rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Mistyczne ciemności czy głębiny depresji?

Czy wejście w boską ciemność, przewyższającą światło, niedostępną dla wszelkiego światła i zakrytą dla każdej wiedzy, jest naprawdę w stanie uśmierzyć ból duchowy?

Znajomy patrzy na mnie z uwagą i niepokojem. Wreszcie kieruje do mnie powoli wypowiadane słowa: „Dużo mówisz i piszesz o ciemności. Wiem, że w ostatnich miesiącach wiele przeszedłeś. Na twojej twarzy widzę ciągły smutek. Martwię się. Po co ci teraz jeszcze te ciemne teologiczne rozważania? One nie bardzo chyba niosą pomoc i pociechę. Są głównie dotykaniem śmierci i bezsilności w różnych jej wymiarach. Nie dostrzegam w tym nadziei, więc nie sądzę, by z rozważania ciemności dało się wyprowadzić ocalający sens”. 

Przez chwilę milczę. Wiem, że mam przed sobą kogoś, kto chce być mi życzliwy, a mój smutek nie jest mu obojętny. W końcu odpowiadam: „Pewnie dlatego spotykam się z tobą, by nie odpuścić szansy na nadzieję. Ciekawe, że mówisz jednocześnie o smutku i dotykaniu śmierci. Na coś podobnego zwrócił dawno temu Koryntianom uwagę św. Paweł, tylko że on wskazywał na dwa rodzaje smutku: «Bo smutek, który jest z Boga, dokonuje nawrócenia ku zbawieniu, którego się [potem] nie żałuje, smutek zaś tego świata sprawia śmierć» (2 Kor 7,10). Akwinata po wiekach też pisał, że zdarza się, że ludzie doświadczają takiego cierpienia w smutku (po łacinie to tristitia), które prowadzi do śmierci. To prawda, że nie każdy smutek prowadzi do budującej przemiany duchowej. Nie każdy smutek dokonuje tego upragnionego przez Pawła nawrócenia (metanoia)”.

Czy nieobecność odgadywana w mistycznej ciemności może naprawdę współczuć z moim bólem po to, bym się przemieniał w Tego, „który przekracza wszystko, co daje się poznać”? Czy nie jestem wtenczas w tym świecie beznadziei, który poznawał Miłosz w głębinach swoich depresji?

Sebastian Duda

Znajomy przerywa mi gwałtownie: „Znów te biblijne cytaty, znów teologiczne abstrakcje! Nie sądzę, byś ich teraz potrzebował najbardziej. Czy Tomasz z Akwinu podaje jakieś skuteczne rozwiązania, by wyjść z takiego cierpienia?” Wchodzę niemal mu w słowo: „No, proponuje np. rozmowę z przyjacielem albo modlitwę kontemplacyjną. A jak nie pomaga jedno i drugie, to anielski doktor scholastyki proponuje wziąć ciepłą kąpiel i pójście spać”. Parskamy śmiechem. Znajomy pyta mnie rozbawiony: „I co? Idziesz do domu, by nalać wody do wanny?”. „Nie – odpowiadam. – Chyba dobrze byłoby, gdybyśmy jakoś lepiej zakończyli tę rozmowę”. 

Na twarzy siedzącego przede mną człowieka widzę nagle pojawiające się znużenie. Pyta wreszcie sam siebie, patrząc gdzieś w horyzont poza mną: „Na co komu te zmurszałe rozważania o smutkach? Dziś mówi się o depresji, na którą się dostaje leki i idzie się na terapię. Sam tak robię. I myślę, że takie teologiczne rozważania pogłębiłyby tylko mój stan”.

Znów milczymy przez chwilę. Tym razem to ja widzę smutek na twarzy znajomego. Co mogę mu teraz odpowiedzieć? W pamięci pojawia się nagle późny wiersz Czesława Miłosza, któremu nieprzypadkowo poeta nadał tytuł „W depresji”. Znajduję tekst szybko w telefonie i zaczynam czytać na głos:

Na głębinach moich depresji poznałem świat bez nadziei,
A kolor jego szary, jak dzień odgrodzony chmurami od słońca.
I słyszałem: „To będzie dla ciebie w sam raz”.
„Na nic lepszego nie zasłużyłeś”.

