Gdy jedni dyskutowali nad tym, czego prawo im nie zabrania, inni próbowali przypominać, po co to prawo powstało i chronić skrzywdzonych przed kolejnym policzkiem.
Usłyszałam kiedyś, że niektóre mózgi porównać można do kłębu splątanych ze sobą kabli, w którym wszystko łączy się ze wszystkim. To tłumaczyłoby, dlaczego w ostatnim tygodniu w moich myślach pogrzeb arcybiskupa wylądował w tym samym zbiorze co słona pomidorówka. Co więcej, jedno i drugie przekonało mnie, że w prawie nie chodzi o prawo.
W niedzielę obejrzałam pierwsze osiem minut transmisji Mszy Świętej rozpoczynającej uroczystości pogrzebowe abp. Mariana Gołębiewskiego. Chciałam obejrzeć całość – niestety jednak na polecenie proboszcza wrocławskiej katedry transmisję przerwano. Mignęli mi więc tylko przed oczami zgromadzeni w kościele parafianie i księża, na czele z nowowybranym zastępcą przewodniczącego KEP, a na ich widok zaczęła mi kołatać w głowie z pozoru zupełnie niezwiązana z sytuacją scena biblijna.
Coś dostatecznie odrażającego?
W scenie tej, opisanej w 19. rozdziale Ewangelii Mateuszowej, faryzeusze zadają Jezusowi pytanie: „Czy wolno oddalić żonę z jakiegokolwiek powodu?” (Mt 19,3). Nie jest to zwykła ciekawość – pytający próbują raczej zmusić Jezusa do opowiedzenia się za jednym ze sposobów interpretacji Prawa, według którego mężczyzna miał prawo wręczyć żonie list rozwodowy, jeśli znalazł w niej „coś odrażającego”(erwat dawar; por. Pwt 24,1).
Sformułowanie to przez wieki budziło niemałe emocje. Za czasów Jezusa zwolennicy konserwatywnego nauczania Szammaja uznawali tylko jedną sytuację, w której mąż mógł oddalić swoją żonę – było to cudzołóstwo. Zwolennicy postępowej szkoły Hillela twierdzili natomiast, że erwat dawar to w gruncie rzeczy „jakikolwiek powód”, który mężczyzna uzna za… dostatecznie odrażający. Niezgrabne ciało, wybuchy płaczu, za słona pomidorówka…
Odpowiedź Jezusa zbija z tropu wszystkich słuchających: „Czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich jako mężczyznę i kobietę? I rzekł: Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem” (Mt 19, 4-6). Zamiast w jednoznaczny sposób opowiedzieć się z sporze na temat interpretacji Prawa po którejkolwiek ze stron, Jezus postanawia przypomnieć faryzeuszom coś, co w gruncie rzeczy stoi ponad Prawem, jednocześnie będąc jego sednem: marzenie Boga.
To tak, jakby powiedział im wtedy: Zatrzymujecie się na długich dyskusjach o tym, co wolno, a czego nie wolno – pamiętacie jeszcze o tym, po co w ogóle Bóg dał wam Prawo?
Mając na względzie cierpienie osób skrzywdzonych, lub nie mając
Ta sytuacja spotkania Jezusa z faryzeuszami wróciła do mnie niespodziewanie w kontekście zarówno osobistym, jak i wspólnotowym. Zacznę od tego drugiego.
Kiedy po raz pierwszy zetknęłam się z informacjami o formie i miejscu sprawowania uroczystości pogrzebowych abp. Gołębiewskiego, opadłam z sił. Przecież w 2021 r. Stolica Apostolska nakazała mu „prowadzenie życia w duchu pokuty i modlitwy” i wpłacenie z własnych środków, tytułem pokuty, „odpowiedniej kwoty” na Fundację św. Józefa oraz zakazała uczestniczenia w jakichkolwiek uroczystościach publicznych – zarówno kościelnych, jak i świeckich.
Przez moment zastanawiałam się nawet, czy zaangażować się w sprawę intensywniej. Ostatecznie jednak ograniczyłam się do przekazania wszystkim znajomym biskupom oświadczenia Państwowej Komisji do spraw Pedofilii w tej sprawie. W sprawie bolesnej, która przecież jednak pozostaje… w granicach prawa.
Przypomnę w całości to – jakże trafne – oświadczenie: „Państwowa Komisja do spraw przeciwdziałania wykorzystaniu seksualnemu małoletnich poniżej lat 15 wyraża dezaprobatę w związku z planowanym uroczystym pogrzebem arcybiskupa seniora Mariana Gołębiewskiego. Były biskup diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej i metropolita wrocławski dopuścił się zaniedbań w sprawach dotyczących wykorzystania seksualnego małoletnich przez podległych mu kapłanów, za co został ukarany przez Stolicę Apostolską. W związku z tym oraz mając na względzie cierpienie osób skrzywdzonych, ochronę ich czci, praw i godności, Państwowa Komisja stoi na stanowisku, że pochówek arcybiskupa Gołębiewskiego nie powinien mieć uroczystej formy”.
