Zima 2024, nr 4

Zamów

Gdy tożsamość publiczna wypiera tożsamość prywatną. Metropolita Andrzej Szeptycki

Arcybiskup Andrzej Szeptycki, 1921. Fot. Wikimedia Commons

Czy gdyby nie austriacka polityka „dziel i rządź” losy narodów polskiego i ukraińskiego mogły się potoczyć inaczej?

Fragment książki Tomasza P. Terlikowskiego „Rodzieleni braci. Szeptyccy, historia Polski i Ukrainy”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa WAM

Gdy podejmujemy decyzje, które określają w teraźniejszości naszą przyszłość, ona sama – jak zauważa Karl Jaspers – pozostaje dla nas „nierozstrzygniętą, stanowi bezgraniczną sferę możliwości”. Decyzje innych, pęd historii, kompletnie nieprzewidywalne wydarzenia mogą sprawić, że to, co postanowiliśmy, nabierze zupełnie innej formy, stanie się w istocie czymś innym. I to nawet gdy wytrwale będziemy próbować przywracać formę, jaką jej początkowo nadaliśmy.

Losy braci Szeptyckich są doskonałym potwierdzeniem tych tez. Można oczywiście rekonstruować intencje stojące za konkretnymi decyzjami ich życia; można zastanawiać się, czy gdyby nie austriacka polityka „dziel i rządź” (narzędzie konsekwentnie stosowane przez mocarstwa) losy narodów polskiego i ukraińskiego mogły się potoczyć inaczej? Jak wyglądałyby te relacje, gdyby Ukraina przetrwała jako państwo? Co byłoby, gdyby nie carskie więzienie, decyzja II RP, by zatrzymać metropolitę Szeptyckiego na granicy Polski? To wszystko są istotne pytania, a jednocześnie trudno uciec od wrażenia, że od pewnego momentu dynamika sytuacji była już taka, że nawet najważniejsi gracze nie mieli wielkiej przestrzeni na własne decyzje.

Metropolita a ukraiński nacjonalizm

Metropolita Andrzej Szeptycki był zakorzeniony w kulturze polskiej, a politycznie przez całe swoje życie – także wówczas gdy w wymiarze publicznym te związki z polskością i Polakami coraz bardziej się rozluźniały – pozostał klasycznym katolickim konserwatystą, a nawet monarchistą. Kłopot polegał na tym, że w ukraińskiej polityce ten nurt nie był mocny i choć na emigracji przebywał w Berlinie hetman Pawło Skoropadski, z którym Szeptycki miał dobre relacje, to trudno było liczyć na to, że w praktyce politycznej da się go jakoś wykorzystać.

Zatem względy praktyczne – zwłaszcza znaczenie polityczne Szeptyckiego wśród Ukraińców – sprawiło, że szczególnie blisko współpracował metropolita Szeptycki z Ukraińskim Narodowo-Demokratycznym Zjednoczeniem, które wspierane było przez blisko trzy czwarte ukraińskiej elity, a ponadto – jak pisze Budurowycz… – „przedstawiciele tej partii wpływali w sposób bezpośredni lub pośredni na funkcjonowanie zdecydowanej większości ukraińskich instytucji gospodarczych i kulturalno- -oświatowych. (…) Partii udało się także uzyskać poparcie duchowieństwa greckokatolickiego”. To z jej reprezentantami ustalał Szeptycki działania polityczne i to oni często wspierali go w trudnych decyzjach. Nie oznacza to jednak, że nie miał metropolita kontaktów z nacjonalistami. Jego bliskim współpracownikiem (zarządcą własności metropolii) był jeden z liderów tego środowiska, pułkownik Andrij Melnyk.

Czy oznaczało to wsparcie dla radykalnego ukraińskiego nacjonalizmu? Nie. Szeptycki, tak samo zresztą jak wielu liderów ukraińskiego mainstreamu politycznego, potępiał akty przemocy i ich wspieranie przez radykalnych nacjonalistów, którzy w 1929 roku utworzyli Organizację Ukraińskich Nacjonalistów, a gdy zaczęli organizować pierwsze akty terroru zwrócone zarówno przeciwko Polakom, jak i współpracującym z państwem polskim (często w ramach organizacji ukraińskich) Ukraińcom, zdecydowanie potępiał i te działania, starając się odciągnąć młodzież od uczestnictwa w ruchu narodowym i radykalnym.

To dlatego utworzył Ukraiński Związek Katolicki, dystansujący się od nacjonalizmu, który miał nie tylko głosić nauczanie Kościoła, ale także oferować młodym, narodowo wrażliwym Ukraińcom możliwość zaangażowania się zgodnie z nauczaniem Kościoła. Jednocześnie od lat 30. XX wieku Szeptycki zaczął organizować (zgodnie z zaleceniami papieskimi) Akcję Katolicką, a także młodzieżowe: Maryjne Towarzystwo Młodzieży oraz organizację „Orły”.

