Zima 2024, nr 4

Zamów

Czego nie wolno prorokowi. Milczenie papieża w sprawie Rosji to dowód zapaści katolicyzmu

Franciszek. Fot. Mazur/catholicnews.org.uk

W przypadku papieża Franciszka unikanie nazwania po imieniu sprawców wojennej agresji nie może być uznane za wyraz prowadzonej roztropnie dyplomacji, ale za niewypełnianie najważniejszego z zadań proroka.

Piszę ten tekst z bólem, z poczuciem nie tylko coraz bardziej rosnącego we mnie zdumienia, ale i z dużym wewnętrznym niepokojem. Od kilku tygodni wciąż słyszę pytania od moich wierzących i niewierzących znajomych, dlaczego papież Franciszek nie mówi o Federacji Rosyjskiej jako o państwie, które dokonuje brutalnego najazdu na inne suwerenne państwo. 

Dlaczego w obliczu tak wielu popełnianych przez Rosjan zbrodni wojennych głowa Kościoła katolickiego nie jest w stanie nazwać głównych sprawców tej wojny – prezydenta Władimira Putina, jego współpracowników oraz wykonawców jego rozkazów – zbrodniarzami wojennymi? Dlaczego biskup Rzymu – największy ponoć autorytet moralny świata – nie nazywa otwarcie złem obecnych poczynań państwa rosyjskiego względem państwa i narodu ukraińskiego?

Wydaje się, że papież milczy dziś o moralnym sprawstwie Putina i Rosji w wojnie w Ukrainie, bo ma na uwadze „dobro przyszłego trwałego pokoju”. Przesłanki takiego myślenia są najpewniej wadliwe

Sebastian Duda

Udostępnij tekst

Mało kogo przekonują wypowiadane naprędce tłumaczenia o zwyczajowej ostrożności dyplomacji watykańskiej, o trosce hierarchii Kościoła katolickiego o kontakty z Patriarchatem Moskiewskim i powodzenie dialogu ekumenicznego czy wreszcie sugestia, że chodzi o konsekwentne podążanie za ewangelicznym nakazem wyrzekania się wszelkiej przemocy (także tej, której dokonuje się w odpowiedzi na brutalny atak). A papieskie niedopowiedzenie jest dla wielu skandalem. 

Co ze znakiem zbawienia?

Próby zrozumienia racji Franciszka tylko owo uczucie zgorszenia pogłębiają (racje te – w ich prawdopodobnej istocie – rzetelnie i krytycznie opisał na naszym portalu Zbigniew Nosowski w tekście „Gdy prorok staje się dyplomatą. Papież wobec rosyjskiej wojny”). Natarczywego przypuszczenia, że Franciszek w tym przypadku nie zdaje najbardziej podstawowego egzaminu z obowiązku głoszenia Ewangelii, nie są w stanie zetrzeć eksplikacje o takich czy innych dyplomatyczno-kościelnych uwarunkowaniach.

Coraz mocniejsze jest we mnie przekonanie, że milczenie papieża o politycznym i moralnym sprawstwie państwa rosyjskiego, samego Władimira Putina, a także – w pewnym przynajmniej stopniu – Cerkwi moskiewskiej i patriarchy Cyryla to kolejny akt zapadania się katolickiego systemu kapłaństwa urzędowego. Jego niewydolność i etyczną destrukcję od lat odsłaniają sprawy związane z wykorzystywaniem seksualnym w Kościele osób małoletnich i bezbronnych dorosłych. Wysiłki, by te systemowo umocowane praktyki ukrócić, często zderzają się z murem kościelnej hipokryzji. Ewangeliczne wskazania okazują się pustymi frazesami, które służą przykrywaniu haniebnych postępków, milczeniu w sprawie ewidentnych przestępstw i niegodziwości oraz zachowywaniu władzy z jej prestiżem i materialnymi przywilejami. 

Co z tego, że Watykan publikuje pełne okrągłych, wzniosłych zdań dokumenty, a biskupi i księża w różnych miejscach świata – często pod wpływem mediów i nacisków rozgniewanej opinii publicznej – występują z zadośćuczynieniem na rzecz ofiar. System ze swoimi interpersonalnymi zależnościami, w których „dobro Kościoła” (czy choćby, jak ostatnio, „dyplomację na rzecz pokoju”) przedkłada się nad jednoznaczną walkę ze złem, w swej duchowej i moralnej inercji pozostaje nienaruszony. 

Ujawnia się przy tym coraz większa moralna, instytucjonalna, a także doktrynalna słabość katolickiego systemu kościelnego, bo coraz mocniej odsłania się nie tylko nieadekwatność niektórych doktrynalnych treści w odniesieniu do egzystencji wielu ludzi, ale wrażenie niespójności samej doktryny, skoro jej wymaganiom nie są w stanie sprostać najważniejsi kościelni decydenci. W takiej postaci Kościół przestaje być dla wielu znakiem zbawienia dla świata. 

Misja prorocka 

I nie jest tak, że skandale seksualne w Kościele oraz reakcje papieża na wojnę w Ukrainie to kompletnie odrębne sprawy. Przemilczający sprawstwo Rosjan i Putina w agresywnej wojnie przeciw Ukrainie Franciszek to zarówno dla wielu osób postronnych, jak i dla samych członków Kościoła kolejny, bardzo dobitny dowód zapaści katolicyzmu. 

Stąd dostrzegać w tym przemilczeniu należy chyba coś więcej niż, jak sugeruje Zbigniew Nosowski, niemoc człowieka, który czuje, że powinien z racji pełnionego przez siebie urzędu być prorokiem i zachowywać się jak prorok, ale osobista bezsilność, zależność od innych członków hierarchicznej kasty kapłańskiej czy uwarunkowania stricte polityczne (tzn. przede wszystkim troska o „skuteczność” działań na międzynarodowym planie politycznym) konsekwentnie mu to uniemożliwiają. 

Misja prorocka polega bowiem przede wszystkim na głoszeniu orędzia dobrego Boga, o dobrym Bogu oraz o tym, czego dobry Bóg oczekuje od nas w dniu dzisiejszym. Trudno ją sobie wyobrazić – w skażonym grzechem świecie – bez jednoznacznego nazywania zła złem oraz przeciwstawiania się złu w konkretnych przypadkach, nawet jeśli, a może właśnie najbardziej wtedy, gdy dopuszczają się go możni tego świata. 

Od takiej powinności prorokowi nie wolno uciekać. Jego podstawowym zadaniem nie jest jedynie stanie na straży kultycznych rytuałów (często martwiejących i pustych – szczególnie w sytuacji grozy, którą wojna niesie ze sobą – dla uczestników dramatu świata). To właśnie sprawa kapłanów, których żertwy i strzeliste akty zawierzenia, także w Nowym Przymierzu, bywają Bogu niemiłe, jeśli nie odnoszą się do zbawczego sensu ofiary Chrystusa odsłaniającej wewnętrzne kłamstwo obecne w każdej przemocy. A w czym sens ów ujawnia się bardziej niż w cierpieniu niewinnych ofiar brutalnej agresji najeźdźców?

Wspólny komunikat z patriarchą Moskwy

Niektórzy żachnąć się mogą na taką interpretację postawy Franciszka. W końcu od 24 lutego papież wielokrotnie mówił już o cierpieniach powodowanych przez wojnę. Z jego licznych wypowiedzi wynika niezbicie, że mocno stoi po stronie ofiar. A jednak sprawcy zła nie są jednoznacznie wskazywani. Franciszkowi wciąż nie przechodzą przez usta słowa „Rosja” i „Putin”. Za to po telespotkaniu papieża z patriarchą Moskwy Cyrylem, który od początku błogosławi rosyjskie wojska najeźdźcze, Watykan opublikował wprawiający w osłupienie komunikat. 

