Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Apostaci i Zacheusze

Ks. Andrzej Draguła. Fot. Kopoczynski.pl

W Kościele można zobaczyć wszystko: i grzech, i świętość. Grzech widać okiem nieuzbrojonym. Żeby zobaczyć świętość, trzeba by się trochę wspiąć, aby popatrzeć ponad grzeszny tłum, który może nas – jak wiadomo – zwieść.

Piotr Semka raczył mnie wspomnieć. A poczynił to następująco na łamach „Do Rzeczy”: „Opinie ks. Andrzeja Draguły czy ks. Grzegorza Kramera służą do wyraźnej sugestii: oburzanie się na [Dawida] Podsiadłę jest śmieszne, bo ten, kto to robi, chce być bardziej papieski od papieża”. Nie przypominam sobie, bym gdziekolwiek napisał, że oburzanie się na Podsiadłę jest śmieszne, ale tak, Semka ma rację, przypisując mi taką opinię: oburzanie się na Podsiadłę jest śmieszne, jak każde inne oburzanie się na człowieka. Co więcej, Semka może się oburzać na kogo chce, jest publicystą, mnie nie wolno, jestem księdzem.

W kwestii znanego wokalisty wypowiedziałem się publicznie przy okazji jego piosenki „Post”. Com napisał, napisałem. Podtrzymuję. Z perspektywy decyzji o apostazji można uznać ten utwór za artystyczną forpocztę tego, co zrobił. „Mam problem z instytucją, a nie z wiarą. Wszyscy widzimy kolejne mnożące się przypadki pedofilii, wtrącanie się w sprawy polityczne, światopoglądowe. Nie piętnuję wiary, tylko hipokryzję” – powiedział muzyk.

Nie jest tak, że całą i wyłączną winę czy odpowiedzialność za apostazję ponosi niekochająca, nieprzyjazna, grzeszna i trudna do zaakceptowania wspólnota. Z Kościoła ostatecznie trzeba chcieć odejść

ks. Andrzej Draguła

Udostępnij tekst

Ks. Jakub Bartczak, znany duchowny raper, tak skomentował tę decyzję: „Myślę, że Dawid Podsiadło przede wszystkim promuje swoją najnowszą płytę. Niektóre media i środowiska wytworzyły specyficzną modę, aby mówić źle o Kościele. Artysta przede wszystkim jest zajęty swoją twórczością i w tym wywiadzie pewnie o to mu chodziło, aby zdobyć rozgłos medialny, więc informacja o opuszczaniu Kościoła mogła mu tylko w tym pomóc. Ta okrzyczana medialnie apostazja jest raczej produktem okołokulturowym”.

Nie wiem, czy tak jest. Nie mam ku temu żadnych przesłanek. Zresztą sama kwestia związku między twórczością artystyczną a jej autorem pozostaje skomplikowana i nie da się przyjąć ani teorii, że autor jest cały w swym dziele, ani też, że dzieło jest poza autorem i wcale nie musi wyrażać jego prawdziwych stanów, przekonań, uczuć. Myślę, że trzeba przyjąć czyjąś deklarację, odnosząc się do jej treści, a nie imputować komuś niepewne intencje.

W interpretacji czyjejś apostazji można by przyjąć dwie skrajne postawy. Pierwsza, która całą winę składa na wspólnotę, od której ktoś odchodzi. Bo to zła wspólnota była i już nie dało się w niej wytrzymać. Druga natomiast koncentruje się na samym apostacie jako tym, który ponosi całą odpowiedzialność za swoją decyzję.

Powiedzmy sobie szczerze: w analogicznej sytuacji w Kościele są tysiące albo może i miliony ludzi. Ale tej wspólnoty te tysiące czy miliony nie opuszczają. Dlaczego? Nie da się zanegować tezy, że przyczyn apostazji można i należy szukać w gorszących przykładach, których we wspólnocie Kościoła aż nadto. To jest właśnie zgorszenie, czyli czynienie kogoś gorszym poprzez zło, które ktoś czyni. Jeśli uznać apostazję za grzech, to trzeba by powiedzieć, że w ten sposób wspólnota przyczynia się do tego grzechu. Myślę jednak, że to jest raczej kontekst, katalizator, tło dla większości apostazji. Powtórzę raz jeszcze: wielu w tym kontekście żyje i apostazji się nie dopuszcza.

