Jesień 2024, nr 3

Zamów

Ulubiona arena polityczna Polaków. Samorządy na rozdrożu

Kampania wyborcza. Ulotki i plakaty wyborcze na placu Hallera w Warszawie, 5 kwietnia 2024 r. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl

Bardzo możliwe, że wszystkie wybory na prezydentów miast w 2024 roku wygrają (o ile startują) obecnie urzędujący politycy. Tymczasem polskie samorządy, choć wiele się im udało, potrzebują zmian.

Co pięć lat (a do niedawna nawet o rok częściej) wiosna w Polsce ma wyjątkowy anturaż. Obok kwitnących krokusów, pierwiosnków, narcyzów; obok żółciejących forsycji i zieleniejących traw; obok ptasiego dźwiękowego wzmożenia i marcujących kotów kwitną też ogrodzenia, płoty, tablice ogłoszeniowe, fragmenty bram, balkony i mury. Mniej lub bardziej pstrokate kolory zdobią Polskę wzdłuż i wszerz na plakatach kandydatów do lokalnego samorządu. Życie, także to polityczne, budzi się gwałtownie.

I właśnie taką gwałtowną wiosnę przeżywamy w tym roku. 7 kwietnia wybierzemy naszych przedstawicieli do lokalnych instytucji politycznych spośród ok. 183 tysięcy kandydatek i kandydatów. Pod niektórymi względami to ulubione wybory Polaków, choć stosunek mediów do nich należałoby raczej określić słowem, które twórcy serialu dokumentalnego o losie polskiej reprezentacji piłkarskiej za kadencji Jerzego Brzęczka wybrali na tytuł produkcji: „niekochane”. Samorządy w Polsce przede wszystkim jednak są dzisiaj na rozdrożu.

Arena ulubiona, ale nie ulubione wybory

Tak jak stałym elementem polskiej debaty politycznej po 1989 roku stała się polaryzacja, tak kilka spraw łączyło w przekonaniach zwaśnione strony. Wśród nich zdecydowanie znajdowała się reforma samorządu terytorialnego, która była oceniania jako najlepsza lub jedna z najlepszych reform transformacji ustrojowej. Przekonanie takie wyrażali przedstawiciele niemal wszystkich najważniejszych partii politycznych w Polsce.

Prof. Antoni Dudek, który w artykule dla „Tygodnika Powszechnego” opisywał dzieje reformy samorządowej z 1990 roku, napisał o niej: „Z długiej listy reform zainicjowanych przez rząd Tadeusza Mazowieckiego właśnie ta samorządowa okazała się najbardziej trwała oraz – w porównaniu z równie fundamentalną przebudową gospodarki – znacznie szerzej akceptowana”.

Niełatwo zmierzyć tę realną, aktywną akceptację. Z jednej strony bowiem frekwencja wyborcza w wyborach samorządowych była niższa niż w parlamentarnych czy prezydenckich, z drugiej jednak strony poziom pozytywnych ocen działalności władz samorządowych, a także poczucia wpływu na bieg spraw lokalnych – jedno i drugie mierzone regularnie przez CBOS – był zdecydowanie wyższy niż w przypadku władz centralnych. Innymi słowy: Polacy niezbyt chętnie aktywnie uczestniczyli w wyborach, a jednocześnie byli zadowoleni z porządków w samorządach.

Swoi i obcy

Czyżby zatem sprawy na gruncie lokalnym szły w Polsce tak dobrze, że nie trzeba było angażować się politycznie? Obawiam się, że to złudne wyobrażenie. Życie lokalne w Polsce demokratycznej toczyło się po prostu według zupełnie innych kryteriów niż życie skoncentrowane w centralnych instytucjach politycznych. Obowiązywał podział na centrum (sterowane przez warszawskie elity) i peryferia, które rządziły się swoimi własnymi regułami.

Paradygmat centrum i peryferii opierał się na zupełnie innej dystrybucji zaufania wobec instytucji politycznych: wobec tych centralnych obowiązywała skrajna nieufność; za to wobec tych lokalnych – stosunkowo wysokie zaufanie. I utrzymywało się ono nawet wobec lokalnych przeciwników politycznych, którzy mogli mieć inne poglądy, ale koniec końców byli „swoi”, a nie „warszawscy”.

Niechęć do „warszawki”, preferencja do rozwiązywania spraw w gronie „swoich”, lokalnie rozumiana solidarność społeczna i specyficzna dystrybucja zaufania sprawiły, że polityka lokalna w III RP żyła własnym życiem

Bartosz Bartosik

Udostępnij tekst

Swoją drogą, reforma administracyjna z 1999 roku, która trzykrotnie zmniejszyła liczbę województw, do pewnego stopnia zreprodukowała podział na centrum i peryferia na gruncie lokalnym. Rzeszów stał się dla Krosna, Jasła czy Sanoka bardziej obcy niż dotychczas, nawet jeśli nie aż tak obcy jak Warszawa. To dlatego wybory do sejmików wojewódzkich są inne, mniej lokalne i znacznie więcej mówiące o polityce ogólnokrajowej niż wybory do rad gmin czy miast.

W analizie fenomenu specyficznie lokowanego zaufania społecznego w Polsce dla kwartalnika „Więź” wpisałem lokalność w krajobraz polskiego zaufania: „Nieformalne struktury zaufania, duże pokłady ufności w rodzinie i najbliższych kręgach społecznych, poczucie wpływu na sprawy lokalne i działalność lokalnych organizacji to dziś najważniejsze oddolne przestrzenie zaufania w polskim społeczeństwie”. Wspomniany podział na centralne i peryferyjne rzutował zresztą na inne, kluczowe pojęcia polityczne.