Czytamy w nim, że „papież podziękował patriarsze za to spotkanie, motywowane pragnieniem wskazania, jako pasterze swojego ludu, drogi do pokoju i modlitwy o dar pokoju, aby ustał pożar. Papież zgodził się z patriarchą, że «Kościół nie może używać języka polityki, ale języka Jezusa»”. Komunikat przekazuje zgodne przesłanie obu rozmówców: „Jesteśmy pasterzami tego samego Świętego Ludu, który wierzy w Boga, w Trójcę Świętą, w Świętą Matkę Boga: dlatego musimy się zjednoczyć w wysiłkach, by pomóc pokojowi, pomóc cierpiącym, poszukiwać dróg pokoju, aby powstrzymać pożar”. 

Obydwaj hierarchowie podkreślili wyjątkowe znaczenie trwającego procesu negocjacji, ponieważ, jak powiedział papież: „Rachunek za wojnę płacą ludzie, są to żołnierze rosyjscy i ludzie, którzy są bombardowani i giną”. „Jako pasterze – kontynuował Franciszek – mamy obowiązek być blisko i pomagać wszystkim ludziom, którzy cierpią z powodu wojny. Kiedyś, nawet w naszych Kościołach, mówiło się o świętej wojnie lub wojnie sprawiedliwej. Dziś nie możemy tak mówić. Rozwinęła się chrześcijańska świadomość znaczenia pokoju”. 

Zgadzając się z patriarchą, że „Kościoły wezwane są do wniesienia wkładu w umacnianie pokoju i sprawiedliwości”, papież Franciszek stwierdził: „Wojny są zawsze niesprawiedliwe. Bo tym, kto za nie płaci, jest lud Boży. Nasze serca nie mogą nie płakać na widok zabitych dzieci i kobiet, wszystkich ofiar wojny. Wojna nigdy nie jest drogą. Duch, który nas jednoczy, prosi nas jako pasterzy, abyśmy pomagali narodom cierpiącym z powodu wojny”.

Papieski pacyfizm?

Jest to jeden z najbardziej kuriozalnych komunikatów wydanych przez Watykan w ostatnich dekadach. Mamy uwierzyć, że Franciszek w imię Ewangelii (czy też posługując się „językiem Jezusa”) podejmuje wspólne wysiłki na rzecz pokoju z błogosławiącym „specoperację” Rosji w Ukrainie Cyrylem? 

O jakiej wojnie rozmawiali zatem ze sobą biskup Rzymu i patriarcha Moskwy? O wojnie in abstracto, której kilka (przyznaję, poruszających) rozważań poświęcił papież w swojej ostatniej encyklice „Fratelli tutti”? Czy może o wojnie obronnej (a taką właśnie podjęli Ukraińcy), która w tejże encyklice nie zyskała papieskiej aprobaty jako „wojna sprawiedliwa” (takie tłumaczenie w doktrynie katolickiej przyjmowano od wieków i jest ono dotąd zgodne z powszechną intuicją moralną, niezgadzającą się na – absolutyzowany nawet w warunkach przerażającej przemocy – pacyfizm)? 

Papież napisał przecież we „Fratelli tutti” z emfazą: „Tak łatwo wybrać wojnę, posługując się wszelkiego rodzaju wymówkami, pozornie humanitarnymi, obronnymi lub prewencyjnymi, uciekając się także do manipulacji informacją. Faktycznie, w ostatnich dekadach wszystkie wojny były rzekomo «usprawiedliwione». Katechizm Kościoła Katolickiego mówi o możliwości uprawnionej obrony przy użyciu siły zbrojnej, co oznacza wykazanie, że istnieją pewne «ścisłe warunki uprawnienia moralnego». Łatwo jest jednak popaść w zbyt szeroką interpretację tego możliwego prawa. Próbuje się w ten sposób usprawiedliwić także ataki „prewencyjne” lub działania wojenne, które łatwo pociągają za sobą «poważniejsze zło i zamęt, niż zło, które należy usunąć». Chodzi o to, że od czasu rozwoju broni jądrowej, chemicznej i biologicznej, a także ogromnych i coraz większych możliwości, jakie dają nowe technologie, wojnie dano niemożliwą do skontrolowania moc niszczycielską, która uderza w wielu niewinnych cywilów. Doprawdy «ludzkość nigdy nie miała tyle władzy nad sobą samą i nie ma gwarancji, że dobrze ją wykorzysta». Nie możemy już zatem myśleć o wojnie jako o rozwiązaniu, ponieważ ryzyko prawdopodobnie zawsze przeważy nad przypisywaną jej hipotetyczną użytecznością. W obliczu tej sytuacji, bardzo trudno jest dziś utrzymać racjonalne kryteria, które wypracowano w poprzednich wiekach, by mówić o możliwości «wojny sprawiedliwej». Nigdy więcej wojny!” – czytamy w papieskiej encyklice.

Odrzucenie przez papieża każdej wojny jako z samej swej istoty „niesprawiedliwej” każe za „niesprawiedliwą” uznać także wojnę obronną Ukraińców

Sebastian Duda

Udostępnij tekst

Wedle autora „Fratelli tutti” wojna nie jest już zatem rozwiązaniem. Z obecnych słów (i przede wszystkim przemilczeń) Franciszka nie daje się jednak jednoznacznie wywnioskować, że takim rozwiązaniem nie do przyjęcia w dzisiejszych czasach nie może być również błogosławiona przez patriarchę Moskwy „specoperacja”. Papież najwyraźniej w imię dyplomatyczno-ekumenicznych racji nie chce publicznie dostrzec w owej „specoperacji” działań, które przecież w ujęciu Cyryla są właśnie niczym innym jak „prewencją” przeciw wystawiającemu w Ukrainie macki swej „zgniłej aksjologii” Zachodowi (jak wiadomo, jego obrazowym synonimem stała się w ostatnich latach w przepowiadaniu moskiewskiej Cerkwi i propagandzie rosyjskiego rządu „gejEuropa”). W opinii papieża w obecnej sytuacji historycznej nic takiego jak „wojna sprawiedliwa” (wszystko jedno, czy prewencyjna, interwencyjna bądź obronna – nie wspominając o „świętej wojnie” z niewiernymi) zaistnieć bowiem już nie może. 

Franciszek we „Fratelli tutti” napisał jasno: „Każda wojna pozostawia świat w gorszej sytuacji, niż go zastała. Wojna jest porażką polityki i ludzkości, haniebną kapitulacją, porażką w obliczu sił zła. Nie poprzestawajmy na dyskusjach teoretycznych, pochylajmy się nad ranami, dotykajmy ciała tych, którzy zostali poszkodowani. Przyjrzyjmy się wielu niewinnym cywilom, wymordowanym jako «przypadkowe ofiary». Zapytajmy poszkodowanych. Zwróćmy uwagę na uchodźców, na tych, którzy ucierpieli na skutek promieniowania atomowego lub ataków chemicznych, na kobiety, które straciły swoje dzieci, na dzieci okaleczone lub pozbawione swego dzieciństwa. Zwróćmy uwagę na prawdę o tych ofiarach przemocy, spójrzmy na rzeczywistość ich oczyma i wysłuchajmy ich historii z otwartym sercem. W ten sposób będziemy mogli dostrzec otchłań zła w samym sercu wojny i nie będzie nam przeszkadzać, że potraktują nas jako naiwnych, bo wybraliśmy pokój”.

Doktrynalne zapętlenie

Papież na pewno z otwartym sercem zwraca się ku wszystkim ofiarom obecnej rosyjskiej „specoperacji” w Ukrainie. Z przejęciem mówił o spotkaniu z ukraińskimi uchodźcami w Rzymie, którzy utracili kończyny wskutek działań wojennych (bynajmniej – wedle Franciszka – nie „specoperacyjnych”, a właśnie wojennych, bo o tym, że w Ukrainie toczy się prawdziwa, brutalna wojna, pontyfeks jest przekonany). Mimo wszystko trudno przy tym zapomnieć, że biskup Rzymu wystąpił też w końcu i z taką empatyczną refleksją: „Pomyślmy o tylu żołnierzach, którzy są wysyłani na front, bardzo młodych, rosyjskich żołnierzach, biedakach”. 

