Zima 2024, nr 4

Zamów

O co nas pyta Święto Niepodległości?

Marszałek Józef Piłsudski i ppłk Józef Beck obserwują pokazy korpusu oficerskiego na placu Saskim 11 listopada 1929 roku w Warszawie. Widoczny także m.in. ppłk Wojciech Fyda (na lewo za nierozpoznanym mężczyzną w cylindrze). W tle Pałac Saski. Fot. Ilustrowany Kurier Codzienny / NAC

Święta nie są tylko po to, aby cieszyć się wolnym dniem. Są także sprawdzianem tego, czy umiemy stawiać pytania i szukać odpowiedzi w zdarzeniach, które są już przecież przeszłością.

Czy zastanawialiście się kiedyś jaka była cena odzyskania przez Polskę Niepodległości w 1918 roku? Jest ona stosunkowo łatwa do wyliczenia i konkretna: 8,5 mln zabitych, ponad 20 mln rannych, niespełna 8 mln zaginionych. Pod tajemniczym pojęciem zaginionego kryją się wszyscy ci, którzy zostali rozszarpani przez pocisk i których szczątków nigdy nie odnaleziono.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.

Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

Te statystyki dotyczą oczywiście ofiar I wojny światowej, która w rodzimym dyskursie nieco umyka, bywa traktowana jako „nie nasza wojna”, choć przecież przetoczyła się także przez polskie ziemie. Kiedy my celebrujemy Święto Niepodległości, we Francji i Wielkiej Brytanii hucznie obchodzony jest dzień zakończenia Wielkiej Wojny.

Ta – choć zwycięska dla tych dwóch państw – jest też dla nich niezabliźnioną raną milionów ofiar, rodzin dotkniętych utratą synów, ojców, braci czy kuzynów. Dojmującym widokiem były zasadzone z okazji setnej rocznicy zakończenia wojny połacie czerwonych maków przy twierdzy Tower, które z lotu ptaka przypominały wielką kałużę krwi.

Na frontach wojny ginęli także Polacy. Na rozsianych wokół Łodzi cmentarzach z okresu tzw. bitwy łódzkiej, nie raz można spotkać mogiły z polskobrzmiącymi nazwiskami. Przy jednych widać dopisek – Deutche Kriger – przy innych – Russische Kriger. Na największej nekropolii bitewnej w Gadce Starej góruje zaś potężny sarkofag z napisem PRO PATRIA. Za jaką ojczyznę ginęli ci, którzy znaleźli się pod Łodzią? 

Ile za niepodległość?

I wojna światowa i jej krwawy przebieg była bezwzględnym kosztem, jaki świat poniósł, by Polacy mogli odbudować swoją ojczyznę. Nie mam wątpliwości, że bez zawalenia się starego świata, bez tąpnięcia ładu stworzonego u progu wieku XIX, nie byłoby to możliwe. Nie wyrosłaby niepodległość, gdyby nie podlano jej wcześniej wiadrami krwi wylanymi w różnych częściach Europy.

W ten sposób doświadczenie I wojny jest także naszym, europejskim doświadczeniem, które pozwala zadać pytanie o współczesną cenę naszej wolności. Pewnie banalne jest stwierdzenie, że jest ona najwyższa dla ginących dziś na froncie ukraińskim żołnierzy, którzy dzięki swojej daninie dają Europie przynajmniej kilka lat spokoju. 

W inny sposób cena ta dotyka także nas. Inflacja spowodowana wzrostem kosztów energii, życie w strachu, wzmożone programy zbrojeń, widoczna populacja ukraińska na polskich ulicach, kryzys uchodźczy na wschodniej granicy – to obciążenia oczywiście nieporównywalne do śmierci milionów, ale i tak są dotkliwe dla ludzi, którym wydawało się, że historia dobiegła już końca.

Kiedy zaczynała się wojna w Ukrainie, zadałem w swoich mediach społecznościowych pytanie: ile wytrzymamy? Czy cena obniżenia standardów życia nie będzie zbyt wielka, dyskomfort spowodowany współistnieniem z pokaźną mniejszością narodową, nie będzie zbyt duży, aby podtrzymać entuzjazm pierwszych dni wojny, jaka wybuchła w 2022 roku?

