Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Polskie życie bardziej wspólne

Strajk Kobiet. Warszawa, październik 2020. Fot. Can Ayaz / na licencji CC BY-SA 2.0

Gdy uporamy się z największym aktualnie zagrożeniem zdrowotnym, będziemy musieli stawić czoła bezprecedensowemu kryzysowi społeczno-gospodarczemu. Nie da się z nim skutecznie walczyć za pomocą tylko indywidualnych strategii przetrwania, potrzebna będzie jakaś wizja życia wspólnego.

Polskie społeczeństwo coraz mniej jest wspólnotą. Trudno więc dziś mówić o budowaniu wspólnoty w przekonujący sposób, tak aby nie popaść z jednej strony w marzycielstwo, a z drugiej w moralizatorstwo. Trudno mówić o budowaniu wspólnoty, gdy setki tysięcy osób w całej Polsce, z najróżniejszych powodów i pomimo trwającej pandemii, wychodzą na ulice i są bite, traktowane przez policję gazem i innymi środkami represji, a wicepremier i faktyczny przywódca kraju z mównicy sejmowej oskarża opozycję, że „ma krew na rękach”. W tym samym czasie w niedofinansowanych i niewystarczająco wyposażonych od dekad szpitalach umierają nasze współobywatelki i nasi współobywatele, a opiekujące się nimi z narażeniem życia pielęgniarki zarabiają niegodziwie mało. Rozmowy o wspólnocie nie ułatwia silna polaryzacja debaty publicznej między większością rządzącą a (bardzo zróżnicowaną) opozycją.

A jednak jesteśmy w „Więzi” przekonani, że o budowaniu wspólnoty trzeba myśleć i mówić, a przede wszystkim należy w tym celu działać. Nie tylko dlatego, że w końcu jesteśmy na siebie w kraju nad Wisłą skazani. Nie tylko dlatego, że mylą się ci, którzy postrzegają rzeczywistość głównie w kategoriach starcia cywilizacji, wojny kulturowej i walki dobra ze złem, w której role dobrych zawsze przypadają jednej stronie sporu, a złych – tej drugiej. Przeczy temu uważna obserwacja rzeczywistości, ale także dane socjologiczne.

Nie popadając w utopię wspólnoty wszystkich Polaków, trzeba jednak przyjąć, że – różniąc się między sobą – mamy tu i teraz żyć razem, a nie tylko obok siebie

Bartosz Bartosik

Udostępnij tekst

Co więcej, gdy uporamy się z największym aktualnie zagrożeniem zdrowotnym, będziemy musieli stawić czoła kryzysowi społeczno-gospodarczemu, którego rozmiarów jeszcze nie znamy, ale wszystko wskazuje na to, że czeka nas wyzwanie bezprecedensowe. Nie da się z nim skutecznie uporać za pomocą tylko indywidualnych strategii przetrwania, potrzebna będzie jakaś wizja wspólnotowości albo przynajmniej myślenia w kategoriach dobra wspólnego. Nie popadając w utopię wspólnoty wszystkich Polaków, trzeba jednak przyjąć, że – różniąc się między sobą – mamy tu i teraz żyć razem, a nie tylko obok siebie. I wspólnie podejmować problemy rozpadającego się świata. Gdzie zatem szukać inspiracji i nadziei dla polskiego życia bardziej wspólnego?

Tamta „Solidarność” już nie wróci. I całe szczęście!

Problem ze wspólnotą to problem z wyobraźnią. Gdy rozmawialiśmy w gronie redakcyjnym o temacie społecznym numeru „Więzi”, który właśnie Państwo czytają, mój redakcyjny kolega w tonie życzliwo-krytycznym powiedział: „Wspólnota to była w roku 1980”. Owszem. I trzeba jasno powiedzieć, że nie ma powrotu do takiej formy przeżywania wspólnotowości. Dziesięć milionów ludzi w jednym ruchu społecznym w Polsce już się nie powtórzy. I całe szczęście! Takie ruchy protestu są możliwe jedynie w społeczeństwie tak uciskanym, że opór wobec istniejącego porządku ideologiczno-politycznego unieważnia wszystkie inne różnice społeczne.