Daleki jestem od tego, by potępiać papieża za wzmiankę o cierpieniach chłopaków, którzy walczą (nierzadko pod przymusem) w rosyjskiej armii, ale ciężko mi też nie pamiętać, że głowa Kościoła katolickiego nie może zdobyć się na wskazanie tych, którzy powinni być uznani – ze względu na wydane polityczne dyrektywy i zbrodnicze rozkazy – za głównych sprawców cierpień nie tylko żołnierzy, ale i cywilów ginących w bombardowanych domach, szkołach, szpitalach czy teatrach przerabianych na schrony. 

Nie potrafię zrozumieć takiej logiki przemilczania, którą stosuje się ponoć po to, by, jak mówi kard. Parolin i inni watykańscy oficjele, „nie zamykać drzwi na możliwość pokoju”. Nie widzę w takiej postawie naiwności, lecz raczej dowód na moralne i doktrynalne zapętlenie, które uniemożliwia jasne zrozumienie tego, co obecnie dzieje się w Ukrainie. Odrzucenie przez papieża każdej wojny jako – w obecnej epoce – z samej swej istoty „niesprawiedliwej” każe bowiem za „niesprawiedliwą” uznać także wojnę obronną Ukraińców, bo i taka wojna przeciwstawiać się musi, w logice Franciszkowego myślenia, dążeniu do trwałego pokoju (a jedynie takie dążenie najsłuszniej pozostaje wedle biskupa Rzymu w zgodzie z Ewangelią). 

Takie myślenie na pewno nie spotyka się z aprobatą wszystkich katolików. Z tego powodu teolog i historyk Kościoła Massimo Faggioli z Uniwersytetu Villanova w Pensylwanii w USA mówi otwarcie, że „źródłem słabości Watykanu jest niedokończona zmiana, jaka zachodzi w Kościele katolickim na poziomie kierowniczym i teologicznym: w ostatnich latach konsekwentnie odrzuca on tradycję wojny sprawiedliwej, ale nie zastępuje jej niczym innym – to nie pomaga w zaprowadzaniu pokoju. A nawet w słowach samego papieża Franciszka i innych hierarchów Watykanu istnieją różnice między stanowiskiem pacyfistycznym (wszystkie wojny są niesprawiedliwe), a tym opartym na doktrynie słuszności (wojny obronne są czasem konieczne). Po części ta ambiwalencja jest wykalkulowana, a po części odzwierciedla niepełną przemianę w katolickim nauczaniu o wojnie”.

Pokój rzekomy i konflikt nieuchronny

Niepewna dwuznaczność doktryny, na którą wskazuje Faggioli, ma swoje fatalne konsekwencje w dobie obecnej wojny nie tylko dla autorytetu samego Watykanu. Doktrynalna niespójność ma bowiem swoje przełożenie na słowa wypowiadane przez papieża oraz działania podejmowane przez Stolicę Apostolską w związku z wojną w Ukrainie. Okazują się one dla wielu nie tylko nieprzekonujące, ale i moralnie gorszące. Bo papieskie opinie na temat wojny i pokoju mogą służyć nawet za usprawiedliwienie postawy Putina i patriarchy Cyryla.

O tym, że możemy w tym przypadku mówić o doktrynalnym zapętleniu w obecnym oficjalnym nauczaniu Watykanu, świadczy choćby następujący passus z „Fratelli tutti”: „Kiedy jednak zastanawiamy się nad przebaczeniem, pokojem i harmonią społeczną, napotykamy zaskakującą wypowiedź Jezusa Chrystusa: «Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy» (Mt 10,34-36). Ważne, aby umieścić ją w kontekście rozdziału, w którym się ona znajduje. Jest jasne, że chodzi tu o wierność swemu wyborowi, pozbawioną wstydu, nawet jeśli wiąże się ona z przeciwnościami, i to nawet wówczas, gdy osoby bliskie są temu wyborowi przeciwne. Dlatego też słowa te nie zachęcają do szukania konfliktów, lecz po prostu do znoszenia nieuchronnego konfliktu, tak aby szacunek do ludzi nie prowadził do osłabienia wierności w imię dążenia do rzekomego pokoju rodzinnego lub społecznego”.

Można zasadnie zapytać w tym miejscu, czym w swej istocie jest „rzekomy pokój” w obliczu „nieuchronnego konfliktu”, który nie może być wedle Franciszka utożsamiany z wojną. Jestem niestety pewien, że patriarcha Cyryl błogosławiący rosyjskich żołnierzy, którzy w Ukrainie podejmują walkę z forpocztami „gejEuropy”, spokojnie mógłby się podpisać powyższymi słowami papieża z „Fratelli tutti”. Zdaniem Cyryla konflikt świętej Rusi ze „zgniłym Zachodem” jest bowiem bez wątpienia nieuchronny. „Specoperacja” ma zatem charakter prewencyjny, interwencyjny i obronny, bo przecież skandalem byłoby ciągłe podtrzymywanie w tym kontekście „rzekomego pokoju”. Inna rzecz, czy da się z tych przesłanek wyprowadzić wystarczające uzasadnienie dla brutalności podejmowanych „specoperacyjnych” działań.

Cóż, patriarcha Moskwy nie musi się przejmować dawnymi katolickimi koncepcjami „wojny sprawiedliwej” (w końcu nawet obecny papież uznał je w dzisiejszym świecie za nieaktualne) ani pacyfistami z różnych wyznań chrześcijańskich, którzy konsekwentnie odżegnują się od popełniania przemocy w imię Ewangelii – i to nawet w bezpośredniej obronie własnej. Jednak Cyryl z Putinem jasno deklarują, że walka świętej Rusi ze „zgniłym Zachodem” jak najbardziej pozostaje z Ewangelią w zgodzie. W końcu Chrystus nie przyniósł na ziemię pokoju (tym bardziej „rzekomego”), lecz miecz. Bez sensu byłoby zatem podtrzymywanie pseudopokojowych iluzji między braćmi Rosjanami i Ukraińcami.

Z całą pewnością ta koncepcja nie odpowiada Franciszkowi, ale mimo to, mając najpewniej na względzie przyszły – nie „rzekomy”, a „prawdziwy” i „trwały” – pokój, pontyfeks nie odcina się jednoznacznie od opartych na tej koncepcji brutalnych działań Putina.. Można żywić tylko nadzieję, że papież nie zakłada, iż miałby ów pokój ostatecznie oznaczać „russkij mir” w Ukrainie i że w imię postępu dialogu ekumenicznego z Cerkwią moskiewską biskup Rzymu nie występuje otwarcie z krytyką poczynań prezydenta Rosji oraz patriarchy Cyryla, który tym poczynaniom błogosławi. Czy zatem, milcząc o sprawcach agresji na Ukrainę, biskup Rzymu daje na te poczynania przyzwolenie? Odpowiedź na to pytanie, niestety, wielu nie wydaje się jednoznacznie negatywna. 

Duchowy parnasizm?

A może jednak jest inaczej? Może papież wcale nie jest naiwnym kunktatorem, a za niewypowiadaniem przez Franciszka nazwiska Putina oraz słowa „Rosja” stoi np. troska o nawrócenie oprawców i krzywdzicieli? 

We „Fratelli tutti” papież napisał co prawda, że „nie chodzi o postulowanie przebaczenia, z [jednoczesnym] wyrzeczeniem się swoich praw wobec skorumpowanej władzy, wobec przestępcy czy kogoś, kto poniża naszą godność. Jesteśmy wezwani, aby miłować każdego, bez wyjątku, ale postulat miłowania prześladowcy, nie oznacza przyzwolenia, aby nadal takim pozostawał, czy żeby myślał, że to, co czyni, jest dopuszczalne. Przeciwnie, kochać go właściwie to starać się na różne sposoby, by zaniechał ciemiężenia; to odebrać mu tę władzę, której nie potrafi używać, i która go oszpeca jako człowieka”. 

Powstaje jednak pytanie, jak pozostając w zaprezentowanej powyżej przez papieża logice przebaczenia odebrać władzę występującemu z agresją przeciw Ukrainie Putinowi i jego współpracownikom. Wydaje się, że jednak samo przebaczenie tutaj nie wystarczy. Ukraińcy muszą się bronić. Zresztą uzasadnienie takiej obrony można znaleźć w dalszej części papieskiego wywodu na temat przebaczenia we „Fratelli tutti”. 

