Spotkałem w Gdańsku ludzi rozczarowanych naszym Kościołem, ale konkretnie odpowiedzialnych za jego przyszłość i pragnących go współtworzyć od wewnątrz.
Ostatni weekend października. Jedna noc dłuższa, bo wciąż obowiązuje u nas zmiana czasu letniego na zimowy (i za parę miesięcy: odwrotnie). Jeszcze nie jest strasznie zimno, ale przed chłodem już trzeba się chronić. To dobra okazja, żeby gdzieś usiąść i porozmawiać o czymś naprawdę ważnym.
W Rzymie kończyła się w tych dniach kolejna sesja Synodu Biskupów – choć właściwie, jak wiadomo, „już nie” tylko biskupów, ale „wciąż jeszcze nie” Synodu Kościoła. To wydarzenie bardzo ważne. Ale nie żałowałem, że nie jestem w Rzymie.
Tam musiałbym się skupiać na tym, żeby wieczorami dowiadywać się nieoficjalnie od uczestników obrad, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami. A przecież i tak widać było, że w intencji papieża Franciszka to spotkanie nie ma zmierzać do podjęcia istotnych decyzji (nawet w sprawach, co do których teoretycznie wszyscy by się zgodzili), lecz jest dla uczestników kolejnym ćwiczeniem z synodalności i katolickości, czyli zachowywania jedności pomimo różnic. Żeby to dostrzec, nie trzeba kręcić się w okolicach placu św. Piotra.
Mogłem (i właściwie powinienem) być w niedzielę w warszawskim kościele środowisk twórczych na Wspólnej Radości Tory, którą od ponad 30 lat organizuje Polska Rada Chrześcijan i Żydów, z którą jestem blisko związany. Wybrałem jednak inne wydarzenie. Pojechałem do Gdańska na zaproszenie Europejskiego Centrum Solidarności oraz Duszpasterstwa Środowisk Twórczych Archidiecezji Gdańskiej – i zdecydowanie tego nie żałuję.
Miałem okazję wziąć udział w fascynującej dyskusji o miejscu Boga w otwartych społeczeństwach wraz z błyskotliwym amerykańskim religioznawcą Rezą Aslanem oraz politolożką i arabistką Patrycją Sasnal, pod kierownictwem organizatorów: Basila Kerskiego i ks. Krzysztofa Niedałtowskiego. Wkrótce będę mógł przedstawić tu Państwu zarówno swój głos, jak i zapis całej dyskusji, której uczestnicy w fascynujący sposób dzielili się zarówno refleksjami ogólnymi, jak i osobistymi wyznaniami.
Mnie szczególnie poruszyły piękne świadectwa metafizycznych tęsknot i poszukiwań ze strony tych uczestników dyskusji, którzy w tradycyjnych, binarnych kategoriach musieliby być uznani za niewierzących. Tymczasem sami szczerze i głęboko mówili nawet o duchowym znaczeniu śmierci Jezusa na krzyżu. Niezwykła była ta piętnasta edycja Dialogów Świętojańskich!
Zanim uda się nam przedstawić zredagowany zapis spotkania, można obejrzeć zapis wideo tej dyskusji. „Ostrzegam” jednak, że trzeba na to sporo czasu – w całości prawie 3 godziny… Reza Aslan całkiem poważnie mówił potem, że w USA nigdzie nie byłoby możliwe, aby kilkaset osób w takim skupieniu przysłuchiwało się tak długo trwającej rozmowie na taki temat. A na dodatek dyskusja pozbawiona była wszelkich ułatwiających „podpórek”, choćby prezentacji czy slajdów ze streszczeniami wypowiedzi.
Skąd wziąć takich słuchaczy? Odpowiedź jest prosta: ta edycja dobrze znanych w Trójmieście Dialogów Świętojańskich została połączona – jako autonomiczna część – z obradami Forum „Obecni w Kościele”, organizowanego już trzeci raz przez Kongres Katoliczek i Katolików. Oprócz uczestników z Wybrzeża pojawili się więc w ECS ludzie z całej Polski i zagranicy, którzy działają pod egidą KKiK albo z nim w jakiś sposób współpracują.