Co się więc zmieniło od tamtego czasu? Analitycy różnie definiują przemiany życia wspólnego w ostatnich dekadach – jedni opisują archipelagi subkultur, inni neoplemiona, a jeszcze inni definiują policentryczność systemu społecznego. Edwin Bendyk w książce W Polsce, czyli wszędzie opisuje myśl francuskiego socjologa Danila Martuccellego, który „radzi, by nie mówić już o tworzeniu wspólnot opartych na trwalszych więziach, tylko o strukturach koordynacji budowanych w oparciu o więzi słabe oraz system technospołeczny, znacznie jednak lepiej sprawdzające się w sytuacjach dynamicznie zmieniającej się złożoności”1. Autor książki dodaje od siebie: „zainicjowany przez rewolucję nowoczesności proces różnicowania społecznego ciągle trwa. Jego wynikiem jest przesuwanie podmiotowości w kierunku jednostek, które stają się złożonymi, wielomodalnymi pojedynczościami zamieszkującymi hybrydową przestrzeń społeczną”.

W języku mediów cyfrowych furorę robi pojęcie bańki społecznościowej – czy też bańki filtrującej, jak ją nazwał Eli Pariser – czyli funkcjonowanie w przestrzeni cyfrowej, która tworzona jest na nasz obraz i podobieństwo. Archetypem jest konkretny adres IP, użytkownik, sieciowe ja, a w roli boskiego stwórcy wyręcza je algorytm, który karmi nas opiniami, reklamami i innymi treściami według podobieństwa do naszych wcześniejszych wyborów i preferencji. W rezultacie świat cyfrowy jest perpetuum mobile, nakręcanym przez relacje klikalności, podobieństw, przyciągania uwagi i konsumpcji. To fenomen na tyle spopularyzowany, że nawet giganci cyfrowi jak Netflix zdecydowali się poświęcić mu film dokumentalny Dylemat społeczny.

Krytyczny czytelnik może uznać, że w zasadzie nie są to nowe fenomeny, a nasze aparaty poznawcze – jak udowadniali psychologowie, choćby w badaniach nad efektem potwierdzenia – zawsze były nastawione na wyszukiwanie informacji, które potwierdzają nasze wcześniejsze wyobrażenia. To prawda. Tyle że dziś ten sam proces, który kształtował nasze życie społeczne od zawsze, pracuje ze zdwojoną siłą. A właściwie, biorąc pod uwagę moc obliczeniową komputerów, możemy mówić o wielomilionowej skali przyspieszenia tego procesu. Jarema Piekutowski w książce Od foliowych czapeczek do seksualnej recesji tak opisuje cechy życia społecznego w dobie władzy algorytmów: „członkowie neoplemienia-bańki społecznej z jednej strony mają wspólnych przyjaciół i wrogów (często jest to główny «klej społeczny» spajający grupę), mają wspólne przykrości i radości, ale nie można powiedzieć, by należeli wzajemnie do siebie, rzadko też użytkują wspólne dla grupy dobra”2.

Wyjątkowe zróżnicowanie i nowe emancypacje

Jaki zatem musi być ten model wspólnotowości, by odpowiadał na wyzwania coraz bardziej pluralistycznego XXI-wiecznego społeczeństwa, a jednocześnie nie był po prostu powielaniem płytkich relacji neoplemiennych? Dobrym wzorem może być piękna formuła ekumeniczna o protestanckim rodowodzie, czyli pojednana różnorodność.

