Jesień 2025, nr 3

Zamów

A może z tej strony łodzi już nie ma ryb? Rzecz o duszpasterskiej frustracji

Ks. Andrzej Draguła. Fot. Więź

Kapłaństwo znakomitej większości dzisiejszych księży zrodziło się w świecie, który właśnie odchodzi. Jeśli nie dostosują się do nowych okoliczności, sami skażą się na duszpasterską frustrację, eklezjalną depresję i – w konsekwencji – nieuchronny konflikt z wiernymi.

Najpierw była „depresja duszpasterska”. Termin ten po raz pierwszy pojawił się w rozmowie z moimi kolegami kursowymi przy okazji spotkania imieninowego. Prócz mnie wszyscy moi – jak to się dawniej mówiło – rocznikowi konfratrzy są już wieloletnimi proboszczami. Trudno się więc dziwić, że nasze spotkania zdominowane są przez problemy życia parafialnego. To jest przecież dobra okazja, by wymienić się doświadczeniami.

Rozmawiamy – a właściwie to oni rozmawiają, a ja słucham – nie tylko o rozliczeniu publicznych dotacji na remonty zabytkowych kościołów, o państwowych podatkach i kościelnych daninach, ale także o problemach stricte duszpasterskich: o odpływającej z Kościoła młodzieży, o zmniejszającej się liczbie małżeństw sakramentalnych czy o udręce, jaką bywa katecheza.

To właśnie w takim kontekście któryś z moich kolegów nazwał ten stan „depresją duszpasterską”, od której już tylko krok do „depresji eklezjalnej” – gdy problem nie dotyczy jedynie poszczególnych jednostek, ale nabiera charakteru systemowego. Nie chodzi bowiem wyłącznie o tego czy innego księdza, który „nie daje rady”, lecz o instytucję, która coraz bardziej – mam taką nadzieję! – zdaje sobie sprawę z tego, że jeśli nie uruchomi procesów dostosowawczych, to straci szansę na nawiązanie owocnego kontaktu ze światem.

Praprzyczyną depresji eklezjalnej jest frustracja pastoralna: stan uświadomienia sobie, że mimo nakładów pracy cele duszpasterskie wydają się coraz mniej osiągalne. Ten narastający stan demotywacji bierze się z nierozumienia przemian, które dokonują się na naszych oczach.

Ja i moi koledzy przyjmowaliśmy święcenia w roku 1990, a więc mamy już ponad trzydzieści lat kapłaństwa. Większość z nas zbliża się do 60. roku życia. To ważne okoliczności. Naszą młodość przeżywaliśmy jeszcze w dobiegającym kresu PRL, ale już po wyborze kard. Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową.

Weryfikacyjny, a nawet egzekucyjny model duszpasterstwa trzeba zamienić na model motywacyjny. Nie rozliczać z wiary, lecz ją rozniecać

ks. Andrzej Draguła

Udostępnij tekst

Szło nowe. Jako młodzi księża dojrzewaliśmy duchowo w latach największej aktywności św. Jana Pawła II. Katecheza wróciła do szkół, na pielgrzymki piesze do Częstochowy maszerowały tłumy, tworzono nowe parafie, budowano kościoły na nowo powstających osiedlach, w niektórych diecezjach młodych księży święcono dziesiątkami, nowicjaty przeżywały oblężenie. To był prawdziwy boom religijny.

Niektórzy wieszczyli, że tak już będzie zawsze. Głosy o zbliżającej się sekularyzacji, o procesach, które już drenowały Kościół katolicki w Europie Zachodniej, raczej uciszano. Mieliśmy pozostać wyspą na morzu laickim, wszak Polonia semper fidelis.

A kiedyś był to Bóg

Od tamtego czasu wiele się zmieniło. Wiele, ale właściwie co? W dyskursie kościelnym tę całą paletę zmian społeczno-kulturowych, które dzieją się na naszych oczach, najczęściej wyraża się terminami „sekularyzacja” czy „laicyzacja”. To terminy bardzo pojemne, które – choć mają swoje precyzyjne słownikowe definicje i określone znaczenia – pozwalają na ogólne uchwycenie tego, co jest istotą zmian. Wokół nas mniej jest tego, co sakralne, a więcej tego, co sekularne; mniej tego, co religijne, więcej tego, co laickie.

