rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Nie(ch) żyje opozycja!

Posiedzenie Sejmu, luty 2024 r. Sejm Rzeczypospolitej Polskiej

Gdy parlamentarna opozycja popełnia polityczne harakiri, obywatele i media pełnią rolę recenzentów działań rządu. I to jest wielki skarb Rzeczypospolitej.

Zabezpieczenie przed tyranią, ograniczanie przymusu i dyktatu władzy, poprawianie istniejącego prawa, recenzja i krytyka rządu, kanalizacja emocji społecznych – znaczenie opozycji w demokracji jest tak fundamentalne, że trudno w ogóle mówić o jednym bez drugiego. Co jednak, gdy opozycja popełnia polityczne harakiri na oczach opinii publicznej? I jak ma funkcjonować system polityczny, któremu brakuje wyraźnego bezpiecznika w postaci merytorycznej opozycji parlamentarnej?

Zachowanie Prawa i Sprawiedliwości – jak i szeroko pojętego obozu prawicy – po pyrrusowym zwycięstwie w wyborach parlamentarnych, jest właśnie takim rodzajem politycznego samobójstwa: pogrążenie się w sporach wewnętrznych, walki koterii, kryzys przywództwa i obranie kursu na spiskowy fundamentalizm. Taki PiS nie jest w stanie wywiązać się ze swojej roli głównej partii opozycyjnej. Tymczasem Polska i jej obywatele potrzebują dziś twardej, merytorycznej opozycji, która rozliczy nowy rząd z niespełnianych obietnic, zawalonych projektów i wątpliwych metod działania.

Tam jednak, gdzie dezerterują politycy PiS, tym ważniejszą rolę odgrywają media i społeczeństwo obywatelskie, których krytyczne spojrzenia na działania rządu jest dziś szczególnie potrzebne. Jednocześnie otwiera się okienko możliwości dla Konfederacji i Lewicy Razem, by zaznaczyć swoją gotowość do pełnienia roli liderów opozycji.

Amok braku refleksji

Dlaczego jednak partia, która przez osiem lat rządziła krajem, a w tym czasie dorobiła się ogromnego kapitału finansowego i instytucjonalnego, po wyborczej porażce nie potrafi zupełnie odnaleźć się w opozycji? Po pierwsze, sama struktura największej formacji w parlamencie predestynowała ją do inercji w przypadku utraty władzy. Zjednoczona Prawica była od kilku lat wydmuszką, zlepkiem frakcji i grupek, którą razem trzymały benefity – polityczne, instytucjonalne, ekonomiczne, ale też prestiżowe – wynikające z posiadanej władzy, a także polityczny zmysł Jarosława Kaczyńskiego.

W sytuacji dużego zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa ze strony Rosji, masowych protestów rolników w Europie, a także zmian klimatycznych – czynienie z władzy politycznej gry o sumie zerowej, w której zwycięzca bierze wszystko, jest przejawem luksusu, na jaki nas nie stać

Bartosz Bartosik

Udostępnij tekst

Gdy jednak w mgnieniu oka ekosystem benefitów rozpadł się wraz z utratą władzy, a lider zamiast uznać porażkę i poszukać jej przyczyn, odciął się od rzeczywistości kordonem teorii spiskowych i fantazji o „obcych agentach”, prawica przestała być zjednoczona – i to zarówno, gdy hasło to zapiszemy z wielkich i z małych liter. Część posłów nie dostała się do Sejmu, inni zostali zepchnięci na margines wydarzeń, kolejni byli koniunkturalistami, którzy utracili polityczny zapał po przejściu do opozycji, a część to po prostu przypadkowi ludzie – jak choćby Monika Pawłowska, która właśnie złamała partyjną jedność w sprawie mandatu zwolnionego po Mariuszu Kamińskim.

