Razem z księdzem, który dla wielu młodych ludzi był autorytetem, wali się dosłownie cały świat, razem z Kościołem, nie wyłączając niekiedy samego Boga – mówi prymas senior abp Henryk Muszyński w rozmowie Katolickiej Agencji Informacyjnej.
Marcin Przeciszewski (KAI): Księże Arcybiskupie, niedawno przeżywaliśmy 8. rocznicę pontyfikatu papieża Franciszka. W jakiej mierze pontyfikat ten jest szansą dla Kościoła, bo wielu twierdzi zupełnie przeciwnie?
Abp Henryk Muszyński: Pontyfikat Franciszka jest ogromnym darem dla Kościoła, także dla Kościoła w Polsce. Mamy papieża ewangelicznego, który żyje duchem Ewangelii i w sposób bardzo zdecydowany zmienia to, co należy zmienić w Kościele. A z drugiej strony ma bardzo dalekosiężną wizję. Mówi o nawróceniu duszpasterskim myśląc o strukturach Kościoła różnego szczebla, włącznie z każdą parafią.
Bardzo duże wrażenie na mnie zrobiła np. instrukcja „Nawrócenie duszpasterskie wspólnoty parafialnej w służbie misji ewangelizacyjnej Kościoła”, ogłoszona przez Kongregację ds. Duchowieństwa w lipcu 2020 r. Przypomina ona, że aby odpowiedzieć na znaczące zmiany społeczne i kulturowe jakie zachodzą w świecie, konieczne jest przejście od duszpasterstwa zachowawczego, zamkniętego, do duszpasterstwa misyjnego, wychodzącego znacznie bardziej na zewnątrz.
Próbowałem o watykańskiej instrukcji o duszpasterskim nawróceniu parafii mówić z kapłanami w Gnieźnie, ale reakcja większości była: To nie dla nas! Wielu z nas, kapłanów, ma mentalność, która boi się zmian
Instrukcja wskazuje na potrzebę „odnowionego dynamizmu”, który pozwoliłby na nowo odkryć powołanie każdego ochrzczonego do bycia uczniem Jezusa i misjonarzem Ewangelii, w świetle dokumentów Soboru Watykańskiego II. Każda parafia winna stawać się miejscem formacji, które sprzyja byciu razem oraz pomaga w kształtowaniu takich relacji międzyludzkich, które są w stanie przezwyciężyć wszechobecny indywidualizm i samotność.
Franciszek postrzega te sprawy globalnie, widząc także konieczność przebudowy stosunków społecznych. Wyjaśnia, że pandemia koronawirusa nie jest jedyną pandemią, z jaką mamy do czynienia w dzisiejszym świecie. Mówi też o pandemii niesprawiedliwości, o pandemii marginalizacji oraz innych niebezpiecznych współczesnych rodzajach pandemii. Przypomina w tym kontekście o konieczności uzdrowienia i nawrócenia. Wzywa do nawrócenia na wielu polach: nawrócenia osobistego, parafialnego, duszpasterskiego, antropologicznego, kulturowego, ekologicznego, synodalnego i misyjnego. Krótko mówiąc, chodzi mu o Kościół przeżywający „duszpasterskie nawrócenie”, o Kościół znacznie bardziej misyjny i odważniej wychodzący do świata, ponad wszelkimi podziałami.
Próbowałem o tej watykańskiej instrukcji mówić wyrywkowo z kapłanami tu w Gnieźnie, ale reakcja większości była: To nie dla nas!
Dlaczego? Czy żyjemy na jakieś odrębnej, wyizolowanej wyspie?
– Nie. Ale wielu z nas, kapłanów, ma taką mentalność, która boi się zmian. Żyjemy w określonych strukturach i za wszelką cenę chcemy je utrzymać. To, że parafie mają u nas taki a nie inny kształt, złożyła się na to historia, a szczególnie zaborów i późniejszych prześladowań, z krótką przerwą na okres międzywojennego dwudziestolecia. W trakcie trudnej historii nieustannie broniliśmy się przed zewnętrznym wrogiem, no i bronimy się dalej. A jak nie ma wrogów, to ich znajdujemy i w tym jesteśmy perfekcyjni. Wciąż brakuje nam mentalności dostosowanej do czasów wolności i demokracji. Bogu dzięki, że mamy papieża Franciszka, który ukazuje nam inną wizję pracy duszpasterskiej, pokazuje jak wyjść z tego zamkniętego kręgu. Jestem przekonany, że nie ma półśrodków, trzeba realizować linię Franciszka.
Nie ma innej drogi?
– Nie ma, gdyż żyjemy już w innym świecie, w świecie globalnym. Obecny papież powiedział na początku pontyfikatu, że żyjemy „nie tyle w epoce zmian, ile znajdujemy się w sytuacji zmiany epoki” – a do tej zmiany musi się odnieść i Kościół. Jest więc przekonany, że Kościół powinien przejść głęboką metamorfozę jeśli chodzi o sposób dawania światu świadectwa. Nie wyobrażam sobie Polski wyizolowanej od tych nowych inspiracji, którymi dziś żyje Kościół powszechny, odpowiadając na potrzeby globalizującego się świata.