Bo, jak pisze Franciszek, „przebaczanie nie oznacza pozwalania na dalsze pogwałcanie godności własnej i innych, ani na to, by przestępca nadal wyrządzał krzywdę. Ten, kto doznaje niesprawiedliwości, musi zdecydowanie bronić swoich praw i praw swojej rodziny, właśnie dlatego, że musi strzec tej godności, która została im dana, godności, którą miłuje Bóg. Jeśli przestępca wyrządził krzywdę mnie lub drogiej mi osobie, nikt nie zabrania mi domagać się sprawiedliwości i zatroszczyć się, aby ten ciemiężyciel – lub ktokolwiek inny – nie skrzywdził mnie ponownie, ani nie uczynił tej samej krzywdy innym. Powinienem tak postępować, a przebaczenie nie tylko nie neguje tej potrzeby, lecz jej też wymaga”.

Czy zatem wymogiem przebaczenia, o którym pisze papież w swojej ostatniej encyklice, nie jest jednak potrzeba „wojny obronnej”, jaką teraz podejmują Ukraińcy przeciw atakującym ich Rosjanom? Doktrynalne zapętlenie widoczne w nauczaniu Franciszka nie pomaga jednoznacznie rozstrzygnąć tej kwestii. Można jednak chyba zasadnie zakładać, że w papieskim ujęciu przebaczenie ma sens jedynie wtedy, gdy krzywdziciele są nazywani po imieniu, a zło, które czynią, zostało powstrzymane. W przeciwnym razie skrucha nie jest możliwa, a jeśli jej nie ma, przebaczenie jako dar nie w pełni urzeczywistniony nieustannie trafia w otchłań wciąż czynionego przez oprawców zła. 

Nie znaczy to, że w takich sytuacjach chrześcijanie zwolnieni są z próby wykonywania poleconego im przez samego Boga imperatywu przebaczania. Nieżyjący już ks. Wacław Hryniewicz powtarzał, że – zgodnie z tym, co wypowiadamy w modlitwie „Ojcze nasz” – powinniśmy przebaczać nawet Hitlerom i Stalinom wszystkich czasów, pamiętając, że Bóg wychodzi ze swym przebaczeniem do nas, do naszych winowajców i do najgorszych łajdaków w dziejach. Autentyczne przebaczenie nigdy jednak nie jest związane z uchylaniem się od nazwania zła złem, a jego sprawcami tych, którzy zło czynią. 

Za moralną zapaść katolicyzmu odpowiada perwersyjna teologia kapłaństwa hierarchicznego, wedle której „reprezentowanie Chrystusa” może być wystarczającym usprawiedliwieniem dla grzechu i przemocy

Sebastian Duda

Udostępnij tekst

W czasie trwania, spowodowanego przez Putina, agresywnego, przynoszącego tak wiele cierpienia ataku Rosji na Ukrainę, biskup Rzymu również nie jest zwolniony z obowiązku nazywania krzywd wyrządzanych przez krzywdzicieli. Papieskie wezwania do osiągnięcia pokoju, zawierające postulat wzajemnego przebaczenia i pojednania Ukraińców oraz Rosjan, całkiem zasadnie brane być powinny za przejaw naiwnej, religijnej egzaltacji albo szkodliwego duchowego parnasizmu. Postulaty te formułowane są przecież w sytuacji wciąż dziejącej się najeźdźczej wojny!

Orężem proroka jest słowo 

Czego zatem katolicy oraz ludzie dobrej woli znajdujący się poza Kościołem mogą teraz od Franciszka słusznie oczekiwać? Skoro już biskup Rzymu odrzucił koncepcję „wojny sprawiedliwej” w imię dążenia do pokoju, trzeba, by jasno wskazał tych, którzy są agresorami i występują przeciw pokojowi w Ukrainie. Tylko wtedy mógłby równocześnie prosić o wzajemne przebaczenie i pojednanie albo nawoływać ofiary do przebaczającej wielkoduszności względem krzywdzicieli. 

Nie wolno jednak byłoby mu tego czynić bez współczucia z cierpieniami pokrzywdzonych. Nie można przy tym zapominać, że takie współczucie zyskuje właściwy i czytelny sens (przede wszystkim dla ofiar oraz tych, którzy się z nimi solidaryzują) dopiero wtedy, gdy jasno wskazane zostają źródła zła, zaś jego sprawcy nazwani po imieniu. Milczenie o tym może przyczyniać się do usprawiedliwiania wojny przez tych, którzy uznali ją (mniejsza o to, czy explicite bądź implicite) za „świętą”. 

Można przecież mniemać, że nie przypadkiem Franciszek we „Fratelli tutti” zacytował św. Augustyna. Ten jeden z najważniejszych teologów zachodniego chrześcijaństwa, choć sam dał asumpt do rozważań na temat „wojny sprawiedliwej”, napisał również, że „największym tytułem do chwały jest właśnie unicestwienie wojny słowem, zamiast zabijania ludzi mieczem, i poprzez pokój, a nie wojnę, zabiegać o pokój lub jego utrzymanie”. 

Nie można zatem dążyć do pokoju bez unicestwiania wojny słowem. Słowo jest bowiem najpotężniejszym orężem prorockiej misji. W przypadku papieża unikanie nazwania po imieniu sprawców wojennej agresji nie może być więc uznane za wyraz prowadzonej roztropnie dyplomacji, ale właśnie za niewypełnianie najważniejszego z zadań proroka.

Znane są przykłady proroków, którzy uchylali się od wykonania Bożego nakazu głoszenia słowa. Jonasz odmówił przecież początkowo udania się do Niniwy. Pojechał jednak do tego miasta i zdołał słowem nawrócić jego mieszkańców (choć ostatecznie nieszczególnie niniwitów lubił, więc ich nawróceniem nie był do końca zachwycony). Prorocy niekoniecznie muszą być wolni od skazy. Mimo to nawet najbardziej niezdarny w swych poczynaniach prorok (albo też prorok, który ze strachu, gnuśności lub podobnej przyczyny unika wypełniania swej misji) różni się od pewnej postaci, która występuje w Apokalipsie Janowej i często określana jest mianem „fałszywego proroka”.

Wiadomo, że w ostatniej księdze Nowego Testamentu pojawia się wpierw Bestia, która „otworzyła swe usta dla bluźnierstw przeciwko Bogu, by bluźnić Jego imieniu i Jego przybytkowi, i mieszkańcom nieba. A potem dano jej wszcząć walkę ze świętymi i zwyciężyć ich” (Ap 13,6-7). 

Gdy Władimir Putin podczas wiernopoddańczego spędu tysięcy ludzi na Łużnikach, którzy wychwalali go za „specoperację” w Ukrainie, wygłosił w celu uzasadnienia agresji na sąsiedni naród jedno z najważniejszych zdań wypowiedzianych przez Jezusa w Ewangelii św. Jana: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15,13), ciarki przeszły mi po plecach. Przyznaję, że bardzo demoniczne zdało mi się w tym kontekście użycie przez prezydenta Rosji tych właśnie ewangelicznych słów odnoszących się do zbawczej ofiary Chrystusa oraz tych, którzy pragną Go naśladować. W ustach Putina w tym właśnie czasie zabrzmiały one jak wyjątkowe bluźnierstwo. 

Butwiejący system klerykalny 

Od razu przyszła mi też na myśl druga z apokaliptycznych Bestii – ów wspomniany już tu wyżej „fałszywy prorok”, o którym autor ostatniej księgi Nowego Testamentu napisał: „miała [Bestia] dwa rogi podobne do rogów Baranka, a mówiła jak SmokI całą władzę pierwszej Bestii przed nią wykonuje, i sprawia, że ziemia i jej mieszkańcy oddają pokłon pierwszej Bestii, której rana śmiertelna została uleczona” (Ap 13,12). 

