rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Rok po Usnarzu Górnym: Polski deficyt humanitaryzmu. Chcemy udawać, że na naszych granicach nie dzieją się ludzkie tragedie?

Blokada dostępu do grupy uchodźców i uchodźczyń z Afganistanu w Usnarzu Górnym, sierpień 2021. Fot. Nina Boichenko / Badaczki i Badacze na Granicy

Człowiek i jego godność powinny być zawsze na pierwszym miejscu bez względu na różnice – mówi Mateusz Krępa z inicjatywy Badaczki i Badacze na Granicy.

Od kwietnia w grupie kilkudziesięciu naukowców pod szyldem Badaczki i Badacze na Granicy dokumentujecie i analizujecie kryzys humanitarny na polsko-białoruskim pograniczu. Czego dotyczą wasze badania?  

Mateusz Krępa: Reprezentujemy bardzo różne dyscypliny: socjologię, antropologię, studia kulturowe, nauki polityczne czy (jak w moim przypadku) nauki o bezpieczeństwie. Ponieważ do momentu funkcjonowania strefy z ograniczeniami wjazdu prowadzenie badań tuż przy granicy było właściwie niemożliwe, większość naszej pracy polega na zbieraniu relacji – czyli prowadzeniu wywiadów, głównie z lokalną społecznością, aktywistami i aktywistkami.

Trudno sobie wyobrazić, że życie w miejscu z kontrolą dostępu i wszechobecnym sprzętem wojskowym, mogłoby nie odbić piętna na tych społecznościach

Mateusz Krępa, Badaczki i Badacze na Granicy

Udostępnij tekst

Oprócz tego analizujemy sprawy sądowe czy administracyjne związane z procedurami stosowanymi przez polskie służby. Zajmujemy się też dystrybuowaniem wiedzy o kryzysie do szerszego grona odbiorców. Na naszej stronie można znaleźć materiały popularnonaukowe, będące formą pośrednią między dziennikarskim reportażem, a typowym artykułem naukowym.

Dziennikarstwo nie wystarcza w relacjonowaniu tego kryzysu?

– Standardy w świecie naukowym są o wiele bardziej rygorystyczne. Oczywiście w obu przypadkach zebrane informacje muszą być rzetelne, ale o ile reportaż może być pewnym wyrywkiem – reporter pojedzie w dane miejsce i porozmawia z osobami, które akurat udało mu się spotkać – w przypadku badań naukowych nie ma takiej dowolności zbierania informacji, gdyż badania muszą zgłębiać całość danego problemu. A jeżeli nie pokazują nam danego zagadnienia z różnych perspektyw, tylko bazują na jakiejś wybranej grupie, to w badaniu trzeba dokładnie opisać uzasadnienie wyboru badanej grupy i ograniczenia badania, czyli to, czego nie pokazuje.

Do mediów często przebijają się tylko najbardziej dramatyczne wydarzenia – jeżeli na pograniczu ktoś zginie lub zostanie znaleziona jakaś grupa z małymi dziećmi – a w perspektywie naukowej zawarta jest systematyczność. Nasze badania nie skupiają się na najbardziej skrajnych przypadkach, ale próbują ustalić rzeczywistą skalę zjawiska.

Udaje wam się rozmawiać z migrantami na granicy? 

– Ze względów etycznych nie prowadzimy takich badań. Wyobraźmy sobie osobę, która znajduje się w lesie w stanie zagrożenia życia, jest wyczerpana i przestraszona, nie wie, co się wokół niej dzieje. Ona nie myśli o tym, żeby udzielać wywiadów, tylko żeby przetrwać. Świadectwa zbieramy więc tylko od migrantów, którym udało się dotrzeć w bezpieczne miejsce, na przykład do ośrodka, gdy przyjęto od nich wniosek o ochronę. 

Kryzys jest chętnie relacjonowany jest przez aktywistów, pomagających migrantom. Czy dotarliście do pracowników służb mundurowych, których głos wydaje się niesłyszalny? 

– Służby mundurowe mają nawet bardziej doniosły głos, z tym że jest to głos oficjalny. Trudniej o relacje zwykłych osób, które w nich pracują. Ich perspektywa – dylematy moralne i to, jak widzą to, co robią, jest bardzo ważna, ale do tej pory, o ile mi wiadomo, nikt nie zgodził się, by z nami porozmawiać.

