Ile ludowych historii skrywają nasze stare studnie, strychy i piwnice? Pytajmy, dopóki na polach ostał się kamień na kamieniu.
Edytorial do wydania tygodnika „Więź co Tydzień” z 8 lutego 2024:
W czasie studiów toczyłem zacięte spory światopoglądowe z kolegą, z którym różniły mnie nie tylko ulubione lektury – Mounierowi nie po drodze wszak było z Friedmanem – ale również różne historie rodzinne. Gdy on po raz kolejny odmalowywał mi idyllę rodzinnego dworku, w którym chłopki z wdzięczności dla swojej pani układały dziękczynne piosenki, ja opowiadałem o prababci, która od „dworskiego” obrywała biczykiem po łapach za zerwanie jeżyn w pańskim lesie.
To, co często nazywamy „zwrotem ludowym” w polskiej historiografii i kulturze popularnej, a może nawet bardziej to, jak owo zjawisko interpretujemy, przypomina mi dziś wiele z tamtych studenckich kłótni. I ja, i mój kolega wierzyliśmy święcie w prawdziwość opowieści przekazanych nam przez bliskich i z niedowierzaniem przyjmowaliśmy wyolbrzymioną, jak się nam wtedy wydawało, historię rozmówcy. Teraz wiem już doskonale, że obie nasze narracje były prawdziwe i nasze własne – a przy okazji tak samo szczątkowe, anegdotyczne i zniekształcone w procesie budowy osobistych mitów.
Dziś łatwo dyskredytować „Kosa” Maślony, „1670” Rużyłły czy „Chłopki” Kuciel-Frydryszak jako konsekwencję cyklicznie wylewającej nad Wisłą naiwnej chłopomanii, czy też demaskować płacz nad wewnętrznym „wyimaginowanym chłopem” i rzekome przekreślenie dziedzictwa szlacheckiego. Trudno mi sobie jednak wyobrazić, by odbiorcom tych dzieł miało towarzyszyć autentyczne i bezkrytyczne odurzenie klasą ludową czy też narracyjne „wywrócenie stolika”. Żyjemy na to za późno i siedzimy przy zbyt wielu stolikach.
W naszych opowieściach o panach i ludzie jak słoje narosły na siebie kolejne przewroty, w których na przemian zachwycaliśmy się metafizyczną konstrukcją Soplicowa, oburzaliśmy na próżność Nawłoci, powtarzaliśmy za Michałem Kanią „siedli chłopu na szyję i krzyczą: ojczyzna”, a za Pankracym wołaliśmy w trwodze „Galilaee, vicisti!” w obliczu rewolucyjnej apokalipsy. Niewiele jest trwalszych motywów w polskiej wyobraźni niż zimna (a niekiedy gorąca) wojna chaty z pałacem.
Choć nasze własne historie ludowe obfitują w mniej dramatycznych wydarzeń, to atmosfera trwającego zwrotu sprzyja, byśmy je sobie na nowo opowiedzieli. Jak robić to w zgodzie ze źródłami i badawczym warsztatem? To pytanie dla historyków, na które odpowiedzi wśród ekspertów szukał niedawno Grzegorz Pac. Nie każdy ma jednak ambicje być historykiem dziejów wielkiej i zróżnicowanej klasy społecznej.
Można też po prostu poszukać śladów naszej własnej, prywatnej historii, których kamienie węgielne rozsiane są po polach i na miedzach. Tak właśnie zrobił Antoni Sułek, śledząc niezwykłe koleje losów swoich chłopskich przodków, w których echem odbiły się dzieje całego narodu i kontynentu z ostatnich czterech wieków. Ile takich ludowych historii skrywają nasze własne stare studnie, strychy i piwnice? Pytajmy, dopóki na polach ostał się kamień na kamieniu.
Przeczytaj też: Chłopscy podburzyciele