Zima 2024, nr 4

Zamów

Chantal Delsol: Zbyt długo wierzono, że słowo autorytetu wystarczy

Chantal Delsol. Fot. Materiały prasowe

Nie możemy dalej wyobrażać sobie misji jako głosu autorytetu panującego nad ciałami i duszami. Nie możemy już być autorytarnymi kaznodziejami, ponieważ ludzie już nas nie słuchają.

Publikujemy pełną treść wystąpienia „Misja i osoba świadka”, wygłoszonego 20 października 2024 r. przez francuską filozofkę Chantal Delsol podczas uroczystości przyznania jej doktoratu honoris causa Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.

Chrześcijańskim powołaniem jest misja: „staniecie się rybakami ludzi…”. Powołaniem, aby podążać wszędzie, zatem aby głosić, albowiem Ewangelia jest dobrą nowiną. Misja to dawanie świadectwa aż po krańce ziemi.

Dlaczego? Ponieważ przesłanie jest postrzegane jako prawda – uniwersalna – a nie jako mit – idiosynkratyczny. To zresztą jedyny powód, dla którego katolicy byli od samego początku prześladowani, od czasów Cesarstwa Rzymskiego po szesnastowieczną Japonię. Bóg Izraela jest Bogiem zazdrosnym – nie toleruje innych bogów i domaga się całej modlitwy tylko dla siebie samego.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.

Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

Misja polega więc na niesieniu wszędzie prawdy dotąd nieznanej. Muszę tutaj uściślić, że takie ujęcie misji różni się od sposobu jej rozumienia w islamie, dla którego każdy człowiek jest już z natury muzułmaninem – każdy niemuzułmanin zatem jest heretykiem. Dla chrześcijanina jest wprost przeciwnie, chodzi o ujawnienie prawdy (gr. aletheia), której inni jeszcze nie znają.

Chodzi zatem o to, aby rozejść się po całej ziemi i ewangelizować. Ewangelia, jako dobra nowina, nie będzie miała sensu, jeśli ograniczy się do kręgu wiernych, którzy będą ją zachowywali jedynie dla samych siebie: straciłaby wówczas swą wymowę – a to właśnie, czyli partykularyzm, zarzucała Żydom Simone Weil.

A jednak żyjemy w czasach, kiedy na Zachodzie chrześcijaństwo jest tolerowane POD WARUNKIEM, że nie obiera sobie misji za cel. Stawia to nas w sytuacji bardziej niż niewygodnej, bo dramatycznie sprzecznej. Jeżeli kilka młodych kobiet zakłada stowarzyszenie do opieki nad matkami znajdującymi się w trudnej sytuacji życiowej, to przyzwala się na ich działalność tylko wtedy, gdy organizatorki nie są katoliczkami. Takich przykładów jest wiele. Organizacja charytatywna staje się natychmiast podejrzana, jeśli tylko jest katolicka. Dlaczego? Podejrzewa się ją, że udziela pomocy charytatywnej po to, by jednocześnie móc nawracać.

Niedobrze jest zbyt długo być najsilniejszym

Chrześcijaństwo panowało przez szesnaście wieków: od Teodozjusza, czyli od końca IV, do połowy XX wieku. „Panowało”, czyli było w taki czy inny sposób powiązane z władzą; panowało nad duszami, a przez kilka stuleci także nad ciałami. Towarzyszyło podbojom politycznym, by realizować misję na nieznanych sobie jeszcze terenach. Niemożliwe jest jednak, aby ludzie, kimkolwiek by byli, nie nadużyli tak długiej i znaczącej dominacji. Zawsze niedobrze jest zbyt długo być najsilniejszym – człowiek nie może się temu oprzeć i staje się despotą.

„Prawda” panowała nad ludzką egzystencją poprzez strach przed piekłem, lęk przed ekskomuniką. Stolarz z zamku Picomtal, piszący swoje wspomnienia w XIX wieku, pokazuje, w jakim stopniu miejscowy ksiądz sterował poprzez spowiedź osobistym życiem swoich parafian. Misja chrześcijańska musi być w tym przypadku rozumiana jako przymus, którym faktycznie się staje, gdy tylko chrześcijanom nadarzy się taka sposobność.

