Rozliczalność to znacznie więcej niż odpowiedzialność. Czym innym jest być za coś odpowiedzialnym, a czym innym: być rozliczanym z tego, co się zrobiło lub czego się nie zrobiło – mówi ekspertka Synodu Biskupów.
Rozmowa ukazała się w kwartalniku „Więź” jesień 2023 jako część bloku tematycznego „Rozliczalność w Kościele”
Zbigniew Nosowski: Posiada Pani wyjątkową perspektywę w spojrzeniu na Kościół rzymskokatolicki, będąc profesorką prawa kanonicznego i jednocześnie członkinią Komitetu Koordynacyjnego synodu o synodalności. Ten komitet jest zaledwie pięcioosobowy, a Pani jest w nim jedyną kobietą. Należała Pani również do Papieskiej Komisji ds. Ochrony Małoletnich. A w ostatnich latach moderuje Pani badania naukowe w ramach projektu zatytułowanego Rozliczalność w Kościele synodalnym. „Rozliczalność” to nowe słowo w języku Kościoła. Czy mam rację, że w Watykanie po raz pierwszy pojawiło się ono w lutym 2019 r. na szczycie biskupów zwołanym przez papieża Franciszka?
Myriam Wijlens: Na spotkaniu w 2019 r. papież poprosił przewodniczących krajowych konferencji episkopatu o zastanowienie się nad rozliczalnością, ponieważ biskupi często w ogóle nie reagowali lub reagowali nieodpowiednio na zarzuty dotyczące wykorzystywania seksualnego. Kościół zdał sobie sprawę, że chodzi nie tylko o molestowanie nieletnich przez duchownych, ale także o poważny problem polegający na tym, że osoby sprawujące władzę nie postępowały zgodnie z odpowiedzialnością wynikającą z ich urzędu biskupiego.
Rozliczalność to znacznie więcej niż odpowiedzialność. Czym innym jest być za coś odpowiedzialnym, a czym innym – być rozliczanym z tego, co się zrobiło lub czego się nie zrobiło. To drugie odnosi się do zaniedbań. Na spotkaniu w 2019 r. zaakceptowano nie tylko słowo „rozliczalność”, ale także rzeczywistość, która za nim stoi.
Co ciekawe, w raportach powstałych w kontekście synodu o synodalności dość często pojawiają się trzy słowa kluczowe dla spotkania z 2019 r.: przejrzystość, odpowiedzialność i rozliczalność. Dlatego wspomina się o nich także w Instrumentum laboris, dokumencie roboczym na posiedzenie synodu w październiku br.To pokazuje, że te pojęcia są naprawdę istotne dla ludu Bożego.
Od 2021 r. należy Pani do Komitetu Koordynacyjnego tego synodu. Jak widzi Pani swoją rolę ekspertki na tym wydarzeniu?
– To naprawdę niezwykłe, że ze względu na moje doświadczenie zostałam powołana do Komitetu Koordynacyjnego synodu. W trakcie całej pracy akademickiej moje badania skupiały się na pytaniach: w jaki sposób wspólnota Kościoła realizuje wizję i nauczanie II Soboru Watykańskiego oraz jaką rolę odgrywają w tym procesie normy kanoniczne? Doktryny tego soboru, np. dotyczące chrztu, kapłaństwa powszechnego i służebnego, hierarchii jako posługi, a także nauczanie o communio tworzą kontekst dla refleksji na temat struktur kościelnych, które wdrażają rozliczalność.
Zagadnieniem tym zajmuję się w ostatnich latach jako współmoderatorka Seminarium Piotra i Pawła. Jest to interdyscyplinarna grupa badawcza złożona z teologów i prawników kanonicznych, którzy wspólnie badają, jakie reformy prawa kanonicznego są konieczne w świetle II Soboru Watykańskiego. Podkreślamy, że Kościół synodalny jest Kościołem słuchającym, ale odkryliśmy również, że trzeba pójść o krok dalej: Kościół synodalny jest Kościołem rozliczalnym, a Kościół rozliczalny musi być synodalny.
W trakcie realizacji tego projektu mogłam także podzielić się ze współpracownikami spostrzeżeniami z mojej pracy związanej z kwestiami wykorzystywania seksualnego dzieci. Jako członkini Papieskiej Komisji ds. Ochrony Małoletnich (2018–2022) miałam również zaszczyt zorganizować seminarium na temat przejrzystości i rozliczalności. Zatem mogłam wnieść do prac synodu o synodalności wiele spostrzeżeń i doświadczeń w tych kwestiach.
