
W przypadku papieża Franciszka unikanie nazwania po imieniu sprawców wojennej agresji nie może być uznane za wyraz prowadzonej roztropnie dyplomacji, ale za niewypełnianie najważniejszego z zadań proroka.
Piszę ten tekst z bólem, z poczuciem nie tylko coraz bardziej rosnącego we mnie zdumienia, ale i z dużym wewnętrznym niepokojem. Od kilku tygodni wciąż słyszę pytania od moich wierzących i niewierzących znajomych, dlaczego papież Franciszek nie mówi o Federacji Rosyjskiej jako o państwie, które dokonuje brutalnego najazdu na inne suwerenne państwo.
Dlaczego w obliczu tak wielu popełnianych przez Rosjan zbrodni wojennych głowa Kościoła katolickiego nie jest w stanie nazwać głównych sprawców tej wojny – prezydenta Władimira Putina, jego współpracowników oraz wykonawców jego rozkazów – zbrodniarzami wojennymi? Dlaczego biskup Rzymu – największy ponoć autorytet moralny świata – nie nazywa otwarcie złem obecnych poczynań państwa rosyjskiego względem państwa i narodu ukraińskiego?
![]()
Wydaje się, że papież milczy dziś o moralnym sprawstwie Putina i Rosji w wojnie w Ukrainie, bo ma na uwadze „dobro przyszłego trwałego pokoju”. Przesłanki takiego myślenia są najpewniej wadliwe
Mało kogo przekonują wypowiadane naprędce tłumaczenia o zwyczajowej ostrożności dyplomacji watykańskiej, o trosce hierarchii Kościoła katolickiego o kontakty z Patriarchatem Moskiewskim i powodzenie dialogu ekumenicznego czy wreszcie sugestia, że chodzi o konsekwentne podążanie za ewangelicznym nakazem wyrzekania się wszelkiej przemocy (także tej, której dokonuje się w odpowiedzi na brutalny atak). A papieskie niedopowiedzenie jest dla wielu skandalem.
Co ze znakiem zbawienia?
Próby zrozumienia racji Franciszka tylko owo uczucie zgorszenia pogłębiają (racje te – w ich prawdopodobnej istocie – rzetelnie i krytycznie opisał na naszym portalu Zbigniew Nosowski w tekście „Gdy prorok staje się dyplomatą. Papież wobec rosyjskiej wojny”). Natarczywego przypuszczenia, że Franciszek w tym przypadku nie zdaje najbardziej podstawowego egzaminu z obowiązku głoszenia Ewangelii, nie są w stanie zetrzeć eksplikacje o takich czy innych dyplomatyczno-kościelnych uwarunkowaniach.
Coraz mocniejsze jest we mnie przekonanie, że milczenie papieża o politycznym i moralnym sprawstwie państwa rosyjskiego, samego Władimira Putina, a także – w pewnym przynajmniej stopniu – Cerkwi moskiewskiej i patriarchy Cyryla to kolejny akt zapadania się katolickiego systemu kapłaństwa urzędowego. Jego niewydolność i etyczną destrukcję od lat odsłaniają sprawy związane z wykorzystywaniem seksualnym w Kościele osób małoletnich i bezbronnych dorosłych. Wysiłki, by te systemowo umocowane praktyki ukrócić, często zderzają się z murem kościelnej hipokryzji. Ewangeliczne wskazania okazują się pustymi frazesami, które służą przykrywaniu haniebnych postępków, milczeniu w sprawie ewidentnych przestępstw i niegodziwości oraz zachowywaniu władzy z jej prestiżem i materialnymi przywilejami.
Co z tego, że Watykan publikuje pełne okrągłych, wzniosłych zdań dokumenty, a biskupi i księża w różnych miejscach świata – często pod wpływem mediów i nacisków rozgniewanej opinii publicznej – występują z zadośćuczynieniem na rzecz ofiar. System ze swoimi interpersonalnymi zależnościami, w których „dobro Kościoła” (czy choćby, jak ostatnio, „dyplomację na rzecz pokoju”) przedkłada się nad jednoznaczną walkę ze złem, w swej duchowej i moralnej inercji pozostaje nienaruszony.
Ujawnia się przy tym coraz większa moralna, instytucjonalna, a także doktrynalna słabość katolickiego systemu kościelnego, bo coraz mocniej odsłania się nie tylko nieadekwatność niektórych doktrynalnych treści w odniesieniu do egzystencji wielu ludzi, ale wrażenie niespójności samej doktryny, skoro jej wymaganiom nie są w stanie sprostać najważniejsi kościelni decydenci. W takiej postaci Kościół przestaje być dla wielu znakiem zbawienia dla świata.
