Nie należy przekreślać teologii poprzednich epok, zakładając pysznie, że dopiero teraz odkryta kontekstualność wniesie nowe, uzdrawiające światło. Dawne myślenie teologiczne nie zawsze było dość wrażliwe na ówczesne problemy, ale nie należy potępiać w czambuł przeszłości.
Ks. prof. Jan Słomka nie przestaje zadziwiać. Tym razem ogłosił „Pożegnanie ze scholastyką”. Zachętę do swych prowokacji znalazł w „Ad theologiam promovendam” papieża Franciszka (dalej: ATP), choć interpretuje ten list apostolski po swojemu. Być może jest jakieś podobieństwo pomiędzy doświadczeniem myśli scholastycznej, jakie panowało w niektórych seminariach duchownych polskich i argentyńskich w czasach młodości Jorge Bergoglia i Jana Słomki. I stąd też reakcja jest podobna.
Ale ks. Słomka idzie nieco dalej i przypisuje papieżowi zachętę do porzucenia scholastyki, jej metafizyki, aparatu pojęciowego i metod myślenia, czego nie znajdujemy w papieskim tekście. Franciszek jedynie przestrzega przed teologią „opracowaną przy biurku”, niewrażliwą na to, co się dzieje wśród ludzi, na ulicy. Oczywiście te metafory nie kwestionują pisania przy biurku na komputerze, ale wzywają do wsłuchania się w rzeczywiste pytania obecne w świecie i niesienie ich w swej modlitwie i teologicznych poszukiwaniach.
Kontekstualność już była
Papież doprasza się o teologię kontekstualną i transdyscyplinarną, to znaczy wrażliwą na ludzkie dramaty i trudności, a zarazem podejmującą dialog z naukami i współczesną kulturą. Horyzont myślowy uformowany przez zmiany cywilizacyjne, rozwój nauk oraz aktualne ideologie stanowi wyzwanie dla teologii. Ona musi się z nim zmierzać, ale przede wszystkim musi sięgać głębiej do pełni tajemnicy wiary i stamtąd wydobywać światło Boże, które wzywa do nawrócenia i korekty myślenia.
Na ideologie nie odpowiada się kontrideologią przemyślaną i realizowaną tymi samymi metodami, najczęściej politycznymi, tylko zawsze trzeba zrobić krok do tyłu i spojrzeć głębiej, co niekiedy oznacza wyzbycie się niektórych uproszczonych, a zdawałoby się oczywistych założeń, które domagają się oczyszczenia. Problemy stawiane przez współczesność prowokują do mierzenia się z nimi, ale zarazem wzywają też do odgrzebywania w skarbcach Kościoła zapomnianych czy też ukrytych wątków, które warto wydobyć i które mogą rzucić światło na nowe problemy.
Propozycja ks. Słomki, aby dorobek teologii scholastycznej zakopać na cmentarzu i o niej zapomnieć, jest sugestią pozostawienia człowieka w bezbronnym zagubieniu
Nie należy zatem łatwo przekreślać teologii poprzednich epok, zakładając pysznie, że dopiero teraz odkryta kontekstualność wniesie nowe, uzdrawiające światło. Myślenie teologiczne, poprzedzające nasze czasy, nawet i to, które sięgało do scholastyki, często już było w jakimś wymiarze kontekstualne, gdy reagowało na problemy dostrzegane w świecie. Można ubolewać, iż nie zawsze było ono dość wrażliwe na ówczesne trudności i stąd zachęta do rozszerzenia horyzontów jest na miejscu, ale nie należy potępiać w czambuł przeszłości.
Katolicka teologia wieków nowożytnych w dużej mierze podejmowała ówcześnie aktualne pytania rodzące się ze zderzenia z Reformacją. Karol Wojtyła w „Wykładach lubelskich” czy w „Osobie i czynie” zmagał się ze zniewoleniem psychicznym i duchowym niesionym przez PRL i szukał wyzwalających ujęć. Charles Journet, rozwijając eklezjologię, która została przyjęta przez II Sobór Watykański, w gruncie rzeczy (jak mi powiedział szwajcarski dominikanin Gilles Emery) zmagał się z pytaniami, które rodziły się na styku z kalwinizmem. Yves Congar w latach przedsoborowych studiował teologię laikatu, ekumenizm i eklezjologię, zagadnienia niepodejmowane wówczas w Rzymie, z pełną świadomością, że być może odpowiedzi, jakie dawał, były błędne, ale pytania pozostały prawdziwe. Teologia i filozofia tych myślicieli była więc kontekstualna, a nie tylko opracowana przy abstrakcyjnym biurku.
