Najtrudniejsze pytanie synodu dotyczy różnorodności w Kościele. Czego może ona dotyczyć: tylko zewnętrznych form (jak np. kolor szat liturgicznych), czy też poziomu „doktrynalnego” i moralnego?
Mam wrażenie, że znakomita większość dyskusji dotyczących dotychczasowych efektów synodu o synodalności koncentruje się na wąskich zagadnieniach. Będzie diakonat kobiet, czy nie? Będą świeccy na synodach, czy nie? I lista ta wcale nie byłaby długa.
Tymczasem nieco mniej na widoku – niejako pod powierzchnią dyskusji rozpalających media społecznościowe, w innym zupełnie miejscu niż to, na które światło rzucają kolejne „dubia” – trwa mierzenie się z kwestiami bardzo fundamentalnymi. Na nie chciałbym tu zwrócić uwagę, pisząc o teologicznym podglebiu synodalnych dyskusji i konsekwencjach mierzenia się z nim.
Niektóre obecne postulaty, choć wiążą się z synodem sprzed 40 lat, w nowym kontekście być może zapowiadają kościelną rewolucję, a przynajmniej świadczą o dostrzeżeniu wierzchołka góry lodowej
Zastrzegam się, że nie będąc uczestnikiem prac synodalnych, nie mam bezpośredniego wglądu ani w ich przebieg, ani – tym bardziej – w intencje papieża Franciszka i jego najbliższych współpracowników. Dzielę się więc tym, co zdołałem zrozumieć i co ma odzwierciedlenie w tekstach synodalnych, zwłaszcza w dokumencie „Kościół synodalny w misji”, czyli w sprawozdaniu podsumowującym I sesję XVI Zgromadzenia Ogólnego Synodu Biskupów .
Kontekst ma znaczenie
Wydaje się, że kluczem do zrozumienia jeśli nie całego dokumentu, to przynajmniej wielu jego ważnych wątków, jest rosnąca wśród wielu (większości?) uczestników synodu pewna złożona świadomość. Wskażę hasłowo na kilka jej kluczowych elementów.
Dotyczy ona po pierwsze tego, w jak bardzo zróżnicowanych kontekstach kulturowych żyją dzisiaj katolicy.
Po drugie – tego, jak bardzo te konteksty wpływają na rozumienie i praktykowanie Ewangelii w różnych Kościołach lokalnych, a czasem nawet wewnątrz tego samego Kościoła lokalnego (np. z powodu różnic w zamożności, w dostępie do edukacji czy migracji).
Po trzecie – wiąże się z nienową w istocie konstatacją, że dotychczasowy, skoncentrowany w rzymskich dykasteriach model sprawowania władzy w Kościele jest mocno nieadekwatny do potrzeb.
Po czwarte wreszcie – wiąże się z coraz jaśniejszym zrozumieniem, że przez wieki, zamiast inkulturacji Ewangelii, mieliśmy raczej do czynienia z inkulturacjami kultury Europy zachodniej, z Ewangelią jednak nietożsamej.
Pewnie to nie wszystkie składowe, ale od nich zaczniemy.
Zasięg i granice różnorodności
W miarę jak zarysowana przed chwilą świadomość wzrasta, pojawia się szereg pytań, co przekłada się na rozproszone wątki – o różnym stopniu ogólności – wprost sformułowane w dokumencie synodalnym. Jest on jednak zdecydowanie bardziej protokołem zbieżności i rozbieżności, niż miejscem systematycznego wykładu przekonań już ustabilizowanych.
Dotyczy to też kluczowego – moim zdaniem – tematu: związku między Objawieniem a kulturą. Jeśli bowiem zaczynamy rozumieć ten związek nieco głębiej niż w oparciu o dość jednak powierzchowną kategorię „znaków czasu” – to nie będziemy już mogli praktykować zunifikowanego chrześcijaństwa w duchu rzymskiego centralizmu (żeby nie powiedzieć: kolonializmu kulturowego). Wyciągnięcie konsekwencji z roli, jaką kultury odgrywają w recepcji Ewangelii, prowadzi nieuchronnie do decentralizacji. I to rozumianej nie tylko administracyjnie.
Najtrudniejsze pytanie, które wibruje – moim zdaniem – w tle dokumentu można sformułować następująco: jaki jest w istocie zasięg i jakie są granice różnorodności, która wynika naturalnie z rzeczywistego uznania, iż Ewangelia przetwarza stopniowo konkretne kultury i dzieje się to w długich, nierównych procesach, nad którymi mamy znikomą kontrolę instytucjonalną?
