W antytezie państwo–rewolucja Andrzej Friszke znakomicie pokazuje główną oś sporu polskiej lewicy: stosunek do niepodległego państwa polskiego. Dla socjalistów niepodważalny aksjomat stanowiła niepodległa Polska, dla komunistów spełnieniem marzeń była powszechna rewolucja proletariacka.
Andrzej Friszke, Państwo czy rewolucja. Polscy komuniści a odbudowanie państwa polskiego 1892–1920, Wydawnictwo Krytyki Politycznej i Instytut Studiów Politycznych PAN, Warszawa 2020, 628 s.
Postawienie pytania o zasadność odbudowy państwa narodowego – w sytuacji, gdy rodziła się epoka równości, braterstwa i powszechnej szczęśliwości, obiecująca świat bez granic, wojen i podziałów społecznych – mogło się wydawać przed ponad 100 laty na ziemiach polskich jak najbardziej uprawnione. Rozstrzygnięcie dylematu „państwo czy rewolucja?” miało wtedy fundamentalne znaczenie dla przyszłości Polaków i pozostałych narodowości zamieszkujących obszar dawnej Rzeczypospolitej. Andrzej Friszke w swojej najnowszej książce przypomina to fundamentalne pytanie, pokazując w fascynujący sposób, że zwycięstwo idei państwa wcale nie było do końca przesądzone – istniała bowiem też grupa Polaków, którzy od początku stawiali na rewolucję.
Dla współczesnych mieszkańców naszego kraju zaskakująca lub wręcz szokująca może wydawać się teza, że na przełomie XIX i XX wieku idea odbudowy państwa polskiego była równie abstrakcyjna i nierealna, co prawdopodobieństwo wybuchu powszechnej rewolucji proletariackiej, która zmiecie istniejące stosunki i hierarchie społeczne oraz stworzy nowy, sprawiedliwy świat. Były to wówczas dwa wielkie, od początku wykluczające się marzenia, ale wspólną ich cechę stanowiła właśnie iluzoryczność i całkowita w ówczesnych realiach utopijność.
Marzenia się jednak czasami spełniają i z dzisiejszej perspektywy łatwo nam jednych marzycieli potępiać oraz odsądzać od czci i wiary, drugich natomiast gloryfikować i stawiać im pomniki. Możemy sobie pozwolić na sformułowanie tak jednoznacznej oceny, ponieważ z antytezy: państwo–rewolucja bezapelacyjne zwycięstwo odniosła idea odbudowy państwa polskiego, druzgocącą porażkę poniosła natomiast idea powszechnej rewolucji. I należy tu z całą mocą podkreślić: całe szczęście, że tak właśnie się stało – odrodzenie się bowiem w 1918 r., po 123 latach niewoli, niepodległej Rzeczypospolitej było z całą pewnością jednym z najważniejszych wydarzeń w ponadtysiącletniej historii naszego kraju.
Nie oznacza to jednak, że powinniśmy całkowicie wymazać z pamięci realia, w jakich toczył się ówczesny proces historyczny, i udawać, że społeczeństwo polskie pozbawione było sporów ideowych i różnych dróg prowadzących do osiągnięcia wielkiego celu, a nawet – co dzisiaj jest kompletnie ignorowane – prawa do wytyczenia celów odmiennych. Z takiego założenia wyszedł Andrzej Friszke, jeden z największych znawców historii II RP, który napisał niezwykle potrzebną dzisiaj książkę Państwo czy rewolucja. Polscy komuniści a odbudowanie państwa polskiego 1892–1920.
Książka ta to wielki historyczny fresk, z rozmysłem burzący obowiązującą obecnie narrację nacjonalistyczno-klerykalną, według której historia to wyłącznie „seria schematów i obrazków sławiących bohaterstwo patriotycznych Polaków”, serwowana nam „już nawet nie jako czytanka dla maluczkich, ale prostackie klisze i fałszywe mity”. Profesor Friszke wraca do fundamentalnego sporu na polskiej lewicy – zapomnianej już w dużej mierze walki niepodległościowych socjalistów z zafascynowanymi rewolucją komunistami, walki, od której zależała przyszłość państwa i narodu. Należy tu bowiem wyraźnie zaznaczyć, że u zarania niepodległości klucz do przyszłości społeczeństwa i narodu polskiego miała w ręku lewica. I to jej zawdzięczamy kształt odrodzonego w 1918 r. państwa – wbrew temu, co obecnie próbuje lansować oficjalna polityka historyczna rządu RP.