I długo broniłem się przed myślą, że do tego obrazu pasuje bardzo nie tylko postawa błogosławiącego „świętą wojnę” patriarchy Cyryla, lecz także papieża, milczącego o Putinie oraz ludziach wykonujących jego rozkazy. Czy swoim konsekwentnym przemilczeniem Franciszek nie żyruje strojącego się bluźnierczo w szaty Ewangelii zła? Tłumaczenie, że jego postępowanie prowadzone jest w ramach nastawionej na polityczną skuteczność pokojowej dyplomacji, to dla wielu pokrętna sofistyka. Nienazywanie agresorów i krzywdzicieli po imieniu, a także brak wskazania na bluźnierczość słów Putina i Cyryla w przypadku papieża słusznie może budzić zgorszenie u wielu.

Nie odnajduję w sobie żadnych skłonności do chiliazmu. Wiem dobrze, że to, co przedstawia Apokalipsa Janowa, nie musi dotyczyć tylko czasów ostatecznych, ale odnosi się także do wszystkich epok w dziejach ludzkości, w których dokonują się dramatyczne przesilenia. Jednak znajomi księża, którym opowiadam o moich obecnych skojarzeniach z obrazami dwóch apokaliptycznych bestii, gwałtownie protestują. 

Rozumiem tę reakcję. Sam nie jestem skłonny przyznać, że milcząc o Putinie i Rosji w trakcie trwającej wojny w Ukrainie, papież wkroczył na drogę fałszywego prorokowania. Tym bardziej, że coraz częściej słyszę od dotychczasowych przeciwników Franciszka wyrazy triumfującej Schadenfreude: „przecież mówiliśmy od początku, że ten pontyfikat jest wyjątkowo słaby oraz szkodliwy dla Kościoła i świata”. Smucą mnie i przerażają wyrazy takiego triumfalizmu. Zadaję jednak sobie pytanie, czy kryzys klerykalnego systemu nie osiągnął już aby takiego poziomu, na którym coraz trudniej o wypełnianie prawdziwej i autentycznej misji prorockiej. Na razie nie mam na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi. 

Wolno za to mieć dziś już pewność, że w odniesieniu do zbrodni i niegodziwości seksualnych popełnianych przez dekady w Kościele sama jego klerykalna struktura umożliwiała zamykanie oczu na krzywdy i wtórną wiktymizację ofiar, tuszowanie przestępstw i niezwracanie uwagi na ciężkie przewiny w imię „dobra Kościoła”. W złoczynnym ciągu instytucjonalnych i interpersonalnych zależności gubili się nawet ludzie, którzy mieli w sobie autentyczne dążenie do godziwego, zgodnego z Ewangelią życia i świętości (nie zwalnia ich to bynajmniej z osobistej odpowiedzialności za ewidentne zaniechania czy zło czynione w imię iluzji takiego czy innego „dobra”). 

Wesprzyj Więź

Dziś już jednak wiadomo że za moralną zapaść katolicyzmu odpowiada perwersyjna teologia kapłaństwa hierarchicznego, wedle której „reprezentowanie Chrystusa” może być wystarczającym usprawiedliwieniem dla grzechu i przemocy. Takie fałszywe usprawiedliwienie jest w swej istocie sprzeniewierzaniem się Ewangelii dla „dobra”, które okazuje się złudą. Owo iluzoryczne „dobro” w fałszywym prorokowaniu bywa utożsamiane bluźnierczo z „dobrem Kościoła”, które okazuje się przeraźliwą karykaturą Ewangelii. Uzasadnieniem tego „dobra” bywa zaś często „zbudowany na fundamencie Chrystusa i apostołów” klerykalny autorytet.

Wydaje się, że papież milczy dziś o moralnym sprawstwie Putina i Rosji w wojnie w Ukrainie, bo ma na uwadze „dobro przyszłego trwałego pokoju”. Przesłanki takiego myślenia są najpewniej wadliwe, a prorokowanie na nich oparte – kalekie. Franciszek może mieć dobre i szlachetne intencje, ale musi działać w ramach butwiejącego, generującego fałszywe usprawiedliwienia na różnych polach klerykalnego systemu kościelnego. Nic dziwnego, że w obecnej sytuacji tak dobitnie w milczeniu papieża o Putinie i Rosji odsłania się także systemowa zapaść Kościoła, w której prorocy nie są w stanie wypełniać czytelnie i do końca swojej misji. Smutne, że w tę pułapkę wpadł właśnie ten papież, który – jak żaden inny wcześniej – najtrafniej zdiagnozował zagrożenie, jakim jest dla Kościoła klerykalizm. 

Przeczytaj także: Gdy prorok staje się dyplomatą. Papież wobec rosyjskiej wojny

Podziel się

42
13
Wiadomość

Grzegorz XVI potępiał powstanie listopadowe, a kolejni papieże walczyli ze zjednoczeniem i niepodległością Włoch. „Nasz” papież legitymizował reżim Pinocheta. Nie wiem jak w 2022 można dziwić się zapaści instytucjonalnego, klerykalnego katolicyzmu – on przynajmniej od Konstantyna funkcjonuje wyłącznie w zapaści.

JPII legitymizował też Gierka i Jaruzelskiego, a więc popierał zabicie górników w kopalni „Wujek”, zamordowanie maturzysty Grzegorza Przemyka oraz zbrodnię jaką była śmierć ks.Jerzego Popiełuszki, nie mówiąc o kartkach na żywność, których był zwolennikiem, skoro przybył do kraju, w którym obowiązywała reglamentacja żywności. Mniejsze zbrodnie przemilczę.

Spojrzenie na „lokalne” (nie do końca) problemy Europy środkowo-wschodniej przez argentyńczyka może być zapewne odmienne od naszego? Uwielbiam ten niezmienny sarkazm @karola zadziwionego fenomenem instytucji, która pomimo zapaści, trwa jednak dwa tysiące lat. No, ale mnie interesuje co Franciszek może myśleć o Che Guevara, a o Pinochecie? Ma spojrzenie czlowieka, który wyrósł w zupelnie innym zakątku świata.

Nie podejmuję się obrony papiestwa w tym względzie, ale papieża Franciszka owszem. Może jest nawet tym symbolicznym jedynym, który na to zasługuje. Kto inny się zdobył będąc papieżem (czy choćby kardynałem, biskupem lub nawet krytykiem papieża), iść osobiście i pieszo do ambasady agresji i prosić żeby nie zabijali. Wysłać swojego pełnomocnika w wir wojny z misją specjalną. Kto wie z oskarżycieli – z jaką? Nie na Kreml, ale do Ukrainy! Nie ciska piorunami ex cathedra ani zza węgła, ale sam staje wobec. Proszę nie robić niedźwiedziej przysługi w imię pokoju. Czy tak jest trudno zrozumieć, że nie o nazwiska tu chodzi, o których świat cały mówi? Do dziś nikt nie wie, jak mieli na imię oligarchowie wygnani ze świątyni. Może się do nich kto modli dzisiaj. Ale wiadomo na czym zło tamto polegało. Jeśli źle mówię, to udowodnij. A jeśli dobrze – dlaczego mnie bijesz? Franciszek reprezentuje walkę ludzi pokoju. Gorliwość o Bożą świątynię w sercu każdego człowieka. Nie żeby w swoim mniemaniu bardziej święty mniej świętego od siebie zabijał.

Przerażające doświadczenie milczenia Watykanu i teraz. Wiem, że mówią.
Można mówić i dalej milczeć. To milczenie świdruje w moich uszach.