Podobno okazja czyni złodzieja. Owszem, ale nie znaczy to, że ta sama okazja uczyni złodziejami wszystkich, którzy wspomnianej okazji dostąpią. Przekonuje mnie koncepcja polskiego psychologa Tomasza Tomaszewskiego określana przez niego jako „człowiek w sytuacji”. Otóż Tomaszewski uważał, że do konkretnej sytuacji można podejść dwojako: można się jej poddać, ulec, ale można też na nią zareagować, aby ją zmienić. Tomaszewski mówił też, że dopiero w sytuacji człowiek się sprawdza. Okazuje się bowiem, że nawet osoby, które były powszechnie uważane za tchórzliwe, w określonej sytuacji mogą się zachować jak herosi.

I tutaj dochodzimy do tej drugiego aspektu apostazji. Nie jest tak, że całą i wyłączną winę czy odpowiedzialność za apostazję ponosi ta niekochająca, nieprzyjazna, grzeszna i trudna do zaakceptowania wspólnota. Decyzje apostatów nie są wyłącznie skutkiem wewnątrzkościelnych procesów. To nie jest determinizm. Z Kościoła ostatecznie trzeba chcieć odejść. Karczma go nie zepsuje, Kościół go nie naprawi, jeśli sam nie będzie chciał. Taka mądrość ludowa.

W kwestii apostazji wypowiedziałem się na Facebooku przy okazji niedzielnej Ewangelii o Zacheuszu. Pisałem wówczas: „W pociągu myślę już o niedzielnej Ewangelii. Jej bohaterem jest tłum i celnik Zacheusz. Mógł stanąć z boku i ponarzekać, że mu tłum Pana Jezusa zasłania. Że nic przez niego nie widzi, a chciałby. Przecież to nie jego wina, że on mały, to wina tłumu, że jest tłumny. Ale nie. Nie skupił się na własnym nieszczęściu, ułomności, kiepskim położeniu życiowym. Wlazł na drzewo. Wspiął się ponad tłum. Zobaczył Jezusa, a Jezus jego. Przeszkadza ci tłum, poszukaj sykomory. Jeśli chcesz zobaczyć, zobaczysz”.

W Kościele można zobaczyć wszystko: i grzech, i świętość. Grzech widać okiem nieuzbrojonym. Żeby zobaczyć świętość, trzeba by się trochę wspiąć, aby popatrzeć ponad grzeszny tłum, który może nas – jak wiadomo – zwieść.

Eugenio Montale w wierszu „Jak Zacheusz” przyznaje: „Niestety, nie umiem piąć się i nawet / wspinając się na czubki palców nigdy go nie widziałem”. Tak to brzmi w tłumaczeniu Anny Kamieńskiej. W oryginale jest nieco inaczej: „non sono un rampicante”, „nie jestem wspinaczem”.

Wesprzyj Więź

Czyli co: jakiego mnie, Panie Boże stworzyłeś, takiego mnie masz? Wiem coś o tym, nie wspinam się po górach, nie nurkuję, nie umiem pływać, rzecz powszechnie wiadoma. Tego wszystkiego trzeba chcieć się nauczyć. Trzeba tego pragnąć. Niestety, trudno mi się oprzeć myśli, że niejedna apostazja jest świadectwem duchowego lenistwa, acedii, braku elementarnego wysiłku, próby wspięcia się na sykomorę. Jednak decyzja o niej podjęta w kontekście grzechów Kościoła brzmi lepiej. I – co najważniejsze – uwalnia od własnej winy.

Nie, nie oburzam się ani na Podsiadłę, ani na nikogo innego. Nigdy nie nauczyłem się pływać, woda mi się zawsze wydawała a to za mokra, a to za słona, a to za zimna, a to za brudna. Bo ona złą wodą była.

Przeczytaj też: Miłość Boga potęguje się tam, gdzie człowiek opuszcza ojcowski dom

Podziel się

7
6
Wiadomość

@Autor
„W interpretacji czyjejś apostazji można by przyjąć dwie skrajne postawy. Pierwsza, która całą winę składa na wspólnotę, od której ktoś odchodzi. Bo to zła wspólnota była i już nie dało się w niej wytrzymać. Druga natomiast koncentruje się na samym apostacie jako tym, który ponosi całą odpowiedzialność za swoją decyzję.”

Moim zdaniem nie dwie postawy a 3 postawy. O trzeciej po prostu ksiądz nie wspomniał.