W tych warunkach po raz pierwszy chyba zostało tak wyraźne zakwestionowane przywództwo Jarosława Kaczyńskiego. Lider formacji – i „spinacz” jej różnych frakcji – najpierw został zaatakowany przez człowieka prezydenta Andrzeja Dudy, Marcina Mastalerka. Kolejni krytycy przyszli z wewnątrz partii, jak poseł Jan Ardanowski, i z kręgów intelektualnych, z których najgłośniejszy sprzeciw wobec prezesa zgłosił prof. Andrzej Nowak na łamach portalu „Arcana”.

Przy jego argumentacji chciałbym się na chwilę zatrzymać. Zdaniem historyka prezes PiS nie „sprostał wielkiej odpowiedzialności, jaką sam na siebie nałożył”, a było nią zapewnienie, by państwo polskie „służyło wolności polskiej myśli”. Według Nowaka Kaczyński zrobił zbyt mało, by powstrzymać utratę władzy przez prawicę, a na dodatek popełnił wiele zaniedbań, przez które nowa, liberalna większość rządowa bezproblemowo przejęła kontrolę nad instytucjami państwowymi po poprzednikach. Do zaniedbań zalicza m.in. zbyt późne powołanie do życia komisji ds. badania wpływów rosyjskich, brak wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej i przypisania politycznej odpowiedzialności za nią, a także niezdolność zbudowania niezależnego, wolnego ośrodka medialnego. Andrzej Nowak ostrzega, że Polska traci suwerenność i powstrzymanie tego procesu zależy od zdolności dotarcia do młodych pokoleń wyborców. Jako pozytywne przykłady podaje on działalność polityczną Przemysława Czarnka i Patryka Jakiego.

W wypowiedzi krakowskiego historyka niepokoić może uzurpacja pojęć wspólnotowych – takich jak suwerenność czy patriotyzm – oraz zignorowanie m.in. całkowitej partyjnej kontroli PiS nad mediami publicznymi przez osiem ostatnich lat. Wizja polityki, jaką proponuje Nowak, jest oparta na pracy u podstaw, która ma przynieść owoce w wyborach prezydenckich w 2025 roku. Jednocześnie jest to wizja „turboPiS” – dalszej radykalizacji przekazu partii i alienacji wobec politycznego centrum.

Taka polityka może przynieść sukces wyłącznie jeśli rządząca koalicja sama zacznie potykać się o własne nogi (czego wykluczyć nie można). Jednocześnie brakuje w niej miejsca na głębsze zrozumienie socjologicznych, gospodarczych i kulturowych zmian, jakie zaszły w polskim społeczeństwie w minionych latach, a które doprowadziły do politycznej zmiany po 15 października. Na marginesie wątku krakowskich intelektualistów, Jarosław Kaczyński mocno im się ostatnio naprzykrzył. To ponoć dezaprobata prezesa PiS dla profesora Ryszarda Legutki doprowadziła do wycofania się tego drugiego z polityki.

Próżno szukać, przynajmniej publicznie, innych pogłębionych analiz przyczyn porażki wyborczej prawicy. Chyba najciekawszą próbą był raport ludzi skupionych wokół Jacka Kurskiego, sporządzony jakoby specjalnie dla Jarosława Kaczyńskiego, który w ostatnich dniach komentowały różne media. Dowiadujemy się z niego, jakich elementów zabrakło w wyborczej retoryce partii rządzącej, a także szczególnie krytycznie oceniono bezczynność wobec afery wizowej, która kosztowała PiS kilka punktów procentowych poparcia. Na dodatek, według autorów, media publiczne nie wywiązały się ze swojej roli mobilizacji starszych wyborców.

Tekst ten nieco konkretniej omawia przyczyny utraty władzy przez PiS, widać w nim też elementy rzeczywistej analizy politycznej. Jednocześnie momentami analiza wygląda jak wygenerowana za pomocą sztucznej inteligencji po wpisaniu w okienko komunikatora: „napisz długą relację, jak doszło do utraty władzy przez PiS, a zwłaszcza kontroli nad mediami publicznymi. Wychwalaj Jacka Kurskiego, obarcz winą Mateusza Matyszkowicza, często używaj słowa «zdrada» i spraw przyjemność Jarosławowi Kaczyńskiemu”.