Dwa nurty na lewicy
PPS i SDKPiL to akronimy dwóch lewicowych partii politycznych, bez których rozszyfrowania i pobieżnego chociażby wyjaśnienia programów, jakie się za nimi kryły, nie sposób wytłumaczyć głównej osi, wokół której zbudowana jest narracja książki prof. Friszkego. Za pierwszym z nich kryje się Polska Partia Socjalistyczna – legendarne ugrupowanie, którego powstanie historycy wiążą ze zjazdem socjalistów polskich z zaboru rosyjskiego i tych przebywających na emigracji, jaki odbył się w 1892 r. w Paryżu. Jego uczestnicy przyjęli wówczas program, w którym jednoznacznie opowiedzieli się za koniecznością odbudowania niepodległego państwa polskiego. Odbudowanie wolnej Polski miało być warunkiem wstępnym do zaprowadzenia na jej obszarze przemian o charakterze socjalistycznym.
Według PPS komuniści polscy stanęli w roku 1920 nie na gruncie rewolucji, lecz na gruncie państwowości radzieckiej. To była zdrada niewybaczalna. Od tej pory dla członka PPS większym wrogiem od komunizmu był jedynie faszyzm
Był to na owe czasy niezwykle śmiały postulat, łączący modne wówczas hasła socjalne z romantycznymi ideami odbudowy wyidealizowanego państwa. Należy pamiętać, że tak dalekosiężnego i – wydawałoby się – utopijnego celu nie wyznaczało wówczas żadne z tworzących się polskich ugrupowań politycznych: wciąż świeża była w pamięci dramatyczna klęska powstania styczniowego oraz represje carskie, jakie towarzyszyły tej największej polskiej insurekcji. Społeczeństwo polskie nie wyszło jeszcze z popowstaniowej traumy, a przemiany społeczno-gospodarcze i dynamiczny rozwój przemysłu w dawnym Królestwie Polskim wiązały ponadto ziemie polskie z rosyjskim rynkiem zbytu i nie sprzyjały mrzonkom o wybijaniu się na niepodległość.
Podobny proces „organicznego” włączania ziem polskich w system gospodarczy mocarstw miał miejsce w przypadku zaboru pruskiego i austriackiego. Z takiego właśnie założenia wychodzili przedstawiciele partii kryjącej się za drugim akronimem. Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy – bo o niej tu mowa – to ugrupowanie, które powstało w sprzeciwie wobec „programu paryskiego” PPS. Jego członkowie uważali, że walka o niepodległość Polski jest anachroniczna i pozbawiona sensu w obliczu bliskiego ziszczenia się idei wielkiej rewolucji proletariackiej, której urzeczywistnienie i tak zniesie wszelkie granice państw, wprowadzając powszechną równość i braterstwo ludów. Walka o niepodległość tylko odciągnie robotników (nowy podmiot dziejów) od głównego celu, jakim jest zrzucenie kajdan i rewolucyjna przebudowa przestarzałych stosunków społecznych. Liderem pierwszego ugrupowania wkrótce został Józef Piłsudski, a na najważniejszego ideologa drugiej partii awansowała Róża Luksemburg.
Wewnątrz PPS w kwestii postulatu niepodległości wciąż jednak panował ferment i w czasie rewolucji 1905–1906 wyłonił się z jej szeregów radykalny odłam, który przyjął nazwę PPS-Lewica. Jej członkowie uważali, że należy połączyć wysiłki z całym proletariatem wielonarodowego państwa rosyjskiego w dążeniu do obalenia caratu i zaprowadzenia przemian rewolucyjnych, zamiast na własną rękę próbować odbudowywać państwo polskie. Nie byli oni początkowo (jak SDKPiL) doktrynerskimi przeciwnikami niepodległości Polski, uważali jednak, że dużo bardziej realne jest wywalczenie autonomii w ramach wielonarodowego organizmu politycznego. W każdym razie na pierwszym miejscu stawiali oni wspólną walkę o ziszczenie się powszechnej rewolucji, co zbliżało ich do „esdeków” (jak nazywano członków SDKPiL).
