Podejście papieża pozwala uniknąć dwóch skrajności: fundamentalizmu doktrynalnego, który chce czytać teksty Magisterium Kościoła, jakby nie było historii, kultury i kontekstów, oraz fundamentalizmu teraźniejszości, który chce rozstrzygać współczesne dylematy, jakby nie było historii.
Dla tożsamości Kościoła katolickiego istotna jest Tradycja, często utożsamiana z Magisterium Kościoła. Jako synonim tych dwóch pojęć zwykle bywa używane słowo „doktryna”. Na Magisterium (doktrynę) składają się orzeczenia dogmatyczne ogłaszane przez Kościół w ciągu dwóch tysięcy lat. Napięcia i spory w Kościele katolickim są opisywane w odniesieniu do doktryny uznawanej za twardy punkt oparcia. A zatem tendencje liberalne albo postępowe są przeciwstawiane rygorystycznym i konserwatywnym. Te drugie utożsamiane są z wiernym trzymaniem się doktryny, a pierwsze – ze swobodniejszym podejściem do niej.
Papież Franciszek też bywa lokowany wewnątrz tych przeciwstawień. Zwłaszcza jego przeciwnicy w sporach wewnątrzkościelnych oskarżają go o sprzeniewierzanie się doktrynie. Z drugiej strony zwolennicy reform w Kościele bywają zdumieni i rozczarowani jego przywiązaniem do Tradycji. Dlatego wydaje się ważne opisanie, jak papież rozumie Tradycję Kościoła.
Misja Kościoła jest inna niż misja muzeum. Muzeum pieczołowicie przechowuje zabytki przeszłości. Kościół żyje dzisiaj
Tradycja jako pamięć
Najważniejsze w tym przedstawieniu papieskiego rozumienia Tradycji wydaje się słowo „pamięć”. Pamięć zajmuje istotne miejsce w całej teologii Franciszka. Jednak aby sensownie o tym pisać, najpierw trzeba wyrwać się z okowów pewnej metafory, która zdominowała nasze myślenie o pamięci. Chodzi o metaforę twardego dysku.
Otóż pamięć ludzka nie jest niedoskonałym twardym dyskiem. Ma ona zupełnie inną wewnętrzną strukturę. Wierność pamięci nie jest precyzją zapisu informacji. Zarówno zapominanie, jak i pamiętanie w istocie współtworzą to, co nazywamy pamięcią. Przepracowywanie, przetwarzanie treści są zatem samym życiem pamięci, a nie jej niedoskonałością.
Zapamiętana przeszłość żyje na swój sposób, w swojej czasowości, będąc zarazem przechowaniem przeszłości i żywą, teraźniejszą jej obecnością. Nawet teksty nauczone „na pamięć”, gdy są recytowane, za każdym razem brzmią inaczej. A myśli, idee żyją w pamięci, tzn. rozwijają się, dzięki czemu możliwe staje się odkrywanie coraz to nowych treści w nich zawartych. Owe myśli i idee dojrzewają, ale też zanikają. W tej samej pamięci żyją również zapachy i inne wrażenia zmysłowe. Nic dziwnego, że pamięć uznawana jest za niezbędną podstawę tożsamości.
O pamięci pisali najwięksi: Platon, Arystoteles, Augustyn. W końcu dwudziestego w wieku swoje monumentalne dzieło „Pamięć, historia, zapomnienie” wydał Paul Ricoeur. W tym dziele przepracował nowożytne pojęcie „pamięci zbiorowej”. Franciszek zna te dzieła, a w każdym razie zna myśli o pamięci w nich zawarte.
Pamięć zbiorowa Kościoła
Treści doktrynalne na pewno współtworzą pamięć Kościoła, ale dla Franciszka są tylko częścią niepodzielnej pamięci – Tradycji. Są istotne, ale serce Tradycji – tego, co się przekazuje w Kościele – znajduje się poza tymi treściami. Do serca Tradycji – żywej pamięci Kościoła – należy liturgia.