Gdańskie spotkania to najważniejsze zewnętrzne wydarzenie gromadzące osoby związane z KKiK (poza tym pracują oni cały czas w kilku grupach tematycznych oraz organizują kampanie społeczne, np. „Kościół wolny od polityki”). Sam nie mogłem uczestniczyć w poprzednich edycjach Forum „Obecni w Kościele” z powodów osobistych. O ubiegłorocznym spotkaniu pisał na tych łamach ks. Adam Świeżyński – zob. W poszukiwaniu zagubionej drogi Kościoła.
Kongresowicze nie cieszą się dobrą opinią w kręgach hierarchicznych Kościoła w Polsce. Biskupi zazwyczaj nie chcą z nimi rozmawiać, uważając ich za progresistów, rebeliantów i szkodników. Nie zdarzyło się do tej pory, żeby jakikolwiek hierarcha przyjął zaproszenie i wziął udział w wydarzeniu organizowanym przez KKiK. Tak było również i tym razem.
Gdybym był biskupem (ufff, jak dobrze, że nie jestem!), to nie miałbym jednak spokojnego sumienia po odmowie kontaktu z działaczkami i działaczami Kongresu Katoliczek i Katolików. A spędziłem wspólnie z tymi „groźnymi” kongresowiczami w Gdańsku kilkadziesiąt godzin, pilnie uczestniczyłem w zorganizowanych przez nich spotkaniach. Tym razem głównymi tematami były ekologiczna odpowiedzialność katolików oraz duchowość i religijność neurotyczna.
Odpowiedzialnie mogę powiedzieć, że spotkałem w Gdańsku ludzi, owszem, rozczarowanych stanem naszego Kościoła, ale konkretnie odpowiedzialnych za jego przyszłość i pragnących wpływać na tę przyszłość od wewnątrz. Zresztą, gdyby tacy ludzie nie byli rozczarowani stanem naszego Kościoła, świadczyłoby to wyłącznie źle o ich postrzeganiu rzeczywistości. Sęk w tym, że ich interesuje nie tylko narzekanie (choć jest na co narzekać i łatwo zebrać oklaski, narzekając), ale realne tworzenie dobra krok po kroku.
Znakomicie to było widać w audytorium ECS podczas obrad o ekologii, które były nie tylko płomiennymi apelami, ale przekształciły się w piękne proste opowieści o dobrych praktykach realizowanych na poziomie parafii, szkół katolickich, ruchów i stowarzyszeń. Ożywczy był entuzjazm osób działających na tych poziomach. A towarzyszył temu akademickiej klasy wykład Marcina Majewskiego o biblijnej symbolice wody.
Ale zarazem musiało być smutno. Smutna była wrzucona mimochodem uwaga Magdaleny Kadziak, prezeski Ruchu Laudato Si’, zajmującego się szerzeniem przesłania papieskiego manifestu troski o wspólny dom, że katolicy w Polsce, jak wiadomo, nie są pierwsi do czytania encyklik. Ktoś inny opowiadał, jak po rozesłaniu do wszystkich parafii specjalnej edycji encykliki „Laudato si’” wydrukowanej na papierze ekologicznym, zdarzały się komentarze, że papier jest dobry, bo świetnie się pali…
Smutna była opowieść jednego z pionierów katolickiej ekologii w Polsce, o. Stanisława Jaromiego OFMConv. Z rozrzewnieniem wspominając początki Ruchu Ekologicznego św. Franciszka (powstał on w 1981 r. we franciszkańskim seminarium duchownym wkrótce po tym, jak Jan Paweł II ogłosił Biedaczynę z Asyżu patronem ekologów), zasłużony duchowny musiał dodać: „Dziś raczej nie byłoby to możliwe”.