Grupa Piłsudskiego, która coraz bardziej oddalała się od ideologii socjalistycznej, przybrała tymczasem nazwę PPS-Frakcja Rewolucyjna, a w 1909 r. (po rozluźnieniu się związków przyszłego marszałka z partią) wróciła formalnie do nazwy PPS. To właśnie PPS współtworzyła 7 listopada 1918 r. Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej – pierwszy rząd wolnej Polski, który przesądził o republikańskim charakterze państwa, wprowadził równouprawnienie kobiet, ośmiogodzinny dzień pracy, ubezpieczenia społeczne i wiele innych nowoczesnych w ówczesnych czasach zdobyczy socjalnych, których prawicy nie udało się już odwrócić.
W grudniu 1918 r. SDKPiL oraz wspomniana PPS-Lewica połączyły się natomiast w Komunistyczną Partię Robotniczą Polski (KPRP). Członkowie tego ugrupowania są właśnie głównymi bohaterami książki Friszkego. Ich określamy zbiorczą nazwą „komuniści”. PPS to bohater drugoplanowy, lecz jak się później okaże – wcale nie mniej ważny.
Komunizm jako żelazny wilk
Po co w ogóle zajmować się dziś polskimi komunistami? Jak sam autor napisał we wstępie do swojej książki: „w powszechnej świadomości współczesnych Polaków komunizm został utożsamiony wyłącznie ze zbrodniami” i „zanikła podstawowa wiedza o niesionej przez niego ideologii, a w przestrzeni publicznej stał się synonimem wszelkiego zła”. To trafna diagnoza: komunizm od dawna pełni w Polsce rolę żelaznego wilka z bajki ludowej – jako figura szeroko pojętej nieprawości. Wydaje się zatem, że jeśli już poruszać problem komunizmu we współczesnej polskiej historiografii, to wyłącznie w celu napiętnowania, wytykania palcami jego zwolenników jako zdrajców narodu oraz pokazywania jego praktyki jako zbrodniczej i nieludzkiej. Takich publikacji oczywiście nie brakuje, nie tylko zresztą w języku polskim. Mając na uwadze ogrom zniszczeń i cierpień, jaki wywołała realizacja tej utopijnej idei w praktyce (nie tylko w Rosji), trudno się czasem dziwić takiemu postawieniu sprawy.
Brak jednak rzetelnej, a nie tylko propagandowej wiedzy na temat komunizmu, zwłaszcza jego rodzimego odłamu, powoduje określone, bardzo negatywne konsekwencje. Pierwszą z nich sygnalizuje prof. Friszke we wstępie, chociaż nie wybrzmiewa ona wystarczająco wyraźnie. Otóż dominująca obecnie prawicowa narracja wrzuca wszystkie ruchy lewicowe do jednego worka z etykietą „komunizm”. To żadna nowość, bo taką propagandą posługiwała się już przedwojenna endecja, chcąc zdyskredytować PPS w oczach robotników. Socjaliści, którzy chyba w największym stopniu przyczynili się do odzyskania przez Polskę niepodległości, musieli się tłumaczyć z oskarżeń o rzekomą zdradę, formułowanych przez ugodową wobec caratu partię nacjonalistyczną i zapewniać, że nic ich nie łączy z bolszewikami.
Polacy stanowili awangardę komunizmu niemieckiego i rosyjskiego, a nie odwrotnie. Nie da się ich zatem wygumkować z historii Polski, ponieważ mają swoje znaczące miejsce w historii powszechnej
Dzisiaj mamy podobną sytuację – każda lewicowa lub progresywna myśl czy idea natychmiast przedstawiana jest przez narodową prawicę jako czysty komunizm lub tzw. neomarksizm: czy to progresywne podatki, równouprawnienie płci, związki partnerskie, rozdział Kościoła od państwa, edukacja seksualna, walka z kryzysem klimatycznym czy wegetarianizm. Uznane za naturalne w całej Europie tradycyjnie socjaldemokratyczne postulaty są ukazywane jako niebezpieczne, komunistyczne eksperymenty, rzekomo zagrażające polskiej kulturze.