Pandemia po raz pierwszy nam uświadomiła jak daleko sięga ten globalny świat. Zagrożona jest ludzkość i nie możemy tego nie widzieć. Dostrzega to jednak papież jako widzialna głowa Kościoła. Ostrzega, że grozi nam samounicestwienie, o ile nie znajdziemy nośnych źródeł odnowy. A skoro żyjemy w świecie globalnym, to nie ma innej możliwości odpowiedzi na globalne zagrożenie, jak globalne braterstwo rodziny człowieczej, niezależnie od tego, kim jesteśmy, gdzie żyjemy, jakiej jesteśmy narodowości i religii. Papież Franciszek poświęcił temu zagadnieniu ostatnią encyklikę „Fratelli tutti”, która odbiła się szerokim echem na całym świecie. I ma absolutną rację.
Na czym konkretnie winna polegać ta odnowa?
– Musimy sobie uświadomić, że nie można już mówić o jednolitej „chrześcijańskiej Polsce”. Świat jest pluralistyczny. I w tym pluralistycznym świecie winniśmy być świadkami Ewangelii. Potrzebna jest odnowa nie tylko religijna, ale i kulturowa, społeczna i odnowa polityczna – bo na tych wszystkich polach coś się załamało. Chrześcijaństwo przestało już być w dużym stopniu czynnikiem inspirującym. Dziś chrześcijanie nie mogą ograniczyć się do konserwowania czy obrony swej wiary, ale winni być tym zaczynem, który ma wprowadzać ferment odnowy w pozytywnym kierunku.
Poza tym żyjemy w świecie coraz bardziej zlaicyzowanym, niektórzy mówią: w świecie postchrześcijańskim czy neopogańskim. I w tym kontekście papież wyznacza punkty ciężkości ewangelizacji. Pierwszym z nich jest Kościół i jego struktura. Franciszek widzi Kościół jako dynamiczną wspólnotę w drodze z Chrystusem, „przewodnikiem zbawienia”, ku pełnej wspólnocie życia i miłości ze zmartwychwstałym Panem. Tymczasem nasza pobożność w Polsce jest wciąż pobożnością kultyczną. Zamknęliśmy się w tej rzeczywistości. W związku z tym trudno nam jest być zaczynem Ewangelii w pluralistycznym świecie.
I to może być główną przyczyną obecnego kryzysu?
– W ślad za ks. Tomášem Halíkiem powiem, że obecny kryzys powinien wzywać nas do głębokiej odnowy religijnej. A ponieważ Kościół jest wspólnotą w drodze do Chrystusa, to powinniśmy rozpocząć od odnowy człowieka. Jan Paweł II przypominał, że to „człowiek jest drogą Kościoła”. Dzisiejszy świat jest w takim stanie, że niezbędne jest przekazywanie samych fundamentów chrześcijaństwa, które odpowiada na pytania: kim jest człowiek, po co żyje? Tu mamy wiele do powiedzenia, ale nie umiemy tego sprzedać.
Tymczasem papież Franciszek to potrafi. Papieskie adhortacje i encykliki odpowiadają na współczesny kryzys, wskazują jaka w tym czasie winna być linia Kościoła. Weźmy za przykład jego programową adhortację: „Evangelii gaudium”, żyć radością Ewangelii i w ten sposób ją głosić. Tam znajdziemy cały, szeroko zakrojony program odnowy Kościoła w relacji we współczesnym światem.
W dzisiejszym świecie musimy bronić samych podstaw człowieczeństwa, tego, co zawarte jest w Bożym Objawieniu. Obecny kryzys człowieka obejmuje kryzys rodziny, małżeństwa, kryzys płci, która jest kwestionowana wbrew biologicznym oczywistościom i to na dodatek w strukturach ogólnoświatowych.
Musimy podejmować kompetentny dialog. Winniśmy polemizować, broniąc istotnych rzeczy, ale nie przyjmując metod naszych polemistów. A ponieważ dotyczy to małżeństwa, rodziny i tożsamości płciowej, jest to w gruncie rzeczy domena wiernych świeckich. Tymczasem ogół naszych świeckich jest bierny, nie potrafi podjąć tej dyskusji na odpowiednim poziomie. Nie zawsze wykorzystujemy w tym celu w sposób umiejętny postulaty katolickiej nauki społecznej.
To bardzo ważna sprawa. Jak konkretnie postrzega Ksiądz Arcybiskup tę rolę świeckich?
– Ze strony świeckich nie wystarczy kultywowanie praktyk religijnych. Potrzebujemy odnowionych kręgów laikatu, w rodzaju takich grup jak np. Rodzina Rodzin, Neokatechumenat czy inne. Ci ludzie winni pełnić rolę świadków Ewangelii w świecie, który nas otacza. To mówi mi moje doświadczenie. Widziałem niejednokrotnie, jak wielką rolę może odegrać jedna rodzina neokatechumenalna żyjąca w zwykłym bloku. Bogu dzięki, że mamy te małe grupy, bo jest to odziaływanie małżeństwa przez małżeństwo, rodziny przez rodzinę, młodych przez młodych.
