Recenzje
Olga Płaszczewska, ,,Arcana” nr 173
Na wysokiej połoninie w wydaniu skróconym, w ,,wyborze dokonanym przez autora” trzeba czytać jak dobrą książkę. Powoli i wiele razy, smakując zdanie po zdaniu, obraz po obrazie. Medytować, tak jak przyswaja się traktat filozoficzny. Albo uruchomić wyobraźnię plastyczną, aby przed oczami stanęły szczyty Czarnohory i Gorganów, zaszumiały w pamięci wody Czeremoszu i trawy na grzbiecie Tomnatyka, a w ustach powrócił smak rozgrzanych słońcem jagód i lodowatej wody ze źródełka nad Jeziorkiem Niesamowitym – i aby bieg czasu zrównał się z krokiem piechura, zmierzającego pod wieczór ku dolinom. Zgodnie z przywołanym przez Tomasza Burka zaleceniem Vincenza, ,,czytać duszą, nie oczami samymi”. Rozważać tyle razy i tak długo, aż zatrze się granica między światem widzialnym a literackim opisem – i nie będzie już wiadomo, czy literatura naśladuje rzeczywistość, czy rzeczywistość upodobnia się do literatury.
Przypomniany w Bibliotece ,,Więzi” autorski przegląd wątków, scen i myśli przynosi cierpiącym na chroniczny brak czasu dzisiejszym odbiorcom próbkę polszczyzny Vincenza i jego wizji świata. Zachęca do sięgnięcia po całość tetralogii a ma również pewną przyziemną zaletę. Można tę książkę w miękkich okładkach włożyć do plecaka i zabrać ze sobą – choć nie na Czarnohorę lub w Gorgany (wierzę, że kiedyś znów to będzie możliwe), ale przynajmniej w Bieszczady – i lekturze (z ołówkiem w ręku) oddawać się tam, gdzie, jak zauważał Józef Czapski, panuje ,,[…] czas inny, czas górski, czas naprawdę wrogi naszemu, mojemu czasowi, tej sieczce zobowiązań, spraw i sprawek, tym ciurkom wypadków, które nie mają do czynienia z porami roku, z rytmem natury” (s. 5).