Jeszcze bardziej niż teologia dogmatyczna, teologia moralna zawsze musi być kontekstualna. W okresie dominacji kazuistyki moraliści odpowiadali na pytania stawiane przez penitentów i stąd dzisiaj historycy chętnie zaglądają do ich dawnych podręczników, przez co otrzymują obraz ówczesnego społeczeństwa. Średniowieczne omówienie cnót przez św. Tomasza jest jedynie ogólne, chwytające istotę rzeczy, dzięki czemu jego aretologia ma niezmienną wartość, choć aktualizacja tychże cnót zawsze musiała i musi być kontekstualna.
Alasdair MacIntyre ze zdziwieniem odkrył historyczny rozwój w pojmowaniu cnotliwej prawości, ale tomistów to nie dziwi, bo wiadomo, że cnota i jej umiejscowienie w psychice dokonuje się w realiach, które są zmienne. Prawdą jest, że w teologii moralnej czasem sugerowano absolutną jednoznaczność orzeczeń, ale gdy św. Jan Paweł II w „Veritatis splendor” stwierdził, że „aby określić przedmiot moralny danego czynu, decydujący o jego jakości moralnej, należy przyjąć perspektywę osoby działającej”, nie wprowadzał czegoś nowego, tylko dopraszał się o ujęcie personalistyczne, które dla czytającego św. Tomasza jest oczywiste.
Metafizyka to lepszy fundament niż tylko przeczucia
Dzisiejsze papieskie przypomnienie o kontekstualności myślenia teologicznego, zwłaszcza w zglobalizowanym świecie, to wezwanie do rozszerzenia horyzontów. Dobór tematów, poszukiwań i problemów do przemyślenia winien wynikać z wrażliwości na problemy pojawiające się w świecie. Pomaga w tym spojrzenie na inne Kościoły lokalne, ich trudności, pytania i wymuszane oczyszczenia.
Nie można zamknąć się w parafiańszczyźnie i przekonaniu, że to, co jest poza naszym światkiem, nas nie obchodzi. Właśnie szersze horyzonty pozwalają odkryć własne zwężenia myśli i odczuć. Czasem, aby odpowiedzieć na wyzwania, trzeba skorygować swe niezbadane założenia, co pozwala na pełniejsze wpuszczenie Ewangelii w życie.
Wychodząc jednak od strony pedagogiki studiowania i nauczania teologii, nie można zaczynać od kontekstualności ani tym bardziej od inter- czy transdyscyplinarności. Gdy tak się postąpi, początkujący student może się zachwycić pytaniami i trudnościami, jakie świat niesie, i bez żadnej higieny intelektualnej zacznie czytać autorów odległych od wiary czy też skłóconych z nią, a sam nie będzie jeszcze miał w sobie syntezy, która by uporządkowała jego psychiczne, moralne i duchowe wnętrze. Taka kolejność niekiedy okazuje się być zgubna dla wiary.
A zatem pierwszym etapem chrześcijańskiej formacji intelektualnej, której potrzebuje nie tylko kandydat do kapłaństwa, ale każdy wierzący świecki, jest zapoznanie się z prawdami wiary i jej konsekwencjami w życiu. Porządkująca synteza teologicznej wiedzy musi otwierać na pełnię życia duchowego, a więc nakreślać kres świętości i drogę wiodącą ku niemu. Najlepiej, gdy jest ona oparta na dziedzictwie wielkich świętych, mistrzów życia chrześcijańskiego. Ponadto ukształtowanie spójnego ujęcia obejmującego istotne implikacje Ewangelii powinno być na takim poziomie intelektualnym, jakim jest świeckie wykształcenie danej osoby.
Do tego zresztą wzywa papież Franciszek w ATP. Teologia ma być sapiencjalna, oparta na objawionej, otrzymanej od Boga mądrości, dysponująca do „wiary, która działa przez miłość” (Ga 5,6). Św. Tomasz w tej Pawłowej formule widział manifestację łaski Ducha Świętego i dlatego na niej zbudował swą syntezę teologiczno-moralną. A ten najwyższy pułap Bożej mądrości pozwala potem spojrzeć odpowiednio na wszystkie dyscypliny naukowe. O to zresztą się zawsze dopominała teologia scholastyczna, uważając teologię za królową nauk.