Człowiekiem, który to doskonale rozumie, jest kard. Luis Antonio Tagle z Filipin, obecnie stojący na czele Kongregacji Ewangelizacji Narodów, czołowej struktury misyjnej Kościoła. Kiedy przed kilku laty przybył na Zjazd Gnieźnieński, przyszła do niego dziennikarka i pyta, dlaczego w Manili jest tak mało kościołów. A on na to, że Kościół to nie są budynki, a o wiele ważniejszy jest Kościół żywy. Tłumaczył, że Kościół na Filipinach są to głównie małe wspólnoty. Tam gromadzą się ludzie ze wszystkich zawodów i jest to żywy Kościół. Biznesmeni czują się odpowiedzialni za swoje środowisko, nauczyciele za swoje, rodzice za swoje – jest to Kościół przyszłości. Koniecznym postulatem na dziś jest wizja Kościoła jako wspólnoty. Kościół to jest żywy Chrystus, ale w swoich wiernych. I tę eklezjologię, eklezjologię komunii, musimy dziś głosić i nikt nas w tym nie zastąpi.
Franciszek mówi wciąż o „Kościele w drodze”. Dla mnie jest to temat bardzo ważny, jako dla biblisty. Pan Jezus za życia cały czas był w drodze, nie miał domu. Cała Ewangelia jest drogą do Jerozolimy. To trudna droga, poprzez Kalwarię i wszystkie inne doświadczenia, ale jest to droga, która kończy się spotkaniem ze Zmartwychwstałym. Sens tej drogi polega na tym, dokąd ona prowadzi. Śmierć staje się początkiem nowego życia. To bardzo piękna wizja Kościoła: dynamiczna i angażująca wszystkich. Trzeba wstać, trzeba iść, każdego dnia od nowa i każdy z nas za to ponosi odpowiedzialność.
Chrystus mówi także: „Wy jesteście światłością. Wy jesteście zaczynem”. Nie mówi: „Wy powinniście być”. Albo jesteśmy, albo nie jesteśmy. I dlatego zawiedliśmy. Nie potrafiliśmy przekonać, że chrześcijaństwo jest piękne, że jest nie tylko godne uwagi, ale, że towarzyszy mu wizja przyszłości.
Nie możemy być Kościołem osiadłym, konserwującym wiarę wierzących, ale Kościołem w drodze, otwartym na wszystkich.
Drzwi Kościoła – jak obrazowo mówi Franciszek – muszą być otwarte, także na zagubionych i tych, którzy są daleko.
– Ale otwartość zakłada tożsamość. Im bardziej jestem zakorzeniony, tym bardziej jestem otwarty. Im mniej jestem zakorzeniony, tym więcej jest u mnie lęku, agresji, izolacji.
A skoro takie postawy dominują, jest to dowód, że jesteśmy słabo zakorzenieni w naszej chrześcijańskiej tożsamości?
– Mamy więc mnóstwo do zrobienia. Nie możemy zatrzymać się na udziale w liturgii i zwykłej obrzędowości. Powinniśmy budować nową, pogłębioną duchowość. Duchowość, której istotą jest osobowa wspólnota życia i miłości z Chrystusem Zmartwychwstałym.
Nie możemy być Kościołem osiadłym, konserwującym wiarę wierzących, musimy być Kościołem w drodze, otwartym na wszystkich
Przecież razem z Nim zmartwychwstaliśmy i nosimy zadatki nowego życia. Chrześcijaństwo jest niezastąpione, bo siłą chrześcijaństwa jest miłość. Musimy więc budować wspólnotę, zaufanie, jedność, poczynając od rodziny, od Kościoła, a kończąc na narodzie i społeczeństwie. W wymiarze publicznym władza świecka, cywilna i działalność Kościoła powinny mieć charakter komplementarny, bez instrumentalnego nadużywania z jednej czy drugiej strony.
Ale skoro władzę mają „nasi”, czyli politycy, którzy wyznają bliski system wartości, to przyczynią się do tego, że Polska pozostanie krajem chrześcijańskim. Tak myśli wielu duchownych i świeckich. Co Ksiądz Arcybiskup na to?
– Bardzo niebezpieczny jest brak klarownego respektowania autonomii i niezależności państwa i Kościoła. Instrumentalizacja dla własnych celów jest nadużyciem i nie służy dobru społecznemu. Niestety w Polsce nie zawsze jest to respektowane tak ze strony rządzących, jak i niektórych instytucji w Kościele. I dlatego Kościół w świadomości dużej części społeczeństwa łączony jest z jedną partią. Tak nie może być, grozi to osłabieniem Kościoła i osłabieniem państwa. Wspierając brachium saeculare jako Kościół tracimy naszą tożsamość i uniwersalizm misji. Przecież do wszystkich zostaliśmy posłani.
I z tego powodu pewna cześć wiernych, ta związana z opozycją, czuje się odrzucona, mówi, że nie znajduje miejsca w Kościele.
– Dlatego, że czują, że ktoś zawłaszcza im Kościół. Kościół nie może wyróżniać żadnej partii. A katolik może być członkiem różnych partii, w zgodzie ze swym sumieniem, bo nie ma partii katolickiej.
