Jesień 2024, nr 3

Zamów

Katalizator schizmy? Kardynalskie dubia i odpowiedź papieża

Papież Franciszek wśród Kolegium Kardynalskiego, 2017. Fot. Mazur / cbcew.org.uk

Reakcja Franciszka na pytania pięciu kardynałów idzie wbrew wielu wyznacznikom konserwatywnej tożsamości katolickiej. Co będzie dalej?

Ta sprawa jest poważna. Ujawnione tuż przed rozpoczynającym się w Rzymie Synodem Biskupów na temat synodalności tzw. dubia (tj. oficjalnie złożone papieżowi wątpliwości o charakterze doktrynalnym) pięciu konserwatywnych kardynałów oraz odpowiedzi Franciszka na te zapytania mogą przynieść w efekcie silne turbulencje wewnątrz Kościoła katolickiego.

W gronie pięciu kardynałów trudno wskazać charyzmatycznego lidera, wokół którego mogłoby się skupić ewentualnie rozłamowe, konserwatywne skrzydło Kościoła

Sebastian Duda

Udostępnij tekst

Poruszone zostały kwestie ważne dla wielu katoliczek i katolików na całym świecie. Kardynałowie zapytali bowiem o niezmienność Objawienia w zmieniających się okolicznościach historycznych i społeczno-kulturowych. Poprosili o wyraźną odpowiedź, czy wolno w Kościele błogosławić pary jednopłciowe, jeśli teologiczna definicja i waga małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny pozostaje wciąż w mocy. Uznali też implicite, że teza, iż istotą Kościoła jest synodalność, może stać w sprzeczności ze znaczeniem władzy papieża i kolegium biskupów we wspólnocie wierzących.

Zapytali również, czy orzeczenie św. Jana Pawła II odnośnie zakazu sakramentu święceń dla kobiet jest wciąż dogmatycznie wiążące (czyli, jak napisał w „Ordinatio sacerdotalis” biskup Rzymu pochodzący z Polski, ma charakter ostateczny). Wreszcie pięciu kardynałów odniosło się także do kwestii żalu i pokuty za grzechy: czy mogą doświadczyć sakramentalnego odpuszczenia ci, którzy nie zamierzają zmienić swej aktualnej sytuacji życiowej, jaka w tradycyjnych ujęciach nauczania kościelnego określana była mianem „grzesznej”?

„Nie ma tu matematyki”

Odpowiedzi Franciszka mogły być dla wielu komentatorów przewidywalne, ale jednak przeczytanie jego poglądów na te kwestie w jednym miejscu to rzecz wyjątkowa. Kluczowe w tych papieskich odpowiedziach wydaje się pojęcie „miłości pasterskiej”. To ona wedle obecnego biskupa Rzymu powinna być podstawowym probierzem wszelkich działań podejmowanych w Kościele.

Odnosząc się do kwestii ewentualnego błogosławienia par homoseksualnych, Franciszek napisał do konserwatywnych kardynałów słowa następujące: „W naszych relacjach z ludźmi nie możemy jednak zagubić miłości pasterskiej, która powinna przenikać wszystkie nasze decyzje i postawy. Obrona obiektywnej prawdy nie jest jedynym wyrazem tej miłości, która składa się również z życzliwości, cierpliwości, zrozumienia, czułości i zachęty. Dlatego nie możemy być sędziami, którzy tylko zaprzeczają, odrzucają, wykluczają”. Można przypuszczać, że dla wielu konserwatywnych strażników „niezmienności doktryny” zdania te mogą zostać odczytane jako kamień obrazy.

Podobnie jest zresztą w odniesieniu do kwestii intencji i obietnicy poprawy jako warunku uzyskania sakramentalnego rozgrzeszenia. Franciszek napisał bowiem konserwatywnym kardynałom: „Żal jest konieczny dla ważności sakramentalnego rozgrzeszenia i zakłada intencję niegrzeszenia. Ale nie ma tu matematyki i muszę jeszcze raz przypomnieć, że konfesjonał nie jest komorą celną. Nie jesteśmy panami, ale pokornymi szafarzami sakramentów, które karmią wiernych, ponieważ te dary Pana, więcej niż relikwie, których należy strzec, są pomocą Ducha Świętego w życiu ludzi”.

Ostatecznie czy nieostatecznie?

A „pokorny szafarz sakramentów” to jeszcze, jak sugeruje Franciszek, nie „godność i świętość”, lecz funkcja, w którą nie jest wpisane z istoty „pańskie panowanie” nad kimkolwiek. I nie wydaje się wcale pewne (mimo „ostateczności” zakazu święceń dla kobiet), że wiele kobiet nie jest w stanie pełnić takiej funkcji lepiej niż wielu wyświęcanych obecnie w Kościele mężczyzn. Dlatego zdaniem papieża warto podejmować badania nad ową „ostatecznością”.

W końcu przecież to, co się dzieje w sercu – duchowym centrum każdego człowieka – pozostaje bardzo delikatną sprawą. Kapłan ma otwierać na Bożą miłość, a nie występować urzędowo i wyłącznie z normami i dogmatami, co może przynieść jedynie zamknięcie serca i – w konsekwencji (wcale nierzadko dziś spotykanej) – odejście z Kościoła. Czy należy się zatem dziwić, że ów Kościół nie wydaje się dziś wielu ludziom ani znakiem zbawienia, ani przekazicielem darmowej łaski?

Pisze Franciszek do konserwatywnych kardynałów, powołując się na – cenionego przez nich, bo uważanego za konserwatywnego – papieża z Polski: „czasami wiele nas kosztuje, aby w duszpasterstwie dać miejsce bezwarunkowej miłości Boga («Amoris laetitia» 311), ale trzeba się tego nauczyć. Za św. Janem Pawłem II twierdzę, że nie powinniśmy wymagać od wiernych zbyt precyzyjnych i pewnych intencji poprawy, które ostatecznie stają się abstrakcyjne, a nawet narcystyczne, ale nawet przewidywalność nowego upadku «nie podważa autentyczności intencji» (św. Jan Paweł II, List do kard. Williama W. Bauma i uczestników dorocznego kursu w Penitencjarii Apostolskiej, 22 marca 1996, 5)”.

Papieskie odpowiedzi na dubia idą wbrew wielu wyznacznikom konserwatywnej tożsamości katolickiej. Czy zatem staną się katalizatorem schizmy w Kościele? Zakładam w tym momencie, że po publikacji dubiów i odpowiedzi na nie w przeddzień Synodu Biskupów schizma ta wydaje się nieco bardziej prawdopodobna niż jeszcze chwilę wcześniej. Inna rzecz, że trudno byłoby w gronie pięciu kardynałów wskazać charyzmatycznego lidera, wokół którego mogłoby się skupić ewentualnie rozłamowe, konserwatywne skrzydło Kościoła. Być może jednak w toku debat, które nastąpią po publikacji dubiów i odpowiedzi na nie, taki lider się wkrótce pojawi. Wiele zależy od przebiegu obrad rozpoczynającego się właśnie Synodu Biskupów.

Odrzucić? Przemilczeć?

Trzeba też dodać, że Franciszek w swych odpowiedziach skrytykował także np. (choć nie wprost) formułę i niektóre propozycje niemieckiej Drogi synodalnej. Z drugiej strony wydaje się prawdopodobne, że wielu konserwatywnych katolików przyjmie postawę podobną do większości polskich biskupów. Oficjalnie nie krytykują oni papieża, ale de facto często występują publicznie wyraźnie przeciw jego wrażliwości na „miłość pasterską”.

Przykładem tego mogą być choćby ostatnie przedsynodalne wywiady przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski. Abp Stanisław Gądecki przed kilkoma dniami w rozmowie z Katolicką Agencją Informacyjną wymienił niektóre kwestie poruszane w dubiach jako niepodważalne i niezmienne, bo dawno rozstrzygnięte przez Kościół, m.in.: „«przygarnianie» grzechu nie może być tym, czym Kościół jest zainteresowany. A tym bardziej nie można dopuścić błogosławienia związków homoseksualnych, czego domagają się środowiska LGBT+”. Dodał również: „Osobiście uważam, że myślenie typu: błogosławmy grzechowi, byleby ci ludzie pozostali w Kościele, jest wyrazem jakiegoś poczucia klęski. Przestajemy już wierzyć, że ktoś może brać na serio nauczanie Kościoła, czy jego wymagania moralne. Kościół pełni swoją misję od 2000 lat i nie może się jej wyrzec”.

Wesprzyj Więź

Natomiast w rozmowie dla tygodników kościelnych przewodniczący KEP (a zarazem delegat na rzymskie zgromadzenie), odpowiadając na pytanie „Co Kościół w Polsce ma do zaoferowania Kościołowi powszechnemu na październikowym synodzie?”, stwierdził: „Mamy do zaoferowania coś bezcennego, czyli wierność nauczaniu Kościoła – przynajmniej wierność deklarowaną; pragnienie wierności”. Te zapowiedzi wyraźnie wskazują, jaki kierunek synodalnych obrad byłby odpowiedni dla metropolity poznańskiego.

Ale możliwa jest też inna reakcja. Wydaje się, że nawet częściej niezadowolenie z papieskiego nauczania i wrażliwości Franciszka przykrywane jest milczeniem. Czy jednak w czasie narastającego kryzysu milczenie takie da się długo utrzymać? Mam co do tego poważne wątpliwości.