Aby wspólnota była szanowana i doceniana przez jak największą liczbę obywateli i grup społecznych, musi być przede wszystkim inkluzywna i zdolna pomieścić w sobie także konflikty, które będą przedmiotem dialogu i negocjacji grupowych. W żadnym wypadku nie może być mowy o jednomyślności i jednorodności. Życie wspólne na miarę XXI wieku musi się zatem cechować popularną w publicystyce i naukach społecznych rezyliencją. Angielskie resilience jest trudne do przetłumaczenia, ale chodzi o taki sposób bycia, który pozwala adaptować się do zmiennych warunków zewnętrznych bez konieczności całkowitej przemiany wewnętrznej.

W policentrycznym świecie wielkie narracje – narodowe, klasowe, ideologiczne – tracą na znaczeniu. Nie nikną, wciąż w dużej mierze kształtują życie społeczne, ale jednocześnie są podmywane przez różne małe narracje, historie lokalne i osobiste. Jednym z efektów tego procesu jest fragmentaryzacja społeczna oraz wyodrębnianie się podgrup społecznych i wspólnot zorientowanych wokół konkretnych spraw. Społeczeństwo, grupy wykluczone i mniejszościowe emancypują się, ale często wzdłuż nieoczywistych linii. A wszystkich – także grupy większościowe – dotyka proces fragmentaryzacji, który w Polsce ma większą skalę niż gdzie indziej.

Pokazują to analizy Lisy Blaydes i Justina Grimmera z Uniwersytetu Stanforda z wykorzystaniem danych World Values Survey3. Badacze na podstawie odpowiedzi uczestników na temat wyznawanych wartości i stylu życia wyodrębnili siedem politycznych subkultur, które występują na całym świecie, a następnie sprawdzili ich zróżnicowanie w 57 krajach z odmiennych kręgów kulturowych. Na stworzonej skali rozwarstwienia (ang. fractionalization) Polacy okazali się po Rumunach najbardziej zróżnicowanym narodem. Szansa, że dwoje losowych obywateli wywodzi się z jednej subkultury politycznej, wynosi w Polsce zaledwie ok. 9 proc.

To zróżnicowanie postaw widać zresztą w trakcie ostatnich, dramatycznych wydarzeń społecznych. Chociaż część dziennikarzy, aktywistów i polityków usiłuje przedstawiać obecny konflikt społeczny jako dwubiegunowy, to linie podziału między samymi uczestnikami różnych ruchów protestu są znacznie mniej wyraźne. Wspólnie demonstrują zatem kierowcy, wyznawcy teorii spiskowych, celebryci, zarówno ubodzy, jak i bogaci miłośnicy wolnego rynku; w innej demonstracji biorą udział zwolenniczki i zwolennicy prawa do aborcji wraz z tymi, którzy popierają poprzedni kompromis, ale chcą odsunąć od władzy Prawo i Sprawiedliwość; jeszcze inni chcą zmniejszenia politycznych wpływów biskupów lub nawet są dość obojętni wobec tych wszystkich spraw, a mobilizuje ich pokoleniowy opór wobec „dziadersów” u władzy. Jednocześnie w Polsce żyje wiele kobiet, które chcą mieć otwarte drzwi do legalnej aborcji w kilku wymienionych przez ustawę przypadkach, ale mają konserwatywne poglądy i raczej nie wyobrażają sobie głosowania na Lewicę, a nawet Koalicję Obywatelską4.

W takim pokawałkowanym świecie społecznym nie ma jednej instytucji, która byłaby w stanie zdominować myślenie o wspólnotowości. Nawet państwo jest na to zbyt słabe, szczególnie gdy samo nie jest do końca podmiotowe przy ogromnych wpływach rynków finansowych, potężnej koncentracji kapitału w rękach najbogatszych czy wobec wyzwań klimatycznych, do których pokonania potrzeba współpracy międzynarodowej. Dlatego też wszelkie państwowe próby monopolizacji życia wspólnego skończą się ostatecznie jego porażką i w najlepszym wypadku niepokojami społecznymi. Rolą państwa jest raczej tworzenie warunków do tego, by różnorodność form życia wspólnotowego, aksjologii i stylów życia nie doprowadziła wspólnoty do dekompozycji.

