Jesień 2024, nr 3

Zamów

Jezus przemieniony. Wariacja filozoficzna

Koptyjska ikona przedstawiająca Chrystusa i św. Menasa, nazywana także Ikoną Przyjaźni. Fot. Wikimedia Commons

Czy nie można by zawiesić podziału na wierzących oraz niewierzących i poza nim dostrzec Jezusa w Jego przemienieniu? Takiego Jezusa, który odpowiada uniwersalnemu horyzontowi nadziei, jaką każdy w sobie nosi?

Gdy Jezus, zgodnie z przekazem Ewangelii, przemienia się przed uczniami: Janem, Piotrem i Jakubem, to – jak czytamy – jego twarz staje jasna jak słońce, ubiór natomiast biały jak światło (por. Mt 17, 2). O czym to świadczy? Najkrócej rzecz ujmując: Jezus ukazuje się trzem uczniom w swojej najgłębszej istocie. To znaczy, dokładnie taki, jaki jest naprawdę, w pełni. Poza interpretacjami i domysłami.

Co chce zatem powiedzieć, gdy objawia się, przemienia, w owym „pełnym świetle”? Czy nie to, że jest kimś znacznie większym niż powszechnie uznane kategorie myślenia o Jego osobie?

Znamienne, że w Jezusa się wierzy, widzi w Nim wcielonego Boga, albo się Niego nie wierzy i wówczas nadaje Mu się jakąś prywatną, najczęściej pozytywną klasyfikację (przykładem wydana trzy lata temu książka Piotra Augustyniaka „Jezus Niechrystus”). W eseju „Jezus ośmieszony” Leszek Kołakowski zauważa, że szereg kontestatorów boskiego rodowodu Jezusa bliskich jest uznania Jego absolutnej wyjątkowości.

To daje do myślenia, choć oczywiście są też i tacy, którzy wyrażają się o Nim z pewnym szacunkiem, ale jednak bez uznawania jakiejś Jego szczególnej funkcji. Nie należy zamykać oczu na fakt, iż rośnie także liczba krytyków Jego postawy, czego świadectwem jest, chociażby, wydana pod koniec ubiegłego roku książka Artura Nowaka i Ireneusza Ziemińskiego „Chrześcijaństwo. Amoralna religia”

Określanie Jezusa mianem filozofa, a chrześcijaństwa jako filozofii, nie jest nowoczesnym, sekularnym „dziwactwem”. Przeciwnie, taki punkt widzenia zawdzięczamy całej rzeszy intelektualnych elit chrześcijaństwa pierwszych wieków

Wojciech Zalewski

Udostępnij tekst

Przywołuję powyższe przykłady po to, aby w tym miejscu zapytać: czy nie można by zawiesić podziału na wierzących oraz niewierzących i poza nim dostrzec Jezusa w Jego przemienieniu? To znaczy takiego, który odpowiada uniwersalnemu horyzontowi nadziei, którą każdy człowiek w sobie nosi? Ta jest bądź wcześniejsza od podziału na wiarę i niewiarę, bądź wręcz na niego obojętna, a dotyczy sensu ludzkiego życia. Tego, czy przyszłość człowieka jest otwarta, obiecująca, czy zamknięta, ograniczona.

To, że o Jezusie afirmatywnie wypowiadają się agnostyczni bądź ateistyczni filozofowie, jest co najmniej znaczące. Bo oto okazuje się, że przemieniony, ocalony, cały, dla wszystkich – uniwersalny, powszechny, katolicki w etymologicznym sensie tego słowa – może być tylko Jezus-filozof. Jezus dotykający, by tak rzec, tego, co wszystkim ludziom wspólne. Tego, co dotyczy nadziei, sensu, niekoniecznie zaś ekskluzywnie pojmowanej wiary czy niewiary.      

Prawdziwy filozof

Czy Jezus jest zatem filozofem? Czy taka klasyfikacja nie jest dla Niego jakoś krzywdząca, w sensie redukcji Jego przesłania do tylko jednej z wielu innych propozycji filozoficznych, dotyczących stylu myślenia i życia? Oczywiście, jeśli spojrzymy na to z perspektywy, nazwijmy to umownie, „tradycyjno-ortodoksyjnej”, to wówczas rzeczywiście, rzecz może okazać niezrozumiała.

Zgodnie z wykładnią Tomasza z Akwinu, który uważał filozofię za pomocniczą naukę teologii, taka próba określenia Jezusa będzie nieporozumieniem. Jeśli jednak popatrzymy szerzej, dalej i głębiej, to wówczas nie możemy nie zauważyć, iż określanie Jezusa mianem filozofa, a chrześcijaństwa jako filozofii, nie jest nowoczesnym, sekularnym „dziwactwem”. Przeciwnie, taki punkt widzenia zawdzięczamy całej rzeszy intelektualnych elit chrześcijaństwa pierwszych wieków.