Przeczytaj także: Myriam Wijlens: Synodalność oznacza także rozliczalność

Podziel się

10
3
Wiadomość

” błogosławmy grzechowi, byleby ci ludzie pozostali w Kościele, jest wyrazem jakiegoś poczucia klęski.” Głównie za sprawa mojej małżonki, mamy dość dobry kontakt z młodym pokoleniem w naszej rodzinie. Kreci się więc przy nas garstka kilkuletnich brzdąców i nastolatków. Od września pełną parą ruszają przygotowania do pierwszej komunii i bierzmowania. Skale przymuszania tych dzieci i ich rodziców do odbywania praktyk religijnych jest ostatnio powalająca. Przy okazji pogadanki z 10 letnim Kubą o szkolnych i pozaszkolnych zajęciach, a jest ich cała masa, mówię. Ale za to w niedziele to sobie odpoczniesz. On na to. Nie cierpię niedzieli. Czemu pytam. Bo muszę iść znowu do kościoła.
W ubiegłym roku zaproszono nas na obiad z okazji bierzmowania. Po uroczystości przy stole córka gospodarzy, która niespełna godzinę wcześniej otrzymała sakrament, oświadcza. Nareszcie koniec z tym kościołkowym cyrkiem i w niedziele będę się mogła wyspać. Dyplomatycznie nie dążyliśmy tematu, ale zakłopotania na twarzy jej mamy nie dało się ukryć.
Tymczasem przewodniczący KEP „Mamy do zaoferowania coś bezcennego, czyli wierność nauczaniu Kościoła – przynajmniej wierność deklarowaną; pragnienie wierności”. Gdy sobie z małżonką o opisanych wydarzeniach rozmawialiśmy, wyłonił się pewien obraz. Nie sposób zatrzymać czasu, ani nagiąć go do współdziałania z konserwatywnym podejściem Kościoła. Jednak do tej pory udaje się zachować kulturowość i tradycje religijne. Choćby wspólne uczestnictwo w niedzielnym nabożeństwie i spożywanie uroczystego po nim obiadu w gronie najbliższych. W trybie nakazowym nie da się tego kultywować ani utrzymać. Tak czy inaczej grzesznikami byliśmy i pozostaniemy. Z tego wynika nasza kulawa wierność nauczaniu Kościoła. Zdecydowanie w większości deklarowana. Kwestią istotną jest, czy zachowamy w następnych pokoleniach jej pragnienie, choćby w tej formie.

Twierdzenie tego dzieciaka ,że w końcu wyśpi się w niedzielę, jeśli nie pòjdzie do kościoła jest absolutnie dęte i fałszywe. Msze sw dla dzieci są przeważnie o godz.12.oo,12.30 itp To przepraszam,co ten dzieciak robi w nocy,siedzi przed komputerem? Oserwuję w niedzielę jak niektòrzy rodzice zmuszają dzieciaka do uczestnictwa we mszy sw. sami stojąc na zewnątrz nawijają przez komòrkę ,gadają z przyjaciòłką,a tarusiowie palo papierosy lub jedzą bułkę.Oto istota problemu. Ale skąd to mają wiedzieč komentatorzy,ktòrzy sami nie chodzą do kościoła

@Miriana
„Twierdzenie tego dzieciaka ,że w końcu wyśpi się w niedzielę, jeśli nie pòjdzie do kościoła jest absolutnie dęte i fałszywe. ”

Skoro tak powiedział to znaczy, że tak myśli. Co robi w nocy to jego prywatna sprawa i jego rodziców. Może śpi do 14.00 ?
Co za różnica dla pani ?

„Oserwuję w niedzielę jak niektòrzy rodzice zmuszają dzieciaka do uczestnictwa we mszy sw. sami stojąc na zewnątrz nawijają przez komòrkę ,gadają z przyjaciòłką,a tarusiowie palo papierosy lub jedzą bułkę.Oto istota problemu. ”

I co z tego wynika ?
Ano to, że dla tych rodziców chodzenie do kościoła nie ma żadnego znaczenie ale wymagają tego od własnych dzieci, co dzieci widzą, bo nie są głupie, i czekają tylko kiedy będą mogli tego zaprzestać.
Obłuda i hipokryzja to najgorsze czego może doświadczyć młody człowiek.

Pytanie brzmi: dlaczego rodzice mają to gdzieś ?
Oto istota problemu!

Ja robię inaczej: sam od paru lat nie chodzę wcale więc i od dzieci nie wymagam. Jak chcą to pójdą a jak nie to nie. Mój syn bywał już w kościołach innych wyznań bo tak chciał. Nie bronię.

Prosta zasada:
Nie chodzę – nie wymagam od innych żeby chodzili.
Chodzę – to mogę własnym przykładem do tego zachęcać (nie zmuszać ! a zachęcać) (stanie przed kościołem to nie żadne „chodzenie” od razu zaznaczę)
Trzeba być konsekwentnym.

Twierdzenie tego dziecka nie jest ani dęte, ani fałszywe, po prostu w ten sposób wyraziła jak potrafiła własną opinie. Jestem pełen uznania dla rodziców, że miała odwagę na taki popis, bo świadczy to o tym, że komunikują się z dzieckiem mimo, że jest w okresie buntu i negacji wszystkiego. Nie chodzi o to, że się nareszcie wyśpi, bo po nocach imprezuje, czy siedzi w komputerze, albo zgoła czymś innym się zajmuje. Małego Kubę denerwuje fakt, że codziennie musi chodzić na różaniec, sprawdzają obecność. Jeszcze w niedzielę go wloką do kościoła, już go nawet ten obiecany rower na komunie nie cieszy. Czemu to go tak meczy, oto pytanie. Wspomniana nastolatka dała wyraz swej frustracji. Zapewne też obserwuje zjawiska opisane przez Panią, buntuje się przeciw oczywistej hipokryzji. Wielu rodziców nie chodzi do kościoła, przyszli bo po mszy sprawdzana jest lista obecności kandydatów i opiekuna dziecka. Stoją więc gdzieś z tyłu, albo na zewnątrz i zajmują się swymi sprawami i czekają na koniec „imprezy”. Co w związku z powyższym? Na to pytanie w pierwszej kolejności powinien odpowiedzieć sobie proboszcz, tymczasem mam wrażenie, że oni udają, że nic się nie dzieje. Albo bezkrytycznie wykonują polecenia góry.

Jak wierzą rodzice, tak wierzą dzieci. Dziecko jeśli od małego, razem z rodzicami ma rytual niedzielny, nie będzie mówić raczej takich zdań. Dlaczego? Bo wartości: pójście do kościoła, i przyjęcie Jezusa, zjedzenie go, wspólna w domu modlitwa, wspólne przygotowywanie się do świąt i ich celebracja w domu, SĄ czymś co TWORZY ich życie. Jest jak złota nić w gobelinie, złota łaska przetykająca każde wydarznie świeckie. Jesli tego co napisałąm nie ma, to nie ma co się dziwić że dziecko ( i roddzic) czuje się ZMUSZONY do pojścia do kościoła, do wysiedzenia godzinkę, a przecież mógł spać, albo jeść lody, albo pojsc na ryby. To co Pan napisał pokazuje hierarchię wartości. Rodzic niewierzący prawdziwie i nie wtajemniczający dziecko = dziecko znudzone, zbuntowane, bez pasji do Boga, na wzór rodzica. Czasem zdarząją się odstępstwa od tego, oczywiście. Wtedy należy zapytać o to czy RODZIC ma dobrą, wartościową RELACJĘ z dzieckiem.

Maja – dziękuję. Dobrze piszesz. Jaśniej się zrobiło.

Tu na Więzi lepiej wplata się CIEMNĄ nić – i wtedy potakują inni.
Doplatają swoje wątki. I robi się niezły patchwork. Łaty. Ale to niby mają być te nowe bukłaki…

Należy na Kościół nagadać, a siebie samego wybielić patrząc na rozpustę innych.
A to już było przez wieki również. To nie pomaga w nawróceniu własnym.

Taki obraz z piosenki. Massive Attack „Angel.”
Hej.

Więź miło lewicuje czasem bez Boga, ale tego nie widzi. Od lat.

🙂 Jakoś mi się ostatnio wyjaśniło. Nieba przychylić na ziemi?
Już tacy próbowali, słabo to się skończyło, ale można nie pamiętać.
Dlaczego Jezus kiedyś powiedział, że ubogich będziemy mieć i tak?
Bo możemy im pomagać w każdym czasie. Taki świat. Damy radę zagłuszyć tym Jego wołanie.
Ponieważ można odwrócić wzrok w każdym czasie, by z kolei ich nie słuchać Jego nauk.

Judasz nie zrozumiał. A kto ma uszy niechaj słucha. Trzosy.

Na przykład Franciszek odebrał inną lekcję historii i chyba paru tu komentujących.
Pozdrawiam. Miłego słuchania, oglądania i czytania.

A rządzi nami albo pycha albo lęk. Chyba, że się całkiem poddamy Bogu, ale to tak niepopularne.
Przemocowe. Serio. Karol. I niestety działa. Sprawdź.

„Jak wierzą rodzice, tak wierzą dzieci” – śliczna zasada, działa w odniesieniu do dzieci właśnie, zależnie od tempa ich rozwoju przestaje działać gdzieś w połowie podstawówki, może pod koniec. W którymś momencie dziecko zaczyna weryfikować rodzicielski autorytet i sprawdzać, czy ich twierdzenia znajdują potwierdzenie w rzeczywistości. Kiedy spora część wypowiedzi księży brzmi dla młodzieży jak bajka o żelaznym wilku (ponieważ dotyczy wydumanych problemów , które tej młodzieży nie dotyczą, a nie zahacza nawet o realne zagadnienia , z jakimi młodzi się zmagają), no to sorry, jest to dla młodych strata czasu. Pisze pani poetycko: „wartości: pójście do kościoła, i przyjęcie Jezusa, zjedzenie go, wspólna w domu modlitwa, wspólne przygotowywanie się do świąt i ich celebracja w domu, SĄ czymś co TWORZY ich życie. Jest jak złota nić w gobelinie, złota łaska przetykająca każde wydarzenie świeckie. ”
No to zestawmy sobie ten śliczny opis z rzeczywistością i poszukajmy tej złotej nici w orgii na śląskiej plebanii, może to ta nić blokowała drzwi przed sanitariuszami? A potem zaprowadziła obolałego gospodarza imprezy do tureckiego kurortu?
Przykro mi, nie jestem już zdolna słuchać kazania inaczej niż zastanawiając się nad źródłem wyrażanych w nim przekonań, pytając czy to faktycznie Ewangelia, czy tylko zwyczaj i hipokryzja. Tym bardziej nie jestem w stanie przekonywać kogokolwiek, zwłaszza młodego, że „oto mądrość”. Kłamałabym sobie.