Nie trzeba być szczególnie błyskotliwym mędrcem, by to zauważyć. Zmiany można dostrzec okiem nieuzbrojonym. Chantal Delsol ten proces określa jako la fin de la chrétienté, zmierzch christianitas, „koniec świata chrześcijańskiego” – jak zaproponował polski tłumacz. Delsol pisze: „Chrześcijaństwo, które jest rzeczywistością nieśmiertelną jak wszystkie religie (wystarczy garstka wierzących, aby przetrwało), wraz z powstaniem świata chrześcijańskiego stworzyło cywilizację, rzecz efemeryczną, podlegającą czasom i modom i wybitnie kruchą – śmiertelną”1.

Francuski termin chrétienté to odpowiednik angielskiego Christendom i łacińskiego christianitas. Jeśli więc dobrze rozumiem zamysł francuskiej filozofki, nie chodzi jej o koniec „świata chrześcijańskiego” w ogóle, ale właśnie koniec christanitas, konkretnej historycznej formy cywilizacji europejskiej i łacińskiej, która została zbudowana na ideach wziętych z chrześcijaństwa, miała swoje apogeum w wiekach średnich, a od czasów Rewolucji Francuskiej zdaje się być w odwrocie. Francuska filozofka wieszczy rychłą agonię tej religijno-społeczno-kulturowej formacji.

A może należałoby pójść o krok dalej i zaryzykować tezę już nie tyle o końcu jakiejś formy świata chrześcijańskiego, co o końcu świata religijnego tout court, przynajmniej w takiej formie, jaką znaliśmy? W książce Bóg umarł. Dlaczego odchodzimy od religii Michał Jędrzejek osadza filozoficzną tezę o śmierci Boga w kontekście współczesnych społeczeństw europejskich. Czy Bóg w nich umarł? By odpowiedzieć na to pytanie, Jędrzejek sięga do Charlesa Taylora, który pisze, że „zwrot do świeckości w tym sensie składa się, obok innych rzeczy, z przejścia od społeczeństwa, gdzie wiara w Boga jest niekwestionowana [unchallenged] i właściwie nieproblematyczna, do takiego, w którym jest ona rozumiana jako jedna z opcji obok innych, i to często nie najłatwiejsza do przyjęcia”2.

Mówiąc innymi słowy, o ile – użyjmy terminu Delsol – w świecie chrześcijańskim religijność była czymś domyślnym, o tyle w świecie postchrześcijańskim domyślna staje się świeckość. Na naszych oczach rodzi się społeczeństwo sekularne. „Jest tak – pisze Roberto Calasso – jak gdyby po upływie tysiącleci wyobraźnia wyrzekła się zdolności patrzenia dalej niż społeczeństwo, w poszukiwaniu czegoś, co nadałoby sens temu, co dzieje się wewnątrz społeczeństwa”3. Społeczeństwo sekularne nie potrzebuje już Boga – a w konsekwencji Kościoła – jako instancji, która miałaby je wyjaśniać, regulować czy organizować.

Sieroty po christianitas

Według Taylora dzisiaj „świeckość […] jest kwestią całego kontekstu rozumienia, w którym odbywają się nasze moralne, duchowe lub religijne doświadczenia i poszukiwania”4. Taylor używa takich pojęć jak background, czyli „tło”, „podłoże”, czy też framework, zatem „rama pojęciowa” – a ja dodam: matryca.

Pojęcia te oznaczają „w dużej mierze nieustrukturyzowane i niewyartykułowane rozumienie naszej sytuacji, w ramach której poszczególne cechy naszego świata ujawniają nam swoje sensy”5. Jak pisze Jędrzejek: „Ludzkie życie, doświadczenie świata, komunikacja z innymi, rozumienie samego siebie przebiegają w ramach pewnych podzielanych, a nie zawsze wypowiedzianych wprost przekonań, nawyków, zwyczajów interpretacyjnych, wyobrażeń społecznych”6. Chodzi o jakiś powszechny, uwspólniony zmysł pozwalający wszystkim czytać świat w podobny sposób.