Misja prorocka
I nie jest tak, że skandale seksualne w Kościele oraz reakcje papieża na wojnę w Ukrainie to kompletnie odrębne sprawy. Przemilczający sprawstwo Rosjan i Putina w agresywnej wojnie przeciw Ukrainie Franciszek to zarówno dla wielu osób postronnych, jak i dla samych członków Kościoła kolejny, bardzo dobitny dowód zapaści katolicyzmu.
Stąd dostrzegać w tym przemilczeniu należy chyba coś więcej niż, jak sugeruje Zbigniew Nosowski, niemoc człowieka, który czuje, że powinien z racji pełnionego przez siebie urzędu być prorokiem i zachowywać się jak prorok, ale osobista bezsilność, zależność od innych członków hierarchicznej kasty kapłańskiej czy uwarunkowania stricte polityczne (tzn. przede wszystkim troska o „skuteczność” działań na międzynarodowym planie politycznym) konsekwentnie mu to uniemożliwiają.
Misja prorocka polega bowiem przede wszystkim na głoszeniu orędzia dobrego Boga, o dobrym Bogu oraz o tym, czego dobry Bóg oczekuje od nas w dniu dzisiejszym. Trudno ją sobie wyobrazić – w skażonym grzechem świecie – bez jednoznacznego nazywania zła złem oraz przeciwstawiania się złu w konkretnych przypadkach, nawet jeśli, a może właśnie najbardziej wtedy, gdy dopuszczają się go możni tego świata.
Od takiej powinności prorokowi nie wolno uciekać. Jego podstawowym zadaniem nie jest jedynie stanie na straży kultycznych rytuałów (często martwiejących i pustych – szczególnie w sytuacji grozy, którą wojna niesie ze sobą – dla uczestników dramatu świata). To właśnie sprawa kapłanów, których żertwy i strzeliste akty zawierzenia, także w Nowym Przymierzu, bywają Bogu niemiłe, jeśli nie odnoszą się do zbawczego sensu ofiary Chrystusa odsłaniającej wewnętrzne kłamstwo obecne w każdej przemocy. A w czym sens ów ujawnia się bardziej niż w cierpieniu niewinnych ofiar brutalnej agresji najeźdźców?
Wspólny komunikat z patriarchą Moskwy
Niektórzy żachnąć się mogą na taką interpretację postawy Franciszka. W końcu od 24 lutego papież wielokrotnie mówił już o cierpieniach powodowanych przez wojnę. Z jego licznych wypowiedzi wynika niezbicie, że mocno stoi po stronie ofiar. A jednak sprawcy zła nie są jednoznacznie wskazywani. Franciszkowi wciąż nie przechodzą przez usta słowa „Rosja” i „Putin”. Za to po telespotkaniu papieża z patriarchą Moskwy Cyrylem, który od początku błogosławi rosyjskie wojska najeźdźcze, Watykan opublikował wprawiający w osłupienie komunikat.
Czytamy w nim, że „papież podziękował patriarsze za to spotkanie, motywowane pragnieniem wskazania, jako pasterze swojego ludu, drogi do pokoju i modlitwy o dar pokoju, aby ustał pożar. Papież zgodził się z patriarchą, że «Kościół nie może używać języka polityki, ale języka Jezusa»”. Komunikat przekazuje zgodne przesłanie obu rozmówców: „Jesteśmy pasterzami tego samego Świętego Ludu, który wierzy w Boga, w Trójcę Świętą, w Świętą Matkę Boga: dlatego musimy się zjednoczyć w wysiłkach, by pomóc pokojowi, pomóc cierpiącym, poszukiwać dróg pokoju, aby powstrzymać pożar”.
Obydwaj hierarchowie podkreślili wyjątkowe znaczenie trwającego procesu negocjacji, ponieważ, jak powiedział papież: „Rachunek za wojnę płacą ludzie, są to żołnierze rosyjscy i ludzie, którzy są bombardowani i giną”. „Jako pasterze – kontynuował Franciszek – mamy obowiązek być blisko i pomagać wszystkim ludziom, którzy cierpią z powodu wojny. Kiedyś, nawet w naszych Kościołach, mówiło się o świętej wojnie lub wojnie sprawiedliwej. Dziś nie możemy tak mówić. Rozwinęła się chrześcijańska świadomość znaczenia pokoju”.