I tak sobie komentuję i czytam i słucham.
Liczyłam, że padną słowa, argumenty, gdziekolwiek, które przekonają mnie, że się mylę,
że Watykan nie jest taki zachowawczy,
a Franciszek tak bardzo poprawny dyplomatycznie – aż do bólu.
Ja czytałam dużo prasy wstecz– i wybierając zakres dat. Polecam hasła. Papież. Putin. Watykan. Rosja. Parolin. Chiny. Mc Carrick.
Od początku pontyfikatu papieża widać zbliżenie Watykanu z Rosją i Chinami też.
Warto googlać. To długofalowa polityka na lata rozpisana.
Wojna na Ukrainie mocno zabruździła tej polityce.
Za bardzo się podziało.
Ale znów mamy obozy. Jedni zawzięcie krytykują i inni bronią.
Na fb i gdziekolwiek – bywa patetycznie i złośliwie.
Argumenty, bo ja wierzę, ufam – to inny wymiar.
Trudno z nimi dyskutować – dla mnie są formą jakieś magii i iluzji. Okłamywania się, chociaż boli.
Dlatego mnie wkurzyły – jak je słyszałam. Niemniej – spokojnie – nie mnie oceniać czyjeś wybory.
Złośliwe komentarze(również księży)tylko dowalają – zamiast dodać otuchy i (może) wyprowadzić z błędu. Tak – lud ciemny nie rozumie, a my kapłani szydzimy wręcz. Z ich komentarzy.
Taki jeden ksiądz dyżurny widzę na fb Więzi. Czy księża nie rozumieją że za niejednym krzyczącym komentarzem kryje się ból i zawód osoby wierzącej?

A jeżeli Franciszek tak zamierza zaprowadzać pokój na ziemi nie raz to ja dziękuje.
Nie z Putinem i z Cyrylem. No way. A taki był pomysł… Naprawdę – jak się w sieci poczyta.
Spokojnie – za 200 lat przeproszą, że się pomylili.
Jak Indian, jak ofiary pedofilii, jak ofiary Kanady. NIC ich to nie kosztuje.

Ten artykuł wydaje mi się głęboko niesprawiedliwy i krzywdzący. Papiez cały czas modli się o pokój i wspomina ofiary tej wojny, wyraża wolę podróży do Kijowa, gdy wojna wybuchła pognal do rosyjskiej ambasady błagać o pokój. Nie zapominajmy jego gestu gdy padł na ziemię przed przywódcami Sudanu Południowego i błagał ich o pokój. Nie nie potępial, nie wyzywał, nie piętnował, po prostu błagał o pokój!
Zło dobrem zwyciężaj, nawet w najgorszym oprawcy zobacz człowieka i módl się za niego..
Papiez wysłał do Kijowa kardynała Krajewskiego.
Droga papieża to droga miłości, modlitwy i dążenia to pojednania a nie do zaogniania, konfrontacji i podzegania do nienawisci!
Przykro mi, że obecnie nawet Więź zaczęła wylewać pomyje na Franciszka!

To pytanie jest albo głupie albo cyniczne. Moja odpowiedź to anulowanie – skromnego może, ale jednak – wsparcia Więzi za pośrednictwem Patronite. Wcześniej już byłem tego bliski po pseudo dziennikarskich tekstach p. Guzik. Przy całym moim krytycyzmie wobec tego co dzieje się w Kościele naszych czasów, uważam za szkodliwe „łamanie trzciny nadłamanej i gaszenie tlącego się płomyka” – a za takie uznaję działania poprzedniego prowincjała OP oraz misję Franciszka. Przykre, że Więź zaczęła walić cepem gdzie popadnie…

Nie było to pytanie ani głupie, ani cyniczne. Po prostu nie potrafimy dostrzec w rozważaniach Sebastiana Dudy tego, co Pan Krzysztof nazwał wylewaniem pomyj, a Pan nazywa waleniem cepem gdzie popadnie.
Jeden z komentarzy poniżej trafnie prosto to ujmuje:
Wyobraźmy sobie sytuacje dwóch żołnierzy, jeden osłania młodą bezbronną dziewczynę, drugi strzela do niej. Żołnierz broniący może nie strzelić i zginąć razem z nią osłaniając ciałem, może krzyczeć do tamtego o opamiętanie, może też strzelić. Czy da się po ludzku jego ocenić moralnie? Nie. Ja bym nie umiała. To są rzeczy tylko dla Boga. A gdzie w tym Papież? Nasz obecny stoi obok tej sceny i mówi „pogódźcie się, bo biedna dziewczyna”. A powinien krzyczeć „napastniku odłóż broń!”. I nawet gdyby tego żołnierz nie zrobił to nie raz to zabrzmi mu po czasie w uszach. Będzie krokiem do przyznania własnej winy i pokuty.
——–
Dziękuję za udzielane wsparcie. Przykro mi, że zawiedliśmy Pańskie zaufanie. Wyrazy uznania wobec działań i papieża Franciszka, i poprzedniego prowincjała dominikanów można było wielokrotnie czytać w naszym portalu, także w ostatnich dniach. Nikogo jednak – z samymi sobą na czele – nie możemy z góry uznać za nieomylnego. Jest więc miejsce także na uzasadnione głosy krytyczne. Zresztą to chyba właściwa postawa, by od „swoich” wymagać najwięcej?

Sformułowanie to odnosi się do niesprawiedliwej i według mnie niezasłużonej krytyki biskupa Rzymu i jego postawy dotyczącej wojny. Moim zdaniem artykuł pana Dudy sprawia wrażenie całkowitego niezrozumienia obecnego pontyfikatu. Moje rozczarowanie jest tym większe, iż zdaje sobie sprawe z nieprzychylnej postawy polskich mediów wobec Franciszka.. a teraz jeszcze Więź dorzuca swoje 3 grosze.
Jeśli jednak, ktokolwiek z Państwa poczuł się urazony dobitnym sformułowaniem o pomyjach, to przepraszam. Nie było moja intencja urazić kogokolwiek.

Dziękuję za odpowiedź. Pańską intencję rozumiem, dlatego nie pasowało mi do niej określenie „wylewanie pomyj”.
Akurat Sebastian Duda był jedną z pierwszych osób wnikliwie analizujących nowe tony i wielkie nadzieje zrodzone przez pontyfikat Franciszka. Tu fragment jego artykułu z roku 2013, tuż po wyborze papieża:
https://wiez.pl/2013/01/01/15887-wyjsc-jak-jonasz-do-niniwy/
On, moim zdaniem, dobrze rozumie ten pontyfikat, także jako trafnie diagnozujący pułapkę klerykalizmu (zob. ostatnie zdanie tekstu). Tym bardziej ma więc prawo oczekiwać od papieża pewnych ważnych, a boleśnie brakujących działań w sprawie rosyjskiej wojny.

Czyli chodzi Panu nie o niezrozumienie pontyfikatu, a co najwyżej o niezrozumienie postawy papieża w tej sprawie.

Dziwi nas ze Papież nie nazwał po imieniu zbrodniarzem W.W.Putina i nie domaga sie postawienia go przed trybunałem. . Ale Papież nie posiada dywizji i sama wypowiedź nie skutkuje realizacją najsłuszniejszego wniosku. Słuchałem wypowiedzi prezydenta Zełenskiego i przypomniałem sobie podobną prośbę z przed wielu lat
Zbigniew Jasiński „Żądamy amunicji”
Tu zęby mamy wilcze, a czapki na bakier,
Tu u nas nikt nie płacze w Walczącej Warszawie.
Tu się Prusakom siada na karku okrakiem
I wrogów gołą garścią za gardło się dławi.
A wy tam wciąż śpiewacie, że z kurzem krwi bratniej,
Że w dymie pożarów niszczeje Warszawa,
A my tu nagą piersią na strzały armatnie,
Na podziw wasz, na śpiewy i na wasze brawa.
Czemu żałobny chorał śpiewacie wciąż w Londynie,
Gdy tu nadeszło wreszcie oczekiwane święto!
U boku swoich chłopców walczą tu dziewczęta
I małe dzieci walczą, i krew radośnie płynie.
Halo! Tu serce Polski! Tu mówi Warszawa!
Niech pogrzebowe śpiewy wyrzucą z audycji!
Nam ducha starczy dla nas i starczy go dla Was!
Oklasków nie trzeba! Żądamy amunicji!
A amunicji Papież nie dostarczy.
Pozdrawiam