Być może myślenie w kategoriach zdrady i spisku jest zresztą nieuchronną tendencją po utracie władzy. Różnych zdrajców i czarnych owiec szukali liberalni komentatorzy po 2015 roku. Dziś to samo dzieje się na prawicy, a Dawid Wildstein grzmi na łamach „Gazety Polskiej”: „dość symetryzmu”, jakby po wyborach zamienił się piórami z Mariuszem Janickim i Wiesławem Władyką z „Polityki”.

Spór, który trwa czternaście lat

PiS w takim stanie nie może wywiązać się ze swojej kluczowej opozycyjnej roli – bycia politycznym bezpiecznikiem wobec dążeń rządu do przekraczania społecznego mandatu. Nie może tego zrobić także dlatego, że sama partia przez osiem lat robiła wszystko, by odebrać ówczesnej opozycji chęć i możliwość wpływania na procesy polityczne (inna sprawa, że opozycja w tamtych czasach ustawiła się w roli chłopca do bicia), a także sprowadzając parlament do roli ozdobnika w procesie legislacyjnym.

W ogóle problem z rolą opozycji przekracza horyzont ostatnich kilka miesięcy. Przecież jeszcze za czasów pierwszego rządu Donalda Tuska, w 2010 roku, PiS przygotował tzw. pakiet demokratyczny, który znacząco miał rozszerzyć prawo opozycji do aktywnego uczestnictwa w procesie prawotwórczym. Ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego proponowało rozszerzenie uprawnień opozycji, dając jej m.in. prawo do regularnego przepytywania członków rządu, większy wpływ na przebieg obrad czy likwidację zamrażarki sejmowej.

Patrząc na zachowania opozycji sejmowej w 2015 i 2023 roku, można odnieść wrażenie, że doszło do zmiany miejsc, ale nie do zmiany formy

Bartosz Bartosik

Udostępnij tekst

Po zwycięstwie w wyborach w 2015 roku nie zrealizowano z tego… nic. Co więcej, ograniczono debaty sejmowe, wprowadzano projekty ustaw rządowych jako propozycje poselskie itd. W odpowiedzi to liberalna opozycja do PiS zaczęła postulować rozszerzenie jej uprawnień, na co po utracie władzy było za późno.

W sumie jednak, patrząc na zachowania opozycji sejmowej w 2015 i 2023 roku, można odnieść wrażenie, że doszło do zmiany miejsc, ale nie do zmiany formy. Partie przeciwne rządowi, zamiast skupić się na twardej recenzji działań rządu i współpracy w procesie poprawiania stanowionego prawa, skupiają się delegitymizowaniu większości i sporach symbolicznych. Ze szkodą dla prawa i państwa.

Problem spadku roli opozycji w procesie legislacyjnym uwikłany jest też w kontekst rosnącej polaryzacji i radykalizacji postaw politycznych. Dla dużej części elektoratów, a zwłaszcza zaplecza medialnego, dwóch największych partii politycznych w Polsce nadanie większych uprawnień opozycji byłoby zdradą, narażaniem procesu demokratycznego na wpływ – w zależności, kto pyta – autokratów lub zagranicznych agentów.

Tymczasem zaangażowana, merytoryczna opozycja jest – szczególnie dzisiaj – niezwykle potrzebna Polsce i jej obywatelom. W sytuacji dużego zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa ze strony Rosji, rosnących napięć geopolitycznych, szalejących nierówności majątkowych i społecznych, masowych protestów rolników w Europie, a także zmian klimatycznych – czynienie z władzy politycznej gry o sumie zerowej, w której zwycięzca bierze wszystko, jest przejawem luksusu, na jaki nas nie stać.

Alt-prawica bez wyjścia?