Albo formułując inaczej: czy taka różnorodność dotyczyć może tylko zewnętrznych form (jak np. kolor szat liturgicznych), czy też sięga też poziomu „doktrynalnego” i jego konsekwencji – wraz z rozstrzygnięciami dotyczącymi sfery moralnej włącznie?
I żeby już całkiem wyostrzyć kwestię: czy coś może być grzechem w kontekście jednej kultury, a już w kontekście innej – nie? I czy Kościół może w ten sposób, kontekstualizująco „różnicować doktrynę”? Czy w ogóle? A jeśli nawet tak, to w jakim stopniu? I co wtedy stanie się z przekonaniem, że Kościół głosi niezmienną prawdę?
Odwrót od centralizmu
Sam dokument synodalny, jakkolwiek o kulturze i kulturach mówi bardzo często, to jednak nie rozwija w sposób pogłębiony refleksji nad relacją Ewangelia – kultura/kultury. Zmierzenie się z teoretycznym przepracowaniem tych zagadnień jest konieczne, ale raczej niemożliwe do przeprowadzenia przez samo zgromadzenie synodalne. Stąd chyba biorą się liczne w dokumencie wskazania, co należy poddać pogłębionej refleksji, w odniesieniu do czego sięgnąć po eksperckie głosy – nie tylko teologów.
Jednak przeczucie, że konieczny jest odwrót od unifikacyjnego centralizmu, musiało być na synodzie wystarczająco silne, by wygenerować wstępną, acz wyraźną refleksję nad możliwymi formami decentralizacji – czy to opartymi na wzorcach starożytnej praktyki synodalnej, czy to bazującymi na doświadczeniu Kościołów wschodnich, czy to wypracowanymi w nowych doświadczeniach synodalności.
Zrozumienie roli, jaką kultury odgrywają w recepcji Ewangelii, prowadzi nieuchronnie do decentralizacji. I to rozumianej nie tylko administracyjnie
Ten kierunek potwierdzają dość wyraźnie obecne w dokumencie wzmianki dotyczące konieczności pogłębienia refleksji nad różnymi poziomami i formami władzy i odpowiedzialności w Kościele (prymat – kolegialność – konferencje episkopatu itd.) oraz ich synodalnym rozumieniem i przeżywaniem.
Warto przypomnieć, że już w „Evangelii gaudium”, na początku pontyfikatu, papież Franciszek wskazywał na to, iż chrześcijaństwo nie dysponuje jednym jedynym wzorcem kulturowym, zaś wcielanie się w Ewangelii w kultury pozwala na rozpoznawanie „nowych aspektów Objawienia” (EG 116). Oczywiście perspektywa ich rozpoznawania nie przez centralne magisterium, ale raczej lokalnie, prowokuje pytanie o procesy, w których formułuje się takie „nowości”, lecz bardziej jeszcze o kryteria ich rozpoznawania.
Wyczucie prawdy Ewangelii
I tu dokument wskazuje najpierw na tradycyjne nauczanie o sensus fidei – zmyśle wiary ludu Bożego, jako fundamencie możliwości rozpoznawania tchnienia Bożego Ducha. A zaraz potem na synodalność, jako na narzędzie. Warto zacytować ten fragment.
„Wszyscy wierzący posiadają wyczucie prawdy Ewangelii, zwane sensus fidei. Polega ono na pewnej współnaturalności z rzeczywistościami Bożymi i zdolności do intuicyjnego uchwycenia tego, co jest zgodne z prawdami wiary. Procesy synodalne podkreślają wartość tego daru i pozwalają zweryfikować istnienie tego konsensusu wiernych (consensus fidelium), który stanowi bezpieczne/pewne [oryg. sicuro – G.S.] kryterium dla określenia, czy dana doktryna lub praktyka należy do wiary apostolskiej” (I,3,c).
Warto zwrócić uwagę, że „doktryny” i „praktyki wiary” są tutaj umieszczone niejako na innym poziomie autorytetu niż „wiara apostolska”. To ona jest ostatecznym – i zdaje się też niepisanym – punktem odniesienia. Nie mamy tu do czynienia z istotną nowością – już św. Tomasz z Akwinu wyróżniał res, która jest faktycznym przedmiotem wiary od enuntiabile, czyli tego, co z res jesteśmy w stanie wypowiedzieć.