Niby tak. Wszyscy te działania rozumiemy, ale czemu ani raz nie wezwał po prostu Rosji do nawrócenia? Nie powiedział, że to grzech?
Tylko to jedno więcej.
Jeśli chodzi o koncepcję wojny sprawiedliwej to Chrystus nie bronił się przed Piłatem. Zgodnie z tym możnaby powiedzieć, że zaatakowany Chrześcijanin właściwie powinien się nie bronić, nie atakować. Ale najechany kraj to też odpowiedzialność za innych. Chrystus staje jasno w obronie innych. Poucza, nie atakuje. Ale oprawcy (np. kobiety cudzołożnej, przekonani o swojej racji) zostają nieomal wprost nazwani grzesznymi. Chrystus nie mówi o konflikcie.
Może jestem prostą osobą ale ja widzę tu prosty wniosek: Chrześcijanin powinien nazywać przewinę i nie bać się podjąć tak jasno tematu, Chrześcijanin powinien zastanowić się nad pacyfizmem ale wtedy, kiedy sprawa jego samego dotyczy, kiedy w grę wchodzi życie innych przede wszystkim powinien wprost adresować sprzeciw i nazywać zło ale czy walczyć to sprawa trudna. Tematu wojny sprawiedliwej nie da się moralnie domknąć w ludzkim wymiarze, bo sytuacje są różne. Wyobraźmy sobie sytuacje dwóch żołnierzy, jeden osłania młodą bezbronną dziewczynę, drugi strzela do niej. Żołnierz broniący może nie strzelić i zginąć razem z nią osłaniając ciałem, może krzyczeć do tamtego o opamiętanie, może też strzelić. Czy da się po ludzku jego ocenić moralnie? Nie. Ja bym nie umiała. To są rzeczy tylko dla Boga. A gdzie w tym Papież? Nasz obecny stoi obok tej sceny i mówi „pogódźcie się, bo biedna dziewczyna”. A powinien krzyczeć „napastniku odłóż broń!”. I nawet gdyby tego żołnierz nie zrobił to nie raz to zabrzmi mu po czasie w uszach. Będzie krokiem do przyznania własnej winy i pokuty.

Po przeczytaniu artykułów red.Sebastiana Dudy, a wcześniej red.Zbigniewa Nosowskiego o postępowaniu Franciszka wobec wojny na Ukrainie pierwsze słowa komentarza muszą wyrażać wielkie uznanie. Oto Franciszek, z którym środowisko Więzi wiązało tak wielkie nadzieje na odnowienie Kościoła według swoich wartości jest przez Autorów surowo oceniany, bo prawda jest ważna, nawet jeżeli szkodzi ona autorytetowi papieża, a więc w konsekwencji upragnionym szansom na zmiany. Sam chciałbym przejść wobec moich autorytetów podobną próbę, jeśli zawiodą, zwycięsko. Z takimi osobami warto się „kłócić”.

Bynajmniej nie będę się „kłócić” za bardzo, bo wiele argumentów podzielam lub dopuszczam do debaty. Nawet te, za które kiedyś rzuciłbym w p.red.Dudę „kamieniem”, gdy pisze o „butwiejącym klerykalizmie i zapadaniu się katolickiego systemu kapłaństwa urzędowego z jego niewydolnością i etyczną destrukcją” jako przyczyną postawy Franciszka. Uważam ten argument za dyskusyjny, ale nie czuję siły by go uznać za nieuprawniony i niedopuszczalny. Tu poprzestanę tylko na zaznaczeniu, że z punktu widzenia Więzi, stanowisko przewodniczącego episkopatu abp Gądeckiego wobec wojny czy wcześniej uchodźców nie potwierdza tak pesymistycznej oceny p.red.S.Dudy.

Swoje polemiczne uzupełnienie rozpocznę od przywołania postawy Jezusa wobec jednoznacznej krzywdy i niesprawiedliwości. „Nauczycielu, powiedz mojemu bratu, żeby się podzielił ze mną spadkiem. Lecz On mu odpowiedział: Człowieku, któż Mnie ustanowił nad wami sędzią albo rozjemcą?” (Łk 12, 13b-14). Nie znamy szczegółów dialogu, ale z tego, co chciał nam przekazać Autor Ewangelii, dla jego najważniejszego przekazu nie było istotne potępienie złego czynu, a tym bardziej sprawcy. Przecież nie dlatego, że krzywda ograbionego z połowy spadku brata nie była oczywista. Wydaje się, że „zły” brat też mógł być Jego uczniem, bowiem prośba brata „dobrego” by Jezus postronnej osobie, dla której nie był autorytetem mógł nakazać oddanie połowy spadku byłaby niezrozumiała. Sprawiedliwość mogła być przywrócona tylko przemocą, do której zaliczam też odwołanie się do państwowego wymiaru sprawiedliwości. Jezus był z innego świata. Najkrótszą, ale może najtrudniejszą drogą do szczęścia skrzywdzonego było odmienienie swoich pragnień i pogodzenie się z krzywdą. Zaakceptowana grabież braterska przestałaby być krzywdą, a odsłoniłoby się jej niezamierzone dobro. Uważam, że Franciszkowi należy się próba zrozumienia jego postępowania w świetle tego fragmentu Ewangelii. Nie będzie to jednak dla papieża łatwy test.

Problem tkwi w tym, że dziś Kościół jeszcze „obsługuje” zobowiązania społeczne zaciągane od czasu Konstantyna. Myli się nam sprawiedliwość ludzka z boską. Kościół jako filar porządku społecznego musiał i jeszcze w niektórych społeczeństwach musi mieć stanowisko w sprawach społecznych akceptowalne przez dominujące struktury społeczne (bo niekoniecznie większość społeczeństwa) np. zasad podziału spadku czy wojny sprawiedliwej. Barbarzyńskie normy Kościół cywilizował, ale tego procesu nie zakończył i może w przewidywalnej przyszłości już nie zakończy. Trudno więc je nazwać chrześcijańskimi, chociaż odcisnęli na nich swój ślad święci Kościoła i jego papieże, na czym korzysta cała ludzkość w tym osoby i instytucje, które nie bardzo sobie zdają z tego sprawy.

Nie ma więc chrześcijańskiej wojny sprawiedliwej – to trzeba dostrzec i docenić w głoszeniu Franciszka nawet, jeżeli czyni to niestety w sposób niejasny, a nawet nieudolny. Być może red.S.Duda ma trafną intuicję, że to uwikłanie w starą mentalność utrudnia papieżowi jasne głoszenie trudnych do przyjęcia prawd. Tyle, że dopóki normy społeczne nie zmuszają chrześcijanina do osobistego grzechu, powinien starać się je przestrzegać, chociaż z nimi się nie godzić i zabiegać o ich zmianę. Przykładem postawa św.Franciszka wobec krucjaty. Sam św.Franciszek porzucił fach rycerski, ale do krucjaty głęboko zakorzenionej społecznie się dołączył, by szerzyć wiarę chrześcijańskimi metodami jak je rozumiał najlepiej, czego rozmowa z sułtanem była ukoronowaniem.
Zastanówmy się, czy w papieskiej krytyce konceptu wojny sprawiedliwej nie ma ostrzeżenia przed ześliźnięciem się w zasadę cel uświęca środki? Prezydent Zełenski zarzekał się, że przebaczenia nie będzie nigdy. Sprawiedliwy opór dla swojej skuteczności musi żywić się nienawiścią, taka jest uroda człowieka i nie powinniśmy ze swoimi refleksjami narzucać się narodowi w dramatycznej walce o przetrwanie. Ale czy my, widzowie, powinniśmy przyjmować narrację komunikatów ukraińskich w stylu „dziś wyeliminowaliśmy kolejnego rosyjskiego generała”. Nie „wyeliminowaliśmy”, a zabiliśmy. Telewizje, i te „wierzące”, i te „humanistyczne”, zdobywają naszą uwagę pokazując dronowanie rosyjskich pojazdów wojskowych – przecież tam giną ludzie, nawet jeśli niektórzy wcześniej zgwałcili kobietę ukraińską czy zabili dziecko. A my oglądamy to jak Rzymianie śmierć gladiatorów na arenie uspokajając się, że te śmierci są „sprawiedliwe”. Może tego papież nie chce?