Wyartykułowanie istoty chrześcijańskiego życia nie obejdzie się bez aparatu precyzyjnych pojęć, które pozwalają przylgnąć do prawdy i dają wewnętrzną pewność. Nie można więc, jak sugeruje ks. Słomka, odrzucić w tym metafizyki i dokładnej metody myślenia. W procesie formowania własnego wnętrza są one bardzo pomocne, gdyż dają lepszy fundament niż tylko przeczucia czy odczucia.
Gdy grzech jest uważany za nieistotny
Podejście pastoralne, wrażliwe na potrzebę wewnętrznego scalenia osobowości wokół objawionych tajemnic wiary, musi oczywiście być obecne w nastawieniu tego, który początkującym wykłada teologię. Trzeba zatem stawiać sobie pytanie jakie studenci niosą w sobie trudności, wynikające z ich życiowego doświadczenia, środowiska rodzinnego, poziomu szkolnictwa i trendów kulturowych. A więc ta wrażliwość na słuchaczy może być nazwana „indukcyjną”, ale wykład musi dawać zasady.
Natomiast dopiero, gdy się ma jakieś pojęcie o pełni życia chrześcijańskiego, zbudowane w szkole świętych, a także doktorów Kościoła (chociaż równocześnie wie się, że do tej pełni się nie dorasta), i gdy w swym modlitewnym życiu obcuje się z Bogiem, można się wtedy przyjrzeć szerzej tym oporom wobec pełni wiary, które są typowe w swoim środowisku. Te opory bywają różne. Niekoniecznie są one intelektualne. Mogą być emocjonalne czy też socjologiczne.
Kontekstualne podejście do teologii będzie więc próbowało rozpoznać te opory, rozszyfrować instynktowną łatwość bagatelizowania wymagań Ewangelii i następnie będzie szukać nie tylko przyczyn tej niewierności, ale także sposobów na jej uleczenie. Znowu sięgając do wielkiej tradycji teologicznej Kościoła, w tym i scholastycznej, można w niej znaleźć ożywcze światło.
Poważne grzechy społeczne polskiego Kościoła upodabniają go do rosyjskiej Cerkwi oddanej brutalnej władzy i pozbawionej etyki społecznej. Uczestnictwo w społecznym zakłamaniu dla korzyści doczesnych krępuje swobodę głoszenia Ewangelii
Papieskie wezwanie do rozszerzenia horyzontów jest na miejscu, gdyż należy obawiać się zasiedziałości intelektualnej, która ustawia mentalne restrykcje i nie chce podejmować drażliwych tematów. Sięgając wstecz, możemy postawić pytanie, dlaczego w okresie baroku, który pod niejednym względem jest nadal wzorcem dla polskiego katolicyzmu, w ogóle nie zauważono zbrodni pańszczyzny. Konserwatywna niechęć przed nowinkami zachodnimi była tak silna, że ówczesny polski Kościół nie odważył się bronić ludzkich uprawnień chłopów i nie szukał dróg chroniących przed antropologiczną degeneracją czasów saskich. Dlaczego tak się stało?
We współczesnym polskim społeczeństwie też obserwujemy dziwne zawieszenie wrażliwości etycznej w niektórych sprawach. Może to jest wciąż skutek drzemiącego w wielu homo sovieticus? Problemem nie jest to, że ludzie popadają w grzechy. To się zdarza i zawsze będzie się zdarzało, ale jeśli po grzechu przychodzi pokuta i chwycenie się łaski Bożej, to wówczas dokonuje się proces odrodzenia.
Natomiast poważny problem pojawia się wtedy, gdy nie widzi się grzechu lub uważa się go za tak nieistotny, że można sobie z nim ułożyć pokojową koegzystencję i dlatego wyklucza się jakąkolwiek krytyczną refleksję. Właśnie tu kontekstualna teologia moralna winna spełnić swą prorocką rolę, dostarczając narzędzi i racjonalnych, i nadprzyrodzonych, służących formacji etycznej.
Niedostrzegane grzechy społeczne
Czyż nie jest tak, że w Polsce często uważa się, że moralność dotyczy przede wszystkim sfery seksualnej (stąd księża ostro pomstują na libertynizm seksualny i szerzące je zachodnie ideologie), a inne równie ważne grzechy są niezauważane? Natomiast z braku wrażliwości na etykę społeczną rodzą się: postawa roszczeniowa ludzi osobiście nieodpowiedzialnych, przyzwolenie na potworną korupcję, poparcie dla rządów autorytarnych z ubeckimi podsłuchami i zbieraniem haków na przeciwników i swoich, powtarzanie oszczerstw, zakłamanie i szczucie na ludzi w mediach oraz fasadowy rocznicowy hurapatriotyzm, które nie ma nic wspólnego z odpowiedzialnością i cnotami społecznymi.