Czy można powiedzieć, że przygotowania do synodu są owocne?
– O, tak, patrząc wstecz na dotychczasowy proces synodalny, myślę, że poczyniliśmy znaczne postępy.
W dokumencie przygotowawczym Synodu Biskupów znalazł się paragraf mówiący, że ze względu na COVID-19 trzeba pomyśleć o synodalności. Istotne było dostrzeżenie, że dokument wspomniał także o głębokich teologicznych powodach skupienia się na wizji Kościoła synodalnego. Przecież COVID nie zajmuje nas dzisiaj tak, jak w roku 2021. Istnieją natomiast inne ważne powody teologiczne, dla których powinniśmy się spotykać i wspólnie rozważać, wspólnie rozeznawać, co jest konieczne, aby Kościół był wiarygodny, a przez to skutecznie był Kościołem misyjnym teraz i w przyszłości.
W Instrumentum laboris pojawiają się trzy główne tematy: communio, missio, participatio. Dla każdego z nich przedstawiono szereg pytań do omówienia, dotyczących zagadnień ujętych z różnych punktów widzenia. Podobnie jest z rozliczalnością. Na przykład w części dotyczącej współodpowiedzialności biskupów pojawia się pytanie: w jaki sposób biskupi mogą być bardziej rozliczalni? A w części poświęconej kobietom znajduje się pytanie: w jaki sposób kobiety mogą pomóc Kościołowi w osiągnięciu większej rozliczalności?
Ale to tylko teoretyczne rozważania. Czy udało się już wdrożyć je w praktyce?
– To zajmie trochę czasu. Dokończmy przede wszystkim prace nad tym, aby rozliczalność była dobrze osadzona w teorii, w teologii i prawie kanonicznym.
Nie oznacza to oczywiście, że w praktyce można ignorować konieczność rozliczeń. Myślę zresztą, że to już działa. Kilka tygodni temu abp Charles Scicluna udał się do Ameryki Południowej w celu przeprowadzenia poważnego śledztwa dotyczącego wykorzystywania seksualnego. Ci, którzy znają Kościół i są świadomi reputacji Scicluny, wiedzą, że jeśli jedzie on gdzieś z taką misją, to znaczy, że naprawdę coś się dzieje. To pokazuje, że Kościół się uczy, oczywiście stopniowo. Wyzwaniem jest z pewnością to, że nie wszędzie Kościoły lokalne poruszają się z tą samą prędkością i dlatego nie wszystkie są na tym samym etapie wdrażania wizji Kościoła rozliczalnego.
Procedury rozliczalności można stosować także w odniesieniu do nadużyć finansowych. Przed sądem watykańskim toczy się obecnie poważna sprawa, w której oskarżonym jest kardynał!
Kwestią wykorzystywania seksualnego zajmuję się od roku 1987, czyli już 35 lat. Najpierw pojawiła się ona w Ameryce Północnej i Irlandii. Następnie inne kraje – które wcześniej twierdziły, że nie mają tego problemu – musiały przyznać, że również ich on dotyczy. Czasami zastanawiam się, dlaczego konferencje episkopatów nie uczą się od siebie nawzajem. Dlaczego nie rozmawiają ze sobą i nie uczą się na cudzych błędach. Biskupi z Polski mogliby zapewne podzielić się swoimi doświadczeniami z sąsiednimi krajami lub innymi częściami świata. Mogliby opowiedzieć, czego musieli się nauczyć z sytuacji, o których początkowo myśleli, że są niemożliwe, a później uważali je za przypadki incydentalne.
Wydawałoby się, że ten proces uczenia się będzie oczywisty i łatwy. Ale, jak widać, tak nie jest. Myślę, że ów „proces nieuczenia się” jest właśnie częścią problemu. Było niewiele (o ile w ogóle były) rozmów w duchu: „To wam się przydarzyło, czego możemy się od was nauczyć? Jakie były wasze błędy? A co poszło wam dobrze? Co wam naprawdę pomogło? Co przyniosło pokój? Jakie były niespodzianki? Jakie są dobre rozwiązania? Jakie są różne fazy, przez które trzeba przejść?”.