Jeśli w świecie chrześcijańskim religijne widzenie świata było czymś niejako naturalnym, domyślnym i stanowiło ową wstępną ramę pojęciową, tło, podłoże dla interpretacji otaczającej nas rzeczywistości, to obecnie coraz bardziej domyślna staje się matryca sekularna, która istotnie ogranicza możliwość rozpoznania swojego życia w kategoriach religijnych. Jak zauważa Dariusz Czaja, „oznacza to, że głoszony z chrześcijańskich ambon Bóg nie skupia już na sobie świata ludzi i świata rzeczy w sposób bezrefleksyjny, oczywisty i jednoznaczny. Nie porządkuje już świata jako całości. Przestał istnieć jako absolutny gwarant sensu i zwornik naszego myślenia. W świecie zdeklarowanego sekularyzmu coraz częściej występuje jako odwieczna pogłoska”7.

Bóg, religia, Kościół, tzw. wartości chrześcijańskie – wszystko to utraciło swoją prymarną rolę w profilowaniu życia współczesnego człowieka. Ci, którzy wciąż jeszcze pozostają wierni tym odniesieniom, nieuchronnie stają się społeczną mniejszością – sierotami po odchodzącej w przeszłość christianitas.

Reguły na czasy minione

Jak to się ma do eklezjalnej depresji? Otóż przejście od świata chrześcijańskiego, świata naturalnej religijności, do świata sekularnego jest kontekstem, w jakim żyje współczesny Kościół. Znakomita większość duchownych, którzy dzisiaj kształtują i realizują działania duszpasterskie – tak jak to jest w przypadku mnie samego i księży z mojego pokolenia – uczyło się pastoralnych reguł w trwającej jeszcze erze chrześcijańskiej. Były to reguły na tamte czasy, gdy domyślne były wiara, religijność, przynależność do Kościoła albo przynajmniej katolicyzm kulturowy, który kazał raz po raz wkroczyć w krąg duszpasterskiego oddziaływania Kościoła.

Ale świat się zmienił, a wraz z nim adresaci kościelnej praxis. Nic dziwnego, że dawne reguły duszpasterskie przestały być skuteczne. Wymyślono je w innym kontekście i miały służyć innemu celowi, o czym poniżej. Trudno się więc dziwić, że w rozmowach księży bardzo często pojawia się konstatacja będąca źródłem duszpasterskiej frustracji. Mówią, że przecież pracują tak samo jak dawniej: z tą samą gorliwością jak niegdyś, metodami, które dotychczas przynosiły owoce, a ich relacja do ludzi wcale nie zmieniła się na gorsze, a jednak spodziewanych skutków nie widać.

W tym kontekście ważna jest myśl Delsol, która pisze, że „o ile świeccy dobrze przyswoili sobie status mniejszości, ta rzecz niekoniecznie udała się duchownym. Trudność dla duchownych Kościoła polega na zaakceptowaniu utraty władzy […]. Zbyt często duchowni zachowują się tak, jakbyśmy jeszcze trwali w świecie chrześcijańskim: wypowiadając się z pozycji autorytetu na wszystkie tematy, rządząc despotycznie kierowanymi przez siebie instytucjami, innymi słowy: przyjmując arogancki sposób działania, który w sytuacji pozostawania w mniejszości jest śmieszny. Zwłaszcza że wraz ze zniknięciem świata chrześcijańskiego zmieniła się nie tylko liczba chrześcijan, ale również zachowanie i oczekiwania tych wiernych, którzy zostali. Są oni o wiele bardziej wymagający wobec Kościoła”8.

To, co pisze Delsol, jest w gruncie rzeczy oczywiste. Świeccy w naturalny bowiem sposób są zanurzeni w świecie, a dziejące się przemiany ich dotykają. „Jesteśmy wszyscy, chrześcijanie i nie-chrześcijanie, dziećmi naszej epoki”9. Gorzej z duchownymi. W znakomitej większości ich kapłaństwo zrodziło się w świecie, który właśnie odchodzi. Jeśli się nie dostosują do nowych okoliczności, sami skażą się na duszpasterską frustrację, eklezjalną depresję i – w konsekwencji – nieuchronny konflikt z wiernymi.