Dla nas dobrowolność udziału w badaniu jest zasadą, której nie da się obejść. Procedura wyrażenia zgody na nagraniu lub piśmie znacznie utrudnia prowadzenie rozmów, bo mundurowi boją się, że zostanie po tym ślad. Ponieważ etyka dziennikarska jest mniej wymagająca pod względem formalnym, powstało natomiast kilka reportaży na pograniczu dziennikarstwa i badań naukowych. 

Czego się dowiemy od was?

– Obecnie trwa proces redaktorski kilku artykułów naukowych, zaś inne badania będą prezentowane na wrześniowej konferencji badań migracyjnych w Łodzi. Dotychczas opublikowaliśmy już około dwudziestu materiałów popularnonaukowych na naszej stronie. Ja sam prowadzę wywiady z osobami zaangażowanymi w pomoc uchodźcom, a także analizuję dyskurs, w ramach którego rząd uzasadnia zawracanie migrantów na granicę.

Z tych wszystkich analiz wyłania się deficyt humanitarnego podejścia w działaniach państwa, tzn. tego, żeby na pierwszym miejscu był zawsze człowiek – bez względu na różnice – oraz jego bezpieczeństwo i godność, a dopiero potem takie rzeczy jak kultura, naród, suwerenność. Na tym etapie badań uważam, że zagrożenie bezpieczeństwa polskiego społeczeństwa obecnością uchodźców na granicy zostało przez rząd wyolbrzymione.

Jak znajdujecie osoby do badań? 

– Wielką rolę odgrywają badacze i badaczki z Podlasia, którzy odnajdują chętnych dzięki sieci powiązań. Rekrutujemy metodą kuli śnieżnej – osoba zbadana poleca inną osobę do badania. Dzięki temu łatwiej też o zaufanie do nas. 

Jakimi sposobami otwieracie ludzi na rozmowę?

– Przede wszystkim nie traktujemy ich bezosobowo, jako obiektu badań czy źródła informacji. W nawiązywaniu relacji pomagają zasady etyczne wypracowane na przestrzeni lat przez środowiska naukowe. Badani zyskują wyczerpujące informacje o tym czemu służy badanie, jak jest przeprowadzane, jak będzie cytowane. Muszą mieć poczucie, że to, co nam mówią w żaden sposób nie zostaną wykorzystane przeciwko nim. To jest często bardzo trudne, bo wszystkie informacje, jakie zbierzemy, musimy później przedstawić w sposób rzetelny, nie możemy ich stosować wybiórczo, pomijając kłopotliwe dla rozmówcy szczegóły. Ale z drugiej strony, badanie nie może odbywać się kosztem osób badanych. Są to więc kwestie, które wymagają od nas dużej wrażliwości oraz rozwagi. 

Co motywuje rozmówców? 

– Często zwykła ludzka potrzeba opowiedzenia komuś swojej historii. Takie rozmowy bywają dla nich poniekąd terapeutyczne, bo wyrzucenie z siebie ciężkich przeżyć przynosi ulgę. Chociaż dla innych powrót do wspomnień może być ponowną traumą. Takie osoby z reguły nie chcą rozmawiać i absolutnie należy to uszanować. Jest też grupa osób, którym zależy, żeby świat usłyszał o tym, co dzieje się na pograniczu – że ci migranci to wcale nie są agresywni i uzbrojeni terroryści, tylko często całe rodziny z małymi dziećmi, wyczerpane podróżą, obolałe i schorowane. Mają nadzieję, że ich opowieść przemówi do ludzkich emocji, zmieniając ich postawę do „obcych”. 

Wiele z was, badaczek i badaczy, działa aktywistycznie, pomagając migrantom. Czy, z perspektywy etyki zawodowej, naukowcy mogą opowiadać się po którejś ze stron? 

– Warto sobie uzmysłowić co oznacza to „opowiedzenie się po stronie”. Badacze i badaczki muszą traktować wszystkie swoje dane rzetelnie, nie może tak być, że szukamy jedynie danych, które potwierdzą naszą hipotezę. To bezsprzeczne. Ale czym innym jest kwestia relacji nauki do wartości moralnych. Już samo podjęcie jakiegoś tematu jest przecież pewną decyzją moralną, bo badacz uznaje, że akurat ten temat jest ważny.