Zranienia życia rodzinnego z łatwym akceptowaniem małżeńskiej niewierności i beztroski wobec ślubnych i nieślubnych dzieci oraz nieodpowiedzialnością mężczyzn to poważne moralne defekty, ale grzechy społeczne też są poważne i wymagają autentycznej kontekstualnej reakcji. Jeśli to księża za pomocą teologii mają szukać źródeł tych trudności oraz lekarstw na nie, muszą też być krytyczni wobec niedociągnięć zdarzających się w ich własnym środowisku i nie mogą sądzić, że etyka społeczna jest tylko do użytku zewnętrznego, a więc kleru nie dotyczy.
Można więc tutaj wymienić zdarzające się wśród duchowieństwa sytuacje jak np.: przyzwolenie na wkręcanie w korupcyjne przekręty finansowe, korzystanie z funduszy wykradanych z kasy państwowej, uczestnictwo w donosicielstwie na rzecz dyktatorskiej czy zmierzającej do rządów autorytarnych władzy oraz powielanie jej propagandy, również w kościołach i w kościelnych mediach. A oddanie liturgii na potrzebę głoszącej oszczerstwa ideologii smoleńskiej? A absolutne głuche milczenie Kościoła, gdy rządzący łamali umowę społeczną, jaką jest uchwalona w referendum Konstytucja, podważali podział władz i poprzez przejęte publiczne media obrzydliwie szkalowali różne grupy społeczne i przeciwników, skłócając przy tym naród?
To są poważne grzechy polskiego Kościoła, upodabniające go do rosyjskiej Cerkwi oddanej brutalnej władzy i pozbawionej etyki społecznej. Nie ma w tym nic dziwnego, że księża mają czasem kontakty ze świeckimi zaangażowanymi w życie polityczne, ale uczestnictwo w społecznym zakłamaniu dla korzyści doczesnych krępuje swobodę głoszenia Ewangelii.
Przyglądając się sytuacji, teologia kontekstualna musi stawiać pytanie, jakie braki w formacji teologicznej i w katechezie spowodowały, że w społeczeństwie dochodzi do takich grzechów społecznych. Warto także przy okazji postawić pytanie, dlaczego w Polsce nauczanie moralne, a więc także obraz Kościoła kojarzą się przede wszystkim z zakazami i nakazami, a nie z życiem łaską, która wyzwala rzetelność, ofiarność, wolność, inwencję w dobru i nadprzyrodzoną miłość? I znowu sięgnięcie do wielkiej teologii i jej wyzwalającego ewangelicznego oddechu może pomóc w procesie korygowania myślenia.
W innych Kościołach lokalnych też zdarzają się specyficzne opory blokujące pełnię życia chrześcijańskiego. W Afryce ludzie czasem tkwią w panicznym lęku wobec klątwy spowodowanej grzechem dawnych przodków. Tam też pojawia się korupcja oraz często występuje apartheid wobec ludzi z innych plemion. W Indiach nawet wśród chrześcijan system kastowy nadal istnieje. W kulturze chińskiej często uważa się, że trwanie w prawdzie nie ma znaczenia, bo głównie liczy się harmonijne ułożenie z innymi nawet kosztem wewnętrznego zakłamania.
Łatwa akceptacja nieuczciwości dotyczy też spraw na pozór mniejszych. W krajach anglosaskich ściąganie na egzaminach jest nie do pomyślenia, natomiast w Rzymie studenci z krajów trzeciego świata potrafią oszukiwać podczas studiów teologicznych i nie widzą w tym problemu! Jakiego trzeba wysiłku, aby takie moralne niewierności nie tylko rozpoznać, ale także uleczyć? Jest na nie odpowiedź w Ewangelii i w wielkiej tradycji Kościoła, ale to trzeba odgrzebać i zastosować do chorego społecznego kontekstu.
I ogólne zasady, i unikalność jednostki
Papieska przestroga przed teologią „przy biurku” jest reakcją na zaślepienia i zbyt racjonalizującą neoscholastykę, niekiedy używaną ideologicznie przez określone siły polityczne i obojętną wobec realnych moralnych niewierności. Kontekstualność myślenia teologicznego – wzmożona szerokimi horyzontami, na które mogą wskazać rozmówcy drogi synodalnej mający inne doświadczenie – ma przestrzec przed ciasnotą intelektualną i cichym przyzwoleniem na nieuczciwości oraz ma pobudzić krytyczne poszukiwania, które będą się starały rozeznać źródła zawieszania autentyzmu ewangelicznego oraz będą próbowały wskazać drogę naprawy.