Słowo uległo zbrukaniu, ponieważ przekształciło się w dominację. Cała instytucja stała się despotyczna. Spójrzmy na losy Quebecu, skąd w latach sześćdziesiątych XX wieku zniknęło chrześcijaństwo i jego duchowni, co spowodowane było wstrętem do nadmiernej władzy, jaką sprawowali oni nad ciałami i duszami.

Chrześcijanie nie godzą się już na to i masowo odchodzą. Zwykłe słowa autorytetu im nie wystarczają. To przecież chrześcijaństwo nauczyło ich wolności myśli (zob. Michel Henry: „Słowa Chrystusa”). Maksymą oświecenia stało się Sapere aude Kanta (łac. odważ się myśleć). Nie możemy dalej wyobrażać sobie misji jako głosu autorytetu panującego nad ciałami i duszami. Nie możemy już być autorytarnymi kaznodziejami, ponieważ ludzie już nas nie słuchają. Misja musi się zmienić. Musi przestać być podbojem, a stać się zwyczajnym świadectwem. Chodzi o dokonanie zasadniczego zwrotu.

Tak naprawdę – i wiemy to już od początków chrześcijaństwa – apostoł misyjny powinien przede wszystkim być świadkiem, to znaczy dawać siebie w zastaw – tym jest męczeństwo – aby samemu stać się uosobieniem tego, co głosi – „Bądźcie doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski” (Mt 5,48).

W ten właśnie sposób powinien wskazywać drogę. I nie ma żadnej wątpliwości, że wielu „misjonarzy” w przeszłości było prawdziwymi świadkami tego, co sami głosili – pomyślmy na przykład o szesnastowiecznej Japonii. Ogólnie jednak rzecz biorąc, mamy raczej przed sobą kaznodziejów, ani gorszych, ani lepszych od innych, krótko mówiąc ludzi, którzy czasami wydają się gorsi od innych, ponieważ ich autorytet daje im sposobność do wykorzystywania ludzkich słabości – spójrzmy na przypadki pedofilii.

Wierzę, że skoro chrześcijaństwo przetrwało przez minione stulecia, to dzięki istnieniu świadków – wielkich świętych i wszystkich nieznanych świętych – a POMIMO istnienia kaznodziejów.

Światło i cierpliwość

Jeśli nadal chcemy żywić szacunek dla naszego powołania misyjnego, to liczy się tutaj jedynie świadek, prosty, pokorny, zwyczajny, chcę powiedzieć: zwykły świadek. Nawracać powinien on jedynie poprzez swoją własną osobę, swoje własne postępowanie. Niech nie otwiera ust, przynajmniej na razie. O wiele za dużo już mówiliśmy i zbyt często TYLKO mówiliśmy. Potrzebujemy długiego okresu wstrzemięźliwości – mam na myśli wstrzemięźliwość od słów, od kazań. Pozwólmy ujrzeć, pozwólmy ukazać żywą postać dobrej nowiny. Czego wymaga owa zmiana? Dwóch rzeczy

Po pierwsze, chrześcijanin powinien najpierw przemienić samego siebie, i chcę powiedzieć, że to już i tak byłoby bardzo dużo. Będzie wówczas roztaczał wokół siebie to, co nazywamy aurą, która sprawi, że inni będą chcieli go naśladować – dobroć, powiada Arystoteles, jest tym, co przyciąga do siebie. Przypomnę, że aura to aureola światła, która wydaje się emanować spoza ciała, tak jakby skrywała w sobie świetlne źródło, a przy tym jednocześnie je wyrażała.