Powoli kasandryczna wizja moich wątpliwości zaczyna się sprawdzać. Jeszcze w listopadzie 2022 roku w badaniach IPSOS dla TOK FM i OKO.PRESS 69% Polaków odpowiadało, że to „dla Polski dobrze, gdyby osoby z Ukrainy, które obecnie przebywają w Polsce, miały zostać na wiele lat”. W lutym 2024 roku podobny entuzjazm wykazywało już tylko 45%. 

Czy dzisiejsza polska myśl polityczna kierowana jest jakąkolwiek wizją, która wykracza poza kolejny tydzień i sondaż?

Sebastian Adamkiewicz

Udostępnij tekst

Polacy nie są w obszarze tych emocji wyjątkowi. Podobny proces nastąpił też w Europie Zachodniej – zwłaszcza w Wielkiej Brytanii – po akcesji części krajów Europy Środkowo-Wschodniej do Unii Europejskiej. Po początkowym entuzjazmie spowodowanym faktem, że imigranci ekonomiczni – w tym rzesze Polaków – wypełniają na rynku pracy lukę w zawodach, których Brytyjczyk wykonywać już nie chciał, przyszedł moment, w którym Polak stał się postacią negatywną, co wspaniale w swoim reportażu pt. „Angole” pokazała w 2014 roku Ewa Winnicka.

W rozmowie dla Onetu Winnicka mówiła wtedy: – Brytyjczycy przerazili się liczbą Polaków. Nadszedł kryzys i ten niepokój wykorzystują populiści z UKiP. Więc w mediach występujemy jako dyżurni chłopcy do bicia.

Niechęci i stereotypy nie zawsze wynikają z przesłanek nieracjonalnych. Opór strony ukraińskiej w kwestiach wołyńskich, krzywdzące dla Polski słowa prezydenta Ukrainy, konflikt interesów gospodarczych, to wszystko jest ceną naszej niepodległości. Pytanie brzmi: na ile jesteśmy na to wszystko gotowi i kiedy ten rachunek okaże się zbyt wysoki?

Sen o Polsce

Myśląc o 11 listopada należy wspomnieć o tym, że Polska odradzała się jako marzenie. Nie była to wyłącznie imaginacja o abstrakcji, ale o rzeczach bardzo konkretnych. Nowa Polska miała być zaprzeczeniem tej z okresu feudalnego, przeciwieństwem epoki staropolskiej. Wiele z pomysłów miało charakter rewolucyjny nawet w skali ówczesnej Europy – powszechna, publiczna edukacja, prawa wyborcze dla wszystkich niezależnie od płci czy pochodzenia, zorganizowana, państwowa opieka sanitarna – to tylko kilka elementów, które miały budować nowoczesne państwo.

Realizacja tych postulatów przebiegała różnie. II RP nie była przecież krajem marzeń, co nieuchronnie stało się fundamentem ideologii sanacji i autorytarnych rządów opartych na idei, że istnieje wąska grupa, której członkowie jako jedyni potrafią odczytywać ducha dziejów, a tym samym reprezentują interes narodowy. Tym niemniej u swoich fundamentów Polska miała być wielką wizją, która czasem przybierała strój śmiałych reform, a czasem postać bardzo przyziemnej krowy Korfantego (Wojciech Korfanty przyrzec miał, że każdy Ślązak, otrzyma krowę po przyłączeniu Górnego Śląska do Polski). 

Czy dzisiejsza polska myśl polityczna kierowana jest jakąkolwiek wizją, która wykracza poza kolejny tydzień i sondaż? Czy istnieje w myśleniu polityków cokolwiek rewolucyjnego, jakiekolwiek marzenie o Polsce? A może to źle zadane pytanie. Może raczej należałoby je zwrócić do Polaków, którzy – jak wynika z badań – coraz mniej państwo lubią jako takie. Chętnie manifestują swój patriotyzm, odrębność, tradycje, dużo gorzej zaś podchodzą do skonkretyzowanego jego wymiaru.

Państwo – tak, danina – nie

Ciekawie prezentują się w tym kontekście badania przeprowadzone w 2021 roku dla portalu https://www.livecareer.pl/. Polacy co prawda chcieliby dobrze działającego państwa, realizującego wysoki poziom usług publicznych, ale jednocześnie aż 83 proc. uważa, że podatek jest obowiązkiem bezprawnie narzucanym przez państwo. Taką opinię wyraża aż 80 proc. osób młodych pomiędzy 25 a 37 rokiem życia. Ponad 83% Polaków uważa też, że płaci podatki zbyt duże, a 80%, że są one niesprawiedliwe.