Ks. Słomka interpretuje papieskie wezwanie do otwarcia oczu i dostrzegania jednostek z ich oporami i specyfiką jako wezwanie do odrzucenia dedukcji w procesie myślowym. Tutaj posuwa się za daleko. Zarówno dedukcja, jak i indukcja są częścią poprawnego myślenia. Trzeba jednak wiedzieć, kiedy i do czego używa się daną metodę.
W naukach przyrodniczych wychodzi się od obserwacji jednostkowych faktów po to, by dojść do uogólnień. Natomiast w nauce moralnej występuje proces odwrotny. W niej wychodzi się od ogólnych zasad, którym oczywiście też trzeba się przyjrzeć, i potem wyciąga się praktyczne wnioski, mając oczywiście na uwadze konkret każdej sytuacji. Podobnie też postępuje się w teologii dogmatycznej. Wychodzi się w niej nie od konkretu życia jednostki, ale od objawionego Słowa Bożego.
Bóg przemówił i wkroczył w ludzkie dzieje i stąd Jego Słowo może być przyjęte otrzymaną z łaski wiarą. A skoro działanie Boże nie niszczy natury, tylko ją wynosi, to ludzka ciekawość i zdolność do myślenia nadal mają pełne prawa i wewnątrz wiary, i poza nią. Stąd w teologii jest miejsce dla poukładania spraw w głowie, dla dostrzeżenia inteligibilności objawionych tajemnic i ich korelacji z danymi samodzielnego rozumowania. Tym właśnie się zajmuje systematyczna teologia, posługując się tymi procesami myślowymi, jakie umysł ludzki wypracował.
Można natomiast spuentować, że papież w swej metodzie duszpasterskiej, dopraszając się teologii autentycznie kontekstualnej, zdaje się sugerować, że w kontakcie ludzkim większą rolę winna odgrywać haecceitas bł. Dunsa Szkota niż quidditas św. Tomasza. Te łacińskie rzeczowniki, sztucznie wytworzone przez średniowieczną scholastykę, wyrażają dwa odmienne ujęcia. Pierwsze, wywodzące się od zaimka wskazującego hic, haec, hoc – ten, ta, to – oznacza „takowatość” rzeczy. Drugie, wywodzące się od zaimka względnego qui, quae, quod – który, która, które – oznacza „cosiowatość” rzeczy. W podejściu pierwszym dostrzega się unikalność rzeczy, a w drugim zmierza się do zdefiniowania jej. Zachwyt poety jest urzeczony wyjątkowością obserwowanego przedmiotu, a spojrzenie naukowca stara się precyzyjnie określić prawdę o nim.
Nie ma w tych dwóch scholastycznych kategoriach koniecznej sprzeczności, gdyż wyrażają one różne podejście. Gdy ma się w głowie jedynie zasady, definicje i kategorie metafizyczne, to może się zdarzyć, że nie zauważy się jednostki z jej osobistą historią życia i trudnościami, zwłaszcza gdy każdą sprawę czy każdego człowieka od razu się „zaszufladkuje”. Ludzie nie lubią być tak traktowani i każdy chce, aby jego unikalność była zauważona. Papież, krytykując ciasnotę księży, doprasza się więc o otwartość wobec każdego spotkanego człowieka bez względu na jego sytuację życiową i moralną. I to jest słuszne, ale nie neguje to możliwości poznania obiektywnej prawdy i jej systematyki oraz potrzeby służenia nią.
Nie pozostawiać zagubionych ludzi w ich mętnej niepewności
Od duszpasterza oczekuje się nie tylko tego, aby był miły, czarujący i stojący życzliwie obok człowieka i jego trudności, lecz także aby formował, czyli pomagał w uporządkowaniu wnętrza, myślenia, odczuwania i decydowania w życiu, i to przede wszystkim mocą Bożą, ale także takim nauczaniem teologicznym, które na łaskę otwiera i ukazuje, jak ją stosować do ludzkich zranień. Duszpasterz ma nie tylko towarzyszyć i ujaśniać, ale ma także wyjaśniać, a do tego potrzebne jest odniesienie do fundamentalnych prawd.
Te prawdy trzeba umieć precyzyjnie określić, a przy tym trzeba posługiwać się ogólnymi pojęciami. Nie można tych pojęć zredukować do rangi jedynie struktury pomocniczej, sugerując przy tym, że są drugorzędne i właściwie prawdy nie ujmują. Systematyczna teologia oparta na Objawieniu i prawym rozumie korzystającym z filozofii jest konieczna. Kościół nie może z tego dorobku i podejścia zrezygnować, gdyż wtedy będzie pozostawiał ludzi zagubionych w ich mętnej niepewności. Miłość doprasza się czegoś więcej, także posługi intelektualnej.