– „Pierwsza, która całą winę składa na wspólnotę, od której ktoś odchodzi”
– „Druga natomiast koncentruje się na samym apostacie jako tym, który ponosi całą odpowiedzialność za swoją decyzję.”

– Trzecia natomiast koncentruje się na samej hierarchii oraz duchownych, którzy ponoszą całą odpowiedzialność za decyzje apostatów.

Nie znam nikogo kto by twierdził, że odchodzi przez wspólnotę. Zna ksiądz takie przypadki ?
Jakie byłyby argumenty ? że wspólnota jest obłudna ? nie reaguje odpowiednio na zło w KK ? Czy inne ?
Problem tylko w tym, że ta rzekoma wspólnota jeśli chodzi o wszystkich wiernych nic nie ma do gadania a protestować i wysyłać listy może sobie na przysłowiowy Berdyczów.

Ja też jestem jedną nogą poza KK ale czy miałbym obarczać winą całą wspólnotę za to całe zło, które wy jako hierarchia oraz duchowni ignorowaliście dziesiątki lat ?
Zrzucanie winy w tym przypadku na wspólnotę jako całość jest moim zdaniem nie na miejscu.

„Nie jest tak, że całą i wyłączną winę czy odpowiedzialność za apostazję ponosi ta niekochająca, nieprzyjazna, grzeszna i trudna do zaakceptowania wspólnota. Decyzje apostatów nie są wyłącznie skutkiem wewnątrzkościelnych procesów. To nie jest determinizm. Z Kościoła ostatecznie trzeba chcieć odejść. ”

No jasne, że nie jest tak, „że całą i wyłączną winę czy odpowiedzialność za apostazję ponosi ta niekochająca, nieprzyjazna, grzeszna i trudna do zaakceptowania wspólnota” bo całą (prawie całą, bo jednak apostata też swoją decyzję ostatecznie sam podejmuje i rozważa) winę czy odpowiedzialność za apostazje ponosi hierarchia KK.

To oni trzymają (a raczej trzymali) klucz do zatrzymania ludzi (szczególnie młodych) w KK. Teraz wszystko posypie się jak domek z kart.
Druga Irlandia rzeczywiście tu będzie ale nie w takim sensie jak nam obiecano kilkadziesiąt lat temu.

Jerzy, trafnie o zgorszeniu.
Może warto posłuchać apostatów. To nie jest łatwa decyzja. Coś o tym wiem…

Zgorszenie i pozbawienie ludzi relacji z Bogiem.
Wiarę w obietnice Boga czasem się gubi w Kościele, gdy zawodzą przewodnicy…

I jest to jednak odpowiedzialność abp i bp. Oni mają władzę. Realny wpływ.

„Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie;
a komu wiele zlecono, tym więcej od niego żądać będą.”

I taka moja nadzieja wobec tych, co zostawiają Kościół.
Robotnicy ostatniej godziny dostaną tyle samo… Bo On jest dobry.

A apostazja piosenkarza szczerze mało mnie interesuje.

Mam wrażenie, że wspomniał o niej niejako przy okazji. Dziennikarze pytali to odpowiedział. To nie była nie wiadomo jaka deklaracja.
Zrobił się szum wokół jednej piosenki jakby to jakieś objawienie było. Nic w tej piosence nie ma nowego ani nic takiego o czym ludzie dokoła sami nie wiedzą.

Widzieć w tym chęć zrobienia sobie większej popularności ? To jest śmieszne.

Co do sytuacji o której mówi Tomaszewski, po części prawda, po części teoria. Nieustannie trwa opowieść, podawana przede wszystkim przez znanych i zaangażowanych duchownych, że nie można być biernym wobec sytuacji zła. Słusznie bez dwóch zdań. Jeżeli chodzi o zło w Kościele, oczywiście też. W praktyce wygląda to na kopanie się z koniem. Wielu apostatów opowiada o tym, że próbowali reagować jeszcze przed aktem apostazji, ale to było przysłowiowe walenie grochem o ścianę. Różni ludzie, zakładam ludzie dobrej woli, mają różną wytrzymałość i siłę na owo kopanie się z koniem, to zresztą może zakończyć się ranami. Przez kilkadziesiąt lat, jak sądzę, dzielnie z tym koniem się kopałem. Widocznie nie jestem kandydatem na świętego, bo wreszcie się zmęczyłem. Mimo to, próbowałbym dalej, bo i wiedza i doświadczenie większe, ale teraz oczekuję współpracy i szacunku, ale proszę darować pompatyczność – „Jedźmy, nikt nie woła”. Czy dziś można coś zrobić, aby to zmienić? Nie wiem, ale przypominają mi się słowa Brunona Jasieńskiego:” Szarych zjadaczy chleba bić w mordę, jak nie da się ich w aniołów przerobić” (cytat z pamięci). Mam nadzieję, że nikt nie wpadnie na pomysł, aby przypisać mi dosłowne rozumienie tego cytatu. Na zakończenie – dopóki nie będzie w Kościele profesjonalnych kanałów komunikacji na linii duchowieństwo (różnych szczebli) – świeccy, będziemy my jako Kościół zaskakiwani(?) kolejnymi, nieraz głośnymi aktami apostazji. Dziś ten „dialog” jest mieszaniną kpiny, lekceważenia i widzimisię wielu duchownych, choć niewątpliwie byłoby niesprawiedliwością mówić tak o wszystkich.