Druga kwestia wiąże się z utrwalonym – zwłaszcza w kręgach narodowej prawicy – utożsamianiem komunizmu z działalnością Żydów. Prawdziwy Polak – zdaniem nacjonalistów – nie mógł przecież być komunistą, to się wręcz wymyka gramatyce lub ewentualnie stanowi zabawny paradoks o znaczeniu metaforycznym, wręcz oksymoron (Polak-komunista). Tymczasem wielu Polaków (również o rodowodach szlacheckich) uważało się za komunistów, działało w ruchu komunistycznym i należało nawet do jego światowej czołówki, jak np. Feliks Dzierżyński, Julian Marchlewski czy – w latach 40. XX wieku – Wanda Wasilewska, bliska współpracowniczka Stalina. Oczywiście wielu Żydów i Polaków żydowskiego pochodzenia złożyło akces do międzynarodowego ruchu komunistycznego (o ich motywacjach można chociażby przeczytać w książce Pawła Śpiewaka Żydokomuna), ale tacy jego wybitni przedstawiciele jak Róża Luksemburg czy Karol Radek (przydomek zaczerpnął od bohatera Syzyfowych prac Stefana Żeromskiego) byli wprost zafascynowani kulturą polską i w niej dorastali.
Paradoksalnie to Polacy stanowili awangardę komunizmu niemieckiego i rosyjskiego, a nie odwrotnie. Nie da się ich zatem wygumkować z historii Polski, ponieważ mają swoje znaczące miejsce w historii powszechnej, niezależnie do tego, jak ich oceniamy (zazwyczaj zresztą skrajnie negatywnie). Poza tym trudno przywrócić zbiorowej pamięci czołowych przedstawicieli niepodległościowego socjalizmu polskiego (co wydaje się konieczne i niezwykle pilne wobec zalewu propagandy nacjonalistycznej) bez konfrontacji ich światopoglądu z analogicznie rozwijającym się ruchem komunistycznym. Socjaliści zwyciężyli w tej rozgrywce o Polskę, walcząc z jednej strony z narodową, antysemicką prawicą, a z drugiej – z komunistami właśnie. Friszke znakomicie to eksponuje na łamach swojej książki.
Zrozumieć zaślepienie
Marci Shore – amerykańska historyczka, zafascynowana kulturą polską i prowadząca w naszym kraju badania naukowe – zyskała wśród polskich czytelników ogromną popularność, wydając w 2008 r. książkę Kawior i popiół. Życie i śmierć pokolenia oczarowanych i rozczarowanych marksizmem. W krótkim czasie publikacja ta zyskała (nie tylko na lewicy) miano kultowej, była szeroko komentowana, a na spotkaniach z autorką pojawiały się tłumy.
Shore ze zrozumieniem, a nawet dużą dozą empatii opisała życie polskich artystów rozpoczynających swoje kariery wraz z odradzającym się państwem polskim, dla których komunizm stanowił wielkie marzenie, a okazał się koszmarem. Broniewski, Jasieński, Przyboś, Stern, Stryjkowski, Tuwim, Wat, Ważyk i wielu innych to znani, przez wielu uwielbiani i czytani do dzisiaj poeci i pisarze – wszyscy oni na pewnym etapie swojego życia zafascynowani byli komunizmem, niektórzy należeli do KPRP (od 1925 r. Komunistycznej Partii Polski), część z nich została zamordowana pod koniec lat 30. XX wieku po likwidacji partii przez Stalina w sierpniu 1938 r.
Mniej więcej dwadzieścia lat wcześniej niż Marci Shore Jacek Trznadel wydał zbiór rozmów z młodszym (od bohaterów jej książki) pokoleniem pisarzy, którzy zaczynali swoją przygodę z literaturą tuż przed II wojną światową lub bezpośrednio po niej. Oni również dali się porwać komunistycznej idei, a po latach wielu z nich działało w opozycji demokratycznej – niektórzy (jak np. Jarosław Marek Rymkiewicz) przeszli nawet na pozycje konserwatywne, a wręcz nacjonalistyczne. Książka Trznadla Hańba domowa do dzisiaj nie straciła na wartości i bywa wielokrotnie cytowana.
W tym samym mniej więcej czasie z dygnitarzami komunistycznymi Polski Ludowej rozmawiała Teresa Torańska. Byli wśród nich cynicy, ale wielu autentycznie wierzyło w idee komunistyczne. Jej słynna książka Oni zyskała uznanie na całym świecie, stając się lekturą dla studentów nauk społecznych i politycznych nie tylko w Polsce. W roku 2020 wyszła natomiast w Polsce głośna książka Jaffa Schatza Pokolenie. Wzlot i upadek polskich Żydów komunistów, która wywołała szerokie dyskusje, nie tylko wśród historyków.