Katolicyzm certyfikowany

Duszpasterstwo realizowane w społeczeństwie sekularnym musi się opierać na radykalnej zmianie strategii wobec człowieka, którego spotyka Kościół. Trzeba założyć mniej niż więcej, raczej niewiarę niż wiarę, wahanie stojącego w drzwiach Kościoła niż trwałą przynależność, dystans niż zaangażowanie. Trzeba porzucić domyślną oczywistość tak charakterystyczną dla świata chrześcijańskiego.

Dobrym przykładem owej dawnej domyślności jest to, co pisze Éric-Emmanuel Schmitt o swoim pierwszym kontakcie z Kościołem: „Oczywiście zostałem ochrzczony […]. We Francji w 1960 roku niemowlęta chrzczono, ponieważ należały do cywilizacji, w której sakrament ten był nierozerwalnie związany z rodzinami. Był w równym stopniu obrzędem społecznym i aktem wiary”10.

Francuski pisarz był nieodrodnym dzieckiem dawnej christianitas, która religię czyniła elementem społecznego zwyczaju. Trudno dzisiaj orzekać, który komponent dominował w kierowanych niegdyś do Kościoła prośbach o chrzest dzieci: ile w nich było wiary, a ile motywacji społeczno-kulturowej. Nie ulega jednak wątpliwości, że w wielu przypadkach motywacja pozareligijna odgrywała rolę dominującą. Tak zapewne było nie tylko w odniesieniu do chrztu świętego, ale także w przypadku Pierwszej Komunii, bierzmowania i sakramentu małżeństwa, że o chrześcijańskim pogrzebie nie wspomnę. Powszechnie „nie wyobrażano sobie”, by w tych rytuałach nie wziąć udziału, nawet jeśli na co dzień nie praktykowało się wiary.

Zmęczenie i frustracja duszpasterzy może rodzić nostalgię za złotym wiekiem Kościoła. Niestety, skoncentrowanie na przeszłości, która zresztą wcale nie była taka złota, uniemożliwia spojrzenie w przyszłość

ks. Andrzej Draguła

Udostępnij tekst

Zadaniem Kościoła było nie tyle przygotować do ich przeżycia, co o wiele bardziej zweryfikować, czy kandydaci są ich godni. Podczas dnia skupienia dla księży diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, który odbył się 4 kwietnia 2024 r., bp Zbigniew Zieliński nazwał to zjawisko „certyfikowaniem katolicyzmu”.

Ja to określam mianem „strategii weryfikacyjnej”, która dotychczas dominowała w praktyce duszpasterskiej. W kancelarii parafialnej kapłan po prostu sprawdzał, czy proszący o kościelną posługę spełnia określone warunki, czy podpada pod kościelny szablon wymagań. Temu służyły kartki do spowiedzi (przypomnijmy, że jeszcze tak niedawno istniał obowiązek spowiedzi wielkanocnej przed własnym proboszczem), dzienniczki dla kandydatów do bierzmowania czy też kartoteka parafialna, gdzie przecież znajdowała się podstawowa informacja o wiernym – notatka o (nie)przyjmowaniu księdza po kolędzie. To ona często decydowała o dalszej procedurze.

Niestety, zdarzało się, że ta weryfikacja była negatywna, co kończyło się odmową. Działo się tak zwłaszcza wtedy, gdy w kancelarii pojawiał się tak zwany katolik kulturowy. I wtedy dochodziło do zderzenia.

Zaświadczenie od leśniczego

Podczas konferencji – głoszonych nie tylko dla księży, ale i dla świeckich – przeprowadzam pewien eksperyment, który świetnie pokazuje to, jak bardzo jesteśmy uwikłani w strategię weryfikacji. Otóż opowiadam anegdotę o człowieku, który przychodzi do kancelarii parafialnej z prośbą o zaświadczenie, że jest wierzącym i praktykującym katolikiem, aby mógł zostać ojcem chrzestnym. Na ostrożną uwagę księdza, że go nie widuje w kościele, petent odpowiada, że raczej go w kościele nie zobaczy, ponieważ on lubi się modlić na leśnej polanie. A wtedy pada z usta księdza natychmiastowa replika: „To proszę iść po zaświadczenie do nadleśniczego”.