Argumenty rozumowe mogą jedynie apologetycznie wskazać, że oparcie się na Bogu nie jest absurdalne. Ale zawierzenie Bogu i pogłębienie więzi z Nim z nich się nie rodzą
Ks. Słomka swą niechęć do teologii scholastycznej tłumaczy tym, że, jak mu się zdaje, jej rozumowanie bierze się z powietrza. Najpierw rzekomo są podane definicje, zrozumiałe same przez się, niczym podstawowe twierdzenia matematyki i następnie na sposób dedukcyjny za pomocą sylogizmów cały gmach rozumowania jest wyprowadzony. Były nurty w neoscholastyce, które podobnie podchodziły do całej rzeczywistości, a więc uraz ks. Słomki jest jakoś zrozumiały, ale nie należy budować swych poglądów na wypaczeniach.
Nie oznacza to jednak, że nie ma podstawowych prawd, które poznaje się wprost. Rozum teoretyczny przyjmuje jako oczywiste to, że nie można czegoś głosić i równocześnie temu w ten sam sposób przeczyć. Podobnie rozum praktyczny wprost ujmuje podstawową zasadę, zwaną synderezą, iż dobro należy czynić i zła należy unikać. Na tych zasadach opiera się rozumowanie i postępowanie moralne, ale ich uszczegółowienie wymaga dalszego wysiłku i tak też prawo naturalne jest formułowane.
W 2009 r. Międzynarodowa Komisja Teologiczna słusznie skrytykowała zbyt racjonalistyczne prezentacje prawa naturalnego pojawiające się w neoscholastyce. W tym nurcie zakładano, że: 1) natura ludzka jest ahistoryczna i niezmienna, i rozum może doskonale ująć jej definicje i istotne właściwości; 2) można brać w nawias konkretną sytuację ludzi; 3) z definicji istoty ludzkiego bytu można a priori rozumowo wywieść nakazy prawa naturalnego; 4) ten wywód da się przeprowadzić maksymalnie, w wyniku czego prawo naturalne jawi się jako raz na zawsze ustanowiony kodeks praw regulujący prawie wszystkie ludzkie zachowania.
Znowu ktoś znający naukę św. Tomasza od razu widzi, że ta prezentacja neoscholastyki jest przesadzona. Św. Tomasz twierdził, że zdroworozsądkowe ujęcie postrzega podstawowe metafizyczne skłonności bytu: dążność do zachowania egzystencji, wspólną ze zwierzętami cielesność zmierzającą do zachowania gatunku, oraz racjonalność, otwartą na prawdę i na zbudowane na niej życie społeczne. Ale dalej św. Tomasz już tego nie rozwijał, wiedząc, że rozum ludzki wyprowadza z tych metafizycznych skłonności dalsze wnioski, a więc w jakimś sensie współtworzy orzeczenia prawa naturalnego, ale nie czyni tego w sposób absolutnie sterylny, niczym sylogizm logiczny czy matematyczny. Zawsze dokonuje się to w konkrecie.
Dlatego nigdzie nie ma zapisanego prawa naturalnego i nikt nie może go ostatecznie skodyfikować. Prawo naturalne ze swej istoty jest niepisane. A więc dostrzeżenie, że coś jawi się jako zgodne z naturą ludzką zawsze dokonuje się w jakimś kontekście, który rzutuje na myślący umysł.
Wiara potrzebuje sprawnego rozumu
Ks. Słomka błędnie sądzi, że metafizyka opiera się na fizyce, i stąd uważa, że skoro fizyka się zmieniła i sukcesem technicznym wykazała swą przydatność, to i teraz trzeba zmienić metafizykę… oraz teologię. Jeśli się przyjmie takie rozumowanie, to uważa się, iż o teologii ma decydować sukces techniki oparty na współczesnej fizyce!
Nazwijmy rzecz po imieniu. Byłoby to odrzucenie prymatu Objawienia i podporządkowanie wiary racjom rozumowym i technicznym. Wiary to nie rozwinie, tylko ją zniszczy. I jest to także odrzuceniem godności ludzkiego rozumu, który swoimi dociekaniami może sięgać inaczej, dalej i głębiej, niż to robi fizyka.
