Noc ducha to nie jesienna chandra ani tym bardziej depresja. Św. Jan wskazuje na trzy znaki niezbędne, aby móc mówić o ciemnej kontemplacji. Wszystkie one powinny występować jednocześnie.
W adwentowym cyklu „Nocne wędrówki do świtu” o. Mateusz Filipowski, karmelita bosy, pisze o różnych aspektach nocy ciemnej w ujęciu św. Jana od Krzyża. Poprzednie odcinki można przeczytać tutaj. Następny odcinek tego cyklu zostanie opublikowany w portalu Więź.pl w sobotę 21 grudnia 2024 r.
Celem naszego wędrowania pośród nocy jest przeobrażenie. Pięknie zostało ono ukazane w „Opowieściach z Narnii” C.S. Lewisa, w tomie „Wędrowiec do świtu”.
Eustachy, jeden z głównych bohaterów, został zwabiony i oszukany przez swoją pożądliwość i chciwość, przez co w efekcie zostaje zaklęty w smoka. Po dalszych perypetiach i odkryciu własnej niewystarczalności oraz bezradności w końcu dokonuje się jego przemiana i zrzucenie smoczych łusek (starego człowieka) z siebie. Rzecz jasna, nie dokonuje się to własną siłą i mocą, bo tej człowiek jest pozbawiony. Jednak przeobrażenie, którego doświadczył Eustachy, sprawia, że od tamtej pory jest już zupełnie innym człowiekiem. Przeobrażenie jest widoczne i porażające swoją jakością.
Do takiego przeobrażenia jesteśmy wezwani.
Moment przejścia
Św. Jan od Krzyża w swoich dziełach – „Droga na Górę Karmel” oraz „Noc ciemna” – pokazuje, że w nocy czynnej Bóg inspiruje, pobudza człowieka, pcha go do działania mocą wiary, nadziei i miłości, zaś w nocy biernej Bóg działa mocą samej kontemplacji. Trzeba jednak zaznaczyć, że Jan używa słowa „kontemplacja” w szerszym znaczeniu niż my dzisiaj Obecnie widzimy kontemplację jako adoracyjne, pełne uciszenia i zachwytu patrzenie na Boga i trwanie w Jego obecności.
Jan natomiast pod pojęciem kontemplacji rozumie specjalny i unikatowy wpływ Boga na nasze życie. Jest to działanie Boga, czyste, nieskazitelne, poza naszymi odczuciami, które wprowadza człowieka w nową jakość życia, przenikniętą nie tyle moralnością, ile teologalną i ewangeliczną miłością, nadzieją i wiarą. Następuje tutaj przejście od życia opartego na legalistycznej moralności do życia przenikniętego duchem ewangeliczno-teologalnym. Poprzez to swe kontemplacyjne działanie Bóg pragnie wejść w najściślejszą relację z człowiekiem – bardzo pierwotną i unikalną, która zaistniała u początków w raju.
Niezrównoważenie emocjonalne, chroniczne zmęczenie, bezsenność czy permanentna chandra to raczej oznaki choroby, a nie mistycznej łaski, jaką jest ciemna kontemplacja
Jeden z trudniejszych etapów wędrówki człowieka przez noc to moment przejścia, styk między tym, co nazywaliśmy do tej pory naszą aktywnością, a biernym poddaniem się pod działanie Pana. Św. Jan ukazuje trzy znaki sugerujące, że człowiek rzeczywiście wchodzi w stan biernej nocy ciemnej, czyli w kontemplację wlaną, w przeżywanie samoudzielania się Boga w jego życiu. Te trzy znaki ukazują, że jest to rzeczywista noc, a nie gnuśność człowieka czy też jego lenistwo.
Noc ciemna bowiem to nie jest zwykła jesienna chandra ani tym bardziej depresja (która jest chorobą, a nie zjawiskiem duchowym). Św. Jan podkreśla, że aby móc mówić o ciemnej kontemplacji, bardzo ważne jest to, żeby wszystkie te trzy znaki zaistniały jednocześnie.
Można by to analogicznie porównać do moralnej zasady rozpoznawania grzechu ciężkiego. Pojawia się on wówczas, gdy popełniany przez nas czyn jest w pełni świadomy, dobrowolny oraz dotyczy ciężkiej materii. Gdy jednej z tych rzeczywistości brakuje, wówczas nie można mówić o grzechu ciężkim. Tak samo tutaj: gdy zabraknie choćby jednego elementu, przyczyn naszego stanu należy szukać gdzie indziej niż w nocy ciemnej.