Jakie są alternatywy wobec obecnego stanu rzeczy? Publicysta „Plusa Minusa” i „Rzeczpospolitej” Michał Płociński powątpiewa, czy takie istnieją. – To kuszące założenie, że PiS powtarza jeden do jednego błędy PO z czasów jej „totalnej opozycji” i w polskiej polityce nastąpiło proste zamienienie się rolami. Oczywiście te role się odwróciły, ale w przeciwieństwie do PO, której radykalizm ewidentnie szkodził i którą kosztował wstydliwe porażki wyborcze, to prawica chyba nie ma dziś wyjścia – na całym świecie rozsądne partie konserwatywne wypierane są przez radykalną alt-prawicę – mówi mi.

Ten globalny trend faktycznie rozprzestrzenia się w kolejnych krajach. Polaryzacja, potęgowana przez przemiany społeczne, a także rosnący wpływ nowych technologii – na czele z mediami społecznościowymi – popularyzuje czarno-biały obraz świata, który spłaszcza polityczne spektrum, a także podważa dialog i współpracę jako istotne wartości polityczne. Widać to najwyraźniej po Donaldzie Trumpie, który – będąc u władzy czy nie – swoją bezkompromisowością rzuca długi cień na całą amerykańską politykę. W efekcie dwupartyjne rozwiązania, takie jak pomoc militarna dla Ukrainy, stają się zakładnikami logiki polaryzacji.

Czy to oznacza, że PiS na pewno będzie dryfował w kierunku alt-prawicy? Trzeba przecież pamiętać, że partia ta ma różne nurty i dla części z nich taki ruch będzie nie w smak. Bo w głównej partii opozycyjnej możemy odnaleźć rys konserwatywny, liberalno-konserwatywny, patriotyczny, ale także technokratyczny, otwarty na współpracę z politycznym centrum. Na te ideowe podziały nakładają się też różnice pokoleniowe, a partyjni czterdziestolatkowie coraz głośniej wyrażają swoje ambicje wobec politycznych seniorów. Także w młodszym pokoleniu, reprezentowanym m.in. przez Marcinów: Horałę i Ociepę, widać najbardziej konstruktywne skrzydło w opozycji do rządu koalicji KO-TD-NL.

Michał Płociński zwraca uwagę na nieuchronność podziałów wewnątrz dawnego obozu Zjednoczonej Prawicy: – Emocje społeczne – na całym Zachodzie – są dziś coraz bardziej antyestablishmentowe, a polityczny mainstream wciąż nie znalazł na te niepokoje odpowiedzi. Dlatego radykalny PiS – czy raczej to, co po czerwcowych wyborach z PiS-u zostanie i z niego powstanie – będzie niestety lepiej odpowiadać na te emocje niż nawet najrozsądniejsza i najbardziej merytoryczna opozycja, jaką jest Lewica Razem.

Mniej posłów niż ministrów

Skoro mój rozmówca wywołał temat Lewicy Razem, to warto się też zastanowić nad innymi partiami w Sejmie, które mogłyby przejąć po PiS rolę merytorycznej opozycji. Taką rolę mogą potencjalnie pełnić: wspomniana Lewica Razem i Konfederacja. Z różnych powodów nie będzie to dla nich łatwe zadanie, ale przynajmniej jedna przyczyna jest wspólna: to zbyt małe ugrupowania, by móc naprawdę kontrolować rząd. Jak mogą to robić, skoro łącznie liczą sobie mniej posłów i posłanek niż Donald Tusk ma ministrów?

Lewica Razem nie weszła do rządu po tym, jak nie spełniono jej oczekiwań m.in. co do wzrostu wydatków na ochronę zdrowia, naukę i mieszkalnictwo, a także skrócenia czasu pracy. Jednocześnie jednak partia weszła w skład klubu poselskiego Lewicy, w której znajduje się… koalicyjna Nowa Lewica. Ten polityczny rozkrok został poddany publicystycznej krytyce, jednak partia uważa, że to dobra okazja, by budować swój wizerunek jako siły wyraziście prospołecznej, która wobec liberałów potrafi przyjąć postawę nieco mniej uległą od swoich partnerów z ław sejmowych.