Zgadzając się z patriarchą, że „Kościoły wezwane są do wniesienia wkładu w umacnianie pokoju i sprawiedliwości”, papież Franciszek stwierdził: „Wojny są zawsze niesprawiedliwe. Bo tym, kto za nie płaci, jest lud Boży. Nasze serca nie mogą nie płakać na widok zabitych dzieci i kobiet, wszystkich ofiar wojny. Wojna nigdy nie jest drogą. Duch, który nas jednoczy, prosi nas jako pasterzy, abyśmy pomagali narodom cierpiącym z powodu wojny”.
Papieski pacyfizm?
Jest to jeden z najbardziej kuriozalnych komunikatów wydanych przez Watykan w ostatnich dekadach. Mamy uwierzyć, że Franciszek w imię Ewangelii (czy też posługując się „językiem Jezusa”) podejmuje wspólne wysiłki na rzecz pokoju z błogosławiącym „specoperację” Rosji w Ukrainie Cyrylem?
O jakiej wojnie rozmawiali zatem ze sobą biskup Rzymu i patriarcha Moskwy? O wojnie in abstracto, której kilka (przyznaję, poruszających) rozważań poświęcił papież w swojej ostatniej encyklice „Fratelli tutti”? Czy może o wojnie obronnej (a taką właśnie podjęli Ukraińcy), która w tejże encyklice nie zyskała papieskiej aprobaty jako „wojna sprawiedliwa” (takie tłumaczenie w doktrynie katolickiej przyjmowano od wieków i jest ono dotąd zgodne z powszechną intuicją moralną, niezgadzającą się na – absolutyzowany nawet w warunkach przerażającej przemocy – pacyfizm)?
Papież napisał przecież we „Fratelli tutti” z emfazą: „Tak łatwo wybrać wojnę, posługując się wszelkiego rodzaju wymówkami, pozornie humanitarnymi, obronnymi lub prewencyjnymi, uciekając się także do manipulacji informacją. Faktycznie, w ostatnich dekadach wszystkie wojny były rzekomo «usprawiedliwione». Katechizm Kościoła Katolickiego mówi o możliwości uprawnionej obrony przy użyciu siły zbrojnej, co oznacza wykazanie, że istnieją pewne «ścisłe warunki uprawnienia moralnego». Łatwo jest jednak popaść w zbyt szeroką interpretację tego możliwego prawa. Próbuje się w ten sposób usprawiedliwić także ataki „prewencyjne” lub działania wojenne, które łatwo pociągają za sobą «poważniejsze zło i zamęt, niż zło, które należy usunąć». Chodzi o to, że od czasu rozwoju broni jądrowej, chemicznej i biologicznej, a także ogromnych i coraz większych możliwości, jakie dają nowe technologie, wojnie dano niemożliwą do skontrolowania moc niszczycielską, która uderza w wielu niewinnych cywilów. Doprawdy «ludzkość nigdy nie miała tyle władzy nad sobą samą i nie ma gwarancji, że dobrze ją wykorzysta». Nie możemy już zatem myśleć o wojnie jako o rozwiązaniu, ponieważ ryzyko prawdopodobnie zawsze przeważy nad przypisywaną jej hipotetyczną użytecznością. W obliczu tej sytuacji, bardzo trudno jest dziś utrzymać racjonalne kryteria, które wypracowano w poprzednich wiekach, by mówić o możliwości «wojny sprawiedliwej». Nigdy więcej wojny!” – czytamy w papieskiej encyklice.
![]()
Odrzucenie przez papieża każdej wojny jako z samej swej istoty „niesprawiedliwej” każe za „niesprawiedliwą” uznać także wojnę obronną Ukraińców
Wedle autora „Fratelli tutti” wojna nie jest już zatem rozwiązaniem. Z obecnych słów (i przede wszystkim przemilczeń) Franciszka nie daje się jednak jednoznacznie wywnioskować, że takim rozwiązaniem nie do przyjęcia w dzisiejszych czasach nie może być również błogosławiona przez patriarchę Moskwy „specoperacja”. Papież najwyraźniej w imię dyplomatyczno-ekumenicznych racji nie chce publicznie dostrzec w owej „specoperacji” działań, które przecież w ujęciu Cyryla są właśnie niczym innym jak „prewencją” przeciw wystawiającemu w Ukrainie macki swej „zgniłej aksjologii” Zachodowi (jak wiadomo, jego obrazowym synonimem stała się w ostatnich latach w przepowiadaniu moskiewskiej Cerkwi i propagandzie rosyjskiego rządu „gejEuropa”). W opinii papieża w obecnej sytuacji historycznej nic takiego jak „wojna sprawiedliwa” (wszystko jedno, czy prewencyjna, interwencyjna bądź obronna – nie wspominając o „świętej wojnie” z niewiernymi) zaistnieć bowiem już nie może.