Jak widzi Pani swoją rolę ekspertki podczas nadchodzącego październikowego synodu i w kolejnych jego etapach?
– Wciąż jestem zdziwiona, że poproszono mnie o objęcie tej roli. Byłam jeszcze bardziej zaskoczona, gdy w środku pandemii otrzymałam e-mail od kardynała Mario Grecha, zapraszający mnie do udziału w Komitecie Koordynacyjnym. To ogromny przywilej służyć Kościołowi w tym procesie.
To bardzo dobrze, że od początku do zespołu koordynującego prace synodu należy osoba posiadająca wiedzę kanoniczną. Prawnicy kanoniczni czasami patrzą na pewne kwestie nieco inaczej niż teologowie. Istnieje między nami komplementarność, a nie rozdzielność.
Moim zadaniem jest słuchanie ludzi i próba uchwycenia, co ich wypowiedzi znaczą teologicznie i kanonicznie. Nie do mnie należy podejmowanie decyzji. Ten proces słuchania przyniósł już wiele owoców, dlatego nie mogę się doczekać kolejnego etapu, w którym się spotkamy. Słuchanie wymaga także wspólnego rozeznawania, które pytania wysuwają się na pierwszy plan.
Obecny proces synodalny jest bardzo odmienny od poprzednich zgromadzeń biskupów, gdy dokument przygotowawczy był w zasadzie projektem możliwego dokumentu końcowego. Wszystko było tajne i nie można było o tym mówić publicznie. Pierwszym papieżem, który opublikował część dokumentów synodalnych, był Benedykt XVI. Papież Franciszek bardzo poszerzył zasadę jawności prac synodu.
Nadchodzące październikowe spotkanie nadal nosi nazwę Synodu Biskupów, ale jego pełnoprawnymi członkami będą nie tylko hierarchowie, lecz także osoby niebędące biskupami, w tym kobiety. Kiedyś podkreśliła Pani, komentując konstytucję Praedicate Evangelium, że papież Franciszek postanowił nie używać już nazwy „Synod Biskupów”, a jedynie „Synod”. Dlaczego więc teraz nadal mówi się: Synod Biskupów?
– Po pierwsze, jesteśmy już w trakcie synodu. Mam na myśli to, że synod o synodalności został przez papieża rozpoczęty w roku 2021. A to październikowe spotkanie biskupów – XVI Zwyczajne Zgromadzenie Ogólne – jest elementem większego synodu. Jest to szczególny moment w ramach trwającego synodu Kościoła.
I będzie to kontynuowane, ale nie wiem jak. Zobaczymy, jakie będą rezultaty październikowego spotkania. Obecnie nie wiem jeszcze, czym Kościół będzie się zajmował w okresie od października 2023 r. do października 2024 r., kiedy planowana jest druga sesja Synodu Biskupów.
Udało się natomiast osiągnąć to, że Rzym zaprosił Kościoły lokalne do zabrania głosu i wspierał proces, w ramach którego wszystkie pozostałe Kościoły lokalne mogły się wzajemnie słuchać. Swego czasu odbyła się wielka dyskusja teologiczna na temat zależności między Kościołem lokalnym a Kościołem powszechnym. W obecnym procesie synodalnym zdaliśmy sobie sprawę, że cały Kościół musi słuchać tego, co mówią wszyscy inni na całym świecie. A wszyscy powinni słuchać tego, „co mówi Duch do Kościołów” (Ap 3,22). Zatem proces synodalny w ciągu ostatnich dwóch lat oznacza, że słuchanie Ducha Świętego miało już miejsce w wielu różnych kontekstach równocześnie.
Ten synod to wyjątkowy moment w historii Kościoła. Nowością jest w nim także możliwość słuchania na poziomie kontynentalnym. Daje to wyraz świadomości kontekstualnego aspektu przeżywania i wyrażania wiary. W tych kontynentalnych zgromadzeniach kościelnych brali udział nie tylko biskupi, ale także inni członkowie ludu Bożego. Europa spotkała się w Pradze. To było bardzo wzbogacające doświadczenie.
Czy zatem istnieje tożsamość Kościoła kontynentalnego?
– Właśnie mam opublikować książkę na temat siedmiu synodalnych spotkań kontynentalnych. Nosi ona tytuł The People of God Have Spoken, czyli „Lud Boży przemówił”(nota bene będzie drukowana w Polsce, ale wydana w Irlandii). Znaleźć w niej można siedem raportów kontynentalnych, ale też siedem artykułów opisujących, co właściwie wydarzyło się na tych spotkaniach. Czytelnicy zobaczą zatem siedem bardzo różnych wydarzeń.