Wtedy zacząłem wołać:
„Królu jasności podejmij mnie!
Dawco Miłosierdzia przepasz mnie!
Amonie, Zeusie, Jehowo włącz mnie w twoje chóry!
Nie potrafię oddychać bez Ciebie,
Słońce Sprawiedliwości!
Nie potrafię chodzić bez Ciebie,
Słońce Pamięci!
Nie potrafię biec bez Ciebie,
Słońce Dobrej Rady!”

Myślałem wtedy, że odkrywam świat jaki jest, prawdziwy,
I litowałem się nad ludźmi, bo pocieszają siebie baśniami
Z ksiąg ułożonych dawno, tysiące lat temu.

Znajomy patrzy na mnie uważnie. Widzę, jak po jego policzku spływa łza. „Twój Bóg-Słońce jest kompletnie bezsilny wobec moich i twoich cierpień” – mówi na sam koniec. Żegnamy się w milczeniu.

W Ciemności, a może w ciemności?

Wracam do domu. Jest środek nocy, domownicy pogrążeni we śnie. Biorę ciepłą kąpiel i kładę się do łóżka. Nie mogę zasnąć. Myśli kołują bez przerwy: „Nie mogę przecież zaprzeczyć, że depresje oraz lęki i emocjonalne zranienia należy leczyć. Farmakologia i terapie są na pewno w wielu przypadkach skuteczne i osobom w potrzebie nie wolno od tych remediów stronić. Na pewno nie pomoże tu «pocieszanie się baśniami z ksiąg ułożonych dawno, tysiące lat temu»”.

Ale może jest jeszcze inny rodzaj zranień, do którego odnoszą się teologiczne metafory ciemności? Te rany i blizny nie w psyche, ale pojawiają się gdzieś ponad nią. W „sercu”, w „duchu”? Czy wtedy zostaje już tylko ta Miłoszowa modlitwa przyzywania „Słońca”? Bo przecież żadna teologiczna czy mądrościowa erudycja nie jest nas w stanie uchronić nas przed tym najgłębszym, pozbawionym światła (albo Światła) smutkiem wiodącym ku śmierci.

Zapalam nocną lampkę. Na szafce przy łóżku leżą wciąż dzieła zebrane Dionizego Pseudo-Areopagity – „Corpus Dionysiacumw tłumaczeniu Marii Dzielskiej. Otwieram na chybił trafił i w półmroku zaczynam odczytywać „List I. Do Gajusza, mnicha”:

„Ciemność niknie w światłości tym bardziej, im bardziej zwiększa się ilość światła. Niewiedza niknie w wiedzy tym bardziej, im rozległa jest wiedza. Nie możesz jednak tego rozumieć w sensie braku, ale w sposób nadrzędny przyjmując, jako prawdę wyższą nad wszelką prawdę, że niewiedza w odniesieniu do Boga pozostaje zakryta dla tych, którzy dostrzegają tylko światło bytu i posiadają wiedzę o bytach, ponieważ boska ciemność, przewyższająca światło, jest niedostępna dla wszelkiego światła i zakryta dla każdej wiedzy. I jeżeli ktoś, oglądając Boga, twierdzi, że rozumie, co widzi, to wcale nie oglądał Boga samego, lecz tylko jakieś byty dzięki Niemu istniejące i dające się poznać. On sam bowiem, osadzony ponad wszelkim intelektem i substancją, całkowicie niepoznawalny i nieistniejący, i jest nadsubstancjalnie, i daje się poznać ponad intelektem. I ta całkowita i absolutna niewiedza jest wiedzą o Tym, który przekracza wszystko, co daje się poznać”.

Czy zatem modlitewne przyzywanie „Słońca” w smutku to tylko prośba o dobre antidotum na truciznę smutku wiodącego ku śmierci? Światło okazuje się tylko znakiem nieobecności, bez której niemożliwe jest prawdziwie skuteczne (jak w teologicznej konotacji wyrażenia „łaska”) duchowe wsparcie. Czy wejście w boską ciemność, przewyższającą światło, niedostępną dla wszelkiego światła i zakrytą dla każdej wiedzy, jest naprawdę w stanie uśmierzyć ból duchowy?

Czy nieobecność odgadywana w mistycznej ciemności może naprawdę współczuć z moim bólem po to, bym się przemieniał w Tego, „który przekracza wszystko, co daje się poznać”? Czy nie jestem wtenczas w tym świecie beznadziei, który poznawał Miłosz w głębinach swoich depresji?