Reakcja audytorium na tę opowiastkę mówi bardzo wiele. Niestety, najczęściej ta historyjka rodzi powszechną wesołość wśród zgromadzonych. Ale na szczęście są też i tacy, którzy z tej historii się nie śmieją. I to ci mają rację. Bo to jest w gruncie rzeczy bardzo smutna opowiastka.

Owszem – mówię wtedy, komentując reakcję zebranych – księdzu należy się brawo za błyskotliwy koncept, ale dwója za duszpasterską wrażliwość. Zamiast zachęcić – zniechęcił. Odrzucił, zamiast nawiązać dialog. Stracił, zamiast ocalić. Jakie odniósł zwycięstwo? Zerwał być może ostatnią nić, która wiązała jego rozmówcę ze wspólnotą Kościoła.

Ta historia bardzo dobrze pokazuje, że model weryfikacyjny, a może nawet – nie bójmy się tego słowa – egzekucyjny, trzeba zamienić na model motywacyjny. Nie rozliczać z wiary, lecz ją rozniecać. To nie jest proste. Dotychczas kancelaria była bowiem przede wszystkim miejscem weryfikacji warunków przynależności do wspólnoty Kościoła. Teraz musi się stać przestrzenią ewangelizacji.

Nikt nas tego nie uczył. Zamiast istniejącej w programie studiów dla seminariów w Polsce historii teologii pastoralnej – bo nawet nie historii praktyki duszpasterskiej – powinno się w ratio studiorum wprowadzić warsztaty z rozmowy ewangelizacyjnej i indywidualnego kontaktu duszpasterskiego. Brzmi to może banalnie, ale my, księża, powinniśmy się nauczyć rozmawiać, a nie pouczać z wysokości ambony.

W epoce postchristianitas, a więc w czasie, gdy w procesie decyzyjnym naszych potencjalnych wiernych i tych, którzy formalnie przynależą do Kościoła, wszelkie motywacje zewnętrzne – społeczne, kulturowe, polityczne – odgrywają coraz mniejszą rolę, trzeba inwestować w budowanie wewnętrznego systemu motywacji religijnej, a rzekłbym nawet: motywacji z wiary. Gdy nie można liczyć na naturalny zmysł religijny – co do którego wcale nie jestem przekonany, że zawsze bardziej pomagał, niż przeszkadzał – trzeba zacząć głosić kerygmat in cruda radice, na surowym korzeniu.

Puste dno łodzi

W tytule tego artykułu pojawiło się pytanie nawiązujące do ewangelicznego wydarzenia mówiącego o cudownym połowie ryb (Łk 5,4–11). Ta biblijna metafora bardzo często wykorzystywana jest do zobrazowania duszpasterskiej działalności Kościoła.

Użył jej też ks. Tomáš Halík na pierwszych stronach książki Popołudnie chrześcijaństwa. Odwaga do zmiany. Czeski teolog tak zaczyna swoje dzieło: „«Mamy puste ręce i puste sieci, całą noc pracowaliśmy i nic nie złowiliśmy» – powiedzieli zmęczeni i sfrustrowani galilejscy rybacy do wędrownego kaznodziei, którego spotkali tego ranka na brzegu”11.

Zmęczenie i frustracja są powszechnym doświadczeniem współczesnych duszpasterzy. Rzucają sieci jak zawsze. Ale niejednokrotnie wyciągają je zupełnie puste. To może rodzić nostalgię za złotym wiekiem Kościoła. Niestety skoncentrowanie się wyłącznie na przeszłości, która – nota bene – wcale nie była taka złota, uniemożliwia spojrzenie w przyszłość. A ta przyszłość wyraża się w Jezusowej zachęcie, aby jeszcze raz zarzucili sieci na połów.

Jak komentuje tę scenę Halík: „Nawet w chwili zmęczenia i frustracji trzeba spróbować ponownie. Spróbować jeszcze raz nie znaczy: robić wciąż to samo i powtarzać stare błędy. To tyle co wypłynąć na głębię i uważnie czekać, być przygotowanym do działania”12.