1. Pustka i oschłość
Znak pierwszy to nieobecność upodobania i pociech. Człowiek nie znajduje już smaku czy upodobania ani w sprawach Bożych, ani w ludzkich, czy też, jak byśmy powiedzieli językiem św. Pawła, w sprawach tego świata. Jest jakby zawieszony między jednym a drugim.
Jest to stan swoistego rozciągnięcia do granic ludzkich możliwości. Z jednej strony niby nas pociągają rzeczywistości Boże, z drugiej zaś – nie przynoszą one żadnych smaków, satysfakcji czy napełnienia. Duchowe źródło wyczerpało się.
Można to tak opisać: do tej pory czas medytacji mijał szybko i wypełniał mnie dogłębnie, słowo Boże tryskało nowymi obrazami i epifaniami, sprawy duchowe jawiły mi się jako fundamentalny filar mojego życia. Teraz zaś medytacja jest raczej udręczeniem przeżywania chwili obecnej, słowo Boże wydaje się oschłe, puste i w żaden sposób nie odpowiada na moje egzystencjalne rozterki, zaś życie duchowe jawi mi się jako życiowa poraża, źle zainwestowany czas oraz zmarnowane zasoby ludzkie.
Jednocześnie sprawy „tego świata” straciły wszelki powab, nie ciągną mnie już. W nich również nie znajduję żadnego smaku i upodobania. Utraciły cały swój blichtr. Raczej mnie nużą i męczą.
Oczywiście nie oznacza to, że osoba, która wkracza w stan ciemnej kontemplacji, nie odczuwa żadnej przyjemności w sprawach duchowych czy ludzkich. Zachód słońca dalej może nas zachwycać, a widok przyjaciela na progu domu rozraduje serce. Św. Jan przez upodobanie i pociechę rozumie to, co odnosimy do trwałego zadowolenia i co jawi się nam jako ostateczny sens naszej egzystencji. Tutaj rozpoznajemy, że ani sprawy duchowe, ani tym bardziej ludzkie nie są w stanie tego sensu wypełnić.
Porównać można ten stan do udręk poszukiwań św. Augustyna, zanim odkrył: „Stworzyłeś nas bowiem jako skierowanych ku Tobie. I niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie”. Nasze serca pozostają niespokojne, dopóki nie zjednoczą się z samym Bogiem. Natomiast na tym etapie człowiek – nie będąc już skłonnym do podążania za pragnieniami rzeczy stworzonych – pozostaje jednocześnie w głębokiej pustce i oschłości, ponieważ sprawy duszy jawią się mu jako niewystarczające wobec stanu, w którym się znalazł.
Bardzo ważne jest, by pamiętać, że ten stan pustyni dotyczy zarówno spraw duchowych, jak i spraw ziemskich. Jeżeli bowiem nie znajduję upodobania w sprawach duchowych, a coraz bardziej znajduję je w sprawach ludzkich, jest to raczej znak zaistniałej oziębłości, oddalenia się od przymierza z Bogiem. Za taki stan prawdopodobnie ponoszę osobiście odpowiedzialność.
2. Zaufać tęsknocie
Teraz znak drugi biernej nocy ducha.
Aby o niej mówić, bardzo ważne jest, żeby człowiek – w swym bolesnym rozdarciu, zawieszeniu i uwięzieniu między oschłością wobec spraw duchowych a spraw ziemskich – nosił w sobie nieustanną i zatroskaną pamięć o Bogu, bolesne pragnienie ponownego odnalezienia Go oraz palącą tęsknotę za Nim, która przez swe niezrealizowanie przyprawia o drżenie całą zranioną egzystencję.
Pragnę z Nim żyć, pragnę żyć dla Niego samego, pragnę budować z Nim relacje, pragnę być sługą Jego Ewangelii, ale dojmująca i obezwładniająca ciemność pozbawiła mnie zdolności do tego wszystkiego. Jednak mimo tego dramatycznego doświadczenia nie rezygnuję z obranej wcześniej ścieżki. Na ile mogę, nadal podejmuję staranie o życie Ewangelią, nadal troszczę się o higienę własnego życia wewnętrznego, nadal pragnę zabiegać o sprawy Pana.
Najważniejsze, aby nie ulec w tej sytuacji zniechęceniu i nie zdezerterować do dawnych form i przestrzeni, gdzie realizowaliśmy swą relację z Bogiem. Tutaj jest potrzebna nadzieja i hart ducha, aby zaufać tej palącej tęsknocie oraz własnemu niegasnącemu pragnieniu.
