Jesień 2024, nr 3

Zamów

To nie zemsta, lecz sprawiedliwość. Mówią kobiety skrzywdzone przez franciszkanina

Krzyż na Odrze we Wrocławiu przy Mostach Trzebnickich, ustawiony z inicjatywy o. Antoniego Dudka OFM, na pamiątkę walki z powodzią w 1997 r. Fot. Więź

Po watykańskiej decyzji potwierdzającej wydalenie Antoniego Dudka z Zakonu Braci Mniejszych głos zabierają trzy kobiety, które składały zeznania w postępowaniu kanonicznym.

O sprawie tej pisałem obszernie w portalu Więź.pl w ubiegłym roku, w trzyodcinkowym cyklu „Kobiety ojca Antoniego”:
Cz. 1: Na ławeczce z aniołem
Cz. 2: Kochaj i szalej!
Cz. 3: Kochanki czy przedmioty?

O decyzji Stolicy Apostolskiej informowaliśmy tutaj.

Alicja: Nigdy nie jest za późno

Akurat zbierałam się na wieczorną Mszę i mimochodem spojrzałam na pytanie od Beaty: „Jak się czujesz po wiadomości od prowincjała?”. Najpierw wyłączyłam telefon, ale zaraz do niego wróciłam – przecież zwariuję, jeśli nie będę znała treści.

Trudno opisać moje emocje, gdy przeczytałam ten e-mail. Aż krzyknęłam: „Jest, jest!” i ze łzami w oczach pobiegłam do córki. To uczucie wielkiej ulgi dla mnie i wszystkich osób, które on poniżał.

Wychodziłam wtedy do kościoła z intencją podziękowania za ocalenie przed powodzią, a tu naraz taka niespodzianka! Z jednej strony słuchałam słowa Bożego, a z drugiej – łzy wypełniały moje oczy, nie potrafiłam tego zrównoważyć. A kilka dni wcześniej, gdy stałam na moście nad Odrą i z niepokojem spoglądałam na nadchodzącą wodę, spojrzałam na stojący tam krzyż, symbol walki z powodzią z 1997 roku, który – o ironio! – był oczywiście inicjatywą Antka. I jednocześnie pomyślałam, że przecież lada chwila może przyjść decyzja w jego sprawie.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.

Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

Nie dowierzałam, że to na pewno się dzieje… Tyle lat czekania, bólu i złości. Nie umiałam się od tego odciąć. Odkąd pamiętam, śledziłam w sieci poczynania Antka. On błyszczał na kościelnych „salonach” i zbierał laury, a mnie skręcało w środku i miałam nieodpartą ochotę krzyczeć, że on wcale nie jest taki, jakim go widzicie, że on was wszystkich oszukuje, że go nie znacie.

Ale oczywiście przez całe lata nie miałam odwagi tego zrobić i – nie wiedząc o innych skrzywdzonych przez niego osobach – nie byłam w stanie wyobrazić sobie obecnego scenariusza. A tu jednak stało się! Trud nie poszedł na marne.

Wiem, że są również ludzie, którzy znali Antoniego od tej lepszej strony. Mieli więcej szczęścia od nas. Dziś czują smutek, ale rozumieją sytuację i w swej mądrości nie mają do nas żalu.

Chcę serdecznie jeszcze raz podziękować za okazaną dobroć, wyrozumiałość i pomoc ojcom franciszkanom, a w szczególności ojcu Witowi Bołdowi i prowincjałowi, o. Alardowi Maliszewskiemu. A także dziennikarzom, którzy nas wysłuchali – za ogrom pracy, poświęcony nam czas i empatię.

Dziękuję również za życzliwość i wsparcie wielu znajomym i przyjaciołom. Dostałam od nich tak wiele wyrazów wsparcia. Zapewniali, że warto było walczyć.

Ktoś napisał mi: „Zemsta jest słodka”. Od razu zaprotestowałam, bo to nie zemsta, tylko sprawiedliwość. Po prostu sprawiedliwości stało się zadość. Na to nigdy nie jest za późno. Prawda nas wyzwoli!

Anna: Katharsis Kościoła

Po otrzymaniu informacji od prowincjała poczułam znowu to samo, co rok temu: ulgę. I radość, że uwierzono w moje słowa – osoby nic niewartej i głupiej, jak to ciągle podkreślał Antoni.

Przeżywam też spore zaskoczenie, że Dykasteria ds. Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego potraktowała Antoniego ostrzej niż się spodziewałam. Ale z drugiej strony przecież liczyłam na to w myślach – i to się spełniło.

Przed złożeniem zeznań byłam w strasznym stanie. Do dziś nie wiem, jak udało mi się zebrać z podłogi, wyrwać się z tego oka cyklonu i przyjść zeznawać.

Obecnie – mimo że Antoniemu wybaczyłam – jednak wszystko, co mnie spotkało, jest ciągle jeszcze raną, a nie blizną. Pomogli mi najbliżsi przyjaciele, którzy służą mi swoim wsparciem do dziś. Olbrzymią rolę odegrała moja terapeutka, dzięki której wydostałam się z ciemności, w jakiej się znalazłam.