Jesienią 1930 roku Szeptycki wraz z innymi biskupami greckokatolickimi skierował do Stolicy Apostolskiej obszerny memoriał, w którym autorzy prosili papieża o wzięcie w obronę Ukraińców. Papież zapewniał, że ze smutkiem obserwuje sytuację w Polsce i obiecywał, że użyje swoich możliwości, by przywrócić „sprawiedliwość i prawdę” we wschodniej Galicji

Tomasz Terlikowski

Udostępnij tekst

Działania te – choć miały oczywiście swoje znaczenie i z pewnością ograniczały wpływy nacjonalistów – nie były do końca skuteczne. Powodem był fakt, że władze polskie na mniejsze i większe akty terroru niewielkiej jeszcze wówczas grupy radykalnych nacjonalistów odpowiadały represjami wobec całej wspólnoty ukraińskiej.

„Szeptycki zdawał sobie sprawę, że fakt ten przyczynia się do wzrostu antagonizmu polsko-ukraińskiego i do utwierdzania się społeczności ukraińskiej w przekonaniu, że na represje państwa należy odpowiadać czynnym oporem. Dlatego też podjął kolejną próbę porozumienia się z władzami państwowymi. Po interwencji u wojewody lwowskiego we wrześniu [1930 – przyp. T.P.T.] roku, Szeptycki udał się 1 października do Warszawy. Konferował tam z wicepremierem Józefem Beckiem, ministrem spraw wewnętrznych Felicjanem Sławojem-Składkowskim i najbliższym współpracownikiem marszałka Piłsudskiego, byłym premierem Walerym Sławkiem. Starał się przekonać polityków polskich, że społeczność ukraińska nie powinna ponosić kary za akty dywersji i sabotażu stosowane przez małą grupę terrorystów, tym bardziej, że represje stosowane podczas «pacyfikacji» dotykały nieraz wsi, w których ruch nacjonalistyczny nie miał żadnych wpływów”, analizuje postawę Szeptyckiego Stanisław Stępień.

Reakcja na represje grekokatolików

Spotkania z władzami, a także wywiad (częściowo ocenzurowany), którego metropolita udzielił ukraińskiemu „Diło” a w którym przekonywał, że jest zadowolony z efektów spotkania, bo udało mu się uzyskać zapewnienie władz, że „nadużycia wobec ludności ukraińskiej zostaną powstrzymane, a represje miały na celu wyłącznie położenie kresu terrorystycznej działalności ukraińskiego podziemia i w żaden sposób nie miały na celu zniszczenia Ukraińców i ich dorobku kulturalnego”, nie przyniosły jednak spodziewanych efektów.

„Pacyfikacja” trwała nadal, a metropolita stracił wiarę w to, że można cokolwiek uzyskać w dialogu z sanacyjnymi władzami. Ten polityczny dialog – jak zauważa Stepan Baran – był „ostatnią jego próbą osobistej interwencji u władz polskich. Później nie interweniował on już w żadnej sprawie. Między polskimi władzami a metropolitą Szeptyckim powstała nieprzekraczalna wyrwa, która zresztą istniała od samego początku między nową Polską a narodem ukraińskim”.

Rozdzieleni bracia
Tomasz P. Terlikowski, „Rodzieleni braci. Szeptyccy, historia Polski i Ukrainy”, Wydawnictwo WAM, Kraków 2023

Nie oznacza to jednak, że metropolita przestał działać, tylko że jego zaangażowanie przeniosło się bardziej w kierunku dyplomatycznym. Jesienią 1930 roku Szeptycki wraz z innymi biskupami greckokatolickimi skierował do Stolicy Apostolskiej obszerny memoriał, w którym autorzy nie tylko przedstawiali ukraińską sytuację, ale też prosili papieża o wzięcie w obronę Ukraińców. Odpowiedź papieska była jednoznaczna, papież – w piśmie podpisanym przez kardynała Eugenio Pacellego – zapewniał, że ze smutkiem obserwuje sytuację w Polsce i obiecywał, że użyje swoich możliwości, by przywrócić „sprawiedliwość i prawdę” we wschodniej Galicji. Szeptycki spotykał się także w politykami i dziennikarzami z Wielkiej Brytanii, którzy zajmowali się „pacyfikacją”, a także przekazywał im dokumenty i świadectwa, które stały się później przedmiotem dyskusji w angielskim parlamencie.