Przykładowo: spotkanie europejskie odbyło się w Pradze, ale miało charakter hybrydowy. Byli świeccy, księża, diakoni, zakonnice i zakonnicy, biskupi. Każda konferencja episkopatu mogła wysłać cztery osoby, a ponadto dziesięć osób mogło uczestniczyć online. Spotkanie prowadzone było jednocześnie w pięciu językach. Ale zasadniczo uczestnicy znajdowali się w jednej sali – nie w jednym „pokoju” na komunikatorze internetowym, ale w jednym miejscu.
Z kolei w Ameryce Północnej spotkania odbywały się wyłącznie online i każde prowadzone było tylko w jednym języku. Odbyło się więc tam 12 sesji, siedem z nich po angielsku, trzy po hiszpańsku i dwie po francusku. Oznacza to jednak, że Latynosi z USA nie mieli okazji do spotkania na przykład z irlandzkimi katolikami mieszkającymi w tym samym kraju. To doświadczenie bardzo różniło się od europejskiego.
W Ameryce Południowej, ze względu na odległości, odbyły się trzy różne sesje, a następnie końcowa sesja podsumowująca. W Azji uczestnicy otrzymali podsumowania z różnych konferencji episkopatów. Zebrali się, jak w Europie, w jednym miejscu, w Bangkoku, ale to spotkanie miało coś, czego nie miał Stary Kontynent.
Europejczycy zostali usadzeni jak w teatrze. Było tam wysokie podium, na którym zasiadali w zasadzie wyłącznie mężczyźni. A cała reszta siedziała poniżej i słuchała.
W Azji natomiast uczestnicy spotykali się cały czas przy okrągłych stołach i w małych grupach. Zdecydowano, że każda grupa pozostaje w tym samym składzie, ale każdego dnia trzeba było szukać, gdzie stoi właściwy stół, bo ciągle zmieniano ich ustawienie w dużej sali. Raz zatem siedziało się z tyłu pomieszczenia, innego dnia pośrodku, a trzeciego dnia z przodu. Tym samym ludzie byli w ciągłym ruchu, czuli się zaproszeni do spojrzenia z odmiennej perspektywy.
Po tym doświadczeniu sekretariat synodu w Rzymie zdecydował, że październikowe spotkanie odbędzie się nie w auli synodalnej z miejscami do siedzenia przygotowanymi amfiteatralnie, ale w sali audiencyjnej, w której zostanie ustawionych wiele okrągłych stołów. Przy każdym z nich zasiądzie od 10 do 12 osób. Oznacza to, że nikt nie siedzi u szczytu stołu. Nie ma zatem potrzeby rozstrzygania, kto jest bardziej, a kto mniej ważny. Będzie to z pewnością miało wpływ na dynamikę grupy, a tym samym na proces słuchania i rozeznawania.
Przy okazji redagowania wspomnianej książki zauważyłam, ile kobiet rzeczywiście uczestniczyło w spotkaniach kontynentalnych. Weźmy Europę: ogółem było 200 osób, w tym 42 biskupów, ale 49 kobiet. Zatem na sali było więcej kobiet niż biskupów.
Co to zmienia?
– Wyobraźmy sobie, że jesteśmy w pokoju i nagle wchodzi 42 biskupów w pełnych strojach. Natychmiast zmieni się atmosfera w tym pomieszczeniu. Ale analogicznie, jeśli w jakimś pokoju znajdują się wyłącznie mężczyźni lub tylko biskupi i nagle wchodzi 49 kobiet, to jestem pewna, że zmienia to dynamikę grupową.
W Pradze na dodatek nie obsługiwano nas przy stołach, ale wszyscy musieli udać się do bufetu, co oznaczało, że trzeba było stanąć w kolejce. Zawsze za tobą lub przed tobą mógł być ktoś, kogo nie znasz. A skoro już ludzie stali obok siebie, wywiązywały się rozmowy. Często decydowaliśmy się kontynuować je przy stole. Nawet tego rodzaju aspekty wpływały na dynamikę spotkania.