Nie, nie będę odwodził Ukraińców od skutecznej, a więc krwawej obrony. Niech żołnierz ukraiński nie waha się gdy nie da się tego uniknąć zabijać najeźdźcy w obronie swoich bliskich. Chrześcijanin może odstąpić od obrony samego siebie, ale nie kogoś innego. Ojciec, który w imię swojego chrześcijańskiego komfortu dopuszczałby śmierć swoich dzieci byłby chyba chrześcijaninem drugiego sortu. Wbrew tradycji, nie było i nie będzie państw chrześcijańskich uprawnionych do używania przemocy w słusznej sprawie. Obrona przed imigrantami na białoruskiej granicy też była społecznie uzasadniona, ale z pewnością nie chrześcijańska. Ukraińcy prowadzą wojnę (społecznie) sprawiedliwą, ale nie chrześcijańską, bo takiej nie ma. Może o to chodzi papieżowi? Chciałbym, aby tak było, ale jednak trudno dać temu wiarę gdy czytam komunikat ze spotkania z Cyrylem. Może został on zredagowany w ten sposób przez nieudolność i brak orientacji w sytuacji? Spustoszenie ogromne, ale przynajmniej osobiście Franciszek nie zaciągnąłby długu na Dzień Sądu, jeśli te błędy wynikają z dobrych intencji?

Do problemu oceny wojny na Ukrainie powinien zostać przywołany pastor Dietrich Bonhoeffer. On, wypróbowany pacyfista w duchu wypowiedzi Franciszka pozornie zaprzeczył swoim wartościom przystępując do spisku na życie Hitlera. Dowodził, że chrześcijanin nigdy nie może mieć pewności, jak na jego miejscu zachowałby się Chrystus. Może nie przystąpiłby do spisku, ale chyba jeszcze bardziej nie zachowałby się jak „porządni chrześcijanie”, którym reżim pozwalał żyć jeśli tylko nie kontestowali systemu. Wobec takich dylematów chrześcijanin według Bonhoeffera nigdy nie może mieć pewności co do wartości moralnej swojego czynu, gdyż nie zna wszystkich jego konsekwencji. W przypadku błędu może mieć wyłącznie nadzieję na miłosierdzie Boga, jeśli tylko kierował się swoim sumieniem i starał się przewidzieć konsekwencje swoich działań, nawet jeśli niedoskonale. Ale przed śmiercią pewności czy jego wybór był ewangeliczny nigdy mieć nie będzie.

Zmierzam do tego, że część (część, bowiem towarzyszenie ofiarom powinno być konstytutywne dla chrześcijanina) oceny postępowania Franciszka przez p.redaktorów Z.Nosowskiego i S.Dudy jest formułowana z perspektywy zasad społecznych, owszem nasyconych chrześcijaństwem bo przez chrześcijan w dużym stopniu ukształtowanych, ale jeszcze nie chrześcijańskich. Czy to nie jest tylko odnowiony, ale jednak konstantynizm, a spór katolików otwartych z Kościołem „głównego nurtu” w Polsce dotyczy taktyki, a nie zasad? To nie jest zarzut. Sam się staram nimi najczęściej kierować, zwłaszcza gdy brakuje mi pewności, jak w sytuacji szczególnej powinien postąpić Chrystus. Ale ta różnica powinna w mojej ocenie być zaznaczona, jeśli pewnego dnia nie chcielibyśmy zobaczyć afirmatywnych relacji medialnych z uroczystego święcenia przez naszych biskupów broni wysyłanej Ukrainie (co popieram) by zabijać ludzi (z czym się niestety godzę).

Osobnym tematem jest spojrzenie na zbrodniarza przynoszącego wojnę. Chrześcijanin ma wobec niego misję która nie może się skończyć na nazwaniu spraw po imieniu w sposób przekreślający zbrodniarza, skoro Bóg go nie przekreśla. Napiętnowanie publiczne zwłaszcza przez autorytety spełnia swoją funkcję w społeczeństwie edukując jego członków i zmniejszając groźbę powtórzenia takiego zła w przyszłości. Samo w sobie niekoniecznie jest chrześcijańskie. Chrześcijanin jeśli jest tak postawiony, ma oczekiwać przy zbrodniarzu na moment, gdy zada sobie pytanie o sens swoich działań by pomóc mu wyrwać się z uwikłań przez oświetlenie jego ciemności światłem Chrystusa. W takich okolicznościach wtedy dopiero może jest czas na prawdę. Obaj redaktorzy domagają się od papieża wypełnienia potrzebnej roli społecznej. Zakwestionowałoby to jednak jego zasadniczą misję. Bynajmniej, nie chodzi tu o nie palenie mostów wobec ewentualnych mediacji Watykanu, które tu zgadzam się z autorami, są taką samą mrzonką jak nawrócenie prawosławia na katolicyzm. Chodzi o tego konkretnego człowieka. Papież w swoich działaniach uwzględniając różne aspekty nie może o nim zapomnieć.

Bluźniercze zacytowanie przez Putina Ewangelii raczej nie było obliczone na przekonanie do swojej polityki tłumów zebranych na stadionie, bowiem większość Rosjan nie żyje głęboko duchowością prawosławną. Dlatego chyba nie było to też namawianie żołnierzy rosyjskich do ofiarności. Dlatego mogło być przejawem zagłuszania sumienia wiarą, że Bóg jest po mojej stronie, skoro prowadzę wojnę sprawiedliwą o jedność Rusi i prawosławia. Bardzo desperackim zagłuszaniem, skoro przyjęło to formę faktycznego uzasadniania, jeśli nie tłumaczenia się ze swoich decyzji. Może, jak pisał w „Potopie” o Radziwille w oblężonym Tykocinie Sienkiewicz, wobec porażki dręczą go koszmary, które chce odegnać. Byłoby dobrze dla Putina, by w takiej sytuacji znalazł się przy nim chrześcijanin.

U redaktora Z.Nosowskiego jest obecna taka myśl, ale Autor domaga się połączenia obu misji. Obawiam się, że od pewnego momentu to nie jest możliwe bez porzucenia misji, w której w odróżnieniu od misji społecznej chrześcijanin jest nie do zastąpienia. Wybór tej drugiej, trudniejszej wywołuje ataki także ze strony ludzi dobrej woli. Rozumiem redaktora Nosowskiego tak, że łącząc obie misje chciałby ochronić papieża i Kościół przed być może niesprawiedliwymi posądzeniami. Ja nie widzę na to szansy, jeśli pierwszą intencją będzie kierowanie się Ewangelią.

Zdaję sobie sprawę, że powyższa argumentacja oparta jest bardziej o intuicje i nadzieje niż twarde fakty. Może Putin nie przeżywa rozterek, a Franciszek nie ma głębszych refleksji realizując „pragmatycznie” skalkulowaną politykę dyplomacji watykańskiej. Wolę jednak poddawać się nadziejom, niż zakładać karłowatość innych. Chcę wierzyć, że Franciszek wybiera chrześcijaństwo i tylko obawa przed niezrozumieniem Kościoła przez świat każe mu przedstawiać ten wybór tak nieprzekonująco. Niestety, w ten sposób nie ma silnego świadectwa chrześcijańskiego, a niezrozumienie Kościoła i jego krytykę i tak mamy.

Oj chyba ktoś tutaj zapomniał o istocie chrześcijaństwa, widzę że dalej mamy wygodnie żyć i wskazywać światopogląd wg nowego swiata… Nie wspomnę już o umieraniu za wiarę co tak skrzętnie i z podziwiem opisujemy w księgach czasów minionych. Jak dobrze wiemy mamy prawo wg wiary bronic sie przed agresją ale postawa prawdziwie chrześcijańska to Zło dobrem zwyciężaj, miłujcie swoich nieprzyjaciół. I pan Papież nie może nic innego przekazać bo jest przedstawicielem właśnie tej wiary i doktryny. Jak komuś nie podoba się lub co gorsza nie rozumie tej wiary to niech sie wypisze a nie udaje pobożnego

Gratuluję artykułu, ale brakuje mi wątku historycznego. Nie jestem historykiem Kościoła i dlatego chciałbym poznać przykłady nazywania przez papieży po imieniu sprawców wojennych zbrodni. Intuicja podpowiada mi, że jest ich bardzo niewiele, a być może nawet nie ma wcale.