Póki co jednak LR najlepsze wyniki wyborcze osiąga w dużych miastach – i to właśnie tam skupi swoją kampanię samorządową. Ewentualny dobry wynik Magdaleny Biejat w Warszawie dałby „razemkom” duży zastrzyk pewności siebie w walce o kształt lewicy w przyszłości. Na dziś w parlamencie wystarczy to do skutecznego rozliczania rządu w kilku pojedynczych obszarach, takich jak: mieszkalnictwo, kwestie socjalne, ochrona zdrowia.

Jeśli chodzi o Konfederację, to jej przewagą jest reprezentacja w Prezydium Sejmu, choć obecność ta jest niezwykle krucha. Przede wszystkim dlatego, że w razie wewnętrznych podziałów klub stanie się kołem poselskim, a na dodatek większość sejmowa jest podzielona co do uznawania prawa Konfederacji do posiadania wicemarszałka. Jeden kolejny antysemicki wybryk Grzegorza Brauna – którego swoją drogą nie sposób uznawać za merytorycznego opozycjonistę – i partia swoją reprezentację straci.

Tym niemniej ten konglomerat libertarian, narodowców i skrajnej prawicy o różnych odcieniach łapie w sondażach drugi oddech. Po słabym wyniku wyborczym konfederaci odbudowują siłę dzięki słabości PiS, silnej polaryzacji, a ostatnio także na protestach rolników. Prezentowana konsekwentnie przez ugrupowanie antyukraińska retoryka rezonuje teraz społecznie i jest do pewnego stopnia uwiarygodniana przez protestujących, z którymi sympatyzuje znaczna część społeczeństwa. Choć trzeba zaznaczyć, że interesy rolników i Konfederacji w wielu innych punktach są rozbieżne.

Tym niemniej Konfederacja potrafi proponować konstruktywne rozwiązania w kwestiach ustrojowych – jak pomysł resetu składu Trybunału Konstytucyjnego – czy medialnych.

Prawdziwy skarb Rzeczypospolitej

Wobec tak nielicznej grupy merytorycznych recenzentów rządu w parlamencie, być może kluczowa rola w kontrolowaniu władzy spoczywa na mediach i społeczeństwie obywatelskim. Skoro polityczna opozycja umarła, uda się zaistnieć opozycji obywatelskiej?

Dobrym przykładem może być debata o budowę Centralnego Portu Komunikacyjnego. Dzięki wielu mediom udało się pomysł rozwoju tej inwestycji wypromować, a jednocześnie poddać merytorycznej krytyce. W tym aspekcie media po zmianie władzy spisały się o wiele skuteczniej od rządu PiS, który inwestycję wprawił w ruch kilka lat temu, a nie udało się jej spopularyzować.

Okazało się, że temat inwestycji przekracza tradycyjne podziały polityczne, a jej zwolenników można znaleźć wśród wyborców wszystkich opcji politycznych. Tym bardziej bulwersują więc nieistniejące ekspertyzy, które jakoby miałyby zaprzeczać sensowi inwestycji, na jakie powoływał się podczas Rady Gabinetowej premier Tusk. Bulwersuje też opieszałość władzy w procesach decyzyjnych, dobór niekompetentnych audytorów, a także zwyczajna niechlujność i unikanie debaty z obywatelami.

Wesprzyj Więź

Ale podobnych sporów, które wzbudziły silny odzew medialny i obywatelski, było więcej. Szkolna podstawa programowa, przejęcie mediów publicznych czy budowa elektrowni atomowej – tematy te zaangażowały wielu uczestników życia politycznego i zmusiły rząd do uważnego działania. A przecież trzeba go też rozliczać z niezrealizowanych obietnic wyborczych, takich jak kontynuacja programu wakacji kredytowych.

A zatem opozycja wobec rządu istnieje, nawet jeśli nie ma wielkiej reprezentacji sejmowej. Jednak taka obywatelska opozycja to wielki skarb Rzeczypospolitej, który należy docenić, nawet jeśli politycznie jest nam blisko do obecnego rządu.

Przeczytaj też: Inny pomysł na demokrację

Podziel się

1
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.