Należy też dostrzec różnicę pomiędzy prawem objawionym, które jest niezmienne, a prawem stanowionym na zasadach demokratycznych. Są to dwie różne rzeczywistości. Biskupi mają obowiązek dawać świadectwo prawu Bożemu. Tam jednak, gdzie ma miejsce głosowanie, trzeba szanować reguły demokracji. Nie można jednoznacznie nakazywać przyjęcia określonych wartości, bo jest to sprawa sumienia. Polityk wyznający chrześcijański system wartości ma obowiązek dać temu jednoznaczne świadectwo własnym przekonaniom i zrobić wszystko, by ocalić większe dobro możliwe do przyjęcia w określonym czasie i środowisku. Wymaga to oczywiście wielkiej roztropności. Przesada, zbytni nacisk może się okazać nieskuteczny i zaowocować przeciwstawnym, radykalnym stanowiskiem.
A jak jako ludzie Kościoła winniśmy odnieść się do tych ludzi, a były ich tłumy, którzy jesienią wyszli na tzw. Marsze Kobiet? Środowisko to coraz bardziej zaczyna wokół siebie gromadzić „rząd dusz”, szczególnie młodych.
– Gwałtowność, natężenie i emocjonalny charakter tych protestów budzi rzeczywiście poważny niepokój. Nic nie dzieje się jednak bez powodu. Wydaje się, że trzeba najpierw usiłować zrozumieć tych ludzi, jaki jest powód, gdzie tkwi źródło tych protestów i wyjść w jakiś sposób naprzeciw oczekiwaniom protestujących.
Nie ma oczywiście jednej, możliwej recepty, bo problemy są złożone i bardzo różnorodne. Nie można się także włączyć w żywą polemikę z tłumem, bo skutek może być odwrotny. Trzeba po prostu w pokorze i prawdzie stanąć wobec bolesnej rzeczywistości, szukać kontaktów i możliwości do rozpoczęcia możliwie rzeczowego dialogu, aby podjąć nabrzmiałe tematy, które odnoszą się wprost lub pośrednio do Kościoła i ewentualnych nadużyć z nim związanych.
Gdy chodzi o człowieka, życie ludzkie, rodzinę, trzeba po prostu sięgnąć do fundamentów chrześcijańskiej antropologii. Bez odniesienia do Boga, do transcendencji, dyskusja będzie zawsze miała charakter częściowy i ograniczony, zamknięty wyłącznie w doczesności, jednowymiarowy i znaczony egoizmem, bez wyraźnego wymiaru wspólnotowego. Tylko w perspektywie nadprzyrodzonej każdy człowiek jest jedyny i niepowtarzalny, i życie ludzkie każdego, nawet chorego czy upośledzonego, jest najwyższą, stworzoną wartością.
Wiele tematów dotyczących szczególnie wymiaru społecznego, etycznego, wymaga po prostu otwartości i spojrzenia w oczy obiektywnej prawdzie. Nie zawsze trzeba się odwoływać do Objawienia. Wystarczy po prostu sobie uświadomić, że Europa wymiera i nie ma przyszłości. Podobnie ekologia, uzależniona wyłącznie od człowieka, korzyści materialnych i zysku, grozi destrukcją dzieła stworzenia, którego człowiek jest włodarzem, a nie panem. Dlatego papież apeluje o ekologię integralną.
Nie można również zapominać, że żyjemy obecnie w powszechnym wymiarze wiadomości płynących z mediów, które nierzadko kierują się własnymi, stronniczymi i propagandowymi wymiarami. Bogu dzięki, że od wielu lat mamy w Polsce także Katolicką Agencję Informacyjną, z której korzysta szerokie grono odbiorców, zarówno w kraju jak i za granicą. Katolicka oznacza pozostająca w ścisłym związku z Konferencją Episkopatu Polski. Właśnie jako katolicka, powszechna, powinna się wyróżniać szerokim spojrzeniem, duchem Ewangelii i katolickiej nauki społecznej. Ponieważ agencja ta bierze pełną odpowiedzialność za treść przekazywanych wiadomości, jeśli chce być rzeczywiście wiarogodna jako organ kościelny, powinna zabiegać o możliwie zrównoważony, obiektywny, przekaz. W przeciwnym razie społeczność przestanie się z nią liczyć i będzie postrzegać ją jako organ kościelnej propagandy.
A jaki jest klucz dotarcia do młodych, których religijność – jak pokazują badania – dość gwałtownie spada?
– Szczerze mówiąc, nie dziwię się aż tak bardzo, że w obliczu wielu i tak poważnych wyzwań i trudności, z którymi jesteśmy konfrontowani, część młodzieży bierze rozbrat z Kościołem i ulega zniechęceniu. Młodość to przecież najpiękniejszy okres, czas wielkich marzeń i ambitnych planów. Rzeczywistość ogląda się przy tym często w barwach czarno-białych, stąd stosunkowo łatwo o wzloty, ale i zniechęcenia. Tym razem trudności mają charakter niezwykły, nawet niespotykany dotychczas na taką skalę.
Z jednej strony jesteśmy konfrontowani z gwałtowną laicyzacją, z drugiej strony bolesne skandale wykorzystania małoletnich przez niektórych duchownych, brak wiążących autorytetów, poczynając nierzadko już od rodziny, wszystko to odbija się w sposób niesłychanie bolesny na psychice, życiu, religijności i pobożności młodzieży, na jej decyzjach.