Przykładem może być pojęcie praworządności, o którym tak mówił w wywiadzie dla „Więzi” prof. Bohdan Cywiński, warszawski inteligent od lat żyjący na podsuwalskiej wsi: „Proszę zwrócić uwagę, że ma ono rację bytu jedynie w anonimowej społeczności wielkomiejskiej. Problem w tym, że w zintegrowanej społeczności wiejskiej, w której ludzie się znają, praworządność jest czasem nie do zastosowania. Czy policjant wystawi mandat ojcu swojej narzeczonej lub nauczycielowi swojego syna, gdy ten walczy o lepsze oceny na zakończenie szkoły podstawowej? Społeczność wiejska jest zhierarchizowana i wszyscy zdają sobie z tego sprawę, dlatego praworządność jest tu tylko teorią”.

Niechęć do „warszawki”, preferencja do rozwiązywania spraw w gronie „swoich”, lokalnie rozumiana solidarność społeczna i specyficzna dystrybucja zaufania sprawiły, że polityka lokalna w III RP żyła własnym życiem, trudno uchwytnym w socjologicznych danych i politologicznych analizach. To dlatego polityka lokalna była dla wielu Polaków ulubioną areną polityczną, na której walczyło się nie tylko, a nawet nie przede wszystkim, przy urnach.

Tendencje odśrodkowe

A jednak w ostatnich latach zaczęły pojawiać się coraz wyraźniejsze głosy na rzecz reformy samorządu. Kondycje polskich miast, miasteczek i wsi analizowali reportażyści i intelektualiści, a ich artykuły i książki zyskiwały na popularności. Na lokalność i miejskość z zupełnie różnych perspektyw patrzyli przedstawiciele polskiej szkoły reportażu czy Magdalena Okraska lub prof. Rafał Matyja, ale wspólnie dokładali oni cegiełkę do stworzenia bardziej policentrycznego obrazu Polski.

Politycznie temat próbowała ograć Zjednoczona Prawica, która jako obóz władzy zrozumiała, że bez uzyskania większej kontroli nad polityką lokalną nie domknie swojej wizji systemu władzy. Dlatego w latach 2015-2023 różnymi metodami, także ekonomicznymi i marketingowymi, władze wspierały lojalne samorządy, a rzucały kłody pod nogi tym bardziej liberalnym. Jarosław Kaczyński wieszczył konieczność reformy samorządowej, ale jego wizja szła wbrew trendom. Prezes Prawa i Sprawiedliwości chciał bowiem centralizacji państwa, podczas gdy życie domagało się raczej zmiany na gruncie zasady pomocniczości, a nawet decentralizacji.

Znakomitym przykładem tej ostatniej tendencji jest polityczny bestseller 2023 roku, tj. książka „Umówmy się na Polskę” przygotowana przez Inkubator Umowy Społecznej pod redakcją Macieja Kisilowskiego i Anny Wojciuk. Jej autorki i autorzy – nie tylko badacze, ale też publicyści i pisarze – postulowali przeniesienie dalszych kompetencji, zwłaszcza tych związanych z tzw. sprawami światopoglądowymi, na samorządy lokalne. Myślą przewodnią książki była próba przełamania myślenia o polityce w Polsce jako grze o sumie zerowej, w której zwycięzca bierze wszystko. Większe kompetencje samorządów mogłyby ograniczyć nazbyt uzurpatorskie tendencje władz centralnych.

Feudalizm i przekwitłe plakaty

Naprawdę istotną zmianą, którą udało się w polityce samorządowej wprowadzić Zjednoczonej Prawicy, było natomiast ograniczenie liczby kadencji prezydentów, burmistrzów i wójtów do dwóch. To rzeczywiście dobra zmiana. Istnieje bowiem realna perspektywa, że wszystkie wybory na prezydentów miast w 2024 roku wygrają, o ile startują, obecnie urzędujący politycy. Wielu i wiele z nich rządzi swoimi miastami od dekad, zdołała stworzyć wokół siebie parawany ochronne, zbudowane na koneksjach biznesowo-medialno-politycznych, dzięki którym lokalna zmiana nie była możliwa.

Wesprzyj Więź

Na to quasi-feudalne umocowanie wielu prezydentów, burmistrzów czy wójtów zwracał niedawno uwagę w felietonie dla „Gościa Niedzielnego” Marcin Kędzierski: „System jest na tyle feudalny, że nadchodzące wybory w wielu miejscach będą de facto farsą”. Ale zmiana nadchodzi – już za pięć lat wyczerpią się limity kadencji i samorządy czeka prawdziwa, gruntowna przemiana.

A zanim to nastąpi, pozostaje nam po obywatelsku pójść do urn i zagłosować – za zmianą, albo nie. Ważne, by pamiętać, że samorządy są fundamentalną częścią infrastruktury bezpieczeństwa Polski, co wobec rosyjskiego imperializmu znacznie podbija stawkę sielskiej lokalnej polityki. Gdy już zagłosujemy, będziemy jeszcze miesiącami przyglądać się przekwitłym plakatom uśmiechniętych kandydatów i kandydatek na płotach i słupach. Taka to wiosna raz na pięć lat.

Przeczytaj też: W samorządach nastał czas na nowy model przywództwa

Podziel się

Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.