Franciszek we „Fratelli tutti” napisał jasno: „Każda wojna pozostawia świat w gorszej sytuacji, niż go zastała. Wojna jest porażką polityki i ludzkości, haniebną kapitulacją, porażką w obliczu sił zła. Nie poprzestawajmy na dyskusjach teoretycznych, pochylajmy się nad ranami, dotykajmy ciała tych, którzy zostali poszkodowani. Przyjrzyjmy się wielu niewinnym cywilom, wymordowanym jako «przypadkowe ofiary». Zapytajmy poszkodowanych. Zwróćmy uwagę na uchodźców, na tych, którzy ucierpieli na skutek promieniowania atomowego lub ataków chemicznych, na kobiety, które straciły swoje dzieci, na dzieci okaleczone lub pozbawione swego dzieciństwa. Zwróćmy uwagę na prawdę o tych ofiarach przemocy, spójrzmy na rzeczywistość ich oczyma i wysłuchajmy ich historii z otwartym sercem. W ten sposób będziemy mogli dostrzec otchłań zła w samym sercu wojny i nie będzie nam przeszkadzać, że potraktują nas jako naiwnych, bo wybraliśmy pokój”.
Doktrynalne zapętlenie
Papież na pewno z otwartym sercem zwraca się ku wszystkim ofiarom obecnej rosyjskiej „specoperacji” w Ukrainie. Z przejęciem mówił o spotkaniu z ukraińskimi uchodźcami w Rzymie, którzy utracili kończyny wskutek działań wojennych (bynajmniej – wedle Franciszka – nie „specoperacyjnych”, a właśnie wojennych, bo o tym, że w Ukrainie toczy się prawdziwa, brutalna wojna, pontyfeks jest przekonany). Mimo wszystko trudno przy tym zapomnieć, że biskup Rzymu wystąpił też w końcu i z taką empatyczną refleksją: „Pomyślmy o tylu żołnierzach, którzy są wysyłani na front, bardzo młodych, rosyjskich żołnierzach, biedakach”.
Daleki jestem od tego, by potępiać papieża za wzmiankę o cierpieniach chłopaków, którzy walczą (nierzadko pod przymusem) w rosyjskiej armii, ale ciężko mi też nie pamiętać, że głowa Kościoła katolickiego nie może zdobyć się na wskazanie tych, którzy powinni być uznani – ze względu na wydane polityczne dyrektywy i zbrodnicze rozkazy – za głównych sprawców cierpień nie tylko żołnierzy, ale i cywilów ginących w bombardowanych domach, szkołach, szpitalach czy teatrach przerabianych na schrony.
Nie potrafię zrozumieć takiej logiki przemilczania, którą stosuje się ponoć po to, by, jak mówi kard. Parolin i inni watykańscy oficjele, „nie zamykać drzwi na możliwość pokoju”. Nie widzę w takiej postawie naiwności, lecz raczej dowód na moralne i doktrynalne zapętlenie, które uniemożliwia jasne zrozumienie tego, co obecnie dzieje się w Ukrainie. Odrzucenie przez papieża każdej wojny jako – w obecnej epoce – z samej swej istoty „niesprawiedliwej” każe bowiem za „niesprawiedliwą” uznać także wojnę obronną Ukraińców, bo i taka wojna przeciwstawiać się musi, w logice Franciszkowego myślenia, dążeniu do trwałego pokoju (a jedynie takie dążenie najsłuszniej pozostaje wedle biskupa Rzymu w zgodzie z Ewangelią).
Takie myślenie na pewno nie spotyka się z aprobatą wszystkich katolików. Z tego powodu teolog i historyk Kościoła Massimo Faggioli z Uniwersytetu Villanova w Pensylwanii w USA mówi otwarcie, że „źródłem słabości Watykanu jest niedokończona zmiana, jaka zachodzi w Kościele katolickim na poziomie kierowniczym i teologicznym: w ostatnich latach konsekwentnie odrzuca on tradycję wojny sprawiedliwej, ale nie zastępuje jej niczym innym – to nie pomaga w zaprowadzaniu pokoju. A nawet w słowach samego papieża Franciszka i innych hierarchów Watykanu istnieją różnice między stanowiskiem pacyfistycznym (wszystkie wojny są niesprawiedliwe), a tym opartym na doktrynie słuszności (wojny obronne są czasem konieczne). Po części ta ambiwalencja jest wykalkulowana, a po części odzwierciedla niepełną przemianę w katolickim nauczaniu o wojnie”.
