlegają politycznej negocjacji i nie zmieniają swej kwalifikacji w wyniku zmian w kodeksie karnym. Natomiast sposób reagowania na złe czyny przez prawo karne państwa jest przedmiotem negocjacji i wynikiem układów politycznych. Tak jest, ponieważ prawo ludzkie ma swą wartość, swą autonomię i swoją ograniczoność.
Sztuka wynajdywania odpowiednich rozwiązań
Św. Augustyn był zdania, że konieczność istnienia państwa jest konsekwencją grzechu pierworodnego. Św. Tomasz nie zgadzał się z tym stanowiskiem i uważał, że państwo istnieje ze względu na społeczny wymiar natury ludzkiej. Zatem gdyby nie było grzechu pierworodnego, a więc i grzechu u ludzi, nie byłoby policji, ale byłyby zasady ruchu drogowego oraz ład konstytucyjny. Inni twierdzą, że państwo jest wynikiem grabieży dokonanej przez jakichś złoczyńców. Jeszcze inni sądzą, że jest ono wynikiem eleganckiej umowy społecznej. Umowy są potrzebne, ale społeczna natura ludzka jest czymś pierwotniejszym od nich.
Państwo opiera się na naturze ludzkiej, która – będąc społeczną – potrzebuje publicznych struktur dla swego sprawnego funkcjonowania. Prawo ludzkie jest zakorzenione w prawie naturalnym i to nadaje mu autorytet. Gdy zdarzy się, że prawo stanowione jest rażąco sprzeczne z prawem naturalnym, to w końcu przestaje być szanowane. Tyrańskie prawo może przez jakiś czas wywierać presję, ale w końcu rodzi opór. Im wyższa jest wrażliwość etyczna społeczeństwa i im bardziej jest w nim obecny duch personalizmu, tym szybciej to się dzieje. A gdy w danym społeczeństwie nie ma edukacyjnych instytucji formujących wewnętrzną wolność, to wówczas tyrańskie układy trwają długo, a potem są chwilowo obalane przez rewolucyjne wybuchy, po których dawny zniewalający porządek wraca.
Katolik zaangażowany w życie polityczne, jak każdy mądry polityk, ma starać się realizować to, co w danej sytuacji jest możliwe, a nie zamykać się w ideologicznej – nierealnej oraz skłócającej – twierdzy
Prawo ludzkie ma swą autonomię w stosunku do teoretycznie formułowanego prawa moralnego, ponieważ musi uwzględniać zmienne realia społeczne, które bywają odczytywane i interpretowane różnie. Politykom należy dawać przestrzeń dla ich rozeznania, ich sztuki wynajdywania odpowiednich rozwiązań. Tę przestrzeń powinno się uznawać nawet wtedy, gdy jest się zdania, że dany polityk postąpił nieroztropnie. Dlatego też w zdrowym społeczeństwie jest miejsce na ocenę działań polityków – obecnych i przeszłych. Ta ocena nie może być dokonywana wyłącznie w czarno-białych kategoriach moralnych, bo odnosi się ona także do ich fachowej umiejętności rozgrywania trudnych sytuacji. Podobnie też nie sakralizuje się pamięci historycznej, tylko krytycznie zastanawia się nad sensownością dawnych posunięć – po to, by można wyciągać naukę z minionych doświadczeń i przygotowywać się na różne scenariusze.
W porównaniu z prawem moralnym prawo ludzkie ma ograniczony zakres. Oznacza to, że jest wiele działań niegodziwych, do których prawo karne się nie miesza. Dlatego też św. Tomasz naucza – co dr Milcarek przytoczył – że: „Prawo ludzkie jest nakładane zbiorowości ludzi, w której duża część to ludzie niedoskonali co do cnoty. I dlatego przez prawo ludzkie nie zabrania się wszystkich wad, od których powstrzymują się ludzie cnotliwi, lecz tylko cięższych [wad], od których może się powstrzymać większa część zbiorowości; zwłaszcza zaś tych, które są na szkodę innych, bez których zakazu nie można zachować społeczeństwa ludzkiego, tak jak zabrania się prawem ludzkim zabójstw i kradzieży itp.” (S. Th., Ia-IIae, q. 96, a. 2).