Wierzę, że skoro chrześcijaństwo przetrwało przez minione stulecia, to dzięki istnieniu świadków – wielkich świętych i wszystkich nieznanych świętych – a POMIMO istnienia kaznodziejów

Chantal Delsol

Udostępnij tekst

Chrześcijanin jest kimś, kto poprzez swoje postępowanie powinien pomóc dostrzec blask tego światła, a tym samym przyciągać do siebie innych, tak jak Fletnik z Hamelnu – oto, czym jest dzisiaj misja. Wymaga ona nieustannego wysiłku, ponieważ droga do Ewangelii jest wyzwaniem dla słabych istot, jakimi jesteśmy. Wysiłku ogromnego w porównaniu z łatwością, z jaką możemy tworzyć piękne przemówienia. Trzeba stać się jednością ze swoją wiarą. Trzeba zaświadczać o sobie samym (Ricœur): podmiot zaświadcza o sobie w cierpieniu, w podejrzliwości. Trzeba być sobą prawdziwie, w zgodności z tym, w co się wierzy i co się głosi.

Po drugie, musimy nauczyć się cierpliwości. Pamiętajmy, że pierwsi chrześcijanie wierzyli, iż koniec świata jest bliski. Później uwierzono, że to rok 1000 zwiastuje koniec świata. Potrzeba było nawracać, nawracać możliwie jak najwięcej, tak by powracający Chrystus mógł zastać świat chrześcijańskim. Zwyczajny świadek jest zatem cierpliwy i nie patrzy na upływający czas: pozwala wolności iść swoją drogą. Każdy świadek, nawet jeśli nikogo nie nawróci, pozostawia po sobie na świecie ślad, którego zalążki są nieodgadnione.

Świadek i świadectwo

Zbyt długo wierzono, że słowo autorytetu wystarczy. Samo słowo to jednak dogmatyzm. Świadectwo natomiast dotyczy życia ze wszystkimi jego wahaniami, wątpliwościami i przystosowaniami. Ewangelia nie jest dogmatem, lecz lekcją życia. Świadectwo jest egzystencjalne, tym bardziej zmienne i ewoluujące, że z jednej strony życie ludzi związane jest z czasem i okolicznościami, z drugiej zaś przesłanie dotyczy jedynie podstawowych zasad, korzeni, które rozwijają się w różnorodny sposób, w zależności od czasu i miejsca.

Prawda nie potrzebuje świadectwa, aby istnieć, ponieważ istnieje sama w sobie: potrzebuje natomiast świadectwa, by rozprzestrzeniać się pośród niewierzących.

Wygłoszenie kazania nie jest działaniem. Jest teorią działania i w tym sensie zawsze jest zbyt sztywne dla życia, zbyt do niego niedostosowane. Kiedy natomiast misja dokonuje się poprzez egzystencjalne świadectwo, daje się przełożyć na historię życia: pojedynczą przygodę, która odnosi się do misji, obejmując okoliczności, a zatem zawsze w nierówny, impulsywny, nieskładny sposób. Wyrażenie misji przez świadka jest historią życia, która na swój sposób staje się opowiadaniem o misji, ponieważ życie jest zawsze czymś innym niż dogmat.

Egzystencja świadka jest chaotyczna i nieprzemyślana, tak jak każda egzystencja: oddycha on powietrzem misji i wydycha dobrą nowinę, być może nawet o tym nie myśląc. Niewątpliwie dopiero na końcu możemy w niej dostrzec głoszenie Ewangelii, podobnie jak w historii życia, którą opowiadamy sobie na końcu, gdy znamy już okoliczności i możemy wskazać jej początek – egzystencja jest opowieścią, mówiły Hannah Arendt i Karen Blixen na stronach swoich słynnych dzieł, a świętość również jest opowieścią, to znaczy historią pełną zwrotów akcji i niespodzianek.

Święci ujawniają swoją świętość dopiero na końcu, kiedy wszystko nabrało już pełnego znaczenia. Właśnie w ten sposób przesłanie misji jest prawdziwie przekazywane: nie poprzez przemówienia, w których wszystko zostało zaprogramowane i w najdrobniejszych szczegółach obudowane teorią, lecz poprzez żywe wydarzenia, w których niespokojna  i niebezpieczna egzystencja, jeszcze niespisana, a nawet nieznana, niesie swoje przesłanie, przesyłkę bez załączonego do niej adresu.