Nie jest też nowością idea konsensusu wiernych – funkcjonowała bowiem wcześniej w teologii. Była to jednak obecność dość abstrakcyjna: odnoszono ją do procesów ogłaszania prawd nieomylnych (dogmatów) i weryfikowano – jeśli w ogóle – przez wysyłane do biskupów pytanie, jak wierzy lud.
Istotną zatem nowością jest wskazanie, iż ów konsensus może być „weryfikowany w ramach procesów synodalnych” – niejako bezpośrednio. Zwrócić trzeba uwagę na kontekst tej intuicji.
Jest nim, po pierwsze, obecny w innych miejscach dokumentu synodalnego nacisk, by włączać w procesy synodalne wszystkich chrześcijan, niezależnie od funkcji, powołania i święceń, na różnych szczeblach kościelnej organizacji, a zwłaszcza by starać się o niezagubienie głosu ubogich i wykluczanych. Po drugie zaś – o konsensusie wiernych jako o kryterium zgodności doktryn z depozytem wiary mówi się w dokumencie, który te same procesy synodalne ukazuje jako narzędzia decentralizacji.
Kościelna rewolucja?
Oczywiście – wątek decentralizacji doktrynalnej w dokumencie synodalnym jest wyrażony dość nieśmiało, pewnie dlatego, że wzbudza on wciąż spore lęki i kontrowersje. Niemniej pojawia się explicite w kontekście uprawnień konferencji episkopatów: (…) „Uważamy za konieczne dalsze pogłębienie doktrynalnego i prawnego charakteru Konferencji Episkopatu, uznając możliwość kolegialnego działania również w odniesieniu do kwestii doktrynalnych pojawiających się w sferze lokalnej, otwierając w ten sposób na nowo refleksję nad motu proprio «Apostolos suos»”. (III,19,g)
Warto zauważyć, że jest to w zasadzie powtórka z wezwania Synodu z 1985 r., tak sformułowanego przez Jana Pawła II w 1998 r. w „Apostolos suos”: „Synod wysunął zatem postulat rozszerzenia i pogłębienia studiów nad teologicznym i z kolei także prawnym statusem Konferencji Episkopatów, a zwłaszcza nad problemem ich autorytetu w kwestiach doktrynalnych” (nr 7).
To, co na pierwszy rzut oka wydaje się rewolucyjne, wiąże się zatem z postulatami formułowanymi na synodzie blisko czterdzieści lat temu. Niemniej w nowym kontekście – w połączeniu z kategorią synodalności i konsensusu wiernych – mamy chyba do czynienia jeśli nie z pomrukiem prawdziwej kościelnej rewolucji, to przynajmniej ze świadectwem dostrzeżenia co najmniej wierzchołka góry lodowej.
Historia uczy, że był już w Kościele taki czas, gdy zarówno kwestie dotyczące treści wiary, jak i stosowania moralnego przesłania Ewangelii były formułowane głównie lokalnie, przez synody, po wspólnotowym rozeznaniu. I nikt raczej doktrynalnej doniosłości tych rozstrzygnięć nie kwestionuje, mimo że znaczna część gromadzących się na nich biskupów miała żony i dzieci oraz utrzymywała się z pracy i na co dzień zajmowała się „sprawami świata” (więc według dzisiejszych kryteriów byliby kwalifikowani choć trochę jako świeccy).
Rzecz jasna, nie da się jeden do jednego skopiować ówczesnej praktyki synodalnej. Od „synodu o synodalności” możemy chyba jednak oczekiwać przynajmniej poważnej próby wypracowania zasad nowej praktyki i osadzenia jej na solidnych fundamentach teologicznych.
Z czym trzeba się zmierzyć
W jakim zatem miejscu jesteśmy po pierwszej sesji? Wrażenie pierwsze jest takie, że „rozgrzebanych” zostało mnóstwo tematów o różnej randze. Powstał wstępny protokół zbieżności i rozbieżności. Mniej więcej wiadomo, czym trzeba się bardziej dogłębnie zająć, do gruntu przemyśleć, ale lista ta jest przerażająco długa, zbliża się do trzydziestu pozycji.
Zatem próba odpowiedzi na pytanie o to, co będzie dalej, jest obarczona sporym ryzykiem popadania w myślenie życzeniowe. Miast takiego, wolałbym popadać w myślenie pełne nadziei. I w tej nadziei dostrzegam możliwość wykorzystania synodalności do tego, by zacząć na serio traktować z jednej strony złożony związek Ewangelii i kultury, z drugiej – podmiotowość każdego ucznia Chrystusa w Kościele.