W imię sprawiedliwości
W tej sprawie św. Tomasz zachował dużą dozę zdrowego rozsądku i bynajmniej nie był purytaninem. Podane przez niego przykłady grzesznych czynów niekaranych przez państwo są oczywiście wzięte z jego epoki historycznej. Nie należy zatem sądzić, że podał on ich wyczerpującą listę, ale warto niektóre z nich wymienić.
Nie dziwił się św. Tomasz, że państwo toleruje wprowadzanie klienta w błąd co do rzeczywistej wartości sprzedawanego towaru (S. Th., IIa-IIae, q. 77, a. 1, ad 1). Nie domagał się, by państwo karało lichwę (S. Th., IIa-IIae, q. 78, a. 1, ad 3). Również nie dopraszał się penalizacji stosunków przedmałżeńskich.
Niewątpliwie czystość jest ważną cnotą i przykazanie Dekalogu mówi: „Nie będziesz cudzołożył” (Wj 20,14). Potknięcia w panowaniu nad płciowością niosą duże zamieszanie w życiu osobistym i społecznym, a także są najczęstszą przyczyną aborcji, niemniej jednak państwo powstrzymuje się tutaj od karnej interwencji (chociaż dzisiaj państwa wymuszają niekiedy płacenie alimentów na dzieci zrodzone poza małżeństwem oraz reagują zazwyczaj na szczególnie podłe upadki, takie jak pedofilia). Św. Tomasz wyjaśnia: „Jest wiele uczynków, które według prawa Bożego są grzechami, a przez prawa ludzkie są pozostawione bez kary. Tak jest w przypadku przedmałżeńskiego współżycia, bo prawo ludzkie nie wymaga od człowieka doskonałej cnoty, która zdarza się u niewielu i jest nie do znalezienia w całym tłumie ludzi, do których prawo ludzkie musi się odnosić” (S. Th., IIa-IIae, q. 69, a. 2, ad 1).
Naucza zatem św. Tomasz, że prawo karne ma na uwadze przede wszystkim obiektywne dobro wspólne społeczności postrzegane poprzez pryzmat cnoty sprawiedliwości. Szerzej, w swoim wpływie wychowawczym państwo może i powinno dostrzegać pełniejszy etos, ale nie oznacza to, że musi to czynić za pomocą prawa karnego. Agendy państwowe, szkoły, więzienia czy domy dziecka powinny wiedzieć, że pijaństwo jest plagą i powinny sprzyjać trzeźwości, ale gdy państwo karze jazdę samochodem po pijanemu, robi to nie w imię trzeźwości, tylko sprawiedliwości.
Następnie – skoro św. Tomasz naucza, iż przy wprowadzaniu rygorów karnych trzeba rozeznać, które wady są takie, że „może od nich się powstrzymać większa część zbiorowości” – w moim liście napisałem, że „w społeczeństwie musi być poparcie dla danej penalizacji”. Dr Milcarek ocenia, że posłużyłem się w tym przypadku „autorskim uogólnieniem”. Rzeczywiście moje ujęcie jest ostrzejsze niż to podane przez św. Tomasza. Ludzie mogą mieć osobistą trudność w powstrzymaniu się od konkretnego grzechu i równocześnie mogą być zdania, że powinien on być penalizowany. Są tacy, co – zastanawiając się nad sprawą teoretycznie – przeciwni są korupcyjnym praktykom i chcieliby, aby były one penalizowane, ale gdy pojawia się oferta korupcyjna, natychmiast jej ulegają. Ale są też tacy, którzy nie potrafią się od niektórych grzechów powstrzymać i wyraźnie nie chcą ich penalizacji – i takich ludzi w danym społeczeństwie może być wielu.