@ Rafał Krysztofczyk
W sprawie komunikacji i prób wyjścia kościoła do tzw. ludu.
W kościele organizuje się debaty świeckich, nazywane z rozmachem fora, które z założenia mają pełnić rolę szerokich spotkań świeckich. Realizacja przebiega zwykle według podobnego schematu, na czoło forum świeckiego zwykle wysuwa się biskupa [ klerykalizm?], księdza, gdzieś w kolejnym rzędzie znajdzie się także zakonnica. Czy naprawdę forum świeckich zawsze musi być zdominowane przez ten sektor kościoła? Druga sprawa, przewiduje się forum, rozumiem szerokie spotkanie świeckich, tymczasem dostajemy program, który sugeruje, że jest to spotkanie znajomych, ” bezpiecznych” tj. swoich ludzi, aspirujących do bycia w mediach. Wybór prelegentów nie jest związany z merytorycznym, profesjonalnym przygotowaniem, przez który rozumiem wiedzę i doświadczenie zawodowe [ nie powołaniowe]. W rezultacie forum świeckich staje się przedstawieniem:zakonnicy od „kobiecości” [wąska specjalizacja, nie trzeba wiedzy, wystarczą emocje, zawsze ta sama, do znudzenia mówi o tym samym], która przyciągnęła swoje koleżanki, a jakże zawsze te same, rodzina pokazowa na „etacie w kościele”, jak zawsze ta sama, z tym samym nawróceniem [ 100 dubli na ten temat nagranych w Internecie], objawieniem, kryzysem i telenowelą, wizerunkowo wzmocniona obrazem dzieci, albo nie…, to się jeszcze ukaże. I to jest forum świeckich?
Czy naprawdę kościół jest tak biedny? Czy naprawdę zakony żeńskie mogą być reprezentowane tylko w ten sposób? Czy naprawdę chcą, aby mówić w ten sposób o ich powołaniu i życiu? Czy takie są problemy Sióstr? Czy naprawdę nasze rodziny są tak bezbarwne, że musimy polegać na wyreżyserowanym obrazie rodziny? Czy naprawdę nie mamy autentycznych związków i przeżyć rodzinnych i głębokiego doświadczenia bliskości? Czy naprawdę, w kościele w Polsce, nie ma grup, organizacji, które powinny się spotkać? I próbować ze sobą rozmawiać? A na koniec zadam pytanie, komu potrzebne jest to forum, organizatorom do podniesienia i utrzymania swojej obecności w mediach? I skąd ta nazwa, forum? Czy tylko w nawiązaniu do audytorium, którego zadaniem jest wysłuchać i obejrzeć wyreżyserowane przedstawienie kościoła w Polsce? I na znak zainteresowania stworzyć okazję do zadawania pytań? Czy naprawdę jesteśmy aż tak biedni i, co najgorsze, jednomyślni…?

Ludziom różnie splata się życie.
Niektórzy de profundis wołają i nic. Tracą dzieci, bliskich i sens życia.
Inni rozczarowani. Obojętni.
Oskarżają Boga…. To splot wielu czynników. Utrata wiary.

Nie każdy ma pomysł, by wejść na sykomorę. Nie każdy ma siłę. Albo chęć, zgorszony.
Niektórzy są sparaliżowani, niesie ich do Niego czasem i czterech.
Inni nie mają człowieka… choć sadzawka tak blisko…

Różne są spotkania z Jezusem. Ktoś dotknie szaty ukradkiem.
Ktoś zawoła głośno ulituj się.