Oceniam ten tekst jako tendencyjny i celowo zmierzający do zaognienia konfliktu. Z braku czasu ograniczę się do jednej kwestii: w rozważeniu kwestii kapłaństwa kobiet Ojciec Święty najobszerniej wypowiada się o tym, jakie nie mające oparcia w doktrynie i nie należące do istoty kapłaństwa uprzedzenia utrudniają nam dzisiaj zrozumienie i akceptację zarezerwowania tego sakramentu dla mężczyzn (podkreślając przy tym ostentacyjnie związek swojego stanowiska z nauczaniem JPII) – czy nie jest to stanowisko ortodoksyjne, konstruktywne i koncyliacyjne zarazem? A u red. Dudy ani słowa o tym. Podobnie jest w innych kwestiach.

„Możliwość dopuszczenia do komunii osób rozwiedzionych będących w nowych związkach, które nie powstrzymują się od kontaktów seksualnych, to ‘autentyczne nauczanie’” – wyjaśnił Watykan w odpowiedzi dla emerytowanego arcybiskupa Pragi kardynała Dominika Duki, który zadał pytania w imieniu Konferencji Episkopatu Czech. Stanowisko w tej sprawie opublikowano na stronie Dykasterii Nauki Wiary.”

Jeszcze jakieś wątpliwości odnosnie obecnego „papieża”?

@Tomasz
„Jeszcze jakieś wątpliwości odnosnie obecnego “papieża”?

O jakie „wątpliwości” panu chodzi ?

Jakby pan był bity w małżeństwie, poniżany, zdradzany etc to nie miałby pan prawa do odejścia od takiego „partnera” ?
Miałby pan i każda kobieta (i mężczyzna) ma takie święte prawo – odejść i ułożyć sobie życie.

Moim zdaniem oprócz unieważnień małżeństw, które jest coraz to bardziej powszechne (zresztą przez katolików powszechnie nazywane „kościelnym rozwodem”) powinno być coś takiego jak rozwiązanie małżeństwa w KK.

Nikt nie ma prawa wymagać od człowieka bycia poniżanym, bitym, zdradzanym! przez całe życie.
Skoro KK błogosławiąc takie małżeństwo się pomylił to niech to naprawia.

Poza tym ślubu udzielają sobie sami małżonkowie więc i rozwiązać go także mogą oni sami. Bez księdza. Ksiądz nie jest potrzebny ani do zawarcia małżeństwa ani do rozwiązania.

Papież idzie jak najbardziej słuszną drogą. Dodatkowo powinien znieść „sakramentalność” związku. Małżeństwo to małżeństwo a nie sakrament.
Tak było przez ponad 1000 lat i jakoś chrześcijaństwo mogło bez tego istnieć to i teraz także nie przestanie jeśli to wróci do pierwotnego stanu.

Prawo do odejścia a prawo do poślubienia kogoś innego to dwie zupełnie różne rzeczy. Nie należy ich mylić ze sobą.

Twierdzenie o „wymaganiu od człowieka bycia poniżanym” nie ma zastosowania do Kościoła, bo on takiego wymogu nie stawia w swojej nauce.

Co Pan ma na myśli mówiąc, że Kościół katolicki „pomylił się” przy błogosławieniu małżeństwa, które chce się rozwieść? I w jaki sposób Kościół powinien wg Pana realizować „naprawianie” takiego małżeństwa?

Zresztą – czy Pańskie postulaty są spójne? Najpierw Pan pisze, że „powinno być coś takiego jak rozwiązanie małżeństwa” a potem „niech to naprawia”.

Nie wiem też, skąd u Pana twierdzenie, że małżeństwo „mogą rozwiązać oni sami”. Czy da się ono pogodzić z nauką głoszoną przez Chrystusa? I co ma to wspólnego z szafarstwem sakramentu?

Dodam, że NIE w całym Kościele katolickim szafarzami sakramentu małżeństwa są małżonkowie. Tak jest tylko w Kościele łacińskim. Np. u grekokatolików – którzy mają odrębne prawo kanoniczne od łacinników – szafarzem małżeństwa jest kapłan, a nie małżonkowie.

@Soker
„Prawo do odejścia a prawo do poślubienia kogoś innego to dwie zupełnie różne rzeczy. Nie należy ich mylić ze sobą.”

Dokładnie. Nic nie mylę tylko wyraźnie piszę, że ktoś kto odchodzi od współmałżonka np. z powodu maltretowania ma prawo ułożyć sobie życie z kimś innym.
Nie ma nigdzie w PŚ napisane, że taka osoba ma pozostać jak zakonnica/zakonnik do końca życia.
Po prostu należy do tego podejść życiowo: jest samotny ? to prawdopodobnie może nie chcieć być samotnym całe życie.

„Twierdzenie o “wymaganiu od człowieka bycia poniżanym” nie ma zastosowania do Kościoła, bo on takiego wymogu nie stawia w swojej nauce.”

Nie stawia oficjalnie ale prawnie do tego sprowadza się brak możliwości rozwodu/unieważnienia małżeństwa z powodów jak powyżej.

Wymaganie wiecznego cierpiętnictwa („to przecież twój ślubny”) – nie wolno odejść ani się rozwieźć więc zaciśnij zęby i „przyjmij ten krzyż”.

„Co Pan ma na myśli mówiąc, że Kościół katolicki “pomylił się” przy błogosławieniu małżeństwa, które chce się rozwieść? I w jaki sposób Kościół powinien wg Pana realizować “naprawianie” takiego małżeństwa?”

Mam na myśli to, że skoro już KK wtrącił się niejako w śluby (co przez ponad 1000 lat nie miało miejsca) to niech ponosi odpowiedzialność gdyby błogosławi parę w której np. kobieta jest maltretowana, gwałcona etc.

W jaki sposób ma to „naprawić” ? Dając oficjalny rozwód i to za darmo a nie uskuteczniać parodii i namawiać wiernych do szukania przyczyn sprzed np. 30 lat aby to małżeństwo uznać za niebyłe. Przyczyną pragnienia uwolnienia się od takiego partnera jest jego agresja a nie fakt, że np. 30 lat temu być może nie chciał mieć dzieci.

Małżonek maltretujący żonę powinien żyć w infamii, rozwód powinien być z jego winy i powinien mieć zakaz przystępowania do sakramentów.

„Zresztą – czy Pańskie postulaty są spójne? Najpierw Pan pisze, że “powinno być coś takiego jak rozwiązanie małżeństwa” a potem “niech to naprawia”.”

Bardzo spójne. Nie zrozumiał pan po prostu że dla mnie „naprawienie” tej sytuacji to… danie oficjalnego rozwodu w kościele czyli rozwiązanie małżeństwa. Chodzi o to samo.

„I co ma to wspólnego z szafarstwem sakramentu?”

Nic nie ma wspólnego bo wg mnie małżeństwo to nie żaden sakrament a więc nie ma potrzeby żadnego „szafarza”. Skoro przez 1000 lat nikt się nie zorientował, że podobno Jezus 1000 lat wcześniej taki sakrament ustanowił to znaczy, że go nie ustanowił a zrobił to KK dla własnej wygody i lepszej kontroli.

„Dodam, że NIE w całym Kościele katolickim szafarzami sakramentu małżeństwa są małżonkowie. Tak jest tylko w Kościele łacińskim. Np. u grekokatolików – którzy mają odrębne prawo kanoniczne od łacinników – szafarzem małżeństwa jest kapłan, a nie małżonkowie.”

I co z tego wynika ?
Co nas interesuje jakie mają podejście do tego akurat grekokatolicy ?
Czemu pan nie wspomniał muzułmanów lub żydów ?
Tam jakoś rozwody istnieją więc słaby byłby to argument.

Dyskusja jest o Kościele Rzymsko-Katolickim a nie grekokatolickim, mariawickim, polskokatolickim czy innym.

@Jerzy2

„ktoś kto odchodzi od współmałżonka np. z powodu maltretowania ma prawo ułożyć sobie życie z kimś innym.”

Czy uważa Pan, że Kościół źle odczytał słowa Chrystusa na temat nierozerwalności małżeństwa? Jeżeli tak, to jaką możemy mieć pewność, że inne nauki Kościoła (o wierze i moralności) są słuszne, skoro w tej jednej – i istotnej sprawie – Kościół przez stulecia wiernych okłamywał?

„Nie ma nigdzie w PŚ napisane, że taka osoba ma pozostać jak zakonnica/zakonnik do końca życia.”

Nie jesteśmy (a przynajmniej ja nie jestem) literalnie odczytującymi Biblię protestantami. Brak wzmianki o czymś w Piśmie Św. nijak się ma do obowiązywalności danej doktryny. W Piśmie Świętym brak jest np. wzmianki o czynach pedofilskich czy o torturowaniu podejrzanych – a potępiamy je bazując na chrześcijańskiej etyce, której przekazicielem jest głównie Kościół katolicki.

