rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Spadł śnieg. Po lesie chodzę zimowymi autostradami

Fot. Paweł Średziński

W śniegu trafiam na świadectwo bytowania w lesie kilku gatunków. Widać, że szlakiem tym chodzą sarny. Ale dostrzegam też ślady lisa, kilku dzików. I łosia.

Doczekałem się śniegu. Pada regularnie. Pod moimi stopami ubijane są ścieżki, którymi chodzę po lesie. Śnieżną zimą najłatwiej orientuję się, kto oprócz mnie człapał po leśnych drogach i bezdrożach.

Badacz historii

Z tych odciśniętych śladów wytrawny tropiciel odczyta wiele. Nie mam w sobie tej wytrawności i w żaden sposób do niej nie aspiruję. Amatorsko przyglądam się tropom dzikich sąsiadów. Najzwyczajniej w świecie sprawia mi frajdę każdy ślad. Zwracam uwagę na detale. Wśród nich właśnie na ślady.

Niektóre są świeże. Szczególnie widoczne po tym, jak świeży śnieg nałoży kolejną warstwę puchu. Znajduję również odciśnięte wcześniej, nawet tydzień lub więcej temu. Wystarczy dzień odwilży, lekkie roztopy, i wyłaniają się starsze ślady, czasami zachowane w zamrożonym spłachetku lodu.

Codzienne uważne obserwowanie śnieżnej pokrywy przypomina nieco pracę badacza historii najnowszej. Można dostrzec kolejne warstwy śniegu, które opowiadają historię ostatnich dni. Tu śnieg zdążył się ubić, wyżej jest puch, a nad nim tafla zmrożonego lodu, świadectwo gołoledzi. Tak wygląda rekonstrukcja sekwencji zdarzeń pogodowych.

Gdy człapię po śniegu, z daleka ostrzegam mieszkańców lasu o mojej obecności. To dobrze, bo nie każdy człowiek przychodzi tu w pokojowych zamiarach. Co jakiś czas widzę tylko białe zady saren, które wolą odsunąć się od dwunożnego łazika.

Chociaż zabieram ze sobą aparat, na zdjęciach za świecą szukać ujęć zwierząt. Częściej w kadrze pojawia się kropla deszczu, którą mróz zatrzymał na świerkowej igle. Czasami sosnowe gałązki udekorowane szadzią. Co jakiś czas drobny mysikrólik, ruchliwy raniuszek lub sikory kilku gatunków pozwolą się uwiecznić na fotografii.

Ostatnio wielką przyjemność sprawiły mi gile. Dwa żywo ubarwione samce i jedna mniej jaskrawa samica żerowały na tym, co wystawało nad śniegiem i nie zostało skoszone. Wyciągały swoimi drobnymi dziobami jeszcze drobniejsze nasiona.

Spotkaniami rządzi przypadek

Bywa, że zamajaczy gdzieś w oddali kształt zająca. Kilka dzików niewidzianych od lat przetnie szlak z prędkością uniemożliwiającą podniesienie aparatu. Pojedynczy łoś skryje się wśród drzew. Nie mam im tego za złe. Człowiek nie kojarzy się zwierzętom z niczym dobrym. Odchodzą, kiedy usłyszą głośne kroki lub w inny sposób zlokalizują ludzką obecność.

Nie mam zresztą w zwyczaju gnać za nimi. Nie wyszukuję ich w lesie. Sama świadomość, że wciąż żyją w nim zwierzęta – widziane najczęściej przez ułamek minuty, przez lornetkę – wystarcza za powód do radości. Nasze spotkania są spontaniczne. Rządzi nimi przypadek. To w tym moim amatorskim odkrywaniu przyrody najfajniejsze.

Tam, gdzie nie ma przejść dla zwierząt i zabezpieczeń wśród dróg, mieszkańcy lasu mogą liczyć najczęściej jedynie na cud. Kierowcy przecież nie dają za wygraną i pędzą, jakby brali udział w wyścigu

Paweł Średziński

Udostępnij tekst

Tropy zwierząt odciśnięte w śniegu pozostawiają ulotne świadectwo nie tylko ich obecności, ale i wędrówek podjętych w poszukiwaniu pokarmu, bezpiecznej ostoi. Głód i mróz są dla nich kompasem. W niskich temperaturach, kiedy nie ma już takiej obfitości pokarmu jak wcześniej, trzeba sobie radzić. Chociaż nie mamy w Polsce ponad metrowych zasp, i wciąż można coś wygrzebać z dna lasu, na wagę smakołyków są gałązki osiki, pędy drzew.