W krajach takich jak Szwecja czy Wielka Brytania odsetek ludzi, którzy uznają podatki za niesprawiedliwe, oscyluje wokół 51%. Bardzo podobne wnioski w 2023 roku wysnuł z badań Zespół Analiz Behawioralnych i Badań Społecznych Instytutu Finansów. Wymóg obecności państwa nie współgrał z gotowością zwiększania obciążeń podatkowych. 54 proc. Polaków uważało, że podatki należy obniżyć wszystkim, a 61 proc. nie chciałoby ich podniesienia nawet jeśli miałoby to zwiększyć poziom usług publicznych.

Co ciekawe towarzyszy temu opinia, że pieniądze z opodatkowania kierowane są głównie na utrzymanie administracji, choć – jak podkreślają autorzy analizy – największa część budżetu kierowana jest na renty i emerytury, ochronę zdrowia i infrastrukturę. Z kolei w 2024 roku CBOS zapytał Polaków, co należy zrobić w obliczu zwiększającego się deficytu. Tylko 9 proc. obywateli skłonnych byłoby podnieść podatki, a aż 72 proc. ograniczyć wydatki państwa. Opinie te mocno wpływają na polityków, którzy sparaliżowani są jakąkolwiek dyskusją o reformach systemu podatkowego, a próby przezwyciężenia jego regresywności szybko są torpedowane przez opinię publiczną. 

Tych kilka przytoczonych danych pokazuje, że niezbyt ryzykowną tezą jest opinia, że mamy zbiorowy problem z państwem jako takim. Niby odczuwamy, że powinno ono spełniać swoje obowiązki, ale jednocześnie coraz bardziej brakuje nam woli do jego utrzymywania. Czy wpływa na to neoliberalny dyskurs ekonomiczny, czy może państwo nie raz już zawiodło? A może instytucje państwowe w ostatniej ośmiolatce bardziej kojarzyły się z pakietem usług na rzecz wyborców jednej partii niż urządzeń wypracowanych dla dobra wspólnego? Mit złego urzędasa, który wyżywa się na zdrowej tkance społeczeństwa, ma się doskonale. 

Czy zostało nam coś wspólnego?

Pytanie o dobro wspólne jest zresztą ostatnim, jakie powinno być zadane w obliczu Święta Niepodległości. Bo czy mamy w Polsce jeszcze jakiekolwiek przestrzenie wspólnotowe, które świadomie wyłączamy z debaty politycznej, albo działające w sposób tonujący na nasze spory? Jako historyk obserwujący, jak instytucje państwa zachowują się choćby w stosunku do muzeów, które winny być takim spoiwem, mam co do tego ogromne wątpliwości.

Jeśli kiepsko opłacany zawód muzealnika staje się gorącym krzesłem, a kultura pełnić zaczyna rolę usługową wobec polityki, to trudno znaleźć w niej platformę budowania poczucia wspólnoty. Antagonizmy klasowe, społeczne czy polityczne istnieć będą zawsze. To zupełnie naturalne w świetle istnienia sprzeczności interesów w grupach ludzkich, ale jeśli w procesie ich uwypuklania nie zostaną odnalezione punkty styczne, jeśli antagonizm zacznie obejmować coraz większe połacie debaty, to wkrótce nawet Święto Niepodległości nie będzie już czymś, do czego razem możemy się odwołać.

Wesprzyj Więź

W tym kontekście ciekawa wydaje się dyskusja o wolnej Wigilii Bożego Narodzenia. Dość przerażająco wyglądają wszystkie te opinie, które rzekomy interes ekonomiczny kładą wyżej niż zrozumienie dla kulturowej wagi wigilijnej tradycji, z której przecież niemal wszyscy korzystamy. 

Wątpliwości te są ponownym pytaniem o cenę, jaką jesteśmy w stanie zapłacić za wolność. Czy będzie to cena naszego komfortu, konkretny koszt utrzymywania państwa, czy może danina z poglądów? Wszystko wymaga posunięcia się na ławce egoizmu. Bez kosztu nie ma jednak niepodległości, czego rok 1918 był największym dowodem. 

Przeczytaj również: Polityka historyczna z brodą. Dzieje Święta Niepodległości

Podziel się

3
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.