Św. Tomasz, wyjaśniając naukę św. Pawła (Kol 2,8), przestrzegł nie tylko przed stawianiem sofistyki ponad wysiłkiem naturalnym rozumu, ale także przed stawianiem dobrej filozofii ponad objawioną tajemnicę wiary. Św. Jan Paweł II w „Fides et ratio” 37 odwołał się do tej przestrogi św. Tomasza. Wiara potrzebuje dobrego rozumu, zdolnego do poznania podstawowych prawd filozoficznych, i kto negowałby możliwość naturalnego poznania takich rzeczywistości jak celowość, natura ludzka, specyfika władz duchowych, wolność, prawo naturalne czy zróżnicowanie płciowe człowieka, redukując wiedzę na ten temat jedynie do poziomu wrażeń i nastrojów, może poetyckich, ale niepewnych, i do zmiennych opinii, podcinałby także możliwość autentycznego przylgnięcia do prawd wiary.
Wiara potrzebuje sprawnego rozumu, mającego zaufanie do swych naturalnych możliwości poznawczych w sprawach najważniejszych dotyczących człowieka. Ale również ta poprawna wiedza filozoficzna nie może być ostatecznym kryterium dla wiary. Nie należy mierzyć tego, co przynależy do wiary za pomocą racji i kryteriów pochodzących spoza wiary, z systemów filozoficznych, również i tych dobrych, niesofistycznych. Przed tym błędem przestrzega teologia wielkich scholastyków.
Św. Tomasz sięgał do filozofii i metafizyki, ale nigdy nie starał się za ich pomocą uzasadniać prawd wiary. One opierają się na czymś innym: na głosie Boga, który sam przemówił. Myśl teologiczna, wyostrzona przez metody scholastyki, przygląda się tym prawdom także przez metafizykę, wyciąga z nich wnioski, pokazuje ich zastosowanie w życiu, ale ani ich nie udowadnia, ani też nie uzasadnia rozumowo. Najwyżej czasem dostrzega ich stosowność, zwaną convenientia, ale przyjmuje je jako dar, przejaw odwiecznej mądrości, którą Bóg się z człowiekiem podzielił.
Metafizyka nie jest, jak sądzi ks. Słomka, wyprowadzona z fizyki, tylko ją przekracza. Stawia głębsze pytania i próbuje na nie odpowiedzieć. Odrzucenie poszukiwania przyczyny celowej przez fizykę Newtona i nowożytne nauki to zawężenie spojrzenia i skierowanie uwagi jedynie na obserwowalne i mierzalne zjawiska. Można oczywiście tak ograniczyć swą uwagę i w tym zawężonym spojrzeniu dokonał się rozwój nauk szczegółowych i techniki, czego nikt nie neguje, ale nie oznacza to, że ciekawości ludzkiej jest zabronione stawianie także innych pytań, w tym o celowość.
Po co zegarek? Po co człowiek?
Gdy małe dziecko zobaczy zegarek i pyta: „Co to?”, można w odpowiedzi wskazać mu na przyczynę materialną i powiedzieć, że jest on zrobiony z metalu. Można też wskazać na przyczynę formalną, zwracając uwagę na kształt zegarka. Można też wyjaśnić, iż jego przyczyną sprawczą jest firma, która się nazywa na przykład Casio. Wszystko to będą poprawne odpowiedzi, ale dziecko pytając „Co to?”, chce pełniejszej odpowiedzi. Chce usłyszeć, do czego to służy. Jest jakiś zamysł w tym artefakcie, jego cel, czyli wewnętrzny sens zegarka.
Podobnie studiując człowieka, jego władze duchowe i psychiczne, jego organizm i jego osadzoną w społeczeństwie naturę, można sięgnąć dalej niż opis zjawiska, i zastanowić się nad zasadniczą celowością rozumu, woli, cielesności i płciowości oraz życia społecznego. Dla pełnego zrozumienia sam opis zachodzących zjawisk i procesów jest niewystarczający. Trzeba też wiedzieć, do czego to wszystko służy, dlaczego istnieje, do czego z natury zmierza i jaka jest tego ostateczna racja.
Są to pytania, od których nie można uciec, choć można je zignorować, ale wtedy ma się zawężony obraz rzeczywistości i wobec wyzwań życia jest się bezbronnym. Gdy natomiast te pytania się podejmie i sięgnie do rzetelnych poszukiwań i wniosków wypracowanych przez wielkich myślicieli, w tym i scholastyków, przyglądając się ich argumentacji, to nabędzie się wiedzę, która nada rozumowi pewność. Da to życiu mocny fundament oraz uchroni przed chwiejnym sceptycyzmem i jeszcze bardziej rujnującym nihilizmem.