Dialog milczących

Nie mogę zasnąć aż do świtu. Za oknem dudni deszcz, a w głowie Miłoszowa prośba o pojawienie się „Słońca Dobrej Rady”. Stopniowo ciemność rozprasza się, przychodzi dzień ze światłem, które kojarzy mi się trochę z lampką wiary rzednącej świetlistości nocy ciemnej, którą to noc przeżywała i o której mówiła św. Teresa z Lisieux (dużo ostatnio o niej myślę, szczególnie o jej spisanych w ostatnim roku życia wypowiedziach). Przypomina mi się wciąż mój nieszczęśliwy znajomy, który w smutku na mojej twarzy zobaczył chyba swój smutek. 

Siadam do biurka. Leży na nim wydany w latach 90. ubiegłego wieku „Wybór pism” Simone Weil w przekładzie Miłosza. Ta książka była ze mną codziennie, gdy miałem siedemnaście, osiemnaście lat. Chciałem teraz podarować ją komuś, kto jednak nie potrafi czy nie chce przyjąć w tym momencie ode mnie żadnego daru. 

Trzeba szukać chleba dla głodnego. Trzeba wyjść na spotkanie z nieszczęśliwym. Nawet po to tylko, by bezsilność zamienić w milczenie Ojca

Sebastian Duda

Przeglądam zaczytane stronice. Mój wzrok zawiesza się niespodzianie na jednym fragmencie:

„Współczucie, jakie mamy dla nieszczęśliwego, jest to współczucie, które niewzruszona część duszy ma dla części wrażliwej. Współczucie Chrystusa dla siebie samego, kiedy mówił: «Ojcze, oddal ode mnie ten kielich… Boże mój, czemuś mnie opuścił?» Nieme współczucie Ojca dla Chrystusa.

To współczucie dla siebie samego ma każda czysta dusza w nieszczęściu. Czysta dusza żywi to samo uczucie, natrafiając na nieszczęścia innych.

Miłość, która jednoczy Chrystusa opuszczonego na krzyżu z jego Ojcem, przezwyciężająca nieskończony dystans, zamieszkuje każdą duszę świętą. Jeden punkt tej duszy jest stale u Ojca. «Gdzie człowiek ma skarb, tam i serce jego». Część wrażliwa jest zawsze wystawiona na udręki nieszczęścia. W takiej duszy dialog, utworzony przez krzyk Chrystusa i milczenie Ojca, stale trwa w doskonałym współbrzmieniu.

Napotykając nieszczęśliwego, ta dusza natychmiast zdobywa się na ton właściwy. «Boże mój, czemuś go opuścił?» I w centrum jej odpowiada milczenie Ojca.

Wesprzyj Więź

«Dlaczego pozwoliłeś, żeby był głodny?» Podczas kiedy myśl jest zajęta tym pytaniem, idzie się machinalnie szukać chleba”.

Czuję w sobie znów wewnętrzne poruszenie smutku i bardzo chciałbym wewnątrz mnie usłyszeć ów dialog opuszczonego Chrystusa z milczeniem Ojca, bezsilnie patrzącego na to nieszczęście opuszczenia. Współ-czuć nie doświadczając współ-czucia. Ale przecież, jak w zapisie św. Pawła (Rz 13,12) „noc się posunęła i przybliżył się dzień”. Trzeba szukać chleba dla głodnego. Trzeba wyjść na spotkanie z nieszczęśliwym. Nawet po to tylko, by bezsilność zamienić w milczenie Ojca.

Przeczytaj też: Ciemność, która jest „niedostępną światłością”

Podziel się

5
2
Wiadomość

Nie wiem, jakie ma Pan obowiazki rodzinne, ale jesli dzieci sa dorosle, to radze zaangazowac sie w jakas forme pomocy biednym, moze pomoc bezdomnym, woluntariat w jakims przytulku, albo wyjazd do jakiegos biednego kraju by pomagac Misjonarkom Milosci, tym od Matki Teresy. Ja jakbym nie mial malych dzieci, to tak bym zrobil.

Nigdy nie mialem depresji, nie wiem, czy to co dolega autorowi to depresja, naromiast znam ludzi u ktorych zdiagnozowano depresje i wielu z nich po prostu poszlo do terapeuty i zaczelo brac tabletki – czyli nie “nic”. Swiem watpic, ze znasz mnie na tyle by wiedziec, ze nie zdecydowalbym sie na terapie lub leki.