Co zatem należy robić? Budować banki zaufania i inwestować w nie. O tym pisałem w poprzednim numerze „Więzi”, przedstawiając, czym są i jak tworzyć takie banki (nie mylić z bańkami społecznościowymi!). Istniejące już i potencjalne banki zaufania są również tymi obszarami, w których możemy rozwijać praktykę życia wspólnego. Chodzi m.in. o środowisko pracy, lokalne (zarówno formalne, jak i nieformalne) organizacje i inicjatywy społeczne, różne formy życia miejskiego i regionalnego, sieciowanie oraz współpracę organizacji kulturalnych i sportowych z różnych regionów kraju, budowanie połączeń między małą polityką lokalną a szerszą regionalną czy ogólnokrajową, dobroczynność, a także wspieranie niezależnych ośrodków medialnych przez prenumeratę i crowdfunding.

Porzucić korporacyjną mentalność

W ramach projektu Oczyszczalnia 2020 zadajemy sobie w Laboratorium „Więzi” pytanie o to, jak budować nową solidarność społeczną w obliczu – także nowych – podziałów5. Jednym z owoców tego procesu są – publikowane wyżej – teksty działu społecznego bieżącej „Więzi”, a ich treść stanowi ważny element rozważań o wspólnocie Polaków.

W okresie cywilizacyjnej przemiany rację bytu ma tylko takie państwo, które tworzy warunki do holistycznego rozwoju swoich różnorodnych obywateli, a nie próbuje organizować im życie według z góry narzuconej normy

Bartosz Bartosik

Udostępnij tekst

Przypominając pokrótce: Edwin Bendyk pisze o Polsce, której problemy są częścią wielkiego procesu dekompozycji obecnej cywilizacji, a nasza krajowa specyfika jest zarówno ciężarem, jak i szansą na bezbolesne – lub mniej bolesne – pokonanie klifu Seneki. Katarzyna Kłosińska podkreśla rolę języka, który jest nie tylko narzędziem komunikacji, ale też łączy nas z kategoriami prawdy, odpowiedzialności i dobra wspólnego. Z kolei Marcin Napiórkowski tłumaczy, jak sztuka rozmowy i podejście do dialogu wpływają na postrzeganie naszych współobywatelek i współobywateli, także tych spoza naszej bańki społecznej.

Uczestniczki i uczestnicy wrześniowego seminarium projektu Oczyszczalnia 2020 dodali do tych wypowiedzi kolejne wskazówki, jak budować życie wspólne. Chciałbym je tutaj przytoczyć, a miejscami także zinterpretować. Po pierwsze, warto wspierać formowanie się miastopoglądów. Z jednej strony światopogląd stanowi o naszej tożsamości, więc nie można się go wyzbywać, z drugiej natomiast – zazwyczaj jest zestawem abstrakcyjnych przekonań o zjawiskach i wydarzeniach, w których trudno nam (lub jest to wręcz niemożliwe) aktywnie uczestniczyć. To właśnie nasz światopogląd sprawia – poprzez mechanizm powstawania stereotypów i uprzedzeń – że jesteśmy mniej skłonni współpracować z osobami o innych przekonaniach, widzimy ich jako niesamodzielnych („Nie myślisz samodzielnie!”, „Jesteś ogłupiony propagandą TVP / liberalnych mediów!”) członków obcego plemienia, a czasem wręcz postrzegamy ich jako mniej ludzkich od nas i osób podobnych nam. Miastopogląd – termin ukuty przez ruchy miejskie – z kolei ukonkretnia problemy, stawia nas przed wspólnym wyzwaniem oczyszczenia trawnika z chwastów i psich kup albo zagospodarowania – na przykład za pomocą konsultacji społecznych lub paneli obywatelskich – terenów po upadłej fabryce. Nie doprowadzi do zniesienia czy unieważnienia różnic światopoglądowych, ale stworzy możliwość współpracy i ograniczy wpływ stereotypów.