„Po prostu należy do tego podejść życiowo”

A nie sądzi Pan, że „podejść życiowo” jest niebezpiecznie blisko etyki sytuacyjnej?

„Wymaganie wiecznego cierpiętnictwa (“to przecież twój ślubny”) – nie wolno odejść ani się rozwieźć”

Wydaje mi się, że napisał Pan nieprawdę, bo odejść wolno. Instytucja separacji znana jest od dawna i bez problemu znajdzie Pan o niej wzmianki także w chrześcijańskiej starożytności.

„Mam na myśli to, że skoro już KK wtrącił się niejako w śluby (co przez ponad 1000 lat nie miało miejsca)”

„małżeństwo to nie żaden sakrament a więc nie ma potrzeby żadnego “szafarza” (…) przez 1000 lat nikt się nie zorientował, że podobno Jezus 1000 lat wcześniej taki sakrament ustanowił”

Tutaj chyba też się Pan myli, bo brak obowiązku asystencji kapłana nijak się ma do rozumienia nierozerwalności małżeństwa. W I tysiącleciu małżeństwo było, tyle że bez uroczystej przysięgi w kościele i na sakramentalność małżeństwa to nie wpływa. Nawet i dzisiaj katolicy są niekiedy w stanie zawrzeć ważne sakramentalne małżeństwo bez wiedzy i bez zgody katolickiej hierarchii. Prawo małżeńskie jest w ogóle bardzo skomplikowane. Szczegóły Pan znajdzie w KPK i KKKW.

„to niech ponosi odpowiedzialność gdyby błogosławi parę w której np. kobieta jest maltretowana, gwałcona etc.”

Czy dobrze rozumiem, że Pan chce obarczyć odpowiedzialnością kogoś innego niż tego kto bije albo gwałci? Dlaczego?

„nie uskuteczniać parodii i namawiać wiernych do szukania przyczyn sprzed np. 30 lat aby to małżeństwo uznać za niebyłe.”

Patologii przy badaniu ważności małżeństwa jest co niemiara i należy je eliminować – czy jednak zgodzi się Pan, że możliwość badania ważności sakramentów co do zasady powinna jednak być? Przecież nie chodzi tu tylko o małżeństwo: bada się ważność chrztu czy ważność święceń. Dlaczego nie należałoby móc badać ważności małżeństwa?

„Małżonek maltretujący żonę powinien żyć w infamii”

Kiedyś tak bywało, że łajdakowi się ręki nie podawało. Za łajdaka uważano zaś nie tylko maltretującego, ale tego kto żonę porzucił.

„powinien mieć zakaz przystępowania do sakramentów.”

Po grzechu ciężkim do sakramentów przystępować nie wolno.

„Czemu pan nie wspomniał muzułmanów lub żydów ?”

Bo oni nie są katolikami, a grekokatolicy są. Zajmujemy się tu – i tego dotyczą kardynalskie dubia – nauką Kościoła katolickiego.

„Dyskusja jest o Kościele Rzymsko-Katolickim a nie grekokatolickim, mariawickim, polskokatolickim czy innym.”

Grekokatolicy to zupełnie inna bajka niż mariawici, polskokatolicy i im podobni, którzy katolikami nie są.

„Co nas interesuje jakie mają podejście do tego akurat grekokatolicy ?”

Bo Kościół katolicki to nie tylko Kościół łaciński, a nauka katolicka (w tym ta o nierozerwalności małżeństwa) jest jedna na wszystkie Kościoły będące w jedności katolickiej, w tym te wschodnie. To Pan z szafarstwa małżonków (które faktycznie istnieje w Kościele łacińskim) wywodził ich prawo do rozwodu, toteż pokazałem Panu, że nie wszyscy katolicy, gdy zawierają ten sakrament, są jego szafarzami.

Doszedł Pan do sedna, o którym większość nie ma pojęcia: sakramentami stały się w toku historii chrześcijaństwa te rytuały przejścia, z których można było czerpać władzę i pieniądze. Nie są one niepodważalne, tylko za takie zostały uznane, włącznie ze spowiedzią „nauszną”. Najlepiej by było wrócić do źródeł, ale co by wtedy było z władzą kapłanów…

Jezus ustanowił sakramenty. Małżeństwo jest sakramentem. Owszem , moze byc zawarty ten sakrament bez udziału księży ale nie o tym pisałem. Pisałem iz papież pozwala przyjmować Jezusa w Komunii Swiętej osobom żyjącym w grzechu. Czyli dekalog nie obowiazuje juz papieża? Ani nauka Jezusa zapisana w Ewangeliach? Zgadzam sie z Panem odnosnie przemocowych zwiazków, można je próbować ratować przez rózne pomocowe programy, spotkania z psychologiem itp ale tez gdy to trwa dalej , taki zwiazek należy zakonczyc dla dobra osoby i dla dobra dzieci.

@Tomasz
„Zgadzam sie z Panem odnosnie przemocowych zwiazków, można je próbować ratować przez rózne pomocowe programy, spotkania z psychologiem itp ale tez gdy to trwa dalej , taki zwiazek należy zakonczyc dla dobra osoby i dla dobra dzieci.”

Dokładnie. W tym się zgadzamy.
A skoro, jak pan pisze, „należy zakończyć” taki związek to wiąże się to równocześnie z tym, że ktoś może zachcieć, po zakończeniu takiego związku, mieć nowy związek co ani przestępstwem ani grzechem nie jest.

Problem w tym co się uważa za grzech.

Nowe małżeństwo to nie grzech a… małżeństwo! Prawnie zawarte.

Chyba, że piszemy o osobach żyjących w powtórnych zawiązkach bez ślubu (zarówno kościelnego jak i cywilnego) to teraz pytanie:

Czy narzeczeni mieszkający ze sobą analogicznie jak rozwiedzeni (w ponownych związkach bez ślubu) (oraz także współżyjący ze sobą) przed ślubem mają zakaz przystępowania do Komunii Św. ? Jak się wyspowiadają i obiecają poprawę to mogą przyjąć. W ciągu tygodnia znowu robić to samo żeby znowu w niedzielę rano iść do spowiedzi i znowu „żałować” i tak w kółko.

Co szkodzi rozwiedzionych traktować dokładnie w ten sam sposób ?

Czym ci ludzie zawinili ? tym, że chcą mieć normalne życie, tym, że zawarli kolejny związek tylko cywilny ? tym, że nie mają kasy na prawnika, który wynajdzie jakiś powód dlaczego ich ślub zawarty 30 lat temu był rzekomo nieważny ? bo bez tego mogą wziąć tylko cywilny czyli… wg KK żaden.

Znam masę par mieszkających razem bez ślubu (ale nie tych wciąż „gorszych” rozwodników) którzy chodzą normalnie do kościoła, spowiedzi i przyjmują Komunię. Czy ktoś im coś mówi ? Nie. Wszystko jest OK bo oni wcześniej nie popełnili pewnego błędu: nie zawarli małżeństwa kościelnego, które byli zmuszeni zerwać.
Pytanie więc: do czego to zachęca ?… do nie brania ślubów w KK.

Czy ktoś kto miał ślub cywilny, potem się rozwiódł i ponownie ożenił ale już w kościele może przystępować do Komunii ? Może, jak najbardziej…
Czy jest rozwodnikiem wg KK ? Z tego co mi wiadomo to nie jest.
Czy wg KK ślubu udzielają sobie sami narzeczeni ? Tak.
Czy w takim razie w urzędzie narzeczeni nie udzielają sobie wzajemnie ślubu ?
Nie ? To czego ?
To są małżeństwem czy nie są ?

Obecnie „Małżeństwo jest sakramentem” bo tak po ponad tysiącu lat istnienia chrześcijaństwa zdecydował KK. To nie Jezus ustanowił sakrament małżeństwa.
A skoro KK go ustanowił to i tak samo może go zlikwidować.
Obecnie sama terminologia wprowadza tylko chaos.

Małżeństwo to związek zawarty przez 2 osoby (póki co) za obopólną zgodą. Ślubu udzielają sobie sami a więc obojętnie czy w obecności księdza czy w urzędzie to i tak jest to małżeństwo.
Należy przestać udawać, że rozwodnik, który nie miał wcześniej ślubu kościelnego to nie rozwodnik.
I skończyć z parodią „unieważniania” małżeństw – albo wprowadzić normalne rozwody w kościele albo ograniczyć drastycznie (sic!) procedurę „unieważniania” bo to co jest obecnie to czysty absurd i naigrywanie się z prawa rzekomego „nierozerwalnego małżeństwa”.
Warto ten temat zgłębić

„Rzekła do Niego kobieta: «Daj mi tej wody, abym już nie pragnęła i nie przychodziła tu czerpać». 16 A On jej odpowiedział: «Idź, zawołaj swego męża i wróć tutaj!» 17 A kobieta odrzekła Mu na to: «Nie mam męża». Rzekł do niej Jezus: «Dobrze powiedziałaś: Nie mam męża. 18 Miałaś bowiem pięciu mężów, a ten, którego masz teraz, nie jest twoim mężem. To powiedziałaś zgodnie z prawdą».” Z Ewangelii wg. Św. Jana.

Warto przypomnieć, że życie w ponownym związku bywa warunkiem życia lepszego niż żebracze , dysponowania mieszkaniem, osiągnięcia minimum socjalnego… Obrońcy nierozerwalności małżeństwa nie widzą problemu w wymaganiu od osoby rozwiedzionej / porzuconej aby w imię moralności zdecydowała się na nędzę nie tylko swoją ale i dzieci.