Priorytetem nie może być teraz w żadnym względzie obrona instytucji Kościoła. Głównym zadaniem jest niesienie pomocy pokrzywdzonym i troska o najsłabszych
Ze statystyk dowiaduję się także, że duża część młodzieży rezygnuje z dotychczasowej katechezy w szkole. Należę do pokolenia, które przeżyło w 1957 roku powrót katechezy do szkół. Towarzyszyła temu ogromna radość. Niestety, zmieniły się czasy, zmienili się ludzie, zmieniły się wyzwania, i dzisiaj katechizacja w szkole napotyka również na poważne trudności. Papież Franciszek przypomina, że obok katechizacji, młodzież powinna być również wprowadzana w życie wiary w Kościele. Bez tego nie ma prawdziwego życia religijnego. W pokorze ducha musimy przyznać, że w dużym stopniu, jako duchowni, zawiedliśmy i nie potrafiliśmy sprostać oczekiwaniom młodzieży.
Jaki jest klucz dotarcia do młodych ludzi?
– Wydaje mi się, że najpierw trzeba zdobyć zaufanie młodzieży i pełne rozeznanie, w czym nie odpowiedzieliśmy jako duchowni oczekiwaniom, potrzebom i nadziejom młodych ludzi. I po prostu być pośród młodych i razem z młodymi ludźmi. W jakimś stopniu dzielić ich problemy. I być po prostu wiarogodni. Tutaj nie wystarczają po prostu słowa i nauka. Papież Franciszek we właściwy sobie sposób, dosadnie powiedział, że nauczanie i słowa to encyklopedia. Ewangelizacja to czyny, które wyprzedzają słowo.
Mamy w tym względzie doskonały wzór wyjścia naprzeciw oczekiwaniom młodzieży św. Jana Pawła II i papieża Franciszka. Zarówno dla jednego, jak i drugiego, ewangelizacja ludzi młodych była i jest sprawą absolutnie priorytetową. Dni młodzieży na światową skalę to zobowiązujące dziedzictwo, które Jan Paweł II pozostawił Kościołowi na dziś i na jutro.
Papież Franciszek stawia również wyraźnie na Kościół młodych, Kościół dynamiczny, który we wszystkim wychodzi naprzeciw oczekiwaniom młodych. Młodość to bowiem czas odważnych i śmiałych zamierzeń i planów. To – jak zwykł mawiać – nie czas na odpoczynek, nie czas emerytury, ale czas działania, radosnego przeżywania Kościoła w duchu Ewangelii. Ewangelii jako źródła prawdziwej, trwałej radości poświęcił adhortację o powołaniu do świętości „Gaudete et exsultate” – „Radujcie się i cieszcie” życiem Ewangelii. Aby dzielić radość Ewangelii, trzeba jednak żyć jej duchem i świadectwem na co dzień. Cały zatem wysiłek, i to całego Kościoła, rodziców, nauczycieli, duchownych, powinien zmierzać do tego, by dorastać do tej żywej wiary.
Przejdźmy do innego problemu, który dziś jest na czołówkach gazet i skutkuje spadkiem zaufania do Kościoła. Wykorzystywanie seksualne małoletnich przez niektórych duchownych jest bardzo bolesną kartą. Jak przez to przejść?
– Jest to sprawa niesłychanie bolesna dla całego Kościoła, a także dla mnie osobiście. Krzywdy i zranienia są tak ogromne, że pozostawiają trwały ślad w życiu i nie dają się zaleczyć. Razem z księdzem, który dla wielu młodych ludzi był autorytetem, wali się dosłownie cały świat, razem z Kościołem, nie wyłączając niekiedy samego Boga. Młodzież rzadko potrafi odróżnić to co Boże i ludzkie, i przez pryzmat słabego, ułomnego człowieka widzi cały Kościół.
Usiłuję postawić się w sytuacji ludzi młodych, którzy myślą w takim oto schemacie: jeśli ksiądz jest dobry, to Kościół jest dobry, a jeśli ksiądz jest zły, to i Kościół jest zły. Kiedy mam okazję rozmawiać z młodymi ludźmi, mówię, że Kościół to nie jest tylko ksiądz, że Kościół to jest w pierwszym rzędzie Pan Jezus. Młodzi mają prawo patrzeć w sposób jasny, nawet uproszczony, bo jest to właśnie cecha młodości. Widocznie także w tym względzie, jako duchowni, nie zdołaliśmy odpowiedzieć na oczekiwania młodzieży.
Dzięki papieżowi Franciszkowi mamy dzisiaj już jasne wytyczne odnoszące się do wykroczeń duchownych wobec małoletnich. Za papieżem także Stolica Apostolska i Konferencja Episkopatu Polski wydała wyraźne zalecenia w tym względzie. Na podstawie decyzji Konferencji Episkopatu Polski delegatem Episkopatu ds. ochrony dzieci i młodzieży został ksiądz prymas Wojciech Polak. Po ludzku współczuję mu ogromnie. Patrząc jednak okiem wiary, dostrzegam w tym szczególny znak Bożej Opatrzności dla Kościoła. Ksiądz prymas jest bowiem człowiekiem niesłychanie serdecznym, czułym, wrażliwym, gotowym wysłuchać i wyjść naprzeciw każdemu na miarę możliwości.