Dlaczego? Symboliczną odpowiedzią był fakt, że w tej części obrad specjalne przesłanie do uczestników wygłosił biskup rzymskokatolicki, tyle że z Anglii, a nie z Polski: bp John Arnold z diecezji Salford, kierujący komisją ds. środowiska w Konferencji Biskupów Anglii i Walii. W polskim episkopacie takiej komisji po prostu nie ma.
W niedzielę, w dniu poświęconym duchowości, również można było poznać kongresowiczów od zaskakującej strony. Na porannej Mszy okazało się, że – bez żadnej próby – ludzie ci, zebrani z całego kraju, potrafią pięknie i gromko wspólnie modlitewnie śpiewać. A podczas obrad było miejsce i na głęboko zakorzenioną w Tradycji analizę duchowości chrześcijańskiej (Krzysztof Leśniewski), i na porywający opis mapy religijności neurotycznej (Angelika Szelągowska-Mironiuk). I znowu: w dyskusji wyraźnie zauważalne było, że nie chodzi o piętnowanie aberracji religijnych u innych, lecz o unikanie ich u siebie.
Temu służyły także wystąpienia gości zagranicznych. Dla mnie szczególne znaczenie miała analiza przedstawiona przez Véronique Lecaros z Peru, autorkę przekrojowego opracowania analizującego przyczyny i konsekwencje wykorzystywania seksualnego w Kościołach Ameryki Łacińskiej. Teologiczne źródła nadużyć, jakie wskazywała profesorka uniwersytetu katolickiego z Limy, nie były zaskoczeniem: sakralizacja kapłaństwa, klerykalizm, wypaczone rozumienie posłuszeństwa. Było to jednak potwierdzenie uniwersalnego znaczenia tych czynników, które wielokrotnie opisywaliśmy także na tych łamach.
Pragnę więc gorąco podziękować organizatorom Forum „Obecni w Kościele” za możliwość aktywnego udziału w doświadczeniu oddolnego budowania wspólnoty Kościoła. Skoro Bóg jest relacją (wewnątrz Trójcy) i wiara jest relacją między człowiekiem a Bogiem, to również Kościół powinien opierać się na relacjach (warto przypomnieć, że „Kościół, czyli relacje” to religijny temat wiosennego numeru kwartalnika „Więź”). Niech się to doświadczenie rozprzestrzenia.
A braci biskupów (wiem, że niektórzy z Was tu zaglądają, choć się do tego nie przyznają) zachęcam do większej otwartości na osoby z Kongresu Katoliczek i Katolików. Owszem, nazwa tej inicjatywy nie jest trafna (pod tym względem zdania nie zmieniam), bo ideowa różnorodność uczestników jest niewielka, więc trudno nazywać zgromadzonych aż „kongresem”.
To jednak nie powód, by doświadczali oni od hierarchów odpychania. Łatwo przecież mogą to uznać za wypychanie z Kościoła. A bez tych ludzi Kościół nasz byłby zdecydowanie uboższy.
„Nie potrzebujemy Kościoła siedzącego i defetystycznego, ale Kościoła, który podejmuje wołanie świata. Chcę to powiedzieć, choć być może niektórzy będą zgorszeni: Kościoła, który brudzi sobie ręce, aby służyć Panu” – powiedział papież Franciszek w ostatnią niedzielę podczas Mszy na zakończenie Synodu o synodalności (zob. Nie potrzebujemy Kościoła siedzącego i defetystycznego). Gdańskie obrady, toczące się w tym samym czasie, były dla mnie właśnie pozytywnym przykładem tej wizji, o której mówił Franciszek.
Ma zastosowanie do Polski również ta papieska przestroga: „Siedzący Kościół, który niemal nie zdając sobie z tego sprawy, wycofuje się z życia i ogranicza się do marginesu rzeczywistości, jest Kościołem, któremu grozi trwanie w ślepocie i pogrążenie się w swoim niedomaganiu. A jeśli będziemy trwali w naszej ślepocie, nadal nie będziemy dostrzegać naszych pilnych potrzeb duszpasterskich i wielu problemów świata, w którym żyjemy”.
Przeczytaj także: Bóg mówi przez kryzysy. Pytania na długą „wielką sobotę” Kościoła