Kolejnym postulatem jest budowanie nowych reguł gry w debacie publicznej. Jeśli nie czujemy się komfortowo z polaryzacyjnym charakterem algorytmów cyfrowych, które promują wypowiedzi oparte na słowach mocno nacechowanych, spłycają przekaz i nie potrafią sobie poradzić z fake newsami czy teoriami spiskowymi, to powinniśmy wybierać rozwiązania alternatywne. Dlatego należy brać udział w toczącej się debacie publicznej i pokazywać w niej inne sposoby komunikacji. Trzeba porzucić korporacyjną mentalność, w której reagujemy oburzeniem na negatywne zjawiska tylko w innych środowiskach, a zachwycamy się osiągnięciami jedynie własnego. Warto zerwać z pakietowością poglądów, która zakłada, że wyrażenie opinii w jednej sprawie automatycznie klasyfikuje rozmówców na określonym biegunie sporu. Czy przeciwnik rozszerzenia prawnego dostępu do aborcji nie może być zarazem zwolennikiem jednoznacznego oddzielenia Kościoła i państwa? Albo czy zwolennik rozszerzenia dostępu do aborcji musi być przeciwnikiem istnienia konkordatu? Warto dostrzegać i doceniać pozytywne przypadki zachowań adwersarzy.

Z drugiej strony jednak trzeba tworzyć i w miarę możliwości wspierać własne media, a także dziennikarzy, organizacje i działaczy, którzy nie poddają się logice polaryzacji. Jeśli prawda jest polifoniczna, a aksjologia policentryczna, to trzeba tę złożoność świata przedstawiać, oddawać głos przedstawicielkom i przedstawicielom całego spektrum poglądów, podejmować tematy ideologiczne i polityczne z różnych perspektyw. Powinniśmy raczej uczyć dialogu – czyli przede wszystkim uważnego słuchania – niż perswazji i debaty, które skupiają się na wyłapywaniu słabości drugiej strony sporu.

Nie należy się spodziewać, że zmiana reguł gry debaty publicznej spowoduje, że wszyscy zaczną się odnosić do siebie z szacunkiem i dostrzegać różne odcienie toczonych sporów. W dyskursie publicznym nie ma miejsca na monopol i najprawdopodobniej zawsze będą w nim obecne różne nurty, także te agresywne i grające na polaryzacji. Ważne, by tworzyć i wspierać te, które doceniają różnorodność.

Przy tym wszystkim należy zachować realizm polityczny. Oddolne budowanie zaufania, przestrzeni do współpracy między różniącymi się osobami i organizacjami, a także wspieranie mediów i think tanków poszukujących rozwiązań w tym duchu jest możliwe i potrzebne. Jednocześnie trzeba tym inicjatywom umożliwić dostęp do decydentów, urzędów i polityków, aby móc przekładać takie rozumienie życia wspólnego na konkretne rozwiązania praktyczne. Oddolnie budowane zaufanie i wspólnota są z jednej strony trwalsze, niż gdy są narzucane za pomocą urzędów – przykładem może być PRL, która mimo swojego deklaratywnie kolektywistycznego charakteru budowała nieufność obywateli do siebie nawzajem i do państwa – ale z drugiej strony nie są w stanie przeprowadzić zmiany społecznej w większej skali bez szerszego wsparcia. Ważną rolę do odegrania mają więc instytucje publiczne, fundacje, fundusze i biznes, które powinny organizacyjnie i finansowo wspierać dobre – różnorodne – inicjatywy. Te, które sprawdziły się w mniejszej skali, trzeba doceniać i starać się przenosić w inne konteksty, aby pomnażać istniejące skrypty współpracy.