W Lumen fidei Franciszek pisze: „Do przekazania treści czysto doktrynalnej, pewnej idei, być może wystarczyłaby książka albo powtarzanie ustnego przesłania. Lecz tym, co przekazuje się w Kościele, tym, co przekazuje się w jego żywej Tradycji, jest nowe światło, rodzące się ze spotkania z Bogiem żywym, światło, które sięga centrum osoby, jej serca, angażując jej umysł, jej wolę oraz jej życie uczuciowe, otwierając ją na żywe relacje w komunii z Bogiem i innymi ludźmi” (LF 40).
Kościół jest wspólnotą, społecznością, a Tradycja to pamięć zbiorowa Kościoła. Jednak analogia do pamięci zbiorowej tworzącej np. tożsamość narodu wydaje się tu niepełna. Albowiem wewnętrzna struktura Kościoła wygląda z pewnością inaczej niż struktura narodu. Korzeniem wspólnoty Kościoła, „jedynego podmiotu pamięci” (LF 38), jest wiara w Boga objawionego w Jezusie, a nie więzy krwi, języka, kultury, historii.
Sądzę, że najlepiej ujmuje Franciszkową koncepcję Tradycji jako pamięci Kościoła słowo „anamneza” albo „pamiątka”. Tego słowa użył Łukasz, zapisując polecenie Jezusa „To czyńcie na moją pamiątkę” (Łk 22,19). Użył go też dwukrotnie Paweł, pisząc o Ostatniej Wieczerzy (1 Kor, 11,24–25). To wyrażenie i pokrewne mu słowa często pojawiają się w greckim tłumaczeniu Starego Testamentu, co nie dziwi, bo pamięć jest fundamentem więzi ludu wybranego z Bogiem: Izrael jest wzywany do pamięci o Bogu, czyli o jego dziełach, obietnicach i przykazaniach. Tego samego słowa użył Platon i koncepcja anamnezy jako podstawy sokratejskiej majeutyki (wspólnego docierania do prawdy) jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych koncepcji platońskich.
A zatem nakaz Jezusa – zapisany przez Łukasza i Pawła jako wezwanie do anamnezy – łączy w sobie tradycję biblijną i grecką, starotestamentalne wezwanie do pamięci o Bogu oraz głębszą od zwykłych wspomnień o wydarzeniach, sięgającą poza historię pamięć, o jakiej pisał Platon. Dopiero zestawienie treści biblijnych, słów Jezusa zapisanych w Nowym Testamencie, ich interpretacji przez Ojców Kościoła oraz greckiej myśli Platona oddaje bogactwo i żywość pamięci – anamnezy. I wtedy też można mówić o Tradycji Kościoła jako o anamnezie.
Kościół to nie muzeum
Tak właśnie widzi to Franciszek: dla niego doktryna jest tylko cząstką Tradycji, anamnezy. Takie umiejscowienie doktryny, jej wpisanie w większą całość, poddanie jej światłu, które nie mieści się w słowach ani w ideach sprawia, że Franciszek wymyka się ze starcia dwóch fundamentalizmów.
Pierwszy z nich to fundamentalizm doktrynalny, który chce czytać teksty Magisterium Kościoła, jakby nie było historii, kultury, kontekstów; a przede wszystkim jakby w samej literze doktryny zawarta była Prawda. Drugi to fundamentalizm teraźniejszości, który chce rozstrzygać współczesne dylematy, jakby nie było historii albo jakby historia była tylko serią omyłek – błędów, które trzeba porzucić i o nich zapomnieć. Tymczasem Franciszek podkreśla, że przecież to „Magisterium zapewnia kontakt z pierwotnym źródłem, daje więc pewność, że czerpie się ze Słowa Chrystusa w jego pełni.”
Kościół żyje dzisiaj, w chwili obecnej, w teraźniejszości. Franciszek raz po raz przypomina, że Kościół to nie muzeum pieczołowicie przechowujące zabytki przeszłości. Misja Kościoła jest inna niż misja muzeum. Kościół dzisiaj wciąż czyta Pismo, słucha słów Jezusa i na nowo od Jezusa uczy się, jak żyć Ewangelią i ją głosić. Dzisiaj też sprawuje liturgię. A Tradycja jest niczym innym jak tożsamością Kościoła w czasie: pamięcią, dzięki której zachowuje on żywą więź z Jezusem, pamięta Jego życie, śmierć, zmartwychwstanie.