@Jakub słusznie zauważa, że Autor korzysta z okazji i podsyca podziały w Kościele traktując zadanie przecież uprawnionych pytań jako powód do insynuowania schizmy, co w kontekście kościelnym jest obrażaniem adwersarzy. Jaki piękny przypadek katolickiej otwartości! Jaka piękna obietnica wolności, gdy katolicy otwarci wreszcie twardo uchwycą rządy nad Kościołem w swoich garściach. To dezawuowanie pytających przez naklejanie łatek konserwatyzmu jest żywcem zaczerpnięte ze szkoły debat konserwatystów – „nie trzeba się odnosić do argumentów, bo wysuwa je progresista katolicki”.

We wczorajszym komentarzu pochwaliłem odpowiedź Franciszka za to, że nie hamuje szukania prawdy, jak chcieliby kardynałowie w obawie przed ryzykiem skręcenia w błędną stronę. Ale zatrzymanie się w miejscu jest takim samym błędem. Z pamięci cytuję św.Augustyna: Bo gdybym Cię znalazł i przestał szukać, to bym Ciebie Panie zgubił.

Co do szczegółów, cieszę się z odpowiedzi Franciszka w sprawie udziału kobiet w życiu Kościoła, nie podzielam jego przypuszczalnego w swoich konsekwencjach stanowiska ws. związków homoseksualnych. Bliskie jest mi stanowisko wyartykułowane przez wydelegowanego na synod biskupa z USA Winstona Barrona:
„Istnieje wiele powodów – niektóre dobre, inne złe – dla których dana osoba może poczuć się niezbyt mile widziana w Kościele. Jeśli to wyobcowanie jest wynikiem nienawiści lub głupich uprzedzeń, należy natychmiast i bezpośrednio zająć się tą sytuacją. Ale jeśli wyobcowanie jest spowodowane głębokim rozdźwiękiem między tym, czego Kościół słusznie wymaga, a sposobem, w jaki ktoś żyje, wówczas konieczne jest, aby ta osoba zmieniła swoje nastawienie (…). Chodzi o to, że nie możemy rozstrzygać tej sprawy, pozostając na poziomie uczuć. Musimy przenieść się na poziom prawdziwych argumentów opartych na Biblii, tradycji teologicznej i naturalnym prawie moralnym.”

Nie wiem na ile sytuacja jest wiarygodna. Kolega z lat szkolnych po rozwodzie wyprowadził się do Szwajcarii, tam się ponownie ożenił. Nadal praktykuje, choć bardzo niewielu mieszkańców jego miasteczka do kościoła chodzi. Msze odprawiane są tylko w niedzielę, a na około 5 tysięcy mieszkańców, około 100 osób obecnych jest na mszy. Ksiądz praktykujących wszystkich zna i po nabożeństwie z wszystkimi się wita i prowadzi krótkie pogawędki. Wszyscy obecni przystępują do Komunii. Znajomy z małżonką tego nie robili jako jedyni. Zagadnięty przez księdza, wyjaśnił sytuację, ten mu odpowiedział, że nie ma problemu, jest wśród tej wspólnoty więcej rozwodników w ponownym związku i by również oni do Komunii przystępowali. Czyli co kraj to obyczaj?

Ta wielowiekowa metoda na ciągłe „brudzenie” człowieka już za bardzo nie działa. Żaden człowiek nie jest „święty jak Bóg” i nie takie jest przykazanie Jezusa. Bóg jest WSZĘDZIE, a nie tylko w Eucharystii, przynajmniej tak mnie uczono.
Jak nie sposób, skoro w Szwajcarii jakoś sobie radzą?

I przyjmują Jezusa świętokradczo. Każdy z nas został wezwany do świętosci od momentu Chrztu Świętego. I tylko od nas zależy co zrobilismy ze swoim Chrztem Świętym i naszym życiem.

Panie Wojtku, moim zdaniem trafił Pan w sedno.
Eucharystia pomaga rozwijać naszą relację z Jezusem i wychodzić z grzechów.

Dużo nad tym myślałem i mam przekonanie, że argumenty przytaczane przez KK na poparcie wymogu spełnienia określonych warunków przed przystąpieniem do Komunii nie mają podstaw w Ewangelii. Nie mam tutaj na myśli lekceważenia i ignorowania grzechu, tylko rozeznawanie konkretnych sytuacji.

Swoją argumentację zebrałem tutaj: https://tinyurl.com/komuniadg

A na marginesie KK w swoim oficjalnym nauczaniu udokumentowanym w Katechizmie KK również nie wskazuje, że rozgrzeszenie jest warunkiem dostępu do Komunii. Jest mowa tylko o spowiedzi, bez względu na jej skutek. Pozwolę sobie zacytować:

KKK 1385 Aby odpowiedzieć na to zaproszenie, musimy przygotować się do tej wielkiej i świętej chwili. Św. Paweł wzywa nas do rachunku sumienia: „Kto spożywa chleb lub pije kielich Pański niegodnie, winny będzie Ciała i Krwi Pańskiej. Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha. Kto bowiem spożywa i pije, nie zważając na Ciało Pańskie, wyrok sobie spożywa i pije” (1 Kor 11, 27-29). Jeśli ktoś ma świadomość grzechu ciężkiego, przed przyjęciem Komunii powinien przystąpić do sakramentu pojednania.

Na szczęście w Polsce katolicyzm pójdzie za nowym znakiem. Dziś jezuici mają problem z samymi sobą.

W kontekście tych nowych pomysłów Franciszka, myślę o młodych (ale starszych) i grzechu masturbacji. Oto homoseksualni otrzymują błogosławieństwo, a młody (i starszy), który zmaga się ze swoją, piękną skądinąd seksualnością, często z pragnieniem zachowania czystości do ślubu, obarcza swoje sumienie grzechem, nie wspominając już o innych skutkach psychicznych….

Gdy czytam to, co podaje Aleteia, to juz rozumiem, dlaczego p. Kurski spokojnie otrzymał unieważnienie pierwszego małżeństwa- mimo że w związku były dzieci (już dorosłe) i znane są zdjęcia z jego pierwszą rodziną, jak klękają do błogosławieństwa przed Janem Pawłem II. Wszystko „dasię” kupić i odpowiednio „uzasadnić”.
„„Papież Franciszek zezwala w niektórych przypadkach, po odpowiednim rozeznaniu, na udzielenie sakramentu pojednania, nawet jeśli ktoś nie jest w stanie dochować wierności wstrzemięźliwości proponowanej przez Kościół”.
https://pl.aleteia.org/2023/10/05/watykan-o-sakramentach-dla-rozwiedzionych-zyjacych-w-nowych-zwiazkach/?fbclid=IwAR2U_7I26QHzjbcVqfFMOXRK3viP5wcUo3ELGkWW7dEGN-xvElK8A2fIEBY

te pytania i odpowiedzi to są istotne dla biskupów i teologów. Reszta (w europie) zajmuje się praca, dziećmi, kredytami itp. W Afryce – przeżyciem do jutra. Było w środę wspomnienie Franciszka z Asyżu. O ile wiem to on się zajmował ludźmi biednymi, w różnych dziedzinach. Franciszek też to próbuje robic a odpowiedzi są dyplomatyczne, w zwykłym języku powiedziałby im żeby sobie pozukali jakiegoś zajęcia skoro mają takie pytania:-)

Nigdzie nie zauważyłem, żeby autor konserwatystów jakoś flekował. Stronniczy artykuł? Ciekawe, to niby po jakiej stronie opowiada się Pan Duda? To są jego, zupełnie zasadne, obawy co do dalszych losów KK, gdzie tu szkalowanie?

Nie ma co straszyć schizmą , po Soborze Watykańskim II cześć ultrakonserwatystów opuściła Kościół Rzymskokatolicki tworząc Bractwo Kapłańskie Św.Piusa X , czy poszły w ich ślad setki milionów wiernych ? odpowiedz NIE , Obecnie mamy na świecie ok 1mld 370 mln Katolików , jeśli policzymy wszystkie grupy tradycjonalistyczne ( od Sedwakantystow po mniej skrajne odłamy to mamy wsztskich ok 10 -20 mln osób ) Nawet gdyby teoretycznie przeciwnicy reform i Synodu ( większości emerytowani kardynałowie i kilkunasty biskupów /na 5tys ogolnej liczby wzniecili wielkie powstanie i Schizmę to mogą przy nadzwyczajnych okolicznościach liczyć na popaercie kilku milionów wiernych. Reasumująć nie ma co panikować jeśli nawet się wydarzy Schizma to odejście maksymalnie 35 milionów wiernych a pozyskamy stetki milionów ludzi z marginesu życia Koscioła ( tylko osoby LGBT w ramach KK to ponad 240 milionów osób ) Poza tym zbliżenie ze wspólnotami protestanckimi i prawosławymi to kolejne setki milonów osób. Jeśli Kosciół ma się rozwijać i rosną nie może się zatrzymać w średniowiecznej doktrynie bo straci większość społeczeństwa globalnego i to dokładnie widzi Papież Franciszek.Prawdziwe chrześcijaństwo opiera się na potędze Miłości, współczucia , miłosierdzia a nie na archaicznych wyobrażeniach świata który dawno przeminął. XXI wiek rzuca takie wyzwania których z pewnością nie udźwigną ultrakonserwatyści bo nie da się rozwiązywać nowych problemów starymi schematami które się zwyczajnie nie nadają do współczesnych aplikacji .Dubia kardynałów doskonale pokazują jak bardzo się rozmijają z realizmem współczesności , zadają pytania wręcz banale a sami przecież są utytułowanymi teologami np pytanie o zmienność doktryny KK tak jakby nie znali historii doktryny KK np w zakresie niewolnictwa czy udzielania pożyczek , wolności wyznania i praw człowieka , czy zmiany nauczania na temat monarchizmu.