Państwo skromne, ale nie tanie

Wreszcie, aby budować wspólnotę opartą na rezyliencji, warto zajrzeć raz jeszcze do Konstytucji RP z 2 kwietnia 1997 r. W jej preambule zwraca uwagę fragment: „wszyscy obywatele Rzeczypospolitej, zarówno wierzący w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i nie podzielający tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł…”. Mądrość, która pozwoliła tak sformułować fragment poświęcony wartościom i ich źródłom, dziś każe nam pogłębić to sformułowanie. Skąd czerpiemy źródła naszych przekonań? Czym jest dla Polek i Polaków żyjących w policentrycznym świecie trzeciej dekady XXI wieku najbardziej intymne sacrum, które państwo i współobywatele powinni uszanować?

Poznanie odpowiedzi na te pytania powinno być podstawowym zadaniem dla państwa i innych instytucji, którym leży na sercu polskie życie wspólne. Potrzeba do tego nie tylko dobrych analiz socjologicznych, ale także pogłębionej rozmowy i przestrzeni spotkania.

Nie ma też mowy o powrocie do „taniego państwa”, o którym mówili poprzedni rządzący. Programy socjalne Zjednoczonej Prawicy, wsparcie dla rodzin i duże wzrosty płacy minimalnej w kolejnych latach mogą być tylko rozwijane o kolejne grupy społeczne. Bez odczuwalnej poprawy jakości życia zwykłych obywateli nie będzie życia wspólnego, tylko indywidualne strategie przetrwania i dalsza dekompozycja społeczna.

W okresie cywilizacyjnej przemiany, której jesteśmy świadkami, rację bytu ma tylko takie państwo, które tworzy warunki do holistycznego rozwoju swoich różnorodnych obywateli, a nie próbuje organizować im życie społeczno-wspólnotowe według z góry narzuconej normy. Możemy zatem mówić o „państwie skromnym”, czyli uznającym, że samo nie jest w stanie wszystkiego regulować i o wszystkim rozstrzygać. Takie państwo potrzebuje też współpracy europejskiej, bo bez niej nie da się powiększyć bazy podatkowej ani przeprowadzić skutecznych reform instytucjonalnych.

Wesprzyj Więź

O praktyczny kształt takiego państwa i społeczeństwa trzeba spierać się już dzisiaj. Nic nie wskazuje na to, że którejkolwiek stronie polskich sporów uda się zmonopolizować wizję życia wspólnotowego. Tych stron jest po prostu zbyt wiele, a same są wewnętrznie zbyt zróżnicowane. Dlatego trzeba zerwać z wszelkimi monopolami ideologiczno-politycznymi, zwłaszcza jeśli partycypuje w nich Kościół, bo przeczy to jego powszechności. Jednocześnie przemiany, które zachodzą dziś w Polsce i na świecie, nie mogą się dokonywać wedle logiki „mój monopol jest lepszy niż twój”6. Pojednana różnorodność będzie wymagała pracy nad sobą od każdego, kto chce być jej uczestnikiem.

Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź”, zima 2020

1 E. Bendyk, W Polsce, czyli wszędzie. Rzecz o upadku i przyszłości świata, Warszawa 2020, s. 250.
2 J. Piekutowski, Od foliowych czapeczek do seksualnej recesji, Warszawa 2020, s. 84.
3 L. Blaydes, J. Grimmer, Political cultures: measuring values heterogeneity, „Political Science Research and Methods” 2020, nr 8, s. 571–579.
4 O tych nieoczywistych przemianach społecznych mówił szef sondażowni IBRiS Marcin Duma w wywiadzie Grzegorza Sroczyńskiego dla Gazeta.pl, https://next.gazeta.pl/next/7,151003,26511210.html [dostęp: 22.11.2020].
5 O przebiegu projektu informujemy na bieżąco na jego stronie internetowej: www.projektoczyszczalnia.wiez.pl.
6 Tak – nawiązując do piosenki Kazika Staszewskiego Twój ból jest lepszy niż mój – nazwał Zbigniew Nosowski wzajemne dążenia do całkowitej dominacji w polskim życiu społecznym. Zob. O Rzecz bardziej Pospolitą, www.wiez.pl/2020/10/26/o-rzecz-bardziej-pospolita [dostęp: 22.11.2020].

Podziel się

Wiadomość