Prowadziłoby to w praktyce – po stosownych korektach w eklezjologii, a potem w prawie kanonicznym – do decentralizacji instytucjonalnej, dowartościowania synodów krajowych i metropolitalnych oraz do formułowania nauczania na poziomie lokalnym z uwzględnieniem miejscowego kontekstu kulturowego i nim uwarunkowanej faktycznej sytuacji wierzących – aż po pewien stopień zróżnicowania co do stosowania norm moralnych. Świeccy katolicy byliby zaś realnie włączani w procesy rozeznawania prowadzące do formułowania dotyczącego ich nauczania.
Czy taka zmiana jest w ogóle realnie możliwa, bez dramatycznych kosztów np. w postaci schizmy niektórych środowisk? Ile czasu potrzeba na konieczną przebudowę mentalności i świeckich, i duchownych? Jak jej w praktyce dokonać? Na te pytania nie mam dobrych odpowiedzi. Niemniej towarzyszy mi przeczucie, że tak jak było, dalej być po prostu nie może i tym razem rzeczywiście trzeba się z tym wszystkim zmierzyć.
Przeczytaj też: Synodalność: musisz iść przez to, czym nie jesteś
W świecie doczesnym lepsze jest wrogiem dobrego, lecz w Królestwie Niebieskim lepsze jest przyjacielem dobrego. Proszę o tym nie zapominać, gdy się mówi, że tak jak było, dalej być nie może.
@ Robert, mądre i trafne. Pozdrawiam
Ech, a było proboszczować i konsekwentnie próbować pokazywać jak dalej być może..
@ Ze co, prosze ksiedza?
Jeżeli dochodzimy do wniosku, „że przez wieki, zamiast inkulturacji Ewangelii, mieliśmy raczej do czynienia z inkulturacjami kultury Europy zachodniej”, to czy najpierw nie powinniśmy najpierw popracować właśnie nad „inkulturacją Ewangelii”? Czy w Ewangelii nie ma nic ponadkulturowego, co jest wartością dla całego świata niezależnie od kultury? Czy jako chrześcijanie nie powinniśmy wierzyć, że najpierw to Ewangelia powinna wpływać na kulturę a dopiero potem kultura na Ewangelię? Wydaje mi się, że oddziaływanie kultury dotyczy bardziej Tradycji Kościoła – i tu jest miejsce na różnorodność – a nie samej Ewangelii ( miejsce na rozeznawanie jest przede wszystkim na styku Ewangelia – Tradycja). Moim zdaniem rola Urzędu Nauczycielskiego Kościoła wymaga poważnego namysłu ale nie zastąpienia jej rolą synodalności – a takie można teraz odnieść wrażenie. Jeśli sól straci smak…..
decentralizacja „aż po pewien stopień „. bardzo ciekawe przemyślenia! czy nie ma ryzyka, że wówczas zamiast Kościoła opartego na Ewangelii i jasnych wskazówkach Jezusa, będziemy mieli dziesiątki zborów, a każdy z nich reinterpretuje sobie Ewangelię jak mu wygodnie? no i gdzie jest granica, poza którą „zróżnicowanie co do stosowania norm moralnych” byłoby już niedopuszczalne? czy „rozeznanie” może doprowadzić do dowolnych konkluzji, byle synodalnie?
@ Monika: „Na jasnych wskazowkach Jezusa”? A czy Jezus cos mowil o urzedzie biskupa, ze ma skupiac w swojej osobie trojpodzial wladzy, bedac organem ustawodawczym, sadowniczym i wykonawczym rownoczesnie? To nie jest takie proste, pani Moniko…
a co mają „normy moralne”, o których pisze ksiądz Strzelczyk, do trójpodziału władzy? kompletnie nie o tym mowa w artykule, nie czytaj go proszę z takim ideologicznym nastawieniem!
@ Monika: Widze, ze rozmawiamy na roznych plaszczyznach. Zycze milego weekendu.
wydaje się że idea synodalności ma dość długą tradycję:
«Nie jest rzeczą słuszną, abyśmy zaniedbywali słowo Boże, a obsługiwali stoły» – powiedziało Dwunastu, zwoławszy wszystkich uczniów. Upatrzcież zatem, bracia, siedmiu mężów spośród siebie, cieszących się dobrą sławą, pełnych Ducha i mądrości! Im zlecimy to zadanie. My zaś oddamy się wyłącznie modlitwie i posłudze słowa».