„zadają pytania wręcz banale”
Pytania banalne? Może, ale odpowiedzi są, jak widać, szokujące dla wielu „tradycjonalistów”.
Nie wiem, czy może dojść do jakiejś schizmy, ale do tego chyba potrzeba jakichś, co najmniej dwóch przeciwstawnych sił, a dziś mamy zdezorientowany Kościół, kulący się z rozterek co dalej oraz jakąś grupkę niezadowolonych kanapowych konserwatystów. Kto niby miałby dokonać tego rozłamu? Do tego trzeba potwornej woli i potwornej wiary. I szerokiego poparcia. Starsi to za bardzo już sił nie mają, a młodzież ma głęboko w ..tyle te niuanse, czy np. rozwiedzeni mogą, czy nie mogą przyjmować komunię. To ich kompletnie już nie dotyczy.
Schizma jest możliwa chyba wtedy, gdy ludzie traktują wiarę śmiertelnie serio i są gotowi ginąć za nią. To już nie te czasy. To raczej będzie/jest stopniowy rozkład niż jakaś rewolucja. Koniec świata chrześcijańskiego, jaki znamy, jak twierdzi Chantal Delsol, jest już dawno przesądzony. Religia przeżyje, pytanie tylko jaka?

najwyraźniej Jezus był ultrakonserwatystą, co to operował starymi schematami które się zwyczajnie nie nadają do współczesnych aplikacji,i rozmijał się z realizmem współczesności. przecież kobiecie przy studni powiedział jasno, co myśli o jej kolejnych konkubinatach… św. Paweł tak samo, konserwatysta, liberalny i jaśnie oświecony Piotr wyrzuca jego poglądy do kosza w imię LGBT. bo nowoczesny katolik lepiej rozumie intencje Boga niż Jezus czy jakiś tam św. Paweł;)

„najwyraźniej Jezus był ultrakonserwatystą, co to operował starymi schematami które się zwyczajnie nie nadają do współczesnych aplikacj”
To jest pisane serio, czy prowokacyjnie?
Jezus z pewnością nie był konserwatystą tylko burzącym zastany świat – REWOLUCJONISTĄ. Do dzisiaj jego nauki są zatrważające, choćby w świetle wydarzeń z uchodźcami: Jezus nie potrafiłby , tak jak my, odróżniać „ciapatych” od białych, bo nawet nie tyle, że sam był „ciapatym”, ale ZNIÓSŁ wszelkie różnice co do koloru skóry, narodowości, czy rasy. Jeżeli to nie jest czyn anarchistyczno-rewolucyjny, to nic nim nie jest.

„jaśnie oświecony Piotr wyrzuca jego poglądy do kosza w imię LGBT. bo nowoczesny katolik lepiej rozumie intencje Boga niż Jezus”

Nie ma nic zdrożnego i dziwnego, że spojrzenie KK na problemy ludzi LGBT, wolno, ale nieustannie zmierza do uznania ich za prawowitych synów (i córki) Kościoła. Nie może być inaczej. Kościół nie może odwrócić się od człowieka, tylko dlatego, że ma on takie, a nie inne preferencje seksualne. Jakież to w końcu ma znaczenie? Wszystkich nas stworzył wszak jeden Bóg, który podobno kocha swoje dzieci bez wyjątku…

Szanowna Moniko powołujesz się na treść Pisma Św. Zacznijmy od początku powołujesz się na opis Samarytanki przy studni i jej cyt..”konkubinatów ”
„(..)Miałaś pięciu mężów, a ten, którego masz teraz, nie jest twoim mężem (J 4,18) nie daje jeszcze powodu, żeby źle myśleć o Samarytance. Trzeba przyznać, że kwestia ta była bardzo kłopotliwa dla biblistów, którzy próbowali interpretować tekst w kontekście socjo-kulturowym. Ci, którzy usprawiedliwiali kobietę, powoływali się zazwyczaj na prawo lewiratu, możliwość rozwodu albo na „zwykłe” wdowieństwo. Okazało się to bronią obosieczną, bo każdy argument można zinterpretować „za” lub „przeciw”.
Sukcesywne wdowieństwo i kolejne małżeństwa mogły sugerować, że Samarytanka jest typem „czarnej wdowy”. Niczym piękna Theresa Russell z filmu pod tym właśnie tytułem (reż. N. Roeg, prod. 1987) świadomie doprowadza do śmierci swoich mężów, by zagarnąć ich majątek. Bez znaczenia jest w tym przypadku fakt, czy kolejni mężczyźni byli ze sobą spokrewnieni (prawo lewiratu), czy też nie. Ani tekst, ani obyczajowość żydowska (per analogiam może też samarytańska) nie dają jednak podstaw do snucia podejrzeń, że Samarytanka kierowała się chęcią zysku rzekomo pozbawiając mężów życia. Przeciwnie – powinno jej zależeć na zachowaniu małżonka przy życiu, ponieważ wdowa nie dziedziczyła po zmarłym. Zasugerowana wyżej nienajlepsza sytuacja materialna (konieczność samodzielnego chodzenia po wodę, brak młodych służących) może rzeczywiście wskazywać na jej wdowieństwo. Gdyby świadomie do tego dążyła, nie świadczyłoby to dobrze o jej rozsądku. Oczywiście pozbawić męża życia można z wielu innych powodów, zwłaszcza gdy nie robi się tego z premedytacją, lecz w afekcie. W grę wchodzi miłość do innego, frustracja spowodowana brakiem satysfakcjonującego pożycia, może nawet przemoc domowa… Ten ostatni motyw pojawia się częściej w komentarzach genderowych nie tylko w kontekście wdowieństwa, ale też w kontekście rozwodu.

Argument wielokrotnego zamęścia po kolejnych rozwodach jest równie dwuznaczny, a nawet jeszcze gorzej świadczący o Samarytance niż wdowieństwo. Prawo Mojżeszowe dopuszczało oczywiście rozwód, ale to nie kobieta rozwodziła się ze swoim mężem, lecz mężczyzna ze swoją żoną. Przesłanką do rozwodu była przede wszystkim bezpłodność (por. Jew 64a), ale także jakaś „rzecz odrażająca” [7], którą mąż „znajduje w swojej żonie” (Pwp 24,1nn). Mogła być to zupełna błahostka. Talmud wymienia tu np. przypalenie potrawy [8], czyli dzisiejszą „za słoną zupę”, lub znalezienie przez męża ładniejszej kobiety [9]. Być może to kolejni mężowie odwracali się od niezbyt urodziwej, niegospodarnej, starzejącej się kobiety? Przy tym szerokim wachlarzu możliwości jest jednak przypadek, kiedy nie orzekano rozwodu, lecz od razu karę śmierci – to cudzołóstwo (gdy zamężna kobieta odbywa stosunki z mężczyzną, który nie jest jej mężem – por. Kpł 20,10; Pwp 22,22). Można więc wykluczyć tę interpretację, która przypisuje Samarytance rozwiązłe życie i rozwody z powodu jej niewierności.

Jak wspomniano, inicjatywa rozwodowa należała do mężczyzny. Jednak, jak podaje Miszna, w pewnych okolicznościach kobieta mogła zwrócić się do sądu z sugestią, aby męża zmuszono do napisania i dania jej listu rozwodowego, według którego była ona „dozwolona każdemu człowiekowi” (Git 9,3). Mogła o to wystąpić, gdy mąż okazał się np. ułomny lub niezdolny do wywiązywania się z obowiązków małżeńskich. Mogła naciskać na sąd, by karał grzywną męża, który broni się przed napisaniem listu rozwodowego. Ta talmudyczna kazuistyka daje do ręki argumenty zwolennikom tezy o niepohamowanym apetycie seksualnym Samarytanki. Wzmacnia je dodatkowo opinia rabinów na temat kobiecego dążenia za wszelką cenę (albo za cenę bardzo wygórowaną) do nabycia lub zachowania statusu mężatki. Mimo teoretycznego zalecenia kobietom dwóch lub najwyżej trzech małżeństw, rabini dopuszczali ich większą ilość. Twierdzili też – powołując się na Rdz 3,16 – że kobiece pragnienie zamążpójścia jest silniejsze niż chęć ożenku u mężczyzn (Jew 113a) i kobieta woli mieć jakiegokolwiek męża niż pozostać samotną (Jew 118b). A zatem – o ile można spekulować na temat przyczyn posiadania wielu mężów przez Samarytankę, o tyle nie ma powodów, by gorszyć się samym faktem wielokrotnego zamążpójścia.
Przyjrzyjmy się bliżej słowu „mąż” i „nie-mąż” użytemu przez ewangelistę. Wiadomo, że autor ewangelii Jana bardzo często posługuje się grami słownymi, wykorzystuje te same słowa w różnych znaczeniach, zestawia użycie dosłowne i symboliczne. Być może strategię tę stosuje także w przypadku greckiego rzeczownika aner?