Prawdziwym filozofem nazwie Jezusa jako pierwszy Justyn Męczennik. Podobnie do Justyna, naukę Jezusa mianem prawdziwej, pełnej filozofii określać będą m.in. tacy wpływowi Ojcowie Kościoła jak Klemens Aleksandryjski, Orygenes, Bazyli Wielki, Grzegorz z Nazjanzu, Grzegorz z Nyssy czy Jan Chryzostom. Przypomina o tym fakcie historyk filozofii Pierre Hadot w swojej książce „Filozofia jako ćwiczenie duchowe”.

Kim wedle takiej optyki będzie uczeń Jezusa? Czy nie adeptem filozofii? Jeśli tak, to czy można uznać chrześcijaństwo za filozofię? Odpowiedź, którą ośmielę się postawić, brzmi: tak. Jeśli Jezus jest filozofem, chrześcijaństwo – konsekwentnie – należy pojmować jako filozofię. Przy czym, z całą pewnością nie w jej podręcznikowym, „akademicko-szkolnym”, uproszczonym sensie.

Filozof to nie etatowy specjalista. Przeciwnie, to ktoś absolutnie, „dwudziestoczterogodzinnie” zaangażowany. Jego styl życia nastawiony jest na osiąganie maksymalistycznych zamierzeń. Wymaga zatem od siebie radykalnej decyzji, absolutnego przekonania, nieustępliwej pasji poznawczej. Uważny na każde, nawet najmniejsze drgnięcie rzeczywistości. Ktoś, kto ma szeroko otwarte oczy i uszy, bo nieustannie chce pytać i szukać. I, rzecz jasna, znajdować. Wiedzieć.

Tak jak Jezus. I tak jak, w innym miejscu i czasie, ale również w kontekście środziemnomorskim, Sokrates. Tak Jezus, jak i Sokrates, całymi sobą, „ze wszystkich swoich sił”, kochali Mądrość (philo sophos, z gr. „kochający mądrość”). Dla Niej żyli i dla Niej gotowi byli także umierać. Wszystko w imię „ukochania”.

Miłość jest istotą sprawy. Zatem nie religia jest drogą Jezusa, a właśnie filozofia. Przemienienie „dzieje się” w radykalnym myśleniu, w odwadze indywidualnego mówienia „tak” bądź „nie”. Tak, Jezus przemienia religię w filozofię, nie odwrotnie.

Stąd sądzę, że rozróżnienie na wiarę i niewiarę, które powszechnie uważa się za rzecz kluczową, nie jest najważniejsze. Bo przecież, zgodnie ze słowami bliskiego ucznia Jezusa, świadka Jego przemienienia, Jana, Absolut jest tożsamy z Miłością (por. 1 J  4, 8). Inny zaś uczeń Jezusa, były „uczony w piśmie” Paweł z Tarsu, swoiście relatywizuje wiarę (i również nadzieję), uznając, że jako takie mają charakter czasowy, przemijający. Są „na chwilę”. W tym sensie okazują się nieważne. Bo ważne może być tylko to, co ponadczasowe, wieczne. A tym, według Pawła, jest właśnie Miłość.

Jak czytamy w „Uczcie” Platona, ten kto kocha „[…] na pełne morze piękna już wypłynął i kiedy się na nim rozglądnie, płodzić zacznie słowa i myśli wielkie i wspaniałe, gnany nienasyconym dążeniem do prawdy; aż kiedy sił w tej pracy nabierze i hartu, jedyna mu się wiedza ukaże, która naprawdę mówi o tym, co piękne”. Miłość prowadzi do jedynej w swoim rodzaju wiedzy, do Mądrości. Dlatego w filmie Ingmara Bergmana „Jak w zwierciadle” możemy usłyszeć, jak jeden z bohaterów mówi do swojego syna: „Mogę ci dać jedynie zalążek mojej własnej nadziei; wiedzę, że miłość to coś rzeczywistego w świecie ludzi […]. Każda miłość, ta wielka i ta maleńka, ta piękna i ta śmieszna. Każda”.

W tym miejscu – w żadnym innym – budzi się w człowieku autentyczna tęsknota za boskością, wiecznością, nieśmiertelnością. Tej tęsknocie na imię: nadzieja. Nie jest ona tożsama z wiarą. Może nigdy się nie stanie, a jednak…

Przemienienie

Jezus Przemieniony to Jezus widziany w tym przekroju. Jezus obojętny, by tak rzec, na ludzką wiarę czy niewiarę. „Nie każdy, kto Mi mówi Panie, Panie, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie” (Mt 7, 21).  A co jest ową wolą? Słyszymy w innym, ewangelicznym fragmencie, że przecież „[…] nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15, 13).  Na to Jezus obojętny być nie może. Pozwolę sobie dodać: tylko na to obojętny być nie może.