Odpowiedź władz polskich była natychmiastowa: podczas debaty nad „pacyfikacją” w Sejmie metropolita Szeptycki został oskarżony niemalże o zdradę. Ataki strony polskiej, ale także zaangażowanie społeczne nie mogły oczywiście zaszkodzić jego autorytetowi wśród Ukraińców. Ten z każdym kolejnym medialnym czy politycznym atakiem tylko wzrastał.

Obrona Ukraińców przed „pacyfikacją” wcale nie oznaczała, że metropolita milczał w kwestii działań radykalnych nacjonalistów. Jeszcze w 1930 roku wydał list, w którym potępiał metody nacjonalistyczne jako „sprzeczne z Prawem Bożym, a przez to szkodliwe dla narodu”. Dwa lata później skierował list do ukraińskiej młodzieży, w którym równie jednoznacznie potępiał działania, które przynoszą szkodę innym. „W ofierze waszej idziecie czasem tak daleko, że gotowiście poświęcić nie tylko siebie, ale i cudze dobro i wartości ogólnonarodowe (…). Dobro cudze powinno być święte nie tylko dla chrześcijanina, ale i dla człowieka jako takiego. Naruszać tego dobra nie wolno nikomu, bo najpiękniejszy cel nie uświęca złych środków”.

Jeszcze mocniej zabrzmiały słowa po  zamordowaniu przez ukraińskich nacjonalistów z OUN dyrektora gimnazjum ukraińskiego we Lwowie Iwana Babija. „Od kilku lat mnożą się zwyczaje, zgodnie z którymi ludzie uciekający przed osobistą odpowiedzialnością, a nawet przed własną niewygodą, starają się zawładnąć umysłami naszej młodzieży, nie po to, by ją wychować na dobrych obywateli, ale po to, by używać ją jako ślepego narzędzia obłędnego terroru, który doprowadza nasz naród do zgubnej ruiny”, pisał Szeptycki.

Jednoznacznie sprzeciwiał się także metropolita zaangażowaniu duchownych w ruch radykalnie nacjonalistyczny, a nawet zakazywał im sprawowania nabożeństw, jeśli mogły być one wykorzystane przez nacjonalistów do własnych celów. Odpowiedzią OUN były ataki na metropolitę, a nawet projekty zbudowania niezależnego od niego i od Stolicy Apostolskiej Kościoła narodowego, który nie musiałby pozostawać wierny tego rodzaju „miękkim” tezom.

Na ile skuteczne były te wezwania? Czy metropolita był w stanie powstrzymać – choćby wewnątrz swojego Kościoła – rozwijający się radykalizm? Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta, bo – by odwołać się do cytowanego już na początku tego rozdziału Karla Jaspersa – „historia jest ciągłym parciem naprzód pojedynczych ludzi”, którzy „wzywają innych, by poszli w ich ślady”, ale jednocześnie „historia pozostaje zarazem zwykłym dzianiem się, gdzie wezwania stale okazuje swoją daremność, gdzie bezwład paraliżuje twórczą mimesis. Jakieś ogromne ciążenie zdaje się wciąż obezwładniać wszelkie wzloty. Przytłaczająca siła mas z ich przeciętniactwem dławi to, co masom obce. Wszystko, co nie jest po ich myśli, co nie pozostawia miejsca na urzeczywistnianie masowych gustów i co nie znajduje u nich wiary, musi zginąć”, wskazuje niemiecki filozof już po Holokauście.

Coraz głębsze zanurzenie w myśleniu i środowisku ukraińskim, ale także osobiste doświadczanie państwowych represji oraz skierowanych przeciwko narodowym aspiracjom Ukraińców działań sanacji w latach 20. i 30., stało się kluczowym doznaniem metropolity

Tomasz Terlikowski

Udostępnij tekst

Szeptycki doświadczał owego oporu, choćby wtedy gdy profesor Ukraińskiej Akademii Teologicznej Mykoła Konrad w 1934 przekonywał w broszurze „Nacjonalizm i katolicyzm” nie tylko, że nacjonalizm jest naturalną postawą człowieka, której katolicyzm nie podważa, ale także dowodził, że faszyzm (i włoski, i niemiecki) jest po prostu „nowoczesnym nacjonalizmem”. „Do najważniejszych cech współczesnego nacjonalizmu należały, według niego, «rasizm, struktura biologiczna, duch rewolucyjny, woluntaryzm, irracjonalizm, relatywizm, rola instynktów, przemoc». Ponadto antysemityzm rasistowski był dla niego integralną częścią «nowoczesnego nacjonalizmu». «W nowoczesnym nacjonalizmie egoizm nacjonalistyczny osiągnął najwyższy poziom bezwzględności»”, analizuje poglądy Konrada Grzegorz Rossoliński-Liebe.