Podstawowym znaczeniem rzeczownika aner jest „mężczyzna” oraz „mąż” – to prawda. Ale aner może oznaczać również „przyszłego męża” czyli narzeczonego, co w kontekście „narzeczeńskiej sceny przy studni” [10] wcale nie jest nieprawdopodobne. Dialog pomiędzy Jezusem a Samarytanką można by przetłumaczyć wtedy następująco:
– Idź, zawołaj swojego męża i przyjdź tutaj.
– Nie mam męża.
– Dobrze powiedziałaś: nie mam męża. Miałaś bowiem pięciu mężów, a teraz ten, którego masz, nie jest twoim „przyszłym mężem”.
– Panie, widzę, że jesteś prorokiem!
Użycie słowa aner w znaczeniu „mąż” i „przyszły mąż” otwiera nowe możliwości wykładu. Po pierwsze – Samarytanka uznaje w Jezusie proroka nie tylko na podstawie tego, co jej powiedział o przeszłości, ale także na podstawie tego, co mówi o przyszłości. Po drugie – proroctwo na temat przyszłości małżeńskiej można postrzegać w świetle żydowskiej i samarytańskiej obrzędowości opartej na Pięcioksięgu Mojżesza. Małżeństwa zawierano dwuetapowo. Pierwszym etapem, czymś w rodzaju zaręczyn (hebr. kidduszim), było wpłacenie posagu/wiana (tzw. mohar) ojcu/rodzinie narzeczonej, co pozwalało mężczyźnie i kobiecie myśleć o sobie jako o przyszłym mężu i przyszłej żonie. Pełnoprawnymi małżonkami zostawali po zapłaceniu przez mężczyznę kolejnej, wyższej zazwyczaj, transzy posagu. Jeśli narzeczony nie dysponował gotówką, mógł to odpracować u swego przyszłego teścia – jak Jakub, który chciał poślubić Rachelę (Rdz 29,15-21). W późniejszym czasie w Judei istniał też zwyczaj, że narzeczony jeszcze przed „drugimi”, ostatecznymi zaślubinami wprowadzał się do domu wybranki [11].

Być może Samarytanka była „tylko” narzeczoną, która z jakichś powodów nie zostanie żoną? Jedną z przyczyn mogła być nawet… rozmowa z Jezusem. Co prawda nie wiadomo dokładnie, jakie zwyczaje panowały wśród Samarytan, ale Talmud wśród okoliczności rozwodowych podaje również publiczną rozmowę z każdym mężczyzną [12]. Jednak w świetle tego, co powiedziano o słusznym wieku Samarytanki, bardziej uprawomocniona wydaje się obawa, że ona albo narzeczony nie dożyją tego pięknego dnia ostatecznych zaślubin. Jeśli wziąć pod uwagę fakt, że rzeczownik aner używany był także w znaczeniu „dojrzały mężczyzna” w opozycji do chłopca, to hipoteza ta nabiera jeszcze więcej cech prawdopodobieństwa. (..) ” zrodło https://www.pinezka.pl/pryzmat/pieciu-mezow-i-kochanek-perspektywa-prawie-feministyczna/
Odnośnie św.Pawła -„Wielu biblistów przekonuje, że także stosunki homoseksualne potępiane przez św. Pawła nie były trwałymi, partnerskimi relacjami wzajemnej miłości – a więc że tego potępienia nie można w prosty sposób odnieść do współczesnej sytuacji. (..) ” zrodło https://www.tygodnikpowszechny.pl/biblia-jako-kamien-do-rzucania-164880

mnóstwo mętnych słów („nie można wykluczyć”, „prawdopodobnie”, „wielu przekonuje że”, „nabiera cech prawdopodobieństwa”) słów żeby powiedzieć, że lepiej niż Ewangeliści i św. Paweł poznałeś zdanie Boga i że korygujesz nam teraz Ewangelię i Listy Apostolskie. […]

Dobrze więc przyjmuje Szanowna Moniko twoją perspektywę i wszystko jest jasne i zrozumiałe nie ma najmniejszych wątpliwości i wszystko należy interpretować dosłownie. Wiec ok.
W takim razie musisz wystąpić przeciwko Watykanowi ze smiał przez 1800 lat nauczać że niewolnictwo jest ok a po 1800 latach stwierdził ze jednak nie czyli zmiana „niezmiennego nauczania ” w ważnej kwesti moralnej o 180% .Mało tego nie byłą to opina doktrynalna małej rangi ale nauczanie oparte na Piśmie Św.
(np: Wj 21, 7-8: „7 Jeśliby ktoś sprzedał swą córkę w niewolę jako niewolnicę, nie odejdzie ona, jak odchodzą niewolnicy. 8 A jeśliby nie spodobała się panu, który przeznaczył ją dla siebie, niech pozwoli ją wykupić. Ale nie może jej sprzedać obcemu narodowi, gdyż byłoby to oszustwem wobec niej.” albo: Wj 21, 20-21: „20 Kto by pobił kijem swego niewolnika lub niewolnicę, tak iżby zmarli pod jego ręką, winien być surowo ukarany. 21 A jeśliby pozostali przy życiu jeden czy dwa dni, to nie będzie podlegał karze, gdyż są jego własnością.”
Moniko proszę wytłumacz mi to bo nie rozumiem ….raz jest praktyka niewolnictwa ok i dopuszczalna przez ok 1800 lat a później zmienia się nauczanie jakby nigdy nic… i jest ok ?

Piotrowi zabrakło argumentów, więc zamiast odnieść się do słów Jezusa i św. Pawła, cytuje Stary Testament. oczywiście odchodząc całkowicie od tematu rozwodów, które Jezus odrzucił, mówiąc wprost, że nie były zgodne z wolą Boga. rozumiem, że ta „twarda mowa” Tobie nie pasuje. OK, ale nie wypisuj tutaj, że Jezus dopuszczał rozwody, bo to po prostu nieprawda.

Szanowna Moniko zarzucasz ze nie odnoszę się do zagadnienia rozwodu. Więc proszę oto odpowiedz.
„Kto oddala swoją żonę chyba że w wypadku porneia a bierze inną, popełnia cudzołóstwo (Mt 19, 9).
Te słowa zrodziły falę interpretacji i komentarzy i wywołały rozbieżności nawet w łonie Kościołów chrześcijańskich. Poczyńmy dwie uwagi wstępne. Pierwsza ma charakter zewnętrzny. Powyższy tekst należy do sześciu „antytez”, które Mateusz umieszcza w Kazaniu na górze. Ilustrują one nie tyle wyższość Chrystusowego nakazu, ile pełnię, którą chce On wydobyć z biblijnego przepisu. W kwestii małżeństwa odpowiada, cytując werset z Księgi Powtórzonego Prawa (24, 1) na temat rozwodu: „Powiedziano też: «Jeśli ktoś chce oddalić swoją żonę, niech jej da list rozwodowy. A Ja wam powiadam: Każdy, kto oddala swoją żonę – poza wypadkiem nierządu – naraża ją na cudzołóstwo; a kto by oddaloną wziął za żonę, dopuszcza się cudzołóstwa»” (5, 31–32).

Druga uwaga dotyczy kontekstu naszego passusu (19, 1–9). Jezus sprowokowany przez swych rozmówców, którzy chcieli udowodnić, że Jego nauczanie jest sprzeczne z zasadą dopuszczalności rozwodu z powodu „czegoś odrażającego”, ujętą w Księdze Powtórzonego Prawa, odwołuje się do Księgi Rodzaju, która mówi, że mężczyzna i kobieta „stają się jednym ciałem” (2, 24). Taki jest Boży plan wobec pary ludzi, z którym Chrystus się utożsamia i dlatego napomina: „Co Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela” (Mt 19, 6). Zasada z Księgi Powtórzonego Prawa jest więc wyjątkiem danym Żydom „przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych” (19, 8). Jezus zatem stoi na stanowisku nierozerwalności małżeństwa.

Jak więc rozumieć to wtrącenie – pozostawione przez nas w greckim oryginale porneia – stanowiące wyjątek od tej reguły? Jest ono prawdopodobnie elementem redakcyjnym wprowadzonym przez Mateusza dla uzasadnienia praktyki istniejącej w pierwotnej wspólnocie judeochrześcijańskiej. Byłby to zatem rodzaj lokalnego przepisu kościelnego, który odpowiadałby na pytanie rabinów o interpretację klauzuli Powtórzonego Prawa ze względu na „coś odrażającego”. W judaizmie ścierały się dwie szkoły teologiczne: bardziej „liberalna”, skłonna dopuszczać rozwody na dużą skalę (rabbi Hillel) i druga, bardziej rygorystyczna, za jedyne usprawiedliwienie rozwodu uznająca cudzołóstwo. (..) „tu więcej https://www.przewodnik-katolicki.pl/Archiwum/2014/Przewodnik-Katolicki-4-2014/Przewodnik-liturgiczny/Wyjatek-porneia
A teraz w odniesieniu do Św.Pawła i Listów Apostolskich ( I List do Koryntian )
„(..) Paweł mówi, że różni złoczyńcy nie odziedziczą królestwa Bożego. Na liście znajduje się kilka słów, które w Nowej Międzynarodowej Wersji Biblii tłumaczone są jako „mężczyźni uprawiający seks z mężczyznami”, ale angielska wersja standardowa tłumaczy się jako „mężczyźni praktykujący homoseksualizm”. Jednak w Biblii Króla Jakuba występują „zniewieściali” i „znęcający się nad ludzkością”. Co tu się dzieje?

Przyjrzyjmy się bliżej omawianym wersetom: 1 Koryntian 6:9-10. Oto nowa, poprawiona wersja standardowa i znowu inne tłumaczenie; tym razem męskie prostytutki i sodomici.

Czy nie wiecie, że niesprawiedliwi nie odziedziczą królestwa Bożego? Niech cię nie zwiedzie! Rozpustnicy, bałwochwalcy, cudzołożnicy, prostytutki, sodomici, złodzieje, chciwi, pijacy, oszczercy, zbójcy – nikt z nich nie odziedziczy królestwa Bożego.

Przyjrzyj się trochę innym terminom na tej liście. Fornicators tłumaczy pornoi – słowo, które szczególnie sugeruje korzystanie z prostytutek, które było powszechne w czasach rzymskich. Bałwochwalcy – ci, którzy czczą pogańskich bogów i boginie. Cudzołożnicy tłumaczą moichoi i mają węższe znaczenie niż w języku angielskim. Z prawnego punktu widzenia cudzołóstwem było jedynie spanie z kimś, kto naruszył honor, więc spanie z niewolnikami lub prostytutkami (którzy nie mieli honoru) nie było cudzołóstwem.