Natomiast, gdy osiągnięcia metafizycznego rozumowania wkomponuje się w syntezę teologiczną, opartą na przyjętym Objawieniu, da to nie tylko naturalny życiowy fundament, ale także intelektualne wsparcie na drodze duchowej, w której obcując z żywym Bogiem, zmierza się do wieczności. Idąc w tej pielgrzymce życiowej, każdy wierzący człowiek potrzebuje struktur myślowych, które ukierunkowują, wzmacniają i chronią wiarę, choć nie w nich tkwi zbawienie.
Nawet treści podane w Ewangeliach same z siebie nie zbawiają. Zbawia łaska Boża otrzymana w wierze, a Ewangelie, sformułowane przez Kościół proste, ale zasadnicze artykuły wiary, wyjaśnienia podane w Katechizmie oraz obszerniejsze syntezy teologiczne, w tym te opracowane przez teologię scholastyczną, dysponują do przyjęcia łask Ducha Świętego i ukazują jak w praktyce nimi żyć.
Propozycja ks. Słomki, aby dorobek teologii scholastycznej zakopać na cmentarzu i o niej zapomnieć, jest sugestią pozostawienia człowieka w bezbronnym zagubieniu. Ci duszpasterze, którzy uciekają przed koherentnym wykładaniem prawd wiary (co jest łatwiejsze i nie wymaga wysiłku), licząc jedynie na swój ludzki czar, pozbawiają wiernych, zwłaszcza tych, którzy są wykształceni, tego, co mają oni prawo usłyszeć i do czego mogą być podprowadzeni.
Oparcie się na Bogu nie jest absurdalne
Swego czasu ojciec Giles Dimock, amerykański dominikanin wykładający na franciszkańskim uniwersytecie w Steubenville, opowiedział mi o swojej obserwacji. Profesorowie tej uczelni odeszli od scholastyki Dunsa Szkota i św. Bonawentury, ale nadal w ich myśleniu dominował woluntaryzm. Gdy zostało to połączone z silnym wówczas ruchem charyzmatycznym, na wszystkie pytania teologiczne, studenci słyszeli odpowiedź, że taka jest wola Boża.
Mój rozmówca wykładał teologię liturgii, a więc przedmiot uboczny, ale starał się wyjaśniać zasady teologiczne i ich wewnętrzną sensowność. Widział wtedy u studentów wielkie uczucie ulgi. Nareszcie słyszeli coś, co można przyjąć rozumem! A więc w teologii ważne jest nie samo posłuszeństwo woli, ale także uporządkowanie myślenia!
Sądzę, że niechęć do neoscholastyki, której ks. Słomka daje wyraz, płynie też z ukrytego semipelagianizmu, którym nieraz ta teologia była skażona. Wierzymy Bogu ze względu na Boga, gdyż obdarzył nas On swoją łaską, a nie z jakichś niższych ludzkich racji. Treść wiary jest przekazywana w Kościele, ale zdolność przylgnięcia do niej płynie z łaski. Ta zdolność może się rozwijać i pogłębiać w miarę, jak się wyraża wiarę w pogłębianej modlitwie.
Gdy natomiast brak inicjacji w modlitwę w ciszy, w której się aktywizuje otrzymaną wcześniej wiarę, i w zamian słyszy się (oczywiście błędnie!), że wiara ma się opierać na argumentach wyłożonych czysto racjonalistycznie, to umysł się buntuje. Nie ma naturalnego przeskoku z racjonalnych argumentów do porządku nadprzyrodzonego. Gdy to się próbuje wymusić, rodzi się słuszny opór. Argumenty rozumowe mogą jedynie wykazać inteligibilność prawd wiary i ich koherencję oraz mogą apologetycznie wskazać, że oparcie się na Bogu nie jest absurdalne. Ale zawierzenie Bogu i pogłębienie więzi z Nim z nich się nie rodzą.
Dobrze zatem, że ks. Słomka te sprawy poruszył, bo prowokacyjnie zmusza to do refleksji i porządkowania myślenia. Może ta dyskusja będzie cegiełką w przekazie wiary budującym chrześcijańską kulturę, a więc, jak to ujął papież Franciszek, w tworzeniu mądrego etosu ludu Bożego. Ale nie oznacza to, że na dorobek systematycznej teologii oraz filozofii wypracowany w okresie scholastyki należy postawić krzyżyk i odesłać go na cmentarz!
Przeczytaj także: Tomizm służy życiu