Dlatego, jeśli przyznamy w tym miejscu Jezusowi rację, to – czy w Niego w sensie religijnym wierzymy, czy nie – wydajemy się na Jego oddziaływanie. Żeby było jasne, oddziaływanie filozoficzne, „miłosno-mądrościowe”. Bo On sam, jak nas o tym zapewnia, „chowa” się za innymi osobami. Sam chce pozostać anonimowy. „Byłem głodny, a daliście mi jeść, byłem spragniony, a daliście mi pić, byłem przybyszem, a przyjęliście mnie, byłem nagi, a przyodzialiście mnie, byłem w więzieniu, a przyszliście do mnie” (Mt 25, 35-36). Nie o Niego jako takiego tutaj chodzi.

Chodzi o każdego z nas. Nie jako obraz „historycznego Jezusa”, bo to brzmi absurdalnie, a – raz jeszcze – o każdego człowieka „z imienia i nazwiska”. I to, jak myślę, ocala – przemienia Jezusa w uniwersalnym horyzoncie naszego, ludzkiego świata. Uniwersalnym, to znaczy znajdującym się ponad religiami, światopoglądami, ideologiami, programami politycznymi. Te są zawsze w jakiejś mierze partykularne, częściowe, lokalne.

Wszyscy jesteśmy Chrystusami

Tytuł filmu Marka Koterskiego wyraża głęboką, humanistyczną prawdę. Nie tylko Jezus jest Chrystusem. Jeśli przyjąć – za wspomnianym przeze mnie na początku Klemensem Aleksandryjskim – że Jezus jest prawdziwym filozofem, a chrześcijaństwo filozoficzną ścieżką do poznania Prawdy, to znak, iż nie chodzi o to, aby stać się dosłownym naśladowcą Jezusa z Nazaretu, a raczej – w ślad za nim – stać się Chrystusem.

Przemieniony, ocalony, cały, dla wszystkich – uniwersalny, powszechny, katolicki w etymologicznym sensie tego słowa – może być tylko Jezus-filozof. Jezus dotykający, by tak rzec, tego, co wszystkim ludziom wspólne

Wojciech Zalewski

Udostępnij tekst

Stać się sobą w pełni, w swoim głębokim, niepowtarzalnym Ja. Nie tracić swojej indywidualnej tożsamości, owego „imienia i nazwiska”, a przeciwnie, utrwalić je i zachować. Metoda jest jedna. Jak napisał Albert Camus: „znam tylko jeden obowiązek: kochać. Co do reszty, mówię nie”. Oto sens przemienienia. Mojego – naszego przemienienia…

Co innego może mieć na myśli Paweł z Tarsu, gdy mówi, że już nie on żyje, a Chrystus w nim (por. Ga 2, 20)? Czy nie właśnie to? Że dokonuje się w nim coś, co przywykło się w języku religijnym określać mianem anastasis – zmartwychwstania? Że, innymi słowy, przeżył własną śmierć, odkrył w niej siebie, bo w najgłębszym sensie tego słowa zobaczył, że człowieczeństwo znaczy tyle, co podążanie za pełnią życia? Tej nie ma bez bycia całym sobą przy innych, bez przyjaźni. Bez bliskości, ciepła, zrozumienia, uczuć.

Kołakowski zauważa w jednym ze swoich tekstów, że „wiara jest prawomocna i niewiara jest prawomocna”. A może – w przemieniającej wszystko nadziei absolutnej Miłości – obydwie są nieprawomocne? Bo jak uniwersalizm, to uniwersalizm. Jak wszyscy, to wszyscy. Bez wyjątku od tej reguły. Gorąco albo zimno, wszystko albo nic, tak albo nie (por. Mt 5, 37).

Wesprzyj Więź

Skoro Jezus, przypieczętowując własną Chrystusowość, nie zawahał się i dał się zabić tym, którzy Go nie zrozumieli, to może jest to dla nas znak, iż miał rację? On i Jemu podobni, przed Nim i po Nim? Może na tym polega zmartwychwstanie-przemienienie, że po prostu przeżywa się śmierć? „Bo jak śmierć potężna jest miłość, a zazdrość jej nieprzejednana jak Szeol, żar jej to żar ognia, płomień Pański. Wody wielkie nie zdołają ugasić miłości, nie zatopią jej rzeki” (Pnp 8, 6-7).

To właśnie musiał zrozumieć franciszkanin Richard Rohr, gdy w swojej książce „Uniwersalny Chrystus” wprost stwierdza, że jego psia przyjaciółka o imieniu Wenus jest Chrystusem. Tak, istotnie wie, co mówi Albert Camus – powszechnie określany jako agnostyk – zauważając, że w naszym wzruszającym do łez, pogubionym świecie, nawet krety mogą mieć nadzieję.     

Przeczytaj również: Co filozof wie o Zmartwychwstaniu?

Podziel się

8
1
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.