Myślę też o Antonim – że dawniej można by go było uratować. Gdyby ktoś coś wcześniej zauważył, zadziałał, zaproponował mu terapię. Niestety…

Wybrałam się niedawno do jednego z miast, gdzie Antoni pracował i gdzie jest dużo śladów po jego działaniach. Chodziłam po mieście, przypominając sobie wszystkie jego dobre inicjatywy… I byłam na niego wściekła, że tak popisowo to wszystko zepsuł. Strasznie mi żal, że człowiek któremu ufałam (i któremu inni ludzie ufali), tak nisko upadł.

Nigdy nie stosowałam odpowiedzialności zbiorowej i teraz też nie myślę w tych kategoriach. Decyzja watykańskiej dykasterii jest dla mnie przejawem katharsis Kościoła. Takiego oczyszczenia Kościół teraz bardzo potrzebuje.

Nigdy nie byłam bardzo blisko Kościoła, ale zawsze był on dla mnie bezpiecznym miejscem i nadal nim jednak zostanie – choć nie ma już we mnie takiej ufności w stosunku do ludzi, jak kiedyś. Cierpienie osłabia.

Chciałabym też podziękować „Więzi”, która w sprawie nieumarłych działa na wielu płaszczyznach, a to, co robi, daje mi duże ukojenie i powoli przywraca spokój.

Beata: Wychodzenie z 40-letniej pustyni

11 września przyśniło mi się, że Antoni pisze na szybie w swoim klasztorze: „Jestem z «Beatą»– jest źle”. A przez ostatnie 40 lat miałam tylko kilka snów z jego udziałem…

Od razu wiążę ten sen z napisem na ścianie z Księgi Daniela 5,25-28 (kiedy Baltazar otrzymuje wiadomość od Daniela o nieuchronnym upadku swojego królestwa). Przeczuwam, że decyzja w naszej sprawie prawdopodobnie została podjęta i wkrótce zostanie ujawniona. I że będzie to decyzja podtrzymująca wcześniejszą – o wydaleniu z zakonu.

Parę dni później w dolnośląskim klasztorze, gdzie od około roku przebywa Antoni Dudek, oczekując na ostateczną decyzję – wielka powódź. Franciszkanie publikują zdjęcie ze zdewastowanego klasztoru i kościoła, z leżącym sponiewieranym krzyżem i podpisem: „Odbuduj mój dom”. Zastanawia mnie to.

Myślę o ruinach. O św. Franciszku odbierającym dosłownie te właśnie słowa Jezusa w zrujnowanej Porcjunkuli. O ruinach, które już są odbudowane w wielu aspektach w naszym życiu. I o tych z nas, które cały czas doświadczają cierpienia w ruinach wspomnień, zdrowia, wyborów życiowych. Zrujnowanych dni, miesięcy czy lat. Zrujnowanych relacji, projektów, celów życiowych.

Myślę o Kościele tak zrujnowanym, że nie jest on tak często w stanie usłyszeć rozpaczliwego wołania o pomoc, a jedynie umie „coś tam” usłyszeć i „coś tam” zrobić. Bezbarwne minimum…

Myślę o samotności tych pokrzywdzonych, których historii przez lata nikt by nie wziął na poważnie. Bo kto by uwierzył… Myślę o nas. Że wyczekiwanie uczy mądrości, ale pozbawia godności. Myślę o braku podmiotowości osób skrzywdzonych w prawie instytucji ustanowionej przez samego Syna Bożego. O ranach Chrystusa w niebie przypominających wszystkim uwielbieniowcom, że w Jego ranach widocznych na wieczność jest nasze uzdrowienie.

Myślę też o wielu dobrych postanowieniach i zmianach, które się dokonały za przyczyną tych zdarzeń. Nie pomimo, ale z tego powodu. O niezwykłej odporności i wrażliwości, empatii i uzdrowieniu. O Kościele przygotowującym się do usłyszenia. O walce o prawdę. O tych, co tę prawdę chcą wyprzeć i o tych, którzy tą prawdą chcą coś ugrać. O zawiedzionym zaufaniu i przebłyskach nadziei.

Następnego dnia, 9 godzin po zakończeniu nowenny do św. Hildegardy i postu tzw. suchych dni (to pierwsza nowenna, którą „odprawiłam” w życiu!), otrzymałam wiadomość od prowincjała o. Alarda Maliszewskiego OFM, że 3 września potwierdzono decyzję o usunięciu Antoniego Kazimierza Dudka z zakonu franciszkańskiego.

Pierwsze moje wrażenie to wielki spokój. Część emocji o charakterze somatycznym opada w ciągu tego dnia, ale mam spokój psychiczny i duchowy.

Tak naprawdę to chyba nikt poza nami nie rozumie do końca znaczenia tego, co się stało i dzieje przez te wszystkie lata. Nić łącząca nas jest jak promień wychodzący z ran Jezusa na krzyżu, leżącym gdzieś tam w korytarzu po powodzi. Nikt na niego nie zwraca uwagi, ale my widzimy to znikome światełko.

Wesprzyj Więź

Naokoło powódź – a ja się czuję, jakbym wychodziła z 40-letniej pustyni. Czy dla każdej z nas zakończyła się ona wejściem do ziemi obiecanej?

Dziękuję za dar męstwa, bez którego nic by się nie zaczęło i te nasze historie byłyby nadal nieznane. Jednak warto było i na coś to wszystko się jednak zdało.

Przeczytaj także: Mniej bezbronni kanonicznie

Podziel się

4
2
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.