Znakiem nadziei jest to, że tak dużo zrobiono w krótkim czasie. Istnieją już programy prewencji, stworzony został system pomocy ofiarom. Ustanowione przez papieża Franciszka zalecenia i normy w tym względzie idą znacznie dalej, niż te, które obowiązywały, kiedy pełniłem czynną posługę w Kościele. Ksiądz prymas wydał konkretne wytyczne dotyczące ochrony dzieci i młodzieży w archidiecezji gnieźnieńskiej, które zawierają wszystkie dotychczasowe dokumenty związane z tą sprawą. Podobne wytyczne opracowały także wszystkie diecezje w Polsce.
Z doświadczenia wiemy, że nie wystarczą nawet najlepsze wytyczne i zarządzenia. Niezbędna jest jednak zmiana mentalności wszystkich ludzi Kościoła. Jest to jednak proces długotrwały. Priorytetem nie może być w żadnym względzie obrona instytucji Kościoła. Głównym zadaniem jest bowiem niesienie pomocy pokrzywdzonym i troska o najsłabszego i potrzebującego człowieka.
A jak ludziom wyjaśnić sytuację, jaka miała miejsce przez lata w Szczecinie?
– To rzeczywiście sprawa wyjątkowo trudna, złożona i godna ubolewania. Kiedy słucham i czytam wiadomości dotyczące tego przykrego wydarzenia, aż trudno uwierzyć. Ponieważ sprawa jest ciągle niedokończona i pozostaje przedmiotem procesu kanonicznego Kongregacji Nauki Wiary, nie odważę się wypowiedzieć ostatecznego zdania w tej kwestii. Z doświadczenia wiem, że sprawy wykorzystania, a także zaniedbań ze strony biskupów, są tam traktowane bardzo poważnie i dokładnie badane. Stąd czekam na ostateczną decyzję. Jeżeli proces wykaże winę i zaniedbanie, trzeba po prostu ponieść konsekwencje tego faktu, nie ma innej drogi.
W sprawie ks. Dymera nie ma innej drogi jak mocno uderzyć się w piersi. Należy powiedzieć: zbłądziliśmy, przepraszamy
Pozwolę sobie jednak dorzucić osobistą uwagę. Nie zawsze to, co wygląda na ukrywanie, tuszowanie, jest całą prawdą. Kanoniczny proces w diecezji różni się jednak znacznie od dochodzenia cywilnego wymiaru sprawiedliwości. Najogólniej nie chodzi tu przecież o karanie, a o ratowanie człowieka. Biskup nie może pominąć religijnego motywu, że Bóg nam zaufał i oczekuje od nas, jako duchownych, dokładnie tego samego – zaufania drugiemu człowiekowi, jeżeli przyznaje się do winy. Nie znamy bowiem całej wewnętrznej prawdy, jak wyglądały motywy postępowania oskarżonego. Zdarza się jednak, że biskup zostaje wprowadzony w błąd i okłamany i sam nie ma żadnych możliwości, by weryfikować, na ile deklaracja o niewinności jest obiektywnie prawdziwa, jak to miało miejsce właśnie w wypadku ks. Andrzeja Dymera.
Osobiście znam tylko dwa przypadki, którym towarzyszył taki stopień zakłamania. Ale jeśli ktoś kłamie i nie jest zdolny się przyznać, to jesteśmy bezsilni. Jestem przekonany, że proces kanoniczny w Rzymie w tym względzie dostarczy nam pełnej jasności.
Ale biskupi szczecińscy nie byli bezsilni. Byli zawiadamiani o czynach ks. Dymera.
– Nie znam na tyle całej sprawy, by zająć jednoznaczne stanowisko. Trudno po prostu pojąć, że ks. Dymerowi udało się wprowadzić w błąd, okłamać aż trzech kolejnych lub nawet czterech biskupów. Podobno głównym protektorem i obrońcą ks. Dymera przez lata był Stanisław Stefanek, biskup pomocniczy archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej. Chyba abp Kamiński upoważnił do prowadzenia tej sprawy bp. Stefanka i na nim polegał. Było to ogniwo pośrednie, które okazało się nadzwyczaj skuteczne. Kiedy w latach 90-tych dowiedział się o sprawie abp Marian Przykucki, zareagował prawidłowo, sugerując dalsze działania. Wiem, że z dystansem odnosił się i nie tolerował zachowań ks. Dymera.
Patrząc na to wszystko uważam, że nie ma innej drogi jak mocno uderzyć się w piersi. Należy powiedzieć: zbłądziliśmy, przepraszamy. Sprawa jest jednak wyjątkowo złożona i trudna. Żyję nadzieją, że jednak uda się ją wyjaśnić do samego końca i dowiemy się ile zwłoki, zaniedbań czy obojętności ponoszą poszczególne osoby.