W każdym razie przy wprowadzaniu karalności złych czynów św. Tomasz widział potrzebę uwzględnienia faktycznego etosu przewodnich sił społeczeństwa, bo może być tak, że penalizacja niektórych grzechów spotka się z ostrym sprzeciwem. W ocenie nastrojów społecznych, która jest nie doktrynalna, lecz socjologiczna, ustawodawcy mogą spoglądać realistycznie bez idealizowania ludzi i mogą się w tej sprawie między sobą różnić. Nigdy jednak św. Tomasz nie domagał się przeprowadzenia referendum w sprawie tej potencjalnej penalizacji czy też utopijnego zakładania, iż najpierw wszyscy ludzie muszą być kryształowi. Imputowanie mi takiej anachronicznej i wydumanej interpretacji stanowiska św. Tomasza jest bezpodstawnym „autorskim uogólnieniem” pana Pawła Milcarka!
Realizować to, co w danej sytuacji jest możliwe
Ustawodawcy zastanawiający się nad prawną regulacją lub ewentualną penalizacją złych czynów muszą oceniać, co w danym społeczeństwie jest możliwe. Idąc za nauką św. Tomasza, encyklika Evangelium vitae św. Jana Pawła II (n. 73) rozważa sytuację, gdy nie ma możliwości wprowadzenia całkowitego zakazu aborcji, a jest okazja do jej zredukowania. Parlamentarzysta przekonany o jej niegodziwości może opowiedzieć się za takim kompromisem prawnym. Decydująca w tej sprawie jest jego ocena tego, co jest możliwe (oczywiście politycznie) w danej chwili. Papieska encyklika nie nakłada na parlamentarzystów obowiązku prowadzenia permanentnej krucjaty w sprawie aborcji. Muszą oni rozeznawać wiele spraw i odpowiadać na różne bieżące wyzwania oraz potrzeby i do nich należy ocena, co w danym momencie jest możliwe.
Rozmawiałem przed laty z ojcem Georges’em Cottierem, moim poprzednikiem, teologiem Domu Papieskiego w latach 1989–2005, który, zdaje się, uczestniczył w przygotowaniu tej encykliki. Powiedział mi, że spotkał się kiedyś z pewną francuską posłanką, która wyraziła zadowolenie z tego właśnie punktu encykliki. Katolik zaangażowany w życie polityczne, jak każdy mądry polityk, ma przecież starać się realizować to, co w danej sytuacji jest możliwe, a nie zamykać się w ideologicznej – nierealnej oraz skłócającej – twierdzy.
Powszechna zgoda co do zasadniczych wartości moralnych jednoczy ludzi i buduje pokój. Ogólna społeczna aprobata penalizacji konkretnych złych czynów, nawet jeśli nie obejmuje ich wszystkich, przyczynia się do wewnętrznej spójności zbiorowości. Dlatego też istotne jest formowanie etyczne społeczeństwa i ważną rolę odgrywa tutaj Kościół, prowadzący do świętości właściwymi sobie środkami, a więc łaską sakramentalną, przekazywanym w wierze żywym Słowem Bożym oraz nauką swoich mistrzów. Prawo karne też wiedzie ludzi ku cnotom moralnym, ale robi to powoli, stopniowo, mając środki bardziej toporne i niezbyt skuteczne, takie jak mandat, więzienie czy pałka policyjna.
W porównaniu z prawem moralnym prawo ludzkie ma ograniczony zakres. Oznacza to, że jest wiele działań niegodziwych, do których prawo karne się nie miesza
Nie należy jednak przesadzać z prawnym wymuszaniem cnotliwego zachowania, bo gdy prawo karne postawi zbyt wysokie rygory etyczne, które dla społeczeństwa okażą się za trudne, to państwo nie będzie w stanie ich wyegzekwować, a ludzie w swym wzburzeniu popadną w jeszcze gorszą skrajność. Dlatego św. Tomasz mądrze wezwał, aby nie nakładać siłą zbyt wysokich wymogów doskonałego życia na tych, którzy do ewangelicznej wrażliwości nie dorośli i z trudem rozpoznają prawo naturalne oraz potwierdzające je prawo Starego Przymierza. Nie należy wlewać nowego wina do starych bukłaków (S. Th., Ia-IIae, q. 96, a. 2, ad 2). Kościół natomiast może – i wręcz powinien – uczyć, jak można żyć otrzymaną w łasce nadprzyrodzoną miłością, która uzdalnia do czynów heroicznych.