Trudno wyobrazić sobie pisanie o czymkolwiek w oderwaniu od pewnych przekonań, które wyrażają się też w używanym przez nas języku. Każde badanie w jakiś sposób wpływa na rzeczywistość. To nie jest tak, że jest ono zupełnie zamknięte w laboratorium, a potem na półce w bibliotece. Pytanie, co chcemy nim osiągnąć, to też jest pytanie moralne, od którego trudno uciec. Trzeba mieć świadomość tego, jakie wybory się podejmuje, oraz mieć odwagę ich bronić. 

Jaki wpływ na życie codzienne mieszkańców strefy przygranicznej miało stałe podejmowanie dramatycznych wyborów i życie w zmilitaryzowanej przestrzeni?

– Trudno sobie wyobrazić, że życie w miejscu z kontrolą dostępu i wszechobecnym sprzętem wojskowym, mogłoby nie odbić piętna na tych społecznościach. Przede wszystkim panuje wśród nich wzmożone napięcie. Wiele osób angażuje się w pomoc migrantom, często po kryjomu, a to jest bardzo obciążające, przywołuje też analogie z przeszłości. Natalia Judzińska wraz z prof. Romą Sendyką prowadzą  badania nad materialnym wymiarem tego kryzysu i tym, jak otwiera on schematy działań znane z Zagłady.

Widzimy też, że społeczności się polaryzują, konfliktują. Nawet jeżeli nie są to otwarte konflikty to wzrósł poziom nieufności między sąsiadami. Ważną rolę odgrywają też kwestie ekonomiczne. Lokalna ludność w dużej mierze żyje z turystyki, a turyści jak na razie nie wracają w te rejony. To nie napawa optymizmem. 

Na Podlasiu odbywały się akcje, wyrażające poparcie mieszkańców dla służb mundurowych, między innymi „Murem za polskim mundurem”. Z czego wynika taka postawa? 

– W Polsce nastroje antyuchodźcze pojawiły się już w 2015 roku, mimo że żadni migranci przybywający w dużej liczbie na południe Europy do nas wtedy nie dotarli. Te mechanizmy dotyczą strachu przed tym, czego nie znamy i wyobrażamy sobie przez pryzmat najbardziej dramatycznych wydarzeń, na przykład zamachów terrorystycznych w zachodniej Europie. W naukach o bezpieczeństwie mówimy o procesie sekurytyzacji, czyli przedstawiania czegoś albo kogoś jako zagrożenia.

Sekurytyzacja migracji jest bardzo silna, ponieważ pomaga rządom zbierać poparcie, bo przedstawiają się one jako gwaranci bezpieczeństwa, a najłatwiej jest budować atmosferę strachu wobec kogoś, kogo nie znamy.

Zauważmy, że próby przedstawienia w negatywnym świetle grupy, która jest wewnątrz społeczeństwa, często kończą się fiaskiem. Dlaczego? Bo każdy kogoś z niej zna, a jej przedstawiciele mogą sami o sobie mówić. Natomiast migrantom bardzo trudno jest bronić się przed tą sekurytyzacją, bo nie znają naszego języka, nie mają swojego głosu wewnątrz społeczeństwa. 

A może poparcie lokalnych mieszkańców dla działań Straży Granicznej nie wynika z niechęci do nowoprzybyłych, a z szacunku, jakim darzone są służby? 

– Również. Straż Graniczna jest dużym i ważnym pracodawcą na pograniczu. Dodatkowo, to instytucja raczej pozytywnie oceniana przez społeczeństwo. Doświadczenie obywatelek i obywateli ze Strażą Graniczną jest znikome i raczej pozytywne, gdyż ogranicza się do kontroli paszportu na granicy. Więcej osób dostało mandat od policji, niż musiało przechodzić jakąś drobiazgową kontrolę graniczną, która by ich zdenerwowała. 

Niemałe znaczenie ma również atmosfera zagrożenia wykreowana w mediach publicznych oraz wrogie działania podejmowane przez stronę białoruską, która zmusza migrantów do różnych agresywnych zachowań w stosunku do strażników i strażniczek. To tworzy wizję bohaterskiej służby, w której z narażeniem własnego zdrowia i życia chroni się nas przed zagrożeniem.