Problem w tym, że nikt nie przeprasza…
– Tam, gdzie została udowodniona wina, nie ma innego wyjścia, trzeba ponieść odpowiedzialność i konsekwencje. W najłagodniejszej wersji należałoby przyjąć, że nikt nie czuje się winnym i przez to nikt nie przeprasza. A przeproszenie byłoby to chociaż drobne zadośćuczynienie dla ofiar skrzywdzonych boleśnie przez ks. Dymera i pozwoliłoby przynajmniej częściowo odzyskać mocno nadwyrężone zaufanie. To bowiem jedyna możliwość, żeby odzyskać chociaż minimum zaufania. Jest to bez wątpienia bolesna rana, którą Kościół będzie musiał długo leczyć. Mam pełne zrozumienie w stosunku do pokrzywdzonych, że nie mogą o tym mówić spokojnie.
Jaka będzie przyszłość Kościoła w Polsce?
– Tego dokładnie nikt nie może powiedzieć. Wiadomo, że nie będzie już taka sama. Żyjemy bowiem w nowej, odmiennej, pluralistycznej i globalnej rzeczywistości. Trzeba nam za papieżem Franciszkiem patrzeć bardzo daleko.
Proces sekularyzacji być może nie będzie aż tak gwałtowny jak w niektórych krajach zachodniej Europy. Jako Polacy jesteśmy siłą rzeczy dość tradycyjni. Zgadzam się z tymi socjologami, którzy mówią, że pójdziemy raczej drogą Włoch, niż Holandii czy Irlandii.
Przede wszystkim jako Polska i jako Kościół w Polsce potrzebujemy dziś nowego tchnienia Ducha Świętego – na wzór tego, które przeżyliśmy w trakcie pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II w Gnieźnie, a następnie także w Krakowie. Było to bierzmowanie narodu. Papież mówił wtedy: „Weźmijcie Ducha Świętego (…). Idźmy ku przyszłości”. I gdyby nie to tchnienie Ducha, to dzisiaj nie bylibyśmy tam, gdzie jesteśmy. Dziś święty już Jan Paweł II, pewnie podobnie jak za życia, powiedziałby: największy z darów Ducha Świętego został wam „dany i zadany”.
Ale czy jesteśmy pewni, że spełniliśmy oczekiwanie świętego Papieża? Kończę tym pytaniem, które czeka na odpowiedź każdego z nas w wymiarze osobistym, a także publicznym, społecznym i wspólnotowym.
Rozmowa ukazała się w Katolickiej Agencji Informacyjnej pt. „Obecny kryzys powinien wzywać nas do głębokiej odnowy religijnej”. Obecny tytuł od redakcji Więź.pl
Abp Muszyński: przeproszenie byłoby to chociaż drobne zadośćuczynienie dla ofiar skrzywdzonych boleśnie przez ks. Dymera (…) Jest to bowiem jedyna możliwość, żeby odzyskać chociaż minimum zaufania.”
Tylko ofiary ks…. Dymera ? Przed nim był tu ktoś inny ks…. T.U. z nim czyli z ks…. Dymerem związany. Nie powiem jak bo łatwo się domyslić. Ten ks. T.U. wykorzystał znacznie wiekszą ilość chłopców i nastolatków a takze młodych kleryków i młodych księży !
Czynił to w parafii w Policach niedaleko Szczecina a także w Resku. Na tych obu parafiach był proboszczem a w Resku byl proboszczem…… Sanktuarium Maryjnego! I wszyscy ,starsi wiekiem księża tu w Szczecinie o tym wiedzą ! wie tez szczecinski delegat……. wie tez abp. A. Dzięga! I co i nic! absolutna cisza o ponad 30lat!
Wie tez O. Żak, wie ks. Studnicki – kierownik biura delegata KEP oraz wie ks. Prymas jako delegat KEP. Ale nigdy o tym co tu sie działo przed ks…. Dymerem nikt nie mówi. Tu jest to temat tabu! Za mówienie o tym są konsekwencje wobec ksiezy! Mamy na to dowody!
Więc proszę aby przeproszono nie tylko ofiary zmarłego ks…. Dymera ale tez i innych! I nie tylko w diecezji szczecinskokamienskiej ale w całej Polsce! Aby nas zaczęto odszukiwac! Oficjalnie!
Jesli episkopat nie zacznie nas oficjalnie szukać , to nic się nie zmieni i nigdy do Was zaufanie nie wróci! Wielu z biskupow to ci , którzy latami te wydarzenia pod dywan zamiatali. I to nie tylko w Gdańsku, Szczecinie ale w wielu innych miastach. I nikt , żaden biskup nie poniósł konsekwencji za te działania.
Proszę przeprosić wszystkie ofiary i zacząć wreszcie nas odszukiwać w całej Polsce.
Ze dwa lata temu może i byłoby to ciekawe. Dziś to nowomowa….
~ Marek2: Mialem to samo wrazenie!
Jaka nowomowa to ta sama śpiewka na okrągło. Te stare łby już nic nowego nie wymyślą
Tak, ta wypowiedź byłaby znacząca 10+ lat temu, dziś jest pod przymusem, interesowna. I brakuje kropki nad „i” – jeśli księża zawiedli, to co z odnową kapłaństwa? Bez tego zagadnienia zastanawianie się nad nową rolą świeckich jest stratą czasu.
