Urodziłeś się, więc będziesz chciał poczuć się na świecie jak w domu. Czasem ci się to uda. A potem znowu doświadczysz straty.
W ostatnich tygodniach chodzą za mną dwie lektury, od których nie mogę się uwolnić. Do obu wróciłem po latach. Pierwsza to „Faust” Goethego, druga – rozmowa Katarzyny Bielas z prof. Marią Janion z roku 2002.
Literaturoznawczyni na łamach „Wysokich Obcasów” pytana jest o stratę, a punkt wyjścia stanowi jej książka „Żyjąc, tracimy życie”. Janion w rozmowie z Bielas rzuca kilka intrygujących myśli. Mówi o tym, że „literatura to forma rozumienia ludzi”. Że „istnieją ogromne obszary niewyrażalnego”, ale też „każdego dnia i każdej nocy dokonuje się skok na tę niewyrażalność”, bo ktoś przecież tworzy. Że podstawowym oszustwem kultury masowej jest „stwarzanie obrazu życia bez utraty”. Wreszcie – że „każdy ma swoją jedyną melodię istnienia”.
Odwołując się do Simone Weil, Janion wyznaje: „Odrzucam religię jako pocieszenie. […] Nie pozostaje nam nic więcej jak trwanie w naszej tragicznej kondycji. Tylko to i nic więcej”. Wspomina również słynne zdanie wypowiedziane przez Fausta: „Trwaj chwilo, jesteś tak piękna”. Zaznacza, że powtórzyła je tylko jeden jedyny raz. Chciała wtedy zakląć chwilę i słowa obróciły się przeciwko niej: moment szczęścia minął, a przyjaciółka, która go z nią dzieliła, zmarła.
Czytając wyznanie prof. Janion, zastanawiałem się, czy i mnie zdarzyło się kiedyś wypowiedzieć w swoim imieniu formułę z Goethego. Tak, przypominam sobie, było to dekadę temu, w zakonnym postulacie. Na Dzień Matki zadzwoniłem do domu rodzinnego. Powiedziałem wówczas Mamie: „Wiesz, chyba znalazłem swoje miejsce na ziemi”. Dwa tygodnie później zostałem wezwany do przełożonego i usłyszałem, że zakon – ze względu na mój „nierokujący stan zdrowia” – nie jest miejscem dla mnie i muszę wracać do świata. Być może prof. Janion miała rację: „Trzeba uważać na to, co się mówi, bo słowa mogą być w dziwny sposób podsłuchane przez demony losu”.
Tylko że, aby moment szczęścia minął, nie potrzeba demonów ani ironii losu, po prostu taka już jest natura tego, co szumnie nazywamy istnieniem. Tego zresztą w jakimś sensie dotyczy dramat Goethego – opowieść pełna polotu i humoru, w której człowiek, mając dobre zamiary, potrafi sprawiać zło, a diabeł – nieoczekiwanie dla samego siebie – doprowadza do dobra. Jest to również historia wielkiego nienasycenia – intelektualnego, ale i zmysłowego.
Jedno z ostatnich zdań wypowiedzianych przez tytułowego bohatera „Fausta” brzmi: „Tylko ten zasługuje na wolność i życie, kto musi je codziennie zdobywać”. Zdobywać, nigdy – posiąść raz na zawsze. Od razu, nie wiem dlaczego, w mojej głowie pojawia się cytat z „Homilii na ewangelię dzieciństwa” Ryszarda Przybylskiego: „Urodziłeś się, więc będziesz uciekał. Przed niesprawiedliwością. Przed krwiożerczą władzą. Przed spitym pychą kierownictwem. Do dobrych ludzi. Na pustkowie Boga. Ku wieczności”.
Urodziłeś się, więc będziesz uciekał. Będziesz tracił. Będziesz próbował poczuć się na świecie jak u siebie. Czasem ci się to uda. Znajdziesz zrozumienie i miłość. Spojrzysz w oczy, które cię bezwarunkowo pokochają, i ty pokochasz osobę, do której one należą. Będziesz w swoich rękach trzymał życie, dosłownie i w przenośni. Uznasz, że każdy dzień wart jest tego, by wstać z łóżka. W twoim domu zamieszka radość – niekoniecznie euforyczna, raczej ta spokojna, osadzona na ziemi, codzienna.
A potem znowu, raz czy drugi, zupełnie nieoczekiwanie, pojawi się ukłucie, przypomnienie, że prawem życia jest strata. Również – niekoniecznie tragiczna, czasem cicha. Ale zawsze niechciana, zawsze nieproszona. Pokona cię słabość, twoja lub bliskiej ci osoby. Pokona was Czas.
Pewnie, że całe to przemijanie jest zbyt wielką kategorią, do której brakuje nam odpowiedniego języka, obszarem, nad którym na co dzień się nie zastanawiamy. Bo przemijanie objawia się również w rzeczach, wydawałoby się, niepozornych. Rozmawiasz z kimś, odczuwasz przyjemność z tego, jak dobrze się rozumiecie. Chciałbyś, żeby wasze spotkanie trwało jak najdłużej. Ale przecież musi się to skończyć, trzeba wracać do swoich zadań, pilnych spraw, rozkładu dnia. Albo idziesz z dzieckiem za rękę w parku. Oboje jecie lody, opowiadacie sobie najzabawniejsze momenty serialu, wspólnie oglądanego poprzedniego wieczoru. A ty wiesz dobrze coś, na co nie chcesz się zgodzić: że ta chwila minie, jak wszystko.
Łatwiej nam pewnie przychodzi myśleć o tym mijaniu właśnie teraz, gdy lato nieubłaganie zmierza do swojego kresu. Jeszcze mogą wrócić upały, ale noce już nie będą tak tropikalne jak w lipcu czy sierpniu. A potem przyjdzie późna jesień ze swoją szarością, deszczami i chłodem. Równie piękna jak poprzednie pory roku, choć inna. I może tak powinno być, może właśnie tak jest dobrze. Zatrzymanie lata okazuje się niemożliwe, tak jak niemożliwe byłoby wstrzymanie pędu życia. „Gonimy dopóki żywi, / Szczęśliwi i nieszczęśliwi” – zapisze Miłosz. Gonimy, niosąc w sobie ulotne chwile. Gonimy i pamiętamy. Co można by zrobić więcej?
Przeczytaj też: Niech żyje klęska?