Następnie dochodzimy do dwóch słów. Malakoi i arsenokoitai . Dlaczego istnieje tak wiele rozbieżności co do sposobu ich tłumaczenia?
Malakos
Malakoi pochodzi od słowa malakos , które dosłownie oznacza „miękki”. Na przykład w Ewangelii Mateusza 11:8 Jezus porównuje Jana Chrzciciela do tych, którzy ubierają się w miękkie – malako – szaty i mieszkają w pałacach, co być może jest nawiązaniem do króla Heroda.

Tak jak słowo „miękki” w języku angielskim obejmuje szereg znaczeń, tak samo stało się w języku greckim. Zatem malakos może oznaczać zniewieściały – w społeczeństwie patriarchalnym, w którym bycie kobiecym oznacza słabszą i bardziej zniewoloną przez namiętności.

I w tym miejscu słowo „zniewieściały” może nas wprowadzić w błąd. W czasach rzymskich mogło to odnosić się do tych, którzy postępowali rozpustnie: leniwych, tchórzliwych, próżnych bogatych sypiających z dowolnymi dostępnymi kobietami. Pomyśl o playboyach lub osiemnastowiecznych dandysach. Jeśli mężczyzna spędzał zbyt dużo czasu na dbaniu o swój wygląd, a potem dał się prowadzić swojemu pożądaniu, które było zniewieściałe – miękkie – malakos .

Słowo to mogło również odnosić się do tych, którzy przyjmowali w czasie stosunku pozycję uważaną za zniewieściałą, partnera biernego, partnera penetrowanego, zatem malakos mogło również odnosić się do męskiej prostytutki.

Zatem malakos to szerokie pojęcie, powiązane z czymś, co uważano za niemęskie wady, i być może dlatego w jednej z pierwszych angielskich wersji Biblii tłumaczono je jako „słabi”.

W liście Pawła nie ma żadnych wskazówek, co dokładnie miał na myśli, jest to tylko jedno określenie na liście, dlatego tłumaczenia tak bardzo różnią się od siebie.

Czy malakoi odnosi się do bezczynnych bogatych, tych, którzy sypiają z mnóstwem kobiet, do męskich prostytutek, czy też do innego aspektu tego słowa? Jaką wagę przywiązujemy do faktu, że następną pozycją na liście jest arsenokoitai , czyli drugie sporne określenie, o którym za chwilę?

Różni komentatorzy nie zgadzają się ze sobą, dlatego mamy tak wiele różnych tłumaczeń tych terminów.

Mój widok? Myślę, że Paweł miał na myśli ogólnie ludzi słabych moralnie, tych, którzy decydują się, aby ich pożądliwości kierowały ich działaniami.

Arsenokoity
Ale co z innym terminem, arsenokoitai , liczbą mnogą od arsenokoitēs ? Tutaj mamy problem niemal odwrotny do problemu malakos , który jest szeroko stosowany w literaturze greckiej.

Paweł użył tutaj tego słowa jako najwcześniejszego w historii, a później było ono używane rzadko, a często, gdy było używane, i tak było cytowaniem Pawła. Co więc Paweł miał na myśli, mówiąc to słowo?

Jednym z podejść jest sprawdzenie, co różne części słowa mogą nam powiedzieć. Arsenokoitēs składa się z dwóch połówek – arseno pochodzi od słowa oznaczającego mężczyznę (nie mężczyzna i to jest znaczenie), a koitēs pochodzi od słowa oznaczającego łóżko, ale w języku greckim, podobnie jak w angielskim bed, było czasami eufemizmem na określenie stosunku płciowego – w rzeczywistości to tutaj pochodzi słowo „coitus”. To by sugerowało, że łóżko składa się z mężczyzny.

Ale kształtowanie znaczenia w ten sposób jest niebezpieczne – w szafce niekoniecznie muszą znajdować się kubki; prezes zarządu niekoniecznie odnosi się do mebla. A co do motyli…

Innym podejściem jest próba ustalenia, skąd pochodzi słowo. Jedną z możliwości jest to, że pochodzi z greckiej wersji Księgi Kapłańskiej 20:13, gdzie występuje zarówno słowo arsenos (mężczyzna), jak i koitēn (łóżko). Ale znowu może nam to powiedzieć o historii tego słowa, ale nie o tym, jak było ono faktycznie używane w praktyce.

Pracujemy na podstawie ograniczonych dowodów.

Już samo spojrzenie na konstrukcję tego słowa i jego możliwe źródło z Księgi Kapłańskiej sugeruje, że odnosi się ono do tych, którzy sypiają z mężczyznami. Ale ci, którzy sypiają z mężczyznami , a nie z mężczyznami.

W starożytnym świecie zdecydowanie najpowszechniejszą formą współżycia męsko-męskiego było gwałcenie chłopców, niewolników i prostytutek – pederastia. Ilekroć Filon, szorstki Żyd współczesny Pawłowi, mówi o stosunkach męsko-męskich, ma na myśli chłopców (to znaczy nie ma na myśli praktyk związanych z kultem bogini). Pederastia byłaby domyślnym założeniem w odniesieniu do tego, co miało na myśli.
Kontekst, w jakim arsenokoitēs jest użyte gdzie indziej, sugeruje, że brutalny ucisk ekonomiczny również mógł być częścią jego znaczenia. Niektóre z najwcześniejszych wzmianek poza Biblią wspominają o wadach ekonomicznych, a nie seksualnych. Biorąc pod uwagę handel niewolnikami prostytutkami w starożytnym świecie, być może nie jest to zaskakujące.

Znaczenie pederastii sugeruje także inna literatura wczesnochrześcijańska, która również zawiera listy wad podobne do tych z listu Pawła, ale w odniesieniu do pederastii używa się słowapaidophthoria – zepsucie dzieci. Oto wybór obejmujący pierwsze cztery stulecia.

Didache, podręcznik dydaktyczny z początku II wieku.

Nie będziesz mordował; nie będziesz cudzołożył; nie będziesz psuł dzieci [ paidophthorēseis ]; nie będziesz uprawiać niemoralności; nie będziesz kradł…
Didache 2.2.

List Barnaby, list z II wieku.

Nie będziesz postępować niemoralnie; nie będziesz cudzołożył; nie będziesz psuł dzieci [ paidophthorēseis ].
Barnaba 19,4

Justyn Męczennik, kolejne dzieło z II wieku.

…o ileż bardziej wszystkie narody, które praktykują bałwochwalstwo, psują dzieci [ paidophthorounta ] i popełniają inne przestępstwa, będą wydawały się być pod przekleństwem?
Justyn Męczennik, Dial. Tryfon 95.

Klemens Aleksandryjski; mniej więcej na początku III wieku.

Nie będziesz cudzołożył. Nie będziesz oddawał czci bożkom. Nie będziesz deprawował dzieci [ paidophthorēseis ]. Nie kradnij…
Klemens Aleksandryjski, Pedagog 3.12.

Atanazy, piszący w pierwszej połowie IV wieku.

Co jest piękniejsze? Wyznać krzyż, czy przypisać tym, których nazywacie bogami, cudzołóstwo i zepsucie dzieci [ paidophthorias ]?
Atanazy, Vita Antonii 74.

I Grzegorz z Nazjanzu, piszący w drugiej połowie IV wieku.

Ten, kto aprobuje cudzołóstwo i zepsucie dzieci [ paidophthorias ]…
Grzegorz z Nazjanzu, adw. Eunomianos (orat. 27) 6.

Zwróć uwagę, że są to ogólne listy podsumowujące szeroki zakres niegodziwych działań. Pederastia była tak powszechna, że ​​pojawia się jako główna pozycja na wielu listach. Możesz sypiać z żonami innych ludzi: cudzołóstwo. Można sypiać z prostytutkami: niemoralność seksualna. I można spać z chłopcami: korupcja dzieci, pederastia i myślę, że to właśnie ma na myśli Paul, używając terminu arsenokoitai – męscy pościeli.

Pościel dla mężczyzn oznacza gwałcenie chłopców.

Wniosek
Dokąd nas to prowadzi? Nie mamy wystarczających dowodów, aby być całkowicie pewni, o czym Paul mówi. Jednak moim zdaniem istnieje mocny argument za tym, że w polu widzenia Pawła byli ludzie, którzy byli niedbali pod względem moralnym, w tym seksualnie, oraz ci, którzy wykorzystywali chłopców.

A jeśli Paweł mówi o pederastii, brutalnych gwałtach na niewolnikach i prostytutkach, to znowu to, o czym Paweł pisze, jest dalekie od zaangażowanych, pełnych miłości i wiernych związków.

To, co Paweł potępiał w swoim liście do Koryntian, nie ma nic wspólnego z tym, o czym dzisiaj mówimy. (..)” tu więcej https://www.bibleandhomosexuality.org/st-paul-1-corinthians-and-homosexuality/

Nie tyle lewacka nowomowa, co – hm – niekonsekwentne stosowanie zasad polskiej gramatyki.

Słowo „Polacy” jest rodzaju męskoosobowego i ma 2 znaczenia:
1) zbiór wszystkich mężczyzn-Polaków i kobiet-Polek,
2) zbiór wszystkich mężczyzn-Polaków.

Mówienie „Polki i Polacy” jest zapewne ukłonem wobec kobiet, którego to ukłonu nie czyni polska gramatyka, mając w liczbie mnogiej tylko dwa rodzaje zamiast trzech (jak to jest w liczbie pojedynczej).

Tylko czy taki ukłon jest potrzebny? Moim zdaniem problem jest bardzie językowy niż „genderowy”. Są języki (np. niektóre ugrofińskie), które nie mają w ogóle kategorii rodzaju. Czy też należy w nich czynić „ukłon wobec kobiet” i zmieniać formy gramatyczne albo grzecznościowe?