Dziękując za słowa, ks. abp Henryk Muszyński nie daje wskazania na drogę w przyszłość. Nie widzę w polskim kościele kapłanów pasterzy- przewodników, na czas co najmniej jednego pokolenia. Został za pontyfikatu JP II popełniony straszny grzech zaniechania, którego ofiary wołają o sprawiedliwość. Gdzie podział się język dialogu z wyznawcami innych religii , któremu patronował abp H. Muszyński ? Gdzie zagubił się ks. Waldemar Chrostowski moderator dialogu polsko- żydowskiego ? Należy stawiać pytania : kto, jak, jakimi środkami, za jakie pieniądze może naprawić (zadośćuczynić)za to „że jako duchowni zawiedliśmy”, a my świeccy milczeliśmy będąc tym samym KOŚCIOŁEM … .
Tak jak Panowie Marek2 i Konrad. Szkoda bo to nietuzinkowa postać Kościoła w Polsce. Zastanawiam się czy kiedyś ukaże się wywiad z biskupem, który chociaż przybliży się do ewangelicznego „Tak, tak – nie, nie, który bez tych wszystkich zawijasów, użyje słów odpowiednich do czynów.
Jest to raczej stara mowa tylko imię papieża się zmieniło. Zaufanie do instytucji kościelnych w Polsce mogą mieć dzisiaj tylko ci, którzy kwestionują przestępstwa niektórych duchownych. Niektórzy popełniali ale zamykali oczy lub ukrywali prawie wszyscy.
ludzie głosują „nogami”. Godzina prawdy nadejdzie, gdy skończą się obostrzenia i zobaczymy ilu nas zostało. Dalsze oglądanie się na hierarchów, nie ma już sensu. Na szczęście pozostało jeszcze trochę, nie za wiele, wartościowych księży. A my musimy jedynie „przeprowadzić” się do tych parafii, gdzie możemy jeszcze odnaleźć Boga. Wiem, że niektórzy są skazani na lokalnych, zacofanych, zacietrzewionych w swojej wyjątkowości proboszczach. Ale nowe media dają nam możliwość uczestnictwa w spotkaniach z wybitnymi pasterzami dusz. Wywiady „rzeki” z panami, od zawsze oderwanymi z rzeczywistością, nie poprawią sytuacji i frustracji nas, wiernych.
zacieśniona współpraca z Przestępcami i Szabrownikami to dla episkopatu droga do nikąd.
Po polsku:
„Parafie wyznaczane są i działają w oparciu o określone terytorium. Dziś tak ograniczone działanie konfrontowane jest z dużą mobilnością społeczną oraz komunikacją cyfrową, dzięki której możemy swobodnie porozumiewać się na duże odległości.”
Po biskupiemu:
„Terytorialna konfiguracja parafii wezwana jest jednak dziś do konfrontacji ze szczególną cechą współczesnego świata, w którym zwiększona mobilność i kultura cyfrowa poszerzyły granice istnienia.”
Ciekawe czy wiecie skąd ten cytat 🙂
To z instrukcji „Nawrócenie duszpasterskie wspólnoty parafialnej w służbie misji ewangelizacyjnej Kościoła”, Kongregacji ds. Duchowieństwa. Miejmy nadzieję, że chociaż odbiorcy, czyli duchowieństwo, rozumieją o co w tym chodzi
Nie „zrozumieją” tylko „staną w prawdzie wobec przesłania tych słów”
No cóż, ci którzy wiedzą że Prawda jest jasna i prosta piszą prosto. Zagubieni, pozbawieni argumentów, zamotani w „wicie-rozumicie” muszą mnożyć słowne byty ponad konieczność by ukryć zawartą w nich nicość przesłania…..
W jaki sposób w hierarchicznym kościele prowadzona może być dyskusja, otóż pasterz mówi wierni słuchają, albo się odwracają i odchodzą
No i nadajesz się na polskiego biskupa. Brawo.
Może kiedy księża nauczą się stania w drzwiach kościoła, witania wiernych przed mszą, żegnania po mszy, pozdrawiania, rozmawiania…..
Kiedy przestaną objawiać się tylko przy ołtarzu w dymie kadzideł jak deus ex machina a potem znikać na tydzień….
Bo zamiast zachwycać się rodzinami mieszkającymi w bloku arcybiskup czy nawet proboszcz sam mógłby tak zamieszkać, zrobić sobie zakupy w osiedlowym warzywniaku lub w Biedronce itd. wtedy pasterz pachniałby owcami. Tylko nikt nie chce żeby owce zobaczyły że pasterz to też owca. Takie fałszywe wyobrażenie o autorytecie.
~ Panie Henryku (ksieze Henryku?), my akurat jestesmy tymi wiernymi, ktorzy sluchaja tego, co mowia pasterze, rozwazaja i rozmawiaja o tym otwarcie. Dlaczego biskup teraz z nami nie rozmawia? Pisac na kompie chyba umie? A jesli nie, no to ma sekretarza…
Nad czym się tu rozpisywać? Powiem tyle: patrzcie i czytajcie ten wywiad, ci zastanawiający się dlaczego Kościół w Polsce tak raźno idzie ku tak miałkiemu końcowi. Potem popatrzcie na otaczającą Was rzeczywistość. Jeśli to nie pomoże, powtarzajcie do skutku 😉 Pozdrawiam Was z całego serca i życzę zdrowia w tym trudnym czasie 🙂