Na marginesie, właśnie w tym momencie na jaw wychodzi cały pedagogiczny geniusz św. Teresy z Avila, która (o czym pisałem w poprzednim odcinku) u początku drogi wskazuje na potrzebę bezwarunkowości podjętych zamierzeń – „zdeterminowanej determinacji” – ponieważ doskonale wie, że przyjdzie moment, gdy będziemy mogli się oprzeć jedynie na dobrowolnej i świadomej decyzyjności trwania na drodze, na którą wstąpiliśmy. Nie trzeba jednak tego aktu podnosić do poziomu niebotycznej heroiczności, choć czasem dla niektórych może się on okazać właśnie działaniem przekraczającym naturalne zdolności.
Jeżeli Bóg zaprasza kogoś do wejścia w tak głęboką noc, to znaczy, że człowiek jest na to gotowy
Spójrzmy jednak na to z perspektywy wszystkich większych i mniejszych kryzysów małżeńskich, rodzinnych, kapłańskich czy zakonnych. W momencie przesilenia nikt nie opiera się na własnych odczuciach i przeżyciach, lecz odwołuje się do podjętych wcześniej decyzji. To rozumna wola odpowiada za stawianie kolejnych małych kroków pośród nocnych zmagań.
Drugi znak jest równie ważny, aby nie pomylić nocy ciemnej na przykład z depresją. Podczas depresji sprawy duchowe oraz ziemskie blakną. Ale dochodzi również do wycofania się z życia, do stopniowego porzucania nadziei. Nie ma tam żadnej troski o to, aby nadal trwać przy Bogu i samym życiu pomimo ciemnej oschłości. Raczej mamy do czynienia z wycofywaniem się z życia niż trzymaniem się go i angażowaniem się w nie pomimo doświadczenia ciemności. Brak drugiego znaku – wierności wielkiej tęsknocie – powinien być sygnałem, że należy raczej udać się do lekarza niż trwać w tym stanie, tłumacząc sobie, że to duchowa noc ciemna.
3. Inna modlitwa
I znak trzeci, ostatni. Dotyczy on samej rzeczywistości modlitwy. Człowiek nie jest wówczas zdolny do praktykowania jej na sposób dyskursywny. Nie może już rozumnie rozmyślać nad słowem Bożym czy prawdami teologicznymi. Zanikła zdolność ewangelicznej wyobraźni. Ludzki umysł gubi się i doznaje ciemności, która obezwładnia jego zdolności dyskursywno-poznawcze.
Dlatego św. Jan od Krzyża wobec tej niemocy podpowiada: jeżeli rozpoznajesz w sobie dwa poprzednie punkty, to możesz porzucić dotychczasowy sposób komunikowania się z Bogiem. Możesz po prostu pozwolić sobie na spokojne trwanie przed Nim, patrzenie na Niego, bycie z Nim, przebywanie w Jego obecności – chociaż będzie ono dokonywać się w oschłościach, ciemnościach, w cierpieniu i bólu. Nie zwracaj jednak na to uwagi.
Nie chciej uciekać do dawnych sposobów modlitwy, lecz również nie panikuj z powodu doświadczenia tego skrępowania. Po prostu trwaj przed Bogiem. Bądź zupełnie jak małe dziecko, które zwyczajnie jest obecne na rękach swoich kochających rodziców. Pozwól Bogu troszczyć się o ciebie.
Na tym etapie już nie tylko nic nie możesz, ale również nic nie musisz. Inicjatywę bowiem przejmuje Bóg. Zaczyna On działać poprzez ciemną i niewidzialną kontemplację. Najważniejsze, abyś nie przeszkadzał temu procesowi – ani przez ucieczkę, ani przez przyspieszanie tego procesu. Trzeba w zaufaniu pozwolić, aby boski Lekarz do samego końca dokonał osobiście tego procesu przeobrażenia.
Trzeba dodać, że ta niezdolność do modlitwy dyskursywnej nie stoi na przeszkodzie dyskursywnemu rozumowaniu – chociażby przy lekturze, pracy intelektualnej czy innych sferach codziennego życia. Stanu tego nie należy również rozumieć jako trwałej blokady formowania kolejnych myśli podczas modlitwy. Można oczywiście przymusić intelekt do aktywnych rozmyślań w tym stanie, jednak będą to próby nie tylko bezowocne, ale również wielce męczące i przeciwne pragnieniom, które powoli formułuje nasze serce. Duch Święty będzie raczej nas zniechęcał do aktywnej medytacji i prowadził w kierunku spokojnego trwania w Bożej obecności, pomimo wszelkich oznak, które wskazywałyby, że nasza modlitwa jest do niczego.
Noc ciemna to nie depresja czy nerwice
Warto również wskazać na zasadniczą różnicę, jaka zachodzi między doświadczeniem ciemnej oczyszczającej nocy a różnymi problemami psychicznymi lub emocjonalnymi, które mogą być częścią tego procesu, jednak same z siebie nie stanowią materiału tych boskich ciemności.