Gdy skłócenie stało się narzędziem politycznym
A zatem ustanawiający prawo muszą czuwać, aby nie wzburzać społeczeństwa i nie sprowokować go do niepokojów społecznych i zamieszek. Nie oznacza to, że należy zmierzać do biernego pasywizmu. Trzeba trzymać się wartości, ale z pewną rezerwą, tak by nie dochodziło do gorszących sytuacji.
Św. Tomasz uczy, że nieuporządkowana gorliwość jest szkodliwa, bo rodzi społeczne wzburzenie – turbatio (Super Eph., c. 4, l. 1, [191]). Nie należy więc swą ostentacyjną manifestacją wiary drażnić niewiernych, gdy to prowokuje takie reakcje (S. Th., IIa-IIae, q. 3, a. 2, ad 3). A nawet prawa niesprawiedliwe (np. nakładające nieuzasadnione ciężary, które są bardziej wyrazem gwałtu niż prawa i które nie obowiązują w sumieniu) należy zachowywać, jeśli niestosowanie się do nich miałoby doprowadzić do zgorszenia lub do społecznych niepokojów – turbatio.
Niedawno Polska była świadkiem licznych, niekiedy wulgarnych w tonie demonstracji domagających się szerokiej dopuszczalności aborcji. Były one sprowokowane ruchem sił rządzących. Czy był to błąd w sztuce politycznej (ars politica), który zaskoczył tych, co ten temat wynieśli? Czy też te niepokoje społeczne były zaplanowane? Nie jestem w stanie dać odpowiedzi na te pytania. Niech się nad tym zastanawiają ci, którzy lepiej znają ludzi trzymających stery w kraju.
W każdym razie na te demonstracje – wyrażające niechęć do rządzącej partii i do Kościoła – można spojrzeć w kontekście procesu skłócania narodu, który od szeregu lat obserwujemy. Podział ludzi na lepszy i gorszy sort; długotrwałe granie tragedią smoleńską; idealizowanie tych, którzy niezłomnie, choć i często nierozumnie byli przeciw – przy przemilczaniu tych, którzy w duchu pracy organicznej służyli krajowi; łamanie ładu konstytucyjnego; rzucanie nieudowodnionych posądzeń i oszczerstw na przeciwników; kierowanie agresji przeciwko uchodźcom, samorządowcom, sędziom, biznesmenom i osobom homoseksualnym oraz promowanie agresywnych zadymiarzy maszerujących rzekomo w imię patriotyzmu – to wszystko jak ulał pasuje do stwierdzenia papieża Franciszka, że „w wielu krajach stosowany jest polityczny mechanizm jątrzenia, rozdrażniania i polaryzacji” (Fratelli tutti, 15).
W zdrowym państwie unika się turbatio i zmierza się do pokoju, dzięki któremu każdy może wnieść w życie osobiste i społeczne to, co ma najlepszego do zaoferowania. Gdy skłócenie stało się narzędziem politycznym, rodzi się pytanie: czemu to ma służyć? Czy chodzi tu o zaprzątnięcie uwagi i przykrycie innych ciemnych spraw, czy też jest to jedynie przygrywka do ostrzejszych działań? Nie wiem. Niech inni, stojący bliżej, to oceniają.