Dzięki Tradycji możemy jako Kościół szukać rozwiązań naszych dzisiejszych dylematów. Taka droga wydaje się trudniejsza, bardziej mozolna od wsłuchiwania się wyłącznie w teraźniejszość. Jednak Franciszek jest przekonany, że gdybyśmy zrezygnowali w Kościele z naszej Tradycji, stracilibyśmy tożsamość, czyli zdolność do wiarygodnego głoszenia Ewangelii. W swoich reakcjach na niemiecką Drogę synodalną Franciszek kieruje się właśnie takim anamnetycznym rozumieniem Tradycji.
Żywa pamięć, a nie inscenizacja rekonstrukcyjna
Owo rozumienie Tradycji skłania też Franciszka do stanowczej reakcji na pewien typ mentalności w Kościele, za którą to reakcję piętnują go z kolei tradycjonaliści. Chodzi oczywiście o liturgię. Żywa pamięć współtworzy tożsamość: nie jest wracaniem do przeszłości, nostalgicznym wspominaniem, ale samym życiem; jest teraźniejszością. Wobec tego liturgia Kościoła – niejako esencja jego anamnetycznej pamięci – to liturgia sprawowana dzisiaj, według aktualnie obowiązujących ksiąg liturgicznych. To życie Kościoła, a nie inscenizacja rekonstrukcyjna.
Stanowczość Franciszka w tej kwestii ukazuje, jaką wagę przykłada on do liturgii jako życia i tożsamości Kościoła. Manifestacyjne odrzucanie dzisiejszej liturgii to odrzucanie drogi, jaką Kościół wytyczył na II Soborze Watykańskim. W ten sposób odrzucenie to staje się niekiedy deklaracją realnej schizmy, a teologiczny fundament tej postawy stanowi rozumienie Tradycji jako niezmiennego trwania w pewnym punkcie przeszłości, czyli swoista odmiana fundamentalizmu doktrynalnego.
Przy czym trzeba wyraźnie tu jeszcze zaznaczyć, że we Franciszkowym dokumencie Traditionis custodes znaleźć można wyraz szacunku dla katolików, dla których udział w Mszy trydenckiej stanowi żywą potrzebę religijną, ich własny sposób udziału w liturgii. Papież natomiast bardziej jednoznacznie poddaje celebracje w starym rycie władzy biskupiej i papieskiej – właśnie dlatego, aby nie stawały się one manifestacjami sprzeciwu wobec soboru i zarodkami rozrywania jedności kościelnej. Anamneza Tradycji nie może skutkować podziałem w Kościele.
Przeczytaj także: Franciszek za Mahlerem: Tradycja jest gwarancją przyszłości, a nie stróżem popiołów
Za Gustavem Thibonem.
Tradycja. Wiatyk, czy brzemię? Co odnawiamy, a co machinalnie powtarzamy?
Istnieje obecnie bałagan w obyczajach, moralności, metafizyce … i co nam pozostawia, czy tylko wybór między nicością = pustką a Absolutem?
Mamy też psychologiczną i socjologiczną otoczkę religii. Nigdy nie było i nie będzie inaczej. Żyjemy na ziemi w ciałach, a duchowość niejedno ma imię.
Globalizacja na przykład.
Ale co z tego zostanie, kiedy nadejdzie śmierć, kiedy zerwiemy więzy Platońskiej jaskini? Może to jest pytanie, które warto sobie zadać.
Ważne, by tego co ziemskie nie rzutować na rzeczywistość nieba.
Bardzo polecam „Płodne złudzenie”.
To proroczy zapis postchrześcijaństwa, który powstawał m.in. w latach 40 XX wieku. 😉
Camus, Sartre, ciekawe czy znali Thibona.
Za to Thibon i Weil to ciekawe połączenie.
https://wiez.pl/2019/09/05/szukajac-jezyka-wolnosci-simone-weil-o-spisku-przeciwko-chrzescijanstwu/
Nowa książka Thibona w miarę ;): Diagnozy. Esej o fizjologii społecznej
ZNAK.
Tak , Kościół to nie muzeum, tylko- latarnia morska. A latarnia, która zmienia swoje położenie jest guzik warta. Ma stać tam gdzie jest i ludziom, błąkającym się po szerokim świecie w poszukiwaniu tego, co jest bardzo blisko, pokazywać drogę do domu. Żeby mogli wrócić… i mieli do czego wracać.