Pokój rzekomy i konflikt nieuchronny
Niepewna dwuznaczność doktryny, na którą wskazuje Faggioli, ma swoje fatalne konsekwencje w dobie obecnej wojny nie tylko dla autorytetu samego Watykanu. Doktrynalna niespójność ma bowiem swoje przełożenie na słowa wypowiadane przez papieża oraz działania podejmowane przez Stolicę Apostolską w związku z wojną w Ukrainie. Okazują się one dla wielu nie tylko nieprzekonujące, ale i moralnie gorszące. Bo papieskie opinie na temat wojny i pokoju mogą służyć nawet za usprawiedliwienie postawy Putina i patriarchy Cyryla.
O tym, że możemy w tym przypadku mówić o doktrynalnym zapętleniu w obecnym oficjalnym nauczaniu Watykanu, świadczy choćby następujący passus z „Fratelli tutti”: „Kiedy jednak zastanawiamy się nad przebaczeniem, pokojem i harmonią społeczną, napotykamy zaskakującą wypowiedź Jezusa Chrystusa: «Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy» (Mt 10,34-36). Ważne, aby umieścić ją w kontekście rozdziału, w którym się ona znajduje. Jest jasne, że chodzi tu o wierność swemu wyborowi, pozbawioną wstydu, nawet jeśli wiąże się ona z przeciwnościami, i to nawet wówczas, gdy osoby bliskie są temu wyborowi przeciwne. Dlatego też słowa te nie zachęcają do szukania konfliktów, lecz po prostu do znoszenia nieuchronnego konfliktu, tak aby szacunek do ludzi nie prowadził do osłabienia wierności w imię dążenia do rzekomego pokoju rodzinnego lub społecznego”.
Można zasadnie zapytać w tym miejscu, czym w swej istocie jest „rzekomy pokój” w obliczu „nieuchronnego konfliktu”, który nie może być wedle Franciszka utożsamiany z wojną. Jestem niestety pewien, że patriarcha Cyryl błogosławiący rosyjskich żołnierzy, którzy w Ukrainie podejmują walkę z forpocztami „gejEuropy”, spokojnie mógłby się podpisać powyższymi słowami papieża z „Fratelli tutti”. Zdaniem Cyryla konflikt świętej Rusi ze „zgniłym Zachodem” jest bowiem bez wątpienia nieuchronny. „Specoperacja” ma zatem charakter prewencyjny, interwencyjny i obronny, bo przecież skandalem byłoby ciągłe podtrzymywanie w tym kontekście „rzekomego pokoju”. Inna rzecz, czy da się z tych przesłanek wyprowadzić wystarczające uzasadnienie dla brutalności podejmowanych „specoperacyjnych” działań.
Cóż, patriarcha Moskwy nie musi się przejmować dawnymi katolickimi koncepcjami „wojny sprawiedliwej” (w końcu nawet obecny papież uznał je w dzisiejszym świecie za nieaktualne) ani pacyfistami z różnych wyznań chrześcijańskich, którzy konsekwentnie odżegnują się od popełniania przemocy w imię Ewangelii – i to nawet w bezpośredniej obronie własnej. Jednak Cyryl z Putinem jasno deklarują, że walka świętej Rusi ze „zgniłym Zachodem” jak najbardziej pozostaje z Ewangelią w zgodzie. W końcu Chrystus nie przyniósł na ziemię pokoju (tym bardziej „rzekomego”), lecz miecz. Bez sensu byłoby zatem podtrzymywanie pseudopokojowych iluzji między braćmi Rosjanami i Ukraińcami.
Z całą pewnością ta koncepcja nie odpowiada Franciszkowi, ale mimo to, mając najpewniej na względzie przyszły – nie „rzekomy”, a „prawdziwy” i „trwały” – pokój, pontyfeks nie odcina się jednoznacznie od opartych na tej koncepcji brutalnych działań Putina.. Można żywić tylko nadzieję, że papież nie zakłada, iż miałby ów pokój ostatecznie oznaczać „russkij mir” w Ukrainie i że w imię postępu dialogu ekumenicznego z Cerkwią moskiewską biskup Rzymu nie występuje otwarcie z krytyką poczynań prezydenta Rosji oraz patriarchy Cyryla, który tym poczynaniom błogosławi. Czy zatem, milcząc o sprawcach agresji na Ukrainę, biskup Rzymu daje na te poczynania przyzwolenie? Odpowiedź na to pytanie, niestety, wielu nie wydaje się jednoznacznie negatywna.
Duchowy parnasizm?
A może jednak jest inaczej? Może papież wcale nie jest naiwnym kunktatorem, a za niewypowiadaniem przez Franciszka nazwiska Putina oraz słowa „Rosja” stoi np. troska o nawrócenie oprawców i krzywdzicieli?