Również dziennikarze byli w tym samym budynku i czekali z nami w kolejce po jedzenie. Ich obecność wyrażała pragnienie przejrzystości widoczne ze strony organizatorów. To też miało wpływ na przebieg obrad.
Kiedy, historycznie rzecz biorąc, pojęcie rozliczalności pojawiło się po raz pierwszy w dyskusjach teologicznych (lub kościelnych)? W swoich publikacjach jako pionierską analizę przywołuje Pani artykuł jezuity Roberta Kaslyna z 2007 r. na temat rozliczalności biskupów diecezjalnych.
– Artykuł Kaslyna jest efektem wcześniejszego szoku, który wywołały w Stanach Zjednoczonych wydarzenia w Bostonie w 2002 r., gdzie kard. Bernard Francis Law musiał podać się do dymisji nie z powodu molestowania seksualnego, lecz z powodu niewłaściwego rozpatrywania skarg. Ludzie byli tam oburzeni skalą przypadków wykorzystywania seksualnego. Wszystko ujawniła bostońska gazeta i stało się jasne, że sprawa ma charakter systemowy.
Pojawiło się zatem pytanie: w jaki sposób możemy sprawić, aby biskupów z tego rozliczano? Wszyscy czuli, że coś się musi wydarzyć. Biskupi amerykańscy podjęli pewne decyzje w celu usprawnienia swoich działań. Wkroczyła także Stolica Apostolska i wydała normy dla całego Kościoła. Niemniej niektóre rzeczy nadal nie funkcjonowały i wciąż nie funkcjonują.
Od 2001 r. wszystkie przypadki wykorzystywania osób małoletnich muszą być zgłaszane do Rzymu. Biskupi zostali pozbawieni władzy samodzielnego podejmowania decyzji. To był pierwszy kościelny krok w stronę rozliczalności
Moim zdaniem pierwszym ważnym działaniem Kościoła w zakresie rozliczalności była decyzja z 2001 r., zgodnie z którą wszystkie przypadki wykorzystywania osób małoletnich muszą być zgłaszane do Rzymu, do Dykasterii Nauki Wiary. Watykan powiedział: „Wy, biskupi, musicie nam zgłaszać te przypadki. To my podejmiemy decyzję, co dalej”. Biskupi zostali zatem pozbawieni władzy samodzielnego podejmowania decyzji o dalszym biegu sprawy. Według mnie Rzym czuł, iż trzeba tak zrobić, bo widać było, że biskupi nie wywiązywali się z odpowiedzialności, jaka wiąże się z ich urzędem.
Oczywiście jeszcze dzisiaj mamy biskupów, którzy mówią: „Nie muszę tego raportować”, ale już nie jest to norma. Na dłuższą metę nikomu taka postawa nie służy, bo wpływa ona na to, czy wierni i społeczeństwo ufają decyzjom podejmowanym przez władze kościelne. A to z kolei rzutuje na wiarygodność Kościoła, a tym samym na jego misję.
Od 2016 r. mamy papieskie motu proprio Come una madre amorevole, a od 2019 r. Vos estis lux mundi. To dokumenty, które po raz pierwszy wprowadziły pewne procedury rozliczalności. Jak podsumowałaby Pani doświadczenie tych kilku lat?
– Obydwa te dokumenty dotyczą rozliczalności przełożonych w naszym Kościele, a więc biskupów i najwyższych przełożonych instytutów zakonnych. Widzimy, że te osoby zostały wreszcie postawione wobec obowiązku rozliczania.
Nie jestem jednak pewna, czy rzeczywiście wyżsi przełożeni zakonni są rozliczani. Ponieważ sprawują oni swe funkcje przez określoną kadencję, konieczne jest rozróżnienie pomiędzy osobą, która pełniła funkcję w danym czasie, a rozliczaniem urzędu, niezależnie od tego, kto go sprawował.
Z zakonnikami jest zresztą jeszcze inny, delikatny problem. Im łatwiej jest przenosić ludzi z jednej prowincji do drugiej, czy nawet do innego kraju. Myślę, że trzeba zbadać, ilu oskarżonych księży z Europy trafiło ostatecznie do Ameryki Południowej, Afryki czy Azji jako tzw. misjonarze. Będziemy musieli stawić czoła tej rzeczywistości, lepiej wcześniej niż później.