W Jezusowym wezwaniu chodzi bowiem nie tylko o to, żeby zarzucić sieci jeszcze raz, ale też o to, żeby je zarzucić gdzie indziej. Jezus każe je zarzucić „na głębię”, co może świadczyć, że dotychczas Jego uczniowie próbowali łowić przy brzegu, a więc dość asekuracyjnie. Alexander MacLaren (1826–1910) w komentarzu do tej perykopy zauważa: „Tak długo, jak będziesz się kręcił w pobliżu brzegu, będziesz łowił tylko małe ryby. Duże i ciężkie brania są gdzie indziej. Wypłyń tam, jeśli chcesz je zdobyć”. Potrzebny jest nam – jak to określa – „duch śmiałej przedsiębiorczości”, a mówiąc bardziej współczesnym językiem – kreatywności chrześcijan w ich przedsięwzięciach dla Jezusa Chrystusa. „Tak długo, jak trzymamy Go na uboczu, w granicach zwyczaju i przyzwyczajenia, i strasznie boimy się wszystkiego, czego nie robili nasi pradziadowie, na dnie łodzi będzie bardzo mało ryb” – przestrzega MacLaren13.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.

Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

Ten komentarz sprzed ponad wieku wydaje mi się wyjątkowo trafny. Trzeba odważyć się wypłynąć tam, gdzie się dotychczas nie łowiło, zarzucić sieć z zupełnie innej strony tej samej przecież łodzi. Trzeba porzucić dawne zwyczaje i przyzwyczajenia, zakwestionować reguły dobre na czasy minione, pożegnać cywilizacyjne przybrzeże. A utrzymując się w tej rybackiej metaforze, wypadałoby także zapytać o nowe techniki połowu i konieczność nieustannego remontu tejże łodzi, wszak Ecclesia semper reformanda, ale to już tematy na osobny tekst. Tak czy inaczej, uparte trwanie w tym samym miejscu grozi widmem pustego dna łodzi.

1 Ch. Delsol, Koniec świata chrześcijańskiego. Inwersja normatywna i nowa era, tłum. P. Napiwodzki, Kraków 2023, s. 51.
2 Ch. Taylor, A Secular Age, Cambridge–London 2007, s. 3; cyt. za: M. Jędrzejek, Bóg umarł. Dlaczego odchodzimy od religii?, Kraków 2024, s. 209.
3 R. Calasso, Nienazwana teraźniejszość, tłum. J. Ugniewska, Gdańsk 2019, s. 19.
4 Ch. Taylor, A Secular Age, dz. cyt., s. 3.
5 Tenże, Nowoczesne imaginaria społeczne, tłum. A. Puchejda, K. Szymaniak, Kraków 2010, s. 39.
6 M. Jędrzejek, Bóg umarł, dz. cyt., s. 211.
7 D. Czaja, Blask ciemnieje. Lektury hermeneutyczne, Kraków 2021, s. 9.
8 Ch. Delsol, Koniec świata chrześcijańskiego, dz. cyt., s. 197–198.
9 Tamże, s. 190.
10 É-E. Schmitt, Sen o Jerozolimie. Dziennik z podróży do Ziemi Świętej, tłum. A. Celińska, Kraków 2024, s. 19.
11 T. Halík, Popołudnie chrześcijaństwa. Odwaga do zmiany, tłum. T. Maćkowiak, Kraków 2022, s. 13.
12 Tamże, s. 14.
13 A. MacLaren, Expositions of Holy Scripture; https://biblehub.com/commentaries/luke/5-4.htm [dostęp: 30.04.2024].


Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” lato 2024 jako część bloku tematycznego „Co zrobić z depresją eklezjalną?”.
Pozostałe teksty bloku:
Zbigniew Nosowski, „Eklezjalna depresja, czyli cierpienie duchowe”
Agata Kulczycka, „Kościół w depresji. Spojrzenie psychoterapeutki”
„Albo eklezjalna depresja, albo noc ciemna”, Jacek Prusak SJ w rozmowie ze Zbigniewem Nosowskim

Podziel się

Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.