Sprzymierzeńcy w walce z liberalizmem i socjalizmem

Wykładowca Ukraińskiej Akademii Teologicznej odrzucał wszelkie pogańskie wątki myślenia radykalnych nacjonalistów (choćby Doncowa), ale jednocześnie był przekonany, że „nacjonalizm i katolicyzm są potężnymi sprzymierzeńcami w walce z liberalizmem i socjalizmem. (…) Miecz i krzyż są nadzieją ludzkości na nowe lepsze jutro. Natomiast ci, którzy rozdzielają te dwa elementy (…) są wrogami zdrowego i prawdziwego nacjonalizmu. Innymi słowy: religia jest źródłem nacjonalistycznej kultury i wielkości, ponieważ wszystko, co bezbożne, bezreligijne, jest antynarodowe i szkodzi narodowi”.

To dlatego nacjonaliści i katolicy powinni ze sobą blisko współpracować. „Daj Boże, żeby te dwa idealizmy: katolicki i nacjonalistyczny, katolickie «wierzę» i nacjonalistyczne «chcę», harmonijnie połączyły się jak dwa czyste tony ukraińskiej duszy w jeden akord, żeby rozbudziły nasze wygasłe serca, przez co powstanie nowa epoka wiary, miłości i siły, potężnej narodowej jedności i jednego niezwyciężonego frontu”.

Szeptycki – co do tego nie ma wątpliwości – nie podzielał takiego myślenia, było mu obce zarówno z perspektywy religijnej, jak i politycznej. On wywodził się z innego świata, w którym naród i religia były dla siebie wzajemnie ważne, ale jednak ustawione na innym poziomie hierarchii wartości, w którym grekokatolicyzm (warto przypomnieć jego list do Polaków obrządku wschodniego) nie był utożsamiany z ukraińskością, w którym wrogość wobec innych narodów i egoizm były uznawane za grzech, a nie za cnotę. Obce – jako ultramontańskiemu katolikowi – były mu także związane z faszyzmem nadzieje.

Dynamizm życia, upadek dawnego świata i rola zarówno komunizmu, jak i rozmaitych form faszyzmu w kształtowaniu się nowych realiów sprawiały, że jego postrzeganie rzeczywistości – jeśli nawet się nie zmieniało, to nie mogło trzymać się tych samych metod działania.

Część młodych Ukraińców traktowała jego myślenie jako uleganie Polakom i opowiadała się po stronie radykalnych nacjonalistów, a teksty takie jak Mykoly Konrada sprawiały, że mieli ku temu dobre, teologiczne uzasadnienia.

Metropolita Szeptycki zaś, choć miał świadomość, że ukraińskiego nacjonalizmu, ale też faszyzmu, nie da się w ogóle pogodzić z nauczaniem Kościoła, powstrzymywał się od jego jednoznacznego potępienia. „Może przyjść taka chwila – mówił w wywiadzie dla «Tygodnika Ilustrowanego» – kiedy będziemy z ambon kościelnych potępiać socjalizm czy nacjonalizm, ale dzisiaj takie stanowisko wywołałoby wręcz odwrotny skutek. Zamiast pozyskać tych ludzi, straciłoby się ich na zawsze. (…) Dlatego uważam, że tak jak należy doraźnie potępiać wszystkie akty terroru ze strony nacjonalistów, tak samo nie jest wskazane gromić młodzież za to, że jest nacjonalistyczna”.

Czy była to postawa racjonalna? Jeśli nawet można z tym dyskutować, trudno nie dostrzec, że wyrastała z głębokiego zrozumienia wykluczenia społecznego i ekonomicznego Ukraińców, a także z faktu, że na ich radykalizację wpływała polityka państwa polskiego.

To ona zmieniała zresztą myślenie Szeptyckiego. Coraz głębsze zanurzenie w myśleniu i środowisku ukraińskim, ale także osobiste doświadczanie państwowych represji oraz skierowanych przeciwko narodowym aspiracjom Ukraińców działań sanacji w latach 20. i 30., stało się już kluczowym doznaniem metropolity – także im był starszy, im bardziej doświadczony zderzeniem z ekspansywną polityką sanacji, tym mniej odczuwał lojalności wobec państwa polskiego i samej polskości.

Wesprzyj Więź

„Postawę tę – wskazuje Eugeniusz Koko – można określić jako lojalność bierną, polegającą na niewystępowaniu czynnym przeciwko państwu, które traktuje się jako obce, własne zaś położenie w nim jako przejściowe”. Publiczna tożsamość powoli wypierała (a może tylko przesłaniała) tożsamość prywatną, wyniesioną z domu, z polskiego i łacińskiego wychowania, a także z relacji z najbliższą rodziną.

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji Więź.pl

Przeczytaj także: Poezja jest wolontariuszką w Charkowie. Rozmowa o Wiktorii Amelinie

Podziel się

1
Wiadomość