Jakiś młodzieniec odejdzie zasmucony.

Osobiste historie to czasem mocny i trudny bagaż.
A iskrę przekazuje się w bardzo różny sposób.
On już wie jaki…
Ważne, by mu nie przeszkadzać…

By zrozumieć motywacje Dawida Podsiadło odnośnie apostazji wystarczy mniej niż 5 minut w środowisku ateistów. On sam jako taki się deklaruje. Wspomniał, że razi go hipokryzja, robi więc apostazję, by mu inni ateiści nie wytykali hipokryzji, że sam jest członkiem Kościoła. Tak to po prostu w tych kręgach wygląda.

Co mnie bardziej razi, to wypowiedź ks. Bartczaka. Sugestia, że zrobił to dla promocji płyty jest podwójnie słaba. Po pierwsze, bo pokazuje jakie zdanie ma ks. Bartczak o tych, co decydują się odejść. Że to pusty gest dla sławy. Sama sugestia tego typu z ust księdza pokazuje, że nie traktuje tego serio.
Po drugie, totalne niezrozumienie. Pomyślałem sobie, co by było, gdyby Dawid Podsiadło przyszedł z apostazją do ks. Bartczaka? Duszpasterza, którego zadaniem jest przekonać, że jednak warto zostać. Co usłyszy? Że pajacuje dla sławy. Czy taki przysłowiowy Dawid Podsiadło po czymś takim pomyśli sobie, że dobrze jest zostać? Czy raczej zgodnie z prawdą pomyśli, że nie ma sensu, skoro księża, którzy mieli pośredniczyć w dawaniu odpowiedzi na życiowe pytania nawet przedstawionego wprost problemu nie umieją zrozumieć? I zamiast pomocy oferują wyłącznie kpiny w postaci sugestii, że to na pewno dla sławy?

Po prostu katolicy mają jakąś specyficzną potrzebę traktowania wszystkich, którzy nie podzielają ich wiary, jak małe dzieci, które nie dojrzały jeszcze do tych wielkich spraw. Skoro Podsiadło zadeklarował, że odchodzi, to znaczy, że brak jest w nim, a nie w instytucji. To nawet zabawne patrzeć, jak się wijecie próbując zrzucać winę na jego potencjalną infantylność. Gdyby rozpowiadał o swoim nawróceniu nosilibyście go na rękach i zapraszali po kościołach. Pomyślcie może nie o tych, co głośno mówią, że odchodzą, ale o tych, co to zrobili, ale mają waszą wiarę już tak bardzo gdzieś, że nie czują potrzeby formalnie z nią zrywać. Ja nie zrobię apostazji, bo nie bawi mnie perspektywa tłumaczenia jakiemuś „kapłanowi” dlaczego to robię – to wyglądałoby, jakbym był czemuś winny, musiał coś udowodnić. Udowodnijcie wy najpierw cokolwiek, kochane moje serduszka prześladowane apostazjami pojedynczych celebrytów.

Zresztą to etyczne prostactwo, polegające na wykazywaniu innym ograniczeń i niedorosłości, ma też miejsce w łonie Kościoła. Zainteresujcie się, umiłowani, debatą na temat wyższości święceń kapłańskich nad małżeństwem. 😉

Zasadniczo zgoda, ale znajomi apostaci często podnoszą argument, że oprócz wewnętrznej niezgody, aby być dalej liczony jako wyznawca, odczuwają przynajmniej tę satysfakcję, że biskupa miejsca to jednak kompromituje, że np. w Krakowie liczba tych aktów wzrosła 10- krotnie w stosunku do 2-3 lat wstecz.
I ukrycie wniosków synodalnych nie jest objawem siły, tylko kompromitującej słabości. Reakcja ( a raczej jej całkowite przemilczenie) na postulaty Kongresu Katoliczek i Katolików tylko potwierdza, że próby reform od wewnątrz są waleniem głową w mur.

Oczywiście, że trafne (ale już nie czytam Wiezi na laptopie,
a pisząc z komórki na stojąco w metrze o błedy łatwo).

A propos 'trefne’, to gdzieś pod innym artykułem była wzmianka o ex opere operato. W dobie walki o przekonanie potencjalnych apostatów do sensowności posługi sakramentalnej upadłych moralnie księży (bo w końcu w sakramencie chodzi
o działanie Chrystusa, a nie jakiegoś księdza) podsunę odpowiednie kanony z Soboru Trydenckiego, jak mniemam nadal obowiązujące (?).