Uganianie się za nowinkami spełnianiu tej funkcji nie służy.
W dobie nawigacji satelitarnej to niezbyt fortunne porównanie 😉 Latarnie są coraz częściej, podobnie zresztą jak kościoły, już tylko atrakcją turystyczną. Nie mówiąc o tym, że w większości są zautomatyzowane i bezzałogowe, a latarnicy pojawiają się ostatnio głównie w filmowych horrorach 🙂
Janio,
Gratulacje. Dobre zastępstwo za Karola. 🙂
Mały John, Ciekawe co pan zrobi, jak mu ta satelitarna „amerykańska” technika wysiądzie?
Laokon, jak wysiądzie technika, to latarnia też nie pomoże, bo od dawna do niczego już nie służy. Latarnie morskie zostały zastąpione radiolatarniami. I jest to bardzo dobry obraz dla miłośników „tradycji”, co nadal chcieliby palić ogień na szczycie wieży, którzy naprawdę i szczerze myślą, że jest to komuś potrzebne, podczas gdy cała ta aktywność sprowadza się do zabawy w grupę rekonstrukcyjną.
Widzę, że się na tym znasz jak na wszystkim.
Na świecie jest 7368 Latarni morskich , które ciągle funkcjonują
– 4219 w Europie
– 2312 w Ameryce
– 1937 – w Australi, Azji,Afryce
– 3292 latarni, których się nie używa z powodu różnych uszkodzeń
w sumie 7368 + 3292= 10660.
A co jest w nich w środku? Dalej zapala się ogień, czy zastąpiono to nowinkami?
Wojtek, Nie o nowinki w formie przekazywania informacji tu chodzi (Kościół tez korzysta z internetu , telewizji czy radia), tylko o treść przekazu.
Bez stałych punktów odniesienia punkty orientacyjne stają się punktami dezorientacji .
Osobiście bardzo lubię ten mit „stałości” doktryny Kościoła. Mógłbyś w takim razie wymienić jakiś „stały” element nauczania, którego nie zmieniono? Mówię o wymiarze praktycznym, nie o literalnym zapisie. Może skupię się na tej nauce, do której tak uwielbiają się odnosić zwolennicy Tradycji. Czy więc stałość nauczania znajdę w nauczaniu o stosunku Kościoła do choćby potencjalnej możliwości zbawienia tych, co nie należą do Kościoła Katolickiego? A może stałość będzie w stanowisku, jakie Kościół zajął wobec indywidualnej wolności ludzkiej? A może niezmiennie, niczym latarnia morska Kościół naucza o rozdziale państwa i Kościoła? Albo o posłuszeństwu władzy państwowej, czy swobody odprawiania nabożeństw przez innowierców? Chcesz mi powiedzieć, że w ciągu ostatnich ledwo stu lat Kościół każdej z tych spraw nie odwrócił o 180 stopni? Stawiamy te latarnie morskie na głowie, czy jak?
Wojtek. Żadne fundamentalne elementy nauki Kościoła nie zmieniły się. To o czym piszesz to kwestie polityczne i społeczne , z punktu widzenia wiary – drugoplanowe.
Oczywiście, że fundamentalne elementy nauki Kościoła uległy zmianie. Ostatnio przecież nawet dogmaty pozmieniano.
Jesteś w stanie podać mi jakiś „pierwszoplanowy” element nauczania Kościoła, który nie uległ zmianie? Tylko od razu mówię, interesuje mnie nauka KOŚCIOŁA, bo jak chcesz mi podawać za przykład, że jest jeden Bóg, to Kościół do tego nie jest mi potrzebny.
Odrzucenie antysemityzmu w latach 60 ubiegłego wieku, czym posłano do kosza całą wielowiekową doktrynę bogobójstwa, to było „uganianie się za nowinkami”?
Czytam u ks. Słomki: „Przy czym trzeba wyraźnie tu jeszcze zaznaczyć, że we Franciszkowym dokumencie Traditionis custodes znaleźć można wyraz szacunku dla katolików, dla których udział w Mszy trydenckiej stanowi żywą potrzebę religijną, ich własny sposób udziału w liturgii”.