Po co o tym wspominam? Po pierwsze dlatego, że – jak pokazują wszystkie wymienione powyżej pozycje – problem zaangażowania w komunizm był w Polsce zjawiskiem autentycznym i dotyczył nie tylko omamionych propagandą ludzi prostych i niewykształconych, ale także (a może przede wszystkim) wybitnych intelektualistów, ludzi kultury i przedstawicieli elit. Po drugie dlatego, że tematyka ta budzi ogromne zainteresowanie społeczne, a autorzy opracowań poruszających problem „ukąszenia heglowskiego” (termin ukuty przez Czesława Miłosza) nie mogą narzekać na brak czytelników. Publikacja Andrzeja Friszkego zdecydowanie wpisuje się w ten trend.
Wykluczające się marzenia
Autor z wielką erudycją kreśli pierwszy etap kształtowania się ruchu komunistycznego w Polsce (lata 1892–1920). Poczynając od okresu heroicznego (jak nazywa tworzenie się fundamentów radykalnej lewicy w Polsce), śledzi losy polskich komunistów w czasie I wojny światowej, przywołuje ich wielką ekscytację wybuchem rewolucji w Rosji, opisuje ich udział w przewrocie bolszewickim, w budowie nowego rodzaju rewolucyjnego państwa, skupia się na stosunku rodzimych komunistów do odrodzonej Polski oraz analizuje ich stanowisko wobec wojny polsko-radzieckiej (przesądzające o skrajnie negatywnym do dzisiaj wizerunku komunistów w społeczeństwie polskim jako środowiska agenturalnego).
Co istotne, Friszke wydobywa z mroków historii postaci niemal kompletnie zapomniane: oprócz Róży Luksemburg, Juliana Marchlewskiego czy Feliksa Dzierżyńskiego (a więc ludzi jako tako utrwalonych w świadomości, przynajmniej starszego pokolenia) kreśli sylwetki takich osób, jak Adolf Warski, Maksymilian Horwitz-Walecki, Maria Koszutska (Wera Kostrzewa), Józef Unszlicht czy Stanisław Bobiński oraz wielu innych. O niektórych z nich nie pisano szerzej nawet w PRL, gdyż z wielu powodów byli dla władzy niewygodni, m.in. ze względu na przynależność do zlikwidowanej przez Stalina KPP. Autor śledzi ich drogi życiowe, stara się zrozumieć ich motywacje, szkicuje ich biografie intelektualne, podąża za zmianami ich poglądów i zastanawia się nad ich wyborami. W przeciwieństwie do Marci Shore nie opisuje swoich bohaterów z przesadną empatią, nie jest jednak też do nich uprzedzony. Z zimnym profesjonalizmem historyka pokazuje rzeczywistość taką, jaka wyłania się z – nie tak licznie zresztą zachowanych – źródeł oraz już nieco zapomnianych opracowań.
Największym jednak atutem książki wydaje się niezwykle trafne, błyskotliwe wręcz w swojej prostocie ujęcie tematu. Antyteza państwo–rewolucja znakomicie pokazuje główną oś sporu, która przebiegała w polskim ruchu rewolucyjnym. Stosunek do niepodległego państwa polskiego był bowiem kluczowy i jako jedyny nie podlegał żadnym kompromisom. Dla PPS niepodległa Polska stanowiła niepodważalny aksjomat, dla SDKPiL, a później KPRP powszechna rewolucja proletariacka była spełnieniem marzeń i wszystko inne musiało być jej podporządkowane.
Oczywiście różnic było znacznie więcej – rozpoczynając od wyboru ustroju politycznego (demokracja parlamentarna czy dyktatura proletariatu), przez szeroko rozumiany model zarządzania (samorząd czy centralizm), aż po rolę rad delegatów robotniczych, stosunek do własności prywatnej, organizację związków zawodowych czy podejście do roli strajków. Wszystko to na łamach książki opisuje prof. Friszke, jednak to właśnie wybór między polską państwowością a uniwersalnością rewolucji stanowiło clue podziału na polskiej lewicy.
Wyłom, jaki wytworzył się między tymi dwoma nurtami ruchu robotniczego (zwłaszcza w czasie wojny polsko-radzieckiej), był niezwykle trudny do zasypania. Zwłaszcza że według PPS komuniści polscy stanęli w roku 1920 nie tyle na gruncie rewolucji jako takiej, ile na gruncie państwowości radzieckiej. To dla socjalistów była zdrada niewybaczalna. Od tej pory dla członka PPS większym wrogiem od komunizmu był jedynie faszyzm, a wrzucanie polskiego niepodległościowego socjalisty do worka z etykietą „komunizm” było w II Rzeczypospolitej jedną z największych możliwych dla niego obelg. Dzisiaj mało kto czyni takie rozróżnienie.