Kan. 7. Jeśli ktoś twierdzi, że te sakramenty, chociażby należycie przyjmowane, nie zawsze i nie wszystkim, jeśli chodzi o Boga, udzielają łaski, ale tylko niekiedy i niektórym – n.b.w.

Kan. 8. Jeśli ktoś twierdzi, że sakramenty Nowego Przymierza nie udzielają łaski mocą sakramentalnego obrzędu (ex opere operato), ale że wystarcza wiara w obietnicę Bożą do uzyskania łaski – n.b.w.

Kan. 9. Jeśli ktoś twierdzi, że trzy sakramenty, tj. chrzest, bierzmowanie i kapłaństwo nie wyciskają na duszy charakteru,
tj. jakiegoś duchowego i nieusuwalnego znaku, wskutek czego nie mogą być powtarzane – n.b.w.

Kan. 11. Jeśli ktoś twierdzi, że u tych, co sprawują sakramenty
i ich udzielają, nie jest potrzebna intencja przynajmniej
czynienia tego, co czyni Kościół – n.b.w.

Kan. 13. Jeśli ktoś twierdzi, że przyjęte i uznane w Kościele katolickim obrzędy,
które się zazwyczaj stosuje przy uroczystym udzielaniu sakramentów, można albo mieć w pogardzie, albo bez żadnego grzechu dowolnie pomijać, albo mogą być zmienianie przez jakichkolwiek pasterzy Kościoła na nowe jakieś obrzędy – n.b.w.

n.b.w. – tzn. ekskomunika

Jak się poczyta komentarze powyżej i zestawi z tekstem to widać rozminięcie się.
Zarówno słowa ks. Bartczaka, jak i:
”Niestety, trudno mi się oprzeć myśli, że niejedna apostazja jest świadectwem duchowego lenistwa, acedii, braku elementarnego wysiłku, próby wspięcia się na sykomorę. Jednak decyzja o niej podjęta w kontekście grzechów Kościoła brzmi lepiej. I – co najważniejsze – uwalnia od własnej winy.’

Kiedy przeczytałam ten tekst po raz pierwszy miałam mieszane uczucia.
Za drugim razem uderzył mnie ton wyższości. Może mimowolny…

To jak w tej anegdocie, jak to się spotykają po latach dwaj przyjaciele.
Jeden opowiada, jak tam u niego świetnie i w ogóle. Firma, wspaniała rodzina. Prospertita.
Drugi mówi: a u mnie słabo, wiesz, straciłem pracę, żona odeszła, nie mam oszczędności.
Od dwóch dni nic nie jadłem.

A ten ustawiony odpowiada: Nic nie jadłeś? No to zmuś się …

Jaki ton wyższości? To jest konkretna diagnoza i uważam, że w wielu przypadkach może być trafna ale w danym konkretnym znana jest tylko Bogu i człowiekowi bo wynika z jego sumienia do którego nie mamy dostępu.
Ja swoją prywatną „apostazję” przeżywam na co dzień gdy np. żona prosi mnie o zrobienie herbaty do kolacji a ja wymiguję się mówiąc, że jestem tak cholernie zmęczony że mi się nie chce; wiem jednak że moje zmęczenie często jest niczym wobec jej, a jednak wybieram źle.

Mój abp miejsca zamurował okno. Zatem mniej światła ma.
Co więcej – mozaika przedstawia JPII. Ca za głęboka symbolika.

Ale przecież kamienie się kruszą. I też kamienie też wołać będą 🙂

A i można być takim kamykiem w bucie.
Dziennikarze.

„Żeby zobaczyć świętość, trzeba by się trochę wspiąć, aby popatrzeć ponad grzeszny tłum” I tu się nie zgodzę, tłum nie jest grzeszny w swej masie. Nam się tylko grzech wmawia. Od dzieciństwa zapędzani jesteśmy w kierat, na grzeszne życie nie mamy środków ani czasu. Grzeszne są tylko jednostki, uzurpatorzy władzy świeckiej i duchowej nad nami. Indywidua po trupach pchające się do koryta. Tu nie o karczmę czy kościół chodzi, a ludzi tym się zajmujących. Zawsze jest człowiek, to on firmuje własną osobą instytucje, to on jest czynnikiem akceptacji lub negacji.