Świadectwo jest mediacją: wiadomością, podpisem, nośnikiem znaczenia. Nie świadczy się o własnościach trójkąta. Naraża się swe istnienie tylko na rzecz tego, czego tak naprawdę nie jest się pewnym (Renan). Nie będziemy ryzykować naszego istnienia dla zasady głoszącej, że 2 dodać 2 równa się 4, bo nie jest to potrzebne, lecz dla prawd odważnych i zadziwiających, które wymagają naszego świadectwa. I czyni się to też w samotności – Paul Celan pisał: „Nikt nie świadczy za świadka”. Tak więc oprócz odwagi istnieje również zakład. To największe ryzyko. Świadek sam zastawia siebie przy stole do gry.

Zaświadcza się dla kogoś innego, ale tutaj ten ktoś jest większy niż sam świadek. Świadek musi być pokorny ze względu na wielkość przesłania. Jean‑Louis Chrétien mówił, że „środek ciężkości świadka nie znajduje się w nim samym, lecz poza nim, w przedmiocie jego świadectwa, i dlatego też jest w nim zasadniczy brak równowagi i zasadnicza kruchość”.  Nie trzeba zresztą wcale być kimś wielkim, aby zaświadczać – liczy się świadectwo, nie świadek.

Siła świadka nie jest w żaden sposób dowodem na wielkość tego, o czym zaświadcza – dawanie świadectwa uległo zbrukaniu w XX wieku, kiedy tylu młodych nazistów i komunistów ginęło za swoje poglądy. Pascal mylił się, mówiąc: „Wierzę tylko w te historie, których świadkowie daliby sobie za nie poderżnąć gardło”.

Prawda, o której zaświadczamy, jest jedna i niezmienna. Natomiast każde świadectwo jest inne, ponieważ opatrzone zostaje osobistym podpisem świadka: każdy świadczy na swój własny sposób i swoim własnym charakterem pisma. Wszystko dzieje się tak, jakby ludzkie świadectwo świadczyło również o nieskończonej różnorodności relacji między Bogiem a człowiekiem.

Misja, nie podbój

Żaden świadek nie zdoła zmęczyć Boga. Zawsze istnieje nierównomierność między posłańcem a przesłaniem. Zawsze istnieje cząstkowa niewiedza posłańca na temat przedmiotu przesłania. Zawsze istnieje w przesłaniu coś, czego nie da się przedstawić. Posłaniec wie, że nie jest do końca przejrzysty – może co najwyżej wskazywać, w dodatku w nieporadny sposób. Oddalony od samego siebie, od swojego centrum, zawsze pogrążony jest w niepewności.

Świadek nie komunikuje czegoś, komunikuje siebie w trakcie doświadczania tego czegoś. Daje siebie swojemu świadectwu i ten dar inspiruje innych do tego, by go naśladowali.

Paul Claudel powiedział, że prawdziwy świadek to ten, kto dałby się unicestwić przez swoje świadectwo, kto nie ma innej egzystencji niż ta, która polega na dawaniu świadectwa.

Wesprzyj Więź

Świadek oddany swemu świadectwu staje się innym człowiekiem – nawraca się i odradza. Właśnie w ten sposób może docierać przesłanie. Działanie bowiem objawia wolność i ryzyko, jest najbardziej autentyczną i przekonującą formą wyrazu.

Jeżeli misja ma oznaczać podbój, możemy natychmiast odrzucić tę ambicję. Nie uratujemy świata chrześcijańskiego, albowiem nie mamy już w sobie pragnienia podboju i zrozumieliśmy zło dominacji. Będziemy jednak kontynuować historię chrześcijaństwa w ten oto sposób – w filozofii, zastępując dogmatykę fenomenologią; w duszpasterstwie, zastępując dogmatykę świadectwem.

Przeczytaj również: Delsol i ukryta rana. Nadzieja matką filozofów (5) 

Podziel się

8
4
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.