We „Fratelli tutti” papież napisał co prawda, że „nie chodzi o postulowanie przebaczenia, z [jednoczesnym] wyrzeczeniem się swoich praw wobec skorumpowanej władzy, wobec przestępcy czy kogoś, kto poniża naszą godność. Jesteśmy wezwani, aby miłować każdego, bez wyjątku, ale postulat miłowania prześladowcy, nie oznacza przyzwolenia, aby nadal takim pozostawał, czy żeby myślał, że to, co czyni, jest dopuszczalne. Przeciwnie, kochać go właściwie to starać się na różne sposoby, by zaniechał ciemiężenia; to odebrać mu tę władzę, której nie potrafi używać, i która go oszpeca jako człowieka”.
Powstaje jednak pytanie, jak pozostając w zaprezentowanej powyżej przez papieża logice przebaczenia odebrać władzę występującemu z agresją przeciw Ukrainie Putinowi i jego współpracownikom. Wydaje się, że jednak samo przebaczenie tutaj nie wystarczy. Ukraińcy muszą się bronić. Zresztą uzasadnienie takiej obrony można znaleźć w dalszej części papieskiego wywodu na temat przebaczenia we „Fratelli tutti”.
Bo, jak pisze Franciszek, „przebaczanie nie oznacza pozwalania na dalsze pogwałcanie godności własnej i innych, ani na to, by przestępca nadal wyrządzał krzywdę. Ten, kto doznaje niesprawiedliwości, musi zdecydowanie bronić swoich praw i praw swojej rodziny, właśnie dlatego, że musi strzec tej godności, która została im dana, godności, którą miłuje Bóg. Jeśli przestępca wyrządził krzywdę mnie lub drogiej mi osobie, nikt nie zabrania mi domagać się sprawiedliwości i zatroszczyć się, aby ten ciemiężyciel – lub ktokolwiek inny – nie skrzywdził mnie ponownie, ani nie uczynił tej samej krzywdy innym. Powinienem tak postępować, a przebaczenie nie tylko nie neguje tej potrzeby, lecz jej też wymaga”.
Czy zatem wymogiem przebaczenia, o którym pisze papież w swojej ostatniej encyklice, nie jest jednak potrzeba „wojny obronnej”, jaką teraz podejmują Ukraińcy przeciw atakującym ich Rosjanom? Doktrynalne zapętlenie widoczne w nauczaniu Franciszka nie pomaga jednoznacznie rozstrzygnąć tej kwestii. Można jednak chyba zasadnie zakładać, że w papieskim ujęciu przebaczenie ma sens jedynie wtedy, gdy krzywdziciele są nazywani po imieniu, a zło, które czynią, zostało powstrzymane. W przeciwnym razie skrucha nie jest możliwa, a jeśli jej nie ma, przebaczenie jako dar nie w pełni urzeczywistniony nieustannie trafia w otchłań wciąż czynionego przez oprawców zła.
Nie znaczy to, że w takich sytuacjach chrześcijanie zwolnieni są z próby wykonywania poleconego im przez samego Boga imperatywu przebaczania. Nieżyjący już ks. Wacław Hryniewicz powtarzał, że – zgodnie z tym, co wypowiadamy w modlitwie „Ojcze nasz” – powinniśmy przebaczać nawet Hitlerom i Stalinom wszystkich czasów, pamiętając, że Bóg wychodzi ze swym przebaczeniem do nas, do naszych winowajców i do najgorszych łajdaków w dziejach. Autentyczne przebaczenie nigdy jednak nie jest związane z uchylaniem się od nazwania zła złem, a jego sprawcami tych, którzy zło czynią.
![]()
Za moralną zapaść katolicyzmu odpowiada perwersyjna teologia kapłaństwa hierarchicznego, wedle której „reprezentowanie Chrystusa” może być wystarczającym usprawiedliwieniem dla grzechu i przemocy
W czasie trwania, spowodowanego przez Putina, agresywnego, przynoszącego tak wiele cierpienia ataku Rosji na Ukrainę, biskup Rzymu również nie jest zwolniony z obowiązku nazywania krzywd wyrządzanych przez krzywdzicieli. Papieskie wezwania do osiągnięcia pokoju, zawierające postulat wzajemnego przebaczenia i pojednania Ukraińców oraz Rosjan, całkiem zasadnie brane być powinny za przejaw naiwnej, religijnej egzaltacji albo szkodliwego duchowego parnasizmu. Postulaty te formułowane są przecież w sytuacji wciąż dziejącej się najeźdźczej wojny!