Nieprzepracowana historia
Pisząc książkę o polskich komunistach, autorowi udało się przy okazji (był to zapewne celowy zabieg) odpowiednio podkreślić ogromny wkład Polskiej Partii Socjalistycznej w odzyskanie przez Polskę niepodległości, a także uwypuklić rolę socjalistów w kształtowaniu się republikańskiego modelu państwa i zaakcentować ich wysiłek w obronie zagrożonej ojczyzny. Książkę tę można więc również potraktować jako wielką apoteozę PPS – autor zresztą poświęca tej partii niewiele mniej miejsca niż SDKPiL, PPS-Lewicy i utworzonej z ich połączenia Komunistycznej Partii Robotniczej Polski.
Rozmywa to nieco klarowność narracji, ale trudno ten zamysł uważać za słabość – łatwo go zresztą uzasadnić. Ruch komunistyczny kształtował się przecież w opozycji do niepodległościowego socjalizmu i identyfikował się poprzez sprzeciw wobec reformistycznej drogi prowadzącej do realizacji wyczekiwanych przemian społecznych. Zarówno komuniści, jak i socjaliści odwoływali się ponadto do tej samej klasy społecznej i przenikali się na wielu płaszczyznach działalności – czy to w ruchu związkowym, strajkowym, czy w radach delegatów robotniczych, gdzie wszędzie prowadzili ze sobą zaciętą polemikę i walkę.
Nie da się więc wyjaśnić roli i dążeń komunistów bez skonfrontowania ich z niepodległościowymi socjalistami. Jak już wspomniano na wstępie – pytanie postawione w tytule książki zostało rozstrzygnięte na korzyść PPS – to absolutyzowane przez socjalistów państwo zwyciężyło, przegrała zaś komunistyczna rewolucja. W sensie ścisłym zaś rzecz ujmując, tytułowe pytanie tak naprawdę nie dotyczyło przecież komunistów. Samo powstanie polskiego odłamu tego ruchu stanowiło już na nie ostateczną odpowiedź – było nią konsekwentne opowiedzenie się przeciwko państwu, a za rewolucją. Tego typu dylemat mogli ewentualnie rozważać radykalnie usposobieni członkowie PPS, którzy w 1906 r. wyodrębnili się zresztą jako PPS-Lewica.
Dlatego po lekturze książki nieadekwatny może się wydawać jej podtytuł: zamiast Polscy komuniści a odbudowanie państwa polskiego 1892–1920 mógłby on raczej brzmieć Polski ruch robotniczy a odbudowanie państwa polskiego 1892–1920. Wydaje się, że lepiej uzupełniałby on fenomenalnie dobrany główny tytuł książki i trafniej odpowiadałby jej zawartości. Friszke odmalował bowiem wielki fresk historyczny poświęcony nie tylko komunistom, ale całej polskiej lewicy – zarówno w początkowym (wcześniejsze ugrupowania nie były jeszcze ruchami masowymi), jak i w najbardziej kluczowym stadium jej istnienia. Lewicy, od której zależała przyszłość państwa polskiego i całego narodu. Pamięć o tym fakcie w społeczeństwie polskim niestety zanika. Profesor Friszke stara się ją przywracać i daje się odczuć, że to sprawa dla niego niezwykle istotna. Na dowód wystarczy przywołać wyznanie, które umieścił we wstępie – uprzedza w nim bowiem czytelnika, że do podjęcia tego tematu skłoniła go wyłącznie ciekawość historyka, a nie jakiekolwiek związki z komunistyczną tradycją (również żadnego z jego krewnych). Autor nie ukrywa natomiast, że wychowywał się w tradycji lewicy niepodległościowej piłsudczyków i demokratycznych socjalistów. Tego typu wyjaśnienia byłyby nie do pomyślenia, gdyby historia polskiej lewicy była dogłębnie przepracowana w świadomości społecznej i nie wiązała się z nieporozumieniami i podskórnymi emocjami. Niestety wciąż jest w tej kwestii wiele do zrobienia, dlatego też tak ważne są tego rodzaju książki.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” wiosna 2022.