Łoś będzie szukał tych drugich, a śladem po jego żerowaniu mogą być obgryzione gałązki sosny. To jednak dieta przymusowa. Zwierzęta dostosowują się do tego, co mają. A mają, co najczęściej zostawił człowiek. Dominacja sosny w uprawach leśnych nie dała wyboru wspomnianym łosiom. Chociaż może niekoniecznie z tego powodu rozpaczają. Piotr Dombrowski, wieloletni tropiciel biebrzańskich łosi, twierdzi, że te „gapiszony bez akcji”, jak je ze swadą nazywa, jeśli na bagnie będą miały pod dostatkiem pędów wierzby oraz innych drzew i krzewów, nie są skore do wychodzenia poza mokradła.

Trop w trop

Czasami lubię przejść się po śladach zwierząt. Nie idę daleko. Zwierzęta potrafią wodzić nas wśród gęstych zarośli, zakosami. Chodzenie trop w trop należy do dość wymagających zajęć, szczególnie jeśli schodzimy z ubitej drogi.

Są też takie miejsca, szczególnie śródleśne poletka, które przypominają zimowe autostrady. Obok siebie znajdziemy ślady bytowania kilku gatunków. Najczęściej to drobne kopytka sarny. Tuż za nimi plasuje się lis. Pojedynczy w tym roku łoś również zostawił swój duży, charakterystyczny ślad. Kilka tygodni temu była jeszcze dwójka łosi. Samica z młodym. Teraz już ich nie widzę.

Na tej zimowej autostradzie jest też sznurek po kilku dzikach, które w pobliskiej sośninie pozostawiły rozrytą ściółkę. Tam, gdzie chodzę, te dzicze ślady są na wagę złota. Walka z wirusem ASF okazała się morderczo niszcząca. Nawet teraz, kiedy zobaczyłem kilka dzików, zastanawiam się, jak długo uda im się przetrwać. Jeszcze kilka lat temu dno lasu zryte przez te zwierzęta nie było niczym nadzwyczajnym. Dziś szybciej takie miejsca znajdę w przestrzeni miejskiej, a nie z dala od miasta.

Słuchaj też na SoundcloudYouTube i w popularnych aplikacjach podcastowych

Gorzej, jeśli zimowa autostrada zacznie przecinać ludzkie drogi, udostępnione zmotoryzowanym. Tam, gdzie nie ma przejść dla zwierząt i zabezpieczeń wśród dróg, mieszkańcy lasu mogą liczyć najczęściej jedynie na cud. Kierowcy przecież nie dają za wygraną i pędzą, jakby brali udział w wyścigu.

Wciąż niewielu jest takich, którzy starają się jeździć ostrożnie. Przepisowi są wyprzedzani przez tych, których ponosi rajdowa fantazja. A potem giną. Giną zwierzęta, a jeszcze częściej ludzie, którzy podróżowali innym samochodem, a wjechał w nich „rajdowiec”. To lekcja wciąż do odrobienia przez społeczeństwo, które samo z siebie nie chce dostosowywać się do przepisów, kiedy policja lub fotoradar tego nie widzi.

W śniegu po kolana

Nie należę do entuzjastów zimy, ale przyznam, że potrafi mnie zachwycić. Może to nostalgia za dzieciństwem i tunelami w śniegu, którymi jako malec chodziłem z wypiekami na twarzy, nie ukrywając ekscytacji. Może świadomość, że zimy śnieżne odchodzą w Polsce w zapomnienie, a podmuchy mrozu i bieli nie oznaczają, że unikniemy skutków globalnego ocieplenia.

Bardzo polubiłem zimę, która rozpoczęła się w styczniu 2021 roku. Pisałem wtedy razem ze wspomnianym już Piotrem książkę o łosiach. Prawie każdego dnia, robiąc sobie przerwę od pracy, chodziłem po lesie, brnąc w śniegu po kolana. Niby nic w porównaniu z zimami z mojego dzieciństwa. Jednak było to niezapomniane uczucie. I ta świadomość, że jest się jedyną osobą w lesie…

Wesprzyj Więź

Ludzie przestali wtedy wjeżdżać na leśne drogi, bo zatarasowały je drzewa, ułamane pod ciężarem okiści. A między drzewami spotykało się wyleżane przez łosie miejsca w śniegu. Nie musiały wyciągać głowy w poszukiwaniu pokarmu. Kładły się obok połamanej sosny i przegryzały, co miały pod pyskiem.

Znów zaczął padać śnieg. Ten wilgotny. Z dużymi płatkami. Nocą temperatura, która wynosiła minus trzynaście, ma osiągnąć plus jeden. A potem znów przymrozek. I kolejna warstwa śniegu, na której zwierzęta zapiszą ulotną historię swoich wędrówek, a miejscami stworzą zimowe autostrady. Może jeszcze zobaczę dziki. Jutro, o świcie, znów pójdę do lasu.

Przeczytaj też: Bezsenność bieszczadzkich niedźwiedzi

Podziel się

Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.