Orężem proroka jest słowo
Czego zatem katolicy oraz ludzie dobrej woli znajdujący się poza Kościołem mogą teraz od Franciszka słusznie oczekiwać? Skoro już biskup Rzymu odrzucił koncepcję „wojny sprawiedliwej” w imię dążenia do pokoju, trzeba, by jasno wskazał tych, którzy są agresorami i występują przeciw pokojowi w Ukrainie. Tylko wtedy mógłby równocześnie prosić o wzajemne przebaczenie i pojednanie albo nawoływać ofiary do przebaczającej wielkoduszności względem krzywdzicieli.
Nie wolno jednak byłoby mu tego czynić bez współczucia z cierpieniami pokrzywdzonych. Nie można przy tym zapominać, że takie współczucie zyskuje właściwy i czytelny sens (przede wszystkim dla ofiar oraz tych, którzy się z nimi solidaryzują) dopiero wtedy, gdy jasno wskazane zostają źródła zła, zaś jego sprawcy nazwani po imieniu. Milczenie o tym może przyczyniać się do usprawiedliwiania wojny przez tych, którzy uznali ją (mniejsza o to, czy explicite bądź implicite) za „świętą”.
Można przecież mniemać, że nie przypadkiem Franciszek we „Fratelli tutti” zacytował św. Augustyna. Ten jeden z najważniejszych teologów zachodniego chrześcijaństwa, choć sam dał asumpt do rozważań na temat „wojny sprawiedliwej”, napisał również, że „największym tytułem do chwały jest właśnie unicestwienie wojny słowem, zamiast zabijania ludzi mieczem, i poprzez pokój, a nie wojnę, zabiegać o pokój lub jego utrzymanie”.
Nie można zatem dążyć do pokoju bez unicestwiania wojny słowem. Słowo jest bowiem najpotężniejszym orężem prorockiej misji. W przypadku papieża unikanie nazwania po imieniu sprawców wojennej agresji nie może być więc uznane za wyraz prowadzonej roztropnie dyplomacji, ale właśnie za niewypełnianie najważniejszego z zadań proroka.
Znane są przykłady proroków, którzy uchylali się od wykonania Bożego nakazu głoszenia słowa. Jonasz odmówił przecież początkowo udania się do Niniwy. Pojechał jednak do tego miasta i zdołał słowem nawrócić jego mieszkańców (choć ostatecznie nieszczególnie niniwitów lubił, więc ich nawróceniem nie był do końca zachwycony). Prorocy niekoniecznie muszą być wolni od skazy. Mimo to nawet najbardziej niezdarny w swych poczynaniach prorok (albo też prorok, który ze strachu, gnuśności lub podobnej przyczyny unika wypełniania swej misji) różni się od pewnej postaci, która występuje w Apokalipsie Janowej i często określana jest mianem „fałszywego proroka”.
Wiadomo, że w ostatniej księdze Nowego Testamentu pojawia się wpierw Bestia, która „otworzyła swe usta dla bluźnierstw przeciwko Bogu, by bluźnić Jego imieniu i Jego przybytkowi, i mieszkańcom nieba. A potem dano jej wszcząć walkę ze świętymi i zwyciężyć ich” (Ap 13,6-7).
Gdy Władimir Putin podczas wiernopoddańczego spędu tysięcy ludzi na Łużnikach, którzy wychwalali go za „specoperację” w Ukrainie, wygłosił w celu uzasadnienia agresji na sąsiedni naród jedno z najważniejszych zdań wypowiedzianych przez Jezusa w Ewangelii św. Jana: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15,13), ciarki przeszły mi po plecach. Przyznaję, że bardzo demoniczne zdało mi się w tym kontekście użycie przez prezydenta Rosji tych właśnie ewangelicznych słów odnoszących się do zbawczej ofiary Chrystusa oraz tych, którzy pragną Go naśladować. W ustach Putina w tym właśnie czasie zabrzmiały one jak wyjątkowe bluźnierstwo.
Butwiejący system klerykalny
Od razu przyszła mi też na myśl druga z apokaliptycznych Bestii – ów wspomniany już tu wyżej „fałszywy prorok”, o którym autor ostatniej księgi Nowego Testamentu napisał: „miała [Bestia] dwa rogi podobne do rogów Baranka, a mówiła jak Smok. I całą władzę pierwszej Bestii przed nią wykonuje, i sprawia, że ziemia i jej mieszkańcy oddają pokłon pierwszej Bestii, której rana śmiertelna została uleczona” (Ap 13,12).