Hmmm, to chyba ks. Słomka zna jakiś inny dokument. Zapis papieża ewidentnie ma na celu ograniczenie starego rytu – słusznie, czy nie to inna sprawa. Ale nazywajmy rzeczy po imieniu. W każdym razie Papieża miłośnikiem Tradycji, delikatnie mówiąc, bym nie nazwał.
Przykre, że rozbijanie jedności Kościoła papież upatruje w liturgii tradycyjnej. Za to nie przeszkadza mu belgijska liturgia błogosławieństwa par żyjących czynnie w związkach homoseksualnych (w grzechu wołającym o pomstę do Boga). Msza trdycyjna znacznie bardziej podkreśla, że liturgia sprawowana jest na cześć Boga, a nie na cześć spotkania. Długie chwile ciszy pozwalają na indywidualną adorację i wyciszenie myśli. Człowiek nabiera szacunku do kapłaństwa i do własnej wiary. Skoro SWII nie zmienił doktryny to dlaczego tak zrewolucjonizował Mszę św. Nawet w Sacrosanto Consylium, że zmiany muszą być delikatne organiczne, że ma być zachowana łacina i chorał gregoriański. Nie ma ani słowa, że ma być 5 modlitw eucharystycznych i odwrócenie kapłana tyłem do tabernakulum (tyłem do Boga). Kompletne pomieszanie sacrum i profanum.
Jest to pośrednio powiedziane w tekście. Opozycja watykańska zrobiła sobie z liturgii trydenckiej zabawkę do wyrażania politycznego sprzeciwu przeciw osobie papieża. I to do nich należy kierować pretensje, nie do Franciszka, którego działanie w tym przypadku było słuszne.
Oczywiście, że słuszne, bo przecież papież jest od tego, żeby zakazywać się modlić.
Szymon, msze trydenckie dawno przestały być modlitwą, stały się manifestacją. Znów, pretensje do tych, co zrobili z tego rytu takie narzędzie.
Wojtek, ciekawe skąd tak ogólny wniosek? Skąd możesz wiedzieć, czy ktoś się modli, czy manifestuje?
Modlić można się w różnych rytach. Dla prawdziwie modlących się zakaz sprawowania mszy w określonym rycie nie robi żadnej różnicy, bo forma jest sprawą marginalną dla modlitwy. W przeciwnym wypadku mamy do czynienia z manifestacją.
Dla Franciszka ten zakaz widocznie robi roznice, skoro go wprowadza (po co mialby zakazywac czegos, co nie robi roznicy), czyli zgodnie z twoim rozumowaniem Franciszek i popierajacy jego decyzje nie sa „modlacymi sie prawdziwie” i tylko cos manifestuja…
A więc coś pozytywnego, czyli miłość do konkretnego ryty zrównana z czymś negatywnym, czyli manifestacyjnym traktowaniem modlitwy. Czy właśnie tak chytrą argumentacją posługują się, ci co zakazują rytu?
NOWY TESTAMENT
1 List św. Jana
Musimy strzec się Antychrystów i świata
4
1 Umiłowani,
nie dowierzajcie każdemu duchowi,
ale badajcie duchy, czy są z Boga1,
gdyż wielu fałszywych proroków
pojawiło się na świecie.
2 Po tym poznajecie Ducha Bożego:
każdy duch,
który uznaje,
że Jezus Chrystus przyszedł w ciele, jest z Boga.
3 Każdy zaś duch,
który nie uznaje Jezusa, nie jest z Boga;
i to jest duch Antychrysta,
który – jak słyszeliście – nadchodzi
i już teraz przebywa na świecie.
4 Wy, dzieci,
jesteście z Boga i zwyciężyliście ich,
ponieważ większy jest Ten, który w was jest,
od tego, który jest w świecie.
5 Oni są ze świata,
dlatego mówią tak, jak [mówi] świat,
a świat ich słucha.
6 My jesteśmy z Boga.
Ten, który zna Boga, słucha nas2.
Kto nie jest z Boga, nas nie słucha.
W ten sposób poznajemy
ducha prawdy i ducha fałszu2.