Porozmawiajmy o bezpieczeństwie. Pojęcie „bezpieczeństwo granicy” definiowane jest przez rząd jako niedopuszczenie do jej przekroczenia przez osoby poszukujące ochrony, jeżeli nie mają wymaganych dokumentów, natomiast aktywiści Grupy Granica twierdzą, że „bezpieczna granica to taka, na której nikt nie umiera”. Czy w rozumieniu tego pojęcia możliwy jest konsensus? 

– Tak, ponieważ teoretycznie cel mógłby być ten sam, czyli zapewnienie bezpieczeństwa wszystkim osobom, mającym styczność z granicą. W idealnym świecie funkcją granicy powinno być zatrzymywanie osób potencjalnie nam zagrażającym, z możliwością swobodnego przedostawania się przez nią przez pozostałych. 

Gdybyśmy trzymali się zobowiązań międzynarodowych, których podjęliśmy się, podpisując Konwencję Genewską, to każda osoba, która przekroczyła granicę, nawet nielegalnie, miałaby prawo zgłosić się do służb i zadeklarować chęć złożenia wniosku o ochronę międzynarodową. Oczywiście to nie jest tak, że mamy jakiś skaner, który każdego prześwietla i po chwili wiemy, kim jest dana osoba. Służą temu skomplikowane procedury, prowadzone przez Urząd do Spraw Cudzoziemców, a jeżeli mamy podejrzenia, że ktoś może być niebezpieczny, do momentu ustalenia, kim ta osoba jest, trafia ona do ośrodka strzeżonego, o czym decyduje sąd. Nie można w minutę stwierdzić, że dana osoba nie jest uchodźcą.

Nie zapominajmy jednak, że cała ta sytuacja jest prowokacją Aleksandra Łukaszenki, a rząd obawiał się eskalacji. 

– Rząd wykorzystywał argument, że jest to tak zwana wojna hybrydowa, że jeżeli zgodzimy się na 30 osób, które na początku koczowały w Usnarzu Górnym, to potem będzie ich 300, a wkrótce 30 tysięcy. Natomiast pojawia się pytanie filozoficzne, związane z hierarchią wartości – jeśli w momencie kiedy jakaś osoba znajduje się w stanie zagrożenia życia, to czy argument, że jeżeli teraz jej pomożemy, to za chwilę zjawi się sto następnych, pozwala odmówić pomocy tej osobie. 

Aktywiści Grupy Granica mówią, że nie przyjmujemy migrantów z polsko-białoruskiej granicy przez zakorzeniony w nas rasizm, a potwierdza to chętne przyjmowanie uchodźców z Ukrainy. Zgadza się pan z tym stwierdzeniem? 

– W obecnych czasach ciężko mówić o rasizmie rozumianym tradycyjnie, czyli że nie lubimy osób, które mają inny kolor skóry. Rasizm dotyczy raczej kultury niż cech biologicznych. Chociaż nie jest też tak, że w ogóle jesteśmy zamknięci na osoby z Afryki czy Bliskiego Wschodu, że do Polski nie da się wjechać, jak ma się ciemniejszy kolor skóry lub wyznaje islam. W 2021 roku przyznano ponad 5 tysięcy zgód na pobyt czasowy i pracę dla obywateli Indii, ponad 800 dla osób z Bangladeszu czy z Nepalu, a także 650 z Nigerii i prawie 500 z Egiptu. 

Problem występuje natomiast przy sprzężeniu „odmiennej” kultury z uchodźstwem. Pojawia się sekurytyzacja, od tej na najwyższym poziomie, że za chwilę będą tutaj zamachy terrorystyczne, do tej związanej z kontaktami społecznymi, na przykład, że osoby o określonej kulturze mają większą skłonność do przemocy czy że źle traktują kobiety. Nie znamy tych osób, ale tworzymy różne wizje tego, jak będą się zachowywać. 

Czyli nie bylibyśmy przychylniejsi, gdyby na polsko-białoruskiej granicy znalazły się tylko i wyłącznie osoby uciekające przed wojną czyli uchodźcy, a nie migranci ekonomiczni?

– To jest paradoks, bo wobec tych osób pokutuje stereotyp, że są leniwi, nie będą tutaj pracować, tylko czerpać z systemu socjalnego, a później zarzuca się im, że są migrantami zarobkowymi. Poza tym w Syrii cały czas jest wojna, a wobec Syryjczyków wcale nie jest robiony jakiś wyjątek. 