I długo broniłem się przed myślą, że do tego obrazu pasuje bardzo nie tylko postawa błogosławiącego „świętą wojnę” patriarchy Cyryla, lecz także papieża, milczącego o Putinie oraz ludziach wykonujących jego rozkazy. Czy swoim konsekwentnym przemilczeniem Franciszek nie żyruje strojącego się bluźnierczo w szaty Ewangelii zła? Tłumaczenie, że jego postępowanie prowadzone jest w ramach nastawionej na polityczną skuteczność pokojowej dyplomacji, to dla wielu pokrętna sofistyka. Nienazywanie agresorów i krzywdzicieli po imieniu, a także brak wskazania na bluźnierczość słów Putina i Cyryla w przypadku papieża słusznie może budzić zgorszenie u wielu.
Nie odnajduję w sobie żadnych skłonności do chiliazmu. Wiem dobrze, że to, co przedstawia Apokalipsa Janowa, nie musi dotyczyć tylko czasów ostatecznych, ale odnosi się także do wszystkich epok w dziejach ludzkości, w których dokonują się dramatyczne przesilenia. Jednak znajomi księża, którym opowiadam o moich obecnych skojarzeniach z obrazami dwóch apokaliptycznych bestii, gwałtownie protestują.
Rozumiem tę reakcję. Sam nie jestem skłonny przyznać, że milcząc o Putinie i Rosji w trakcie trwającej wojny w Ukrainie, papież wkroczył na drogę fałszywego prorokowania. Tym bardziej, że coraz częściej słyszę od dotychczasowych przeciwników Franciszka wyrazy triumfującej Schadenfreude: „przecież mówiliśmy od początku, że ten pontyfikat jest wyjątkowo słaby oraz szkodliwy dla Kościoła i świata”. Smucą mnie i przerażają wyrazy takiego triumfalizmu. Zadaję jednak sobie pytanie, czy kryzys klerykalnego systemu nie osiągnął już aby takiego poziomu, na którym coraz trudniej o wypełnianie prawdziwej i autentycznej misji prorockiej. Na razie nie mam na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi.
Wolno za to mieć dziś już pewność, że w odniesieniu do zbrodni i niegodziwości seksualnych popełnianych przez dekady w Kościele sama jego klerykalna struktura umożliwiała zamykanie oczu na krzywdy i wtórną wiktymizację ofiar, tuszowanie przestępstw i niezwracanie uwagi na ciężkie przewiny w imię „dobra Kościoła”. W złoczynnym ciągu instytucjonalnych i interpersonalnych zależności gubili się nawet ludzie, którzy mieli w sobie autentyczne dążenie do godziwego, zgodnego z Ewangelią życia i świętości (nie zwalnia ich to bynajmniej z osobistej odpowiedzialności za ewidentne zaniechania czy zło czynione w imię iluzji takiego czy innego „dobra”).

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.
Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.
Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:
Dziś już jednak wiadomo że za moralną zapaść katolicyzmu odpowiada perwersyjna teologia kapłaństwa hierarchicznego, wedle której „reprezentowanie Chrystusa” może być wystarczającym usprawiedliwieniem dla grzechu i przemocy. Takie fałszywe usprawiedliwienie jest w swej istocie sprzeniewierzaniem się Ewangelii dla „dobra”, które okazuje się złudą. Owo iluzoryczne „dobro” w fałszywym prorokowaniu bywa utożsamiane bluźnierczo z „dobrem Kościoła”, które okazuje się przeraźliwą karykaturą Ewangelii. Uzasadnieniem tego „dobra” bywa zaś często „zbudowany na fundamencie Chrystusa i apostołów” klerykalny autorytet.
Wydaje się, że papież milczy dziś o moralnym sprawstwie Putina i Rosji w wojnie w Ukrainie, bo ma na uwadze „dobro przyszłego trwałego pokoju”. Przesłanki takiego myślenia są najpewniej wadliwe, a prorokowanie na nich oparte – kalekie. Franciszek może mieć dobre i szlachetne intencje, ale musi działać w ramach butwiejącego, generującego fałszywe usprawiedliwienia na różnych polach klerykalnego systemu kościelnego. Nic dziwnego, że w obecnej sytuacji tak dobitnie w milczeniu papieża o Putinie i Rosji odsłania się także systemowa zapaść Kościoła, w której prorocy nie są w stanie wypełniać czytelnie i do końca swojej misji. Smutne, że w tę pułapkę wpadł właśnie ten papież, który – jak żaden inny wcześniej – najtrafniej zdiagnozował zagrożenie, jakim jest dla Kościoła klerykalizm.
Przeczytaj także: Gdy prorok staje się dyplomatą. Papież wobec rosyjskiej wojny