Głębiej i indywidualnie, a nie prościutko i hurtowo
Wydarzenia ostatnich tygodni – sprowokowane próbą obalenia wynegocjowanego politycznie prawnego kompromisu, który funkcjonuje w Polsce od 1993 r. – odsłoniły również skrajnie proaborcyjne oczekiwania sporej części społeczeństwa, w tym przede wszystkim kobiet, i to młodych. Abstrahując teraz od zagadnienia prawnego, ten stan rzeczy powinien skłonić duszpasterzy do refleksji i skorygowania swoich działań. Na pewno też wyraźnie mogliśmy zobaczyć, jak niedobrą jest rzeczą, gdy duchowieństwo skleja się z rządzącą partią.
Nie należy przesadzać z prawnym wymuszaniem cnotliwego zachowania, bo gdy prawo karne postawi zbyt wysokie rygory etyczne, które dla społeczeństwa okażą się za trudne, to państwo nie będzie w stanie ich wyegzekwować
W związku z tym przypomniała mi się rozmowa, jaką odbyłem jakieś dwadzieścia lat temu z ówczesnym prowincjałem dominikanów w Anglii. Powiedział mi wtedy, iż ludzie z jego pokolenia z bólem odkrywają, że ich dorosłe dzieci porzucają praktyki religijne. Starsi myśleli, że ukształtują wiarę swoich dzieci automatycznie, tak jak to było w ich przypadku, a tymczasem okazało się, że ani rodzina, ani parafia, ani szkoła katolicka w rzeczywistości nie formują wiary. Robią to jedynie nieliczne, małe nowe wspólnoty i żarliwe duszpasterstwa akademickie przy niektórych angielskich uniwersytetach. I jedynie z tych środowisk rodzą się powołania, nie tylko do dominikanów, ale także do wszystkich zakonów, męskich i żeńskich, oraz do diecezji. Dziś, po latach, możemy do tego dodać jeszcze dalszą obserwację – że niektóre z nowych wspólnot w Kościele mają poważne problemy, a więc i im trzeba się dobrze przyjrzeć.
Demonstracje kobiet w Polsce uświadomiły być może duszpasterzom, że chyba i w naszym kraju dokonał się podobny proces odchodzenia młodego pokolenia od praktyki wiary ich rodziców. Rodziny funkcjonujące tak, jak to teraz bywa; parafie pozbawione młodzieży oraz szkolna katecheza słabo kształtują wiarę. W każdym razie nie „produkują” licznych, świadomych, dojrzałych, inteligentnych i ofiarnych katolików. Nie pogłębiają ich wiary. Jakie są tego przyczyny? To trzeba rozeznać.
Czy nie należałoby powrócić do starożytnego, patrystycznego wzorca, gdy głównie katechizowano młodych dorosłych, którzy chcieli autentycznego życia chrześcijańskiego? Może najważniejszy i najintensywniejszy wysiłek duszpasterski winien być skierowany do naprawdę świadomych ludzi, szukających poważnej formacji duchowej – myślenia, decydowania i pokierowania życiem w oparciu o wiarę i Bożą moc? A zatem w seminariach oraz zakonach męskich i żeńskich trzeba wykształcić osoby zdolne do prowadzenia takiej formacji. Ludziom dorosłym nie można dawać tylko symplistycznego nauczania, bo ono już nie wystarcza. Oni potrzebują nauki wielkich świętych, a więc trzeba tę naukę poważnie zgłębić, przestudiować, przemyśleć i następnie przekazywać. Czy nie lepiej prowadzić do świętości głębiej i indywidualnie, niż zakładać, że można to zrobić prościutko i hurtowo? Ale to już jest inne zagadnienie.
I jeszcze jedna uwaga duszpasterska. Czy w dyskusji o dramacie aborcji nie należałoby przesunąć uwagi z kobiet na mężczyzn? Pokusa aborcji rodzi się często z męskiej nieodpowiedzialności, z egoizmu i nieumiejętności uporania się z własną płciowością, co przekłada się na męską agresję wobec dzieci i często też wobec kobiet. Czy ta degeneracja mężczyzn nie domaga się poważnej duszpasterskiej odpowiedzi?
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź”, zima 2020
Szkoda,że Franciszkanin nie miał oparcia w rodzinie.