Zabrania – nie zabrania, nakazuje – nie nakazuje… To sformułowania, które łatwo wyłączają myślenie i zwalniają z empatii. Pozwalają myśleć, że wszystko jest w porządku, bo przecież zgodnie z prawem – bez pytania o prawo głębsze, wypisane w sercach
Z kolei w swoim oświadczeniu na temat pochówku abp. Gołębiewskiego delegat KEP ds. ochrony dzieci i młodzieży napisał: „Przyjmuję z pokorą i szacunkiem słowa osób skrzywdzonych wykorzystaniem seksualnym. Rozumiem, że mają prawo do wyrażania swego bólu i gniewu. Chcę przypomnieć jednak, że katedra jest tradycyjnym miejscem liturgii pogrzebowej, a krypta katedry – zwyczajowym miejscem pochówku dla biskupów, którzy w niej posługiwali. […] Forma pochówku nie narusza decyzji Stolicy Apostolskiej, które zostały określone i upublicznione w komunikacje Nuncjatury Apostolskiej w Polsce z sierpnia 2021 roku”.
W gruncie rzeczy przecież nic innego w tej sprawie napisać się nie dało. Abp Kupny podjął decyzję, którą trudno podważyć.
Wszystko zgodnie z prawem
Widzę jednak, w jak różnych światach znalazły się strony dyskutujące nad tym pogrzebem. Jedna z nich poruszała się wokół pojęć prawa i tradycji. Druga – przyzwoitości.
Podczas gdy jedni dyskutowali nad tym, czego prawo im nie zabrania (w końcu w decyzji Stolicy Apostolskiej określającej sankcje nałożone na abp. Gołębiewskiego nie było zakazu takich uroczystości pogrzebowych), inni próbowali przypominać, po co to prawo powstało i chronić skrzywdzonych przed kolejnym policzkiem.
Podobna w moim przeżyciu sytuacja, związana z tym samym bohaterem, miała miejsce w marcu zeszłego roku, kiedy to abp Gołębiewski złamał obowiązujący go nakaz kościelny. pojawiając się na święceniach biskupich i ingresie bp. Sławomira Odera. Wówczas to, już po uroczystościach, rzecznik Konferencji Episkopatu Polski zakomunikował, że nuncjatura została o złamaniu zakazu poinformowana i że „żaden z biskupów w Polsce […] nie ma prawnych możliwości dyscyplinowania któregokolwiek z biskupów w podobnych sytuacjach”.
No tak. Wszystko zgodnie z prawem – abp Gołębiewski łamie zakaz, więc po wszystkim nuncjusz zostaje po tym poinformowany, jak Bóg przykazał.
Tylko czy na pewno?
Zastanawiam się, czy „jak Bóg przykazał” jest pozwolić człowiekowi wymierzyć kolejny policzek skrzywdzonym, a później poskarżyć się nuncjuszowi, że znowu się biją. Na pewno takie możliwości dopuszcza prawo. Ale czy Bóg, który sam niejednokrotnie zrobił spory rozgardiasz, nie przewidziałby opcji, w której biskupi, widząc zakładającego ornat Gołębiewskiego, mówią mu wprost: „Nie masz prawa wyjść z nami do ołtarza. Nie zaczniemy uroczystości, dopóki nie podporządkujesz się decyzji Stolicy Apostolskiej. Nie możesz w ten sposób traktować skrzywdzonych!”.
Prawo wprawdzie tego nie przewiduje, ale może właśnie taka reakcja byłaby „jak Bóg przykazał”?
Zabrania – nie zabrania, nakazuje – nie nakazuje…
I jeszcze moje własne podwórko – a w zasadzie jeden mały wycinek z tego, co opisałam w całym rozdziale swojej książki „Nie umarłam. Od krzywdy do wolności”. Otóż w toku walki z moim biskupem diecezjalnym o udzielenie mi jakiejkolwiek informacji na temat toczącego się procesu zaobserwowałam w pewnym momencie ciekawe zjawisko: biskup upierał się, że prawo stanowczo mu czegoś ZABRANIA w sytuacji, w której prawo zwyczajnie mu tego NIE NAKAZUJE.
Kiedy poprosiłam więc o podanie mi konkretnego przepisu, który związywałby mu ręce w ważnej dla mnie sytuacji, po miesiącu oczekiwań okazało się, że takowy nie istnieje. Okazało się, że pomiędzy „prawo mi zabrania” a „prawo mi nie nakazuje” istnieje ogromna przestrzeń dla biskupiej wyobraźni i inicjatywy. Najczęściej jednak – w przypadku moim i wielu znanych mi skrzywdzonych – „nie muszę tego robić” staje się wystarczającym argumentem dla niepodejmowania jakichkolwiek dodatkowych działań.
Prawo nie zabrania pochowania abp. Gołębiewskiego w katedrze. Ale tego nie nakazuje.
Prawo nie nakazuje biskupom interweniować przed Mszą Świętą, podczas której mają być złamane postanowienia Stolicy Apostolskiej. Ale tego nie zabrania.
Prawo nie nakazywało mojemu biskupowi przekazania mi konkretnych informacji. Ale mu nie zabraniało.
Zabrania – nie zabrania, nakazuje – nie nakazuje… To sformułowania, które łatwo wyłączają myślenie i zwalniają z empatii. Pozwalają myśleć, że wszystko jest w porządku, bo przecież zgodnie z prawem – bez pytania o prawo głębsze, wypisane w sercach. Bez pytania o wyobraźnię miłosierdzia.
Mam nadzieję, że wszyscy, którzy dziś skupiają się na tym, co muszą, a czego nie, natrafią w końcu na oczy Jezusa, pytające tak samo jak w dyskusji o erwat dawar: Pamiętacie w ogóle, po co to wszystko?
Przeczytaj także: Jak biskup Dzięga w Sandomierzu pod dywan zamiatał