Wierzący! Bądźcie pomocnikami Boga. Jezus, syn Marii, powiedział do swoich uczniów: „Kto będzie moim pomocnikiem na drodze Boga?”. Uczniowie odpowiedzieli: „My jesteśmy pomocnikami (na drodze) Boga”. I tak, część z dzieci Izraela uwierzyła, a część pozostała niewierna. Wtedy wzmocniliśmy tych, którzy uwierzyli, przeciwko ich wrogom i to oni zwyciężyli.
(Koran, 61.14)
Kościół nie jest też laboratorium.
„Jeśli mędrzec ofiaruje ci truciznę – wypij ją bez obawy,
Jeśli głupiec ofiaruje ci lek przeciw truciźnie – wyrzuć to lekarstwo.” Omar Chajjam.
Ewangelia bez Kościoła, może się wydawać się głupstwem.
A ci, co ją głoszą jak nawiedzeni szaleńcy.
Nie jest jednak rozcieńczona homeopatycznie.
Jest trudna i wygląda jakby była przeciwko człowiekowi wymyślona.
Prawdę trudną należy mówić z Miłością. I dać czas, na zrozumienie.
I tylko czasem, jak ktoś już głupio pędzi, mimo ostrzeżeń – to się woła:
Uważaj! i mocno szarpnie. Czasem. I to robi Kościół.
Tak, wiem, jestem nawiedzona i też tu nie pasuję. Karol np. za ostro o abp i bp, ja za wyraźnie.
Jakieś tam krucjaty każdy ma. Do sympatycznych dysput o duchowości mam już awersję.
Donikąd to nas prowadzi.
Ale o pedofilii i jej ukrywaniu mam wyraźne zdanie.
Nie zasłania mi to jednak nauki Jezusa. I wiarygodności świadków od wieków. Już nie.
Przerwanie kazania u dominikanów wczoraj. Zakonu kaznodziejów. Serio.
🙂 Dobry sygnał. Dla mnie też znak.
„Przerwanie kazania u dominikanów wczoraj. Zakonu kaznodziejów. Serio.
Dobry sygnał. Dla mnie też znak”
Bardzo niedobry znak. To jest brak elementarnej kultury . To jest zwykłe zakłócanie mszy. Nagonka przynosi efekty. Coraz większa wrogość.
Joanna, a napiszesz coś więcej o tym przerwanym kazaniu? O co tam poszło?
Robert,
Spróbuję.
Dzień 24 czerwca. Zatem na początku o świętym Janie trochę było w kazaniu. I o zaufaniu Bogu nawet w trudnościach. 2 minuty.
A później padły słowa : ”Ja bardzo nie lubię mówić o sobie, ale podzielę się taką historią jak mnie Bóg prowadzi”.
OK. Zaczyna się mniej więcej w stylu:
„Po studiach miałem się nauczyć pewnego języka, by w nim prowadzić wykłady. Miałem tylko pół roku, myślałem, nie dam rady.
Fatalnie pisałem klasówki, bałem się, że nic z tego nie będzie.
Później już poszło mi chyba dobrze, przygotowałem wykłady i na końcu roku studenci mówili o tym jakie to były fantastyczne wykłady. Najlepsze, jakie słyszeli. Bóg nas wzywa na głębię.
Dostałem też kiedyś redakcję i prowadzenie gazety.
Po roku było to bardzo szanowane pismo i popularne.
Następnie doktorat. Cały czas chodzę po wodzie, jak Piotr.
A później poproszono mnie o habilitację, mówili mi nie zdasz, ale zdałem jeden etap, drugiego już nie przejdziesz, mówili, ale przeszedłem”
.
Robert, … i tak dalej. Słowa płynęły, minuty mijały, kazanie zaczęło przypominać opowieść o własnej karierze naukowej.
Cudownej, dzięki łasce Boga… Święty Jan gdzieś w cieniu…
Później się trochę zmieniło.
Było też o chorym starszym bracie zakonnym i o świętej, która nosiła węgiel na trzecie piętro, i robiła to dla Jezusa. Nie, to nie było nic aż tak złego, czy oburzającego – tylko widać było, że osoba mówiąca kazanie, chyba sama nie wie kiedy przestać. I dokąd to prowadzi.
