Tam, gdzie mi najbardziej brakuje zmarłego męża, najintensywniej odczuwam jego obecność – mówi „Tygodnikowi Powszechnemu” Dorota Segda.
W nowym numerze „Tygodnika Powszechnego” ukazała się okładkowa rozmowa Katarzyny Kubisiowskiej z Dorotą Segdą. Aktorka opowiada, jak sobie radzi ze stratą męża, zmarłego rok temu kompozytora Stanisława Radwana.
Czy dużo się zmieniło przez ostatni rok? – Prawdę powiedziawszy: tęsknota nie maleje. Może taka zmiana: przy stole siadam teraz na miejscu Stasia. I jeszcze w mieszkaniu przestawiłam kanapę. Nie za bardzo miałam możliwość manewru. Bo nadal, tak jak za życia Stasia, potykam się o książki – mówi Segda.
Zaznacza, że mąż jest z nią „wszędzie i w każdej sekundzie”. – Połączyło nas przecież to samo postrzeganie świata, ten sam rodzaj wrażliwości. Cieszyły małe rzeczy: spacer, kwiatki w ogrodzie, dobre wino. Więc kiedy coś widzę, co mnie zachwyca, to wiem, że go nie ma, ale jednocześnie wiem, że Staś teraz podziwia to razem ze mną. Tam, gdzie mi go najbardziej brakuje, najintensywniej odczuwam jego obecność. Taki paradoks – stwierdza.
– Jeśli ukochany mężczyzna jest starszy o 27 lat, to temat śmierci, chcąc nie chcąc, musi się pojawić. Pecha miał Czesław Miłosz, który pochował swoją ponad 30 lat młodszą żonę Carol. A Staś próbował mnie na swoją śmierć przygotować. Zaczynał na ten temat rozmowę, a ja mu przerywałam, prosiłam, by nie gadał bzdur – opowiada aktorka.
– Tyle że latami strach przed jego śmiercią we mnie narastał. Lecz do ostatniego dnia nie chce się wierzyć, że ukochany człowiek zniknie, że się go nigdy nie zobaczy, nie dotknie, nie usłyszy. Wiem, że Staś nie chciałby, bym po jego śmierci zamknęła się w żałobie. Chyba by mnie z nieba spiorunował, gdyby się dowiedział, że się poddałam. Żądał, bym rozpoczęła nowy rozdział w życiu – dodaje Dorota Segda.
Przeczytaj też: Żałoba jest tak indywidualna, jak życie każdego z nas
DJ