Podczas nocy ciemnej niewiele jest w życiu codziennym introspekcji odnośnie własnego stanu, zwłaszcza gdy stan ten został trafnie zdefiniowany i objaśniony (np. przez spowiednika albo w zderzeniu z lekturą św. Jana). Natomiast przy różnych problemach natury psychicznej nadmierne wnikanie w siebie i zajmowanie się swoją osobą może sygnalizować istnienie jakiegoś głębszego problemu, zwłaszcza gdy udzielanie rzeczowych porad niewiele pomaga w zrozumieniu tego stanu.
Noc ciemna charakteryzuje się zatem wielkim realizmem i obiektywnością. Jej znaki są precyzyjnie opisane jako cechy stanu, w którym człowiek się znajduje. Na antypodach nocy ciemnej znajduje się przeżywanie różnych innych stanów, w których tego realizmu nie ma, a wręcz przeciwnie, pojawia się oderwanie od obiektywnej oceny rzeczywistości.
Noc ciemna to nie kliniczna depresja, nerwice, stany lękowe czy zaburzenia osobowości. Niezrównoważenie emocjonalne, chroniczne zmęczenie, bezsenność czy permanentna chandra to raczej oznaki choroby, a nie mistycznej łaski, jaką jest ciemna kontemplacja. Trzeba się rozprawić z pewnymi mitami na temat nocy ciemnej, ponieważ brak właściwego zdiagnozowania może wystawić osobę nawet na niebezpieczeństwo utraty życia.
Aby można było mówić o nocy ciemnej, człowiek doświadczający udręk duchowych musi mieć świadomość tej Bożej drogi wiodącej do mistycznego zjednoczenia. Zwłaszcza gdy rzecz będzie dotyczyć nocy ducha, będzie tu potrzebne radykalne zaangażowanie oraz wysoka dojrzałość duchowa. Nie ma sensu przypisywać cudzemu lub naszemu życiu znamion nocy, jeśli żyje się na peryferiach rzeczywistości i nie jest się zainteresowanym sprawami ewangelii Baranka. Cierpienie psychiczne nie jest więc samo w sobie nocą ciemną, ale może się stać również jej elementem, o ile zostanie dobrowolnie włączone w ten proces.
O nocy ciemnej z o. Mateuszem Filipowskim rozmawia Zbigniew Nosowski
Teraz Ty działaj
Naszym największym wrogiem będzie w tym okresie tkwiący głęboko i dobrze ukryty egoizm, który pragnie kontrolować ten proces po swojemu. Przychodzi jednak taki moment, gdy trzeba wyciągnąć białą flagę, podnieść ręce i skapitulować przed Bogiem. Powiedzieć Mu: poddaję się! Już wyczerpałem wszelkie możliwości. Teraz Ty działaj.
W istocie to my sami dla siebie jesteśmy największą przeszkodą i niebezpieczeństwem w procesie nocy ciemnej. Co jakiś czas będzie jeszcze odzywać się ego, chcąc na nowo wciągnąć nas w dawną logikę. Oprzeć się mu – to zadanie, przed którym stajemy. Wszystko dokoła będzie nam podpowiadać, że trzeba chwycić sprawy w swoje ręce. Że to jest ten moment, aby na nowo złapać za stery własnego życia.
Paradoks tej sytuacji polega jednak na tym, że nowe życie otrzymam jedynie przez zgodę na śmierć. Jeśli pozwolę do końca utracić siebie, wówczas na nowo siebie posiądę. Tylko wówczas będę zdolny do przejścia od egoistycznego przeżywania życia do bezinteresownego daru z siebie na rzecz Ewangelii, czyli miłości względem Boga i bliźniego.
Trzeba również sobie powiedzieć, że jeżeli Bóg zaprasza kogoś do wejścia w tak głęboką noc, to znaczy, że człowiek jest na to gotowy. Dotarł do tego momentu, mając za sobą najróżniejsze pomniejsze noce i kryzysy, które już go na tyle uzdolniły, że może przetrwać ostateczną potyczkę z własnym ukrytym i uśpionym ego.
Potrzeba tutaj wielkiej cierpliwości i ufności. Nie uciekaj. Wytrzymaj. Bóg przeprowadzi cię przez tę noc i czeluść morza, tak jak dokonał tego z ludem Izraela, wyprowadzając go z niewoli Egiptu.
Przeczytaj również: Rozpoznać Boga w sobie i rozpoznać siebie w Bogu. Mateusz Filipowski OCD w rozmowie ze Zbigniewem Nosowskim