Pojawia się też pytanie moralne „komu chcemy pomóc” – w wielu krajach, co prawda, nie ma wojny, ale są inne różne formy niebezpieczeństw i prześladowań, na przykład w Erytrei panuje bardzo ciężki reżim, w wielu rejonach świata warunki życia bywają nieznośne, są klęski suszy, nie ma dostępu do opieki medycznej. W tym momencie ciężko powiedzieć czy osoba, którą zakwalifikujemy jako migranta zarobkowego, nie ucieka przed czymś, co może mieć równie tragiczne skutki, jak spadające bomby.

Na polsko-białoruskiej granicy stanął mur. Czy to oznacza koniec kryzysu humanitarnego w Polsce? 

–  Mimo że mur jest, do aktywistów wciąż docierają prośby o pomoc. Musimy zdawać sprawę, że zapory funkcjonujące w innych miejscach na świecie są generalnie mało skuteczne, a nawet jeżeli są skuteczne na danym odcinku, to przekierowują migracje na inny odcinek. A oznaczają się one małą skutecznością mimo tego, że obie strony przeciwdziałają przekraczaniu tych zapór. Tutaj Białorusini nie tylko nie pilnują tej granicy, ale wręcz zmuszają do jej przekraczania. Służby wymyślają różne kreatywne, a jednocześnie ryzykowne dla zdrowia osób migrujących sposoby, jak przekopy czy wszelakie wojskowe czy budowlane konstrukcje. 

Co może zatrzymać tę migrację i jakie wnioski możemy wyciągnąć z obecnego kryzysu na polsko-białoruskiej granicy? 

– Kluczowym środkiem do przeciwdziałania niebezpiecznym migracjom jest, oczywiście, zmniejszenie presji, która powoduje, że osoby się na to decydują.

Gdy mówimy o migracjach, często zapominamy, że większość osób nie migruje, w skali świata migrujący stanowią jedynie około 3,5 procent populacji. Jednocześnie migracja będzie się potęgować wraz z narastającymi problemami klimatycznymi, a obserwując to, jak słabo rządy krajów radzą sobie z tymi problemami, trudno mi widzieć przyszłość migracji w kolorowych barwach.

W związku z pustynnieniem Ziemi migrować będą osoby zwłaszcza z obszaru Sahelu (czyli krajów na południe od Sahary) oraz z gęsto zaludnionych obszarów, które doświadczają tajfunów czy powodzi, jak Bangladesz. Ponadto, często wydaje nam się, że w jakimś obszarze jest stabilizacja, jednak za chwilę ona znika, czego przykładem jest Afganistan.

Wesprzyj Więź

Dziś trudno się spodziewać, że wszystkie te problemy zostaną rozwiązane, dlatego możemy przypuszczać, że niebezpieczne migracje będą coraz częstsze. A my musimy zadać sobie pytanie, czy chcemy udawać, że na naszych granicach nie dzieją się ludzkie tragedie i że wszystko powinno zostać tak, jak jest, czy będziemy próbowali bardziej systemowo ten problem rozwiązać. Czy będziemy się kierować wartościami humanitarnymi, czy odwrócimy głowę i odmówimy komuś pomocy. 

Mateusz Krępa – doktorant w Szkole Doktorskiej Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego, badacz stowarzyszony z Ośrodkiem Badań nad Migracjami UW, w przeszłości pracownik administracji publicznej zajmujący się pomocą dla osób ubiegających się o udzielenie ochrony międzynarodowej w Polsce, Grecji i Włoszech

Przeczytaj także: Przed wyborami mówmy „non possumus”. Kościół musi być wolny od polityki

Podziel się

1
2
Wiadomość

Proponuję Redakcji, by następnym razem poprosiła wywiadowanego o dostarczenie wywiadu przeprowadzonego przez samego siebie. Pominięcie wpływu wojny na Ukrainie na ocenę przez mieszkańców zjawiska migracji oraz Straży Granicznej jest bardzo słuszne, bo nie zaciemnia czytelnikowi obrazu nadmiarem danych. Ale można było przecież nie zdać więcej z powyższych pytań. Zresztą, po co jakiekolwiek pytania? Uważam, że publikacja w formie wywiadu/pytań jest passé. Po co pytania, skoro nie ma prawdy? Wyzłośliwiam się, bo po 24 lutego zamieszczanie tak jednostronnych materiałów na temat kryzysu migracyjnego nie powinno pozostać bez złośliwości lub żartów.