Punkty też już dawno przestały wyraźnie istnieć…
Dalej było w stylu róbmy wszystko dla Jezusa. Wszystko jest zatem łaską. I że modlitwa jest ważna i tak i 25 minuta mijała, parę osób już wyszło z kościoła… Nie wiem, czy klimat tego kazania jest do przekazania. Nie wyglądało to źle, a jednak…
I nagle ktoś zawołał: „I my bardzo się cieszymy tymi łaskami i Amen.”
Na to mówiący kazanie zakonnik powiedział: „No to już będę kończyć więc tylko powiem…”
I dalej głos z kościoła: „I Amen i nie zapomnimy tego kazania.”
Zakonnik: „no to Amen”.
@laokon – Nie porównałabym tego z Gnieznem.
Raczej większość dominikanów siedząca wokół ołtarza się uśmiechnęła na te słowa o Amen. I tyle. Nikt się nie oburzył.
Po prostu ludzie przyszli na Eucharystię. Kazanie się przeciągało…
Też myślałam, czy wyjść (nie miałam, aż tyle czasu) i w duchu sobie mówiłam, że to jest Eucharystia, że wystarczy już tej osobistej historii i zachwytu działania Boga w życiu.
…
Okej – dało mi to wydarzenie też do myślenia – jak trudno się mówi o wierze… Ktoś się może w każdej chwili przyczepić, że to nie tak, źle, za dużo i tak dalej.
@laokon, @Robert
Sami możecie teraz ocenić, czy to było przerwanie, czy zwrócenie uwagi, że wystarczy …
Cóż.
Nigdy w życiu z taką sytuacją nie miałam do czynienia. Dlatego się nią podzieliłam.
No rzeczywiście, wydarzenie epokowe 😉
Janio,
Buziaczki 🙂
Joanna, oczywiście można spojrzeć na to nawet w ten psychologiczny sposób, że ów wierny pomógł kaznodziei znaleźć koniec dla jego kazania. Też pamiętam takie kazania, których kapłan nie potrafi zakończyć i mówił bez końca, jakby miał nadzieję, że w końcu znajdzie sens, a więc i cel kazania. A czego sygnałem i znakiem było dla Ciebie to przerwanie kazania?
Robert,
Jak napiszę, że dokładnie dla mnie to była wyraźna pomoc w zakończeniu kazania, to się nie zdziwisz. Miałam tak zresztą napisać. Ciekawe dlaczego?
…
„A czego sygnałem i znakiem było dla Ciebie to przerwanie kazania?”
Czasem warto pomóc zakończyć chwalenie i złe odczytanie drogi z Bogiem. Odzywać się wyraźniej, kiedy ktoś brnie w bagno egoizmu.
Kazanie ma dać motyw do działania, nie zatrzymać na sobie mimo najpiękniejszych łask.
Dla mnie zastanowienie – jak opowiadać o Bogu.
Ot, takie. Słowo dziś o belce i drzazdze. Jak miecz obosieczny.
Można. Timszel.
Skrytykować innych i samej się zastanowić.
Robert,
Dziś dobre czytania. Mam nadzieję, że zrozumiem.
I życzę Tobie – wąskiej drogi 😉
Szeroka jest przereklamowana.
Pozdrawiam
@Joanna – dziękuję, że opisałaś to wydarzenie. Nie było to więc zwyczajne brutalne przerwanie kazania (wyrażające wrogość – na co wskazywał @laokon), a jedynie odważne zwrócenie uwagi człowiekowi, który się zagalopował.
Gdyby takie kazanie zaserwował np. klerykom w seminarium, to pewnie wycierpieliby do końca (bo co by powiedzieli przełożeni..).
A tu – dla odmiany – zdrowa ludzka reakcja wobec człowieka, któremu wydawało się, że swoim mówieniem uszczęśliwia i buduje wiernych.
Swoją drogą – ciekawe kiedy wystąpi pierwszy odważny, który w uzasadnionej sytuacji przerwie kazanie któremuś z biskupów?
To dobrze, że Robert dopytał.
Byłoby miło. Abp i bp. Akurat nie muszę przerywać. To była sytuacja, kiedy we mnie wzbierał gniew .Inni przeczekują.
Zatem – czasem komuś się uleje 🙂
Joanna Krzeczkowska – by nie mylić nicków.