W ostatnich latach poszerzono też rozumienie problemu wykorzystywania seksualnego. Obecnie Kościół zaczyna zwracać uwagę także na bezbronnych dorosłych. Nie są to, co prawda, tzw. sprawy zastrzeżone dla Stolicy Apostolskiej, ale ilekroć biskupi konsultują się ze mną, mówię im: „Jeśli macie wątpliwości, czy jest to sprawa zastrzeżona, lub jeśli nie wiecie, co robić, wyślijcie to do Rzymu i poproście o radę”.
Musimy też pamiętać, że rozliczalność nie ogranicza się do wykorzystywania seksualnego. Procedury te można stosować także w odniesieniu do nadużyć finansowych. Już w 2016 r. w Come una madre amorevole opisano możliwe konsekwencje dla biskupa za złe zarządzanie finansami. Nawet w tych miesiącach przed sądem Państwa Watykańskiego toczy się poważna sprawa dotycząca kwestii finansowych. A oskarżonym jest kardynał! Zatem sytuacja się zmienia.
Pojawiła się zatem rozliczalność, ale rozliczalność przed kim? Wszystkie dotychczasowe struktury i procedury rozliczalności nie zmieniły podstawowego założenia, że biskupi odpowiadają tylko przed papieżem. Jest to szczególnie widoczne w braku przejrzystości co do podejmowanych decyzji. Watykan nie udziela żadnych wyjaśnień. A lud Boży nadal nie wie, dlaczego taką decyzję podjęto. Dziennikarze okazują się potrzebni, żeby się tego dowiedzieć, sprawdzić, zbadać, wyjaśnić, ujawnić. Czy Pani zdaniem ulegnie to zmianie?
– Myślę, że znajdujemy się w procesie przejściowym, w którym stajemy się coraz bardziej świadomi umiejętności i wiedzy specjalistycznej osób świeckich. Jestem przekonana, że synod mógłby w tym naprawdę pomóc. Podczas konsultacji synodalnych ludzie reagowali dość entuzjastycznie na przypominanie, że każdy ponosi odpowiedzialność za Kościół. Pismo Święte uświadamia nam, że we wspólnocie istnieją różne charyzmaty i że należy je postrzegać jako komplementarne.
Współodpowiedzialność oznacza, że „góra” powinna umieć wyjaśniać ludziom, jak i dlaczego podejmowane są decyzje. Są oczywiście sprawy, które wymagają poufności, ponieważ mamy do czynienia z konkretnymi ludźmi. Musimy jednak rozróżnić tajemnicę od poufności. Wszyscy wiemy, że niektóre sprawy należy traktować poufnie, że nie wszystko ma leżeć na ulicy. Jednak ta poufność będzie łatwiejsza do zaakceptowania, jeśli biskup będzie zasadniczo przejrzysty w kwestii sposobu podejmowania swoich decyzji i będzie wyjaśniał, dlaczego zostały podjęte. Duch Święty działa przecież we wszystkich osobach ochrzczonych i bierzmowanych, nie tylko za pośrednictwem biskupa.
Uznanie, że biskup jest rozliczalny nie tylko przed Bogiem i papieżem, ale także przed ludem Bożym, wymagałoby uzasadnienia teologicznego. Potrzebna tu jest nowa teologiczna wizja urzędu biskupiego, wspólnoty, kolegialności. Czy ta praca teologiczna jest wykonywana? Czy Pani zdaniem poszukuje się odpowiedzi?
– Myślę, że możemy być tu niezmiernie wdzięczni Synodowi Biskupów z 1985 r. Został on zwołany przez Jana Pawła II w 20 lat po zamknięciu II Soboru Watykańskiego. Na tym synodzie bardzo mocno wysunięto ideę Kościoła jako communio. Głównym teologiem synodu był wówczas dzisiejszy kardynał Walter Kasper, niebędący jeszcze biskupem. To on był czołową postacią stojącą za tymi obradami. Wypracowana wtedy wizja communio stanowi teologiczny fundament uzasadniający rozliczalność.
W Polsce communio przedstawiane jest raczej jako teologiczna wizja kardynała Josepha Ratzingera.
– On był wówczas prefektem Kongregacji Nauki Wiary, więc jestem pewna, że musiał to akceptować. A synod został zwołany przez papieża Jana Pawła II. Natomiast teolog Walter Kasper przygotował projekt słynnego dokumentu z 1985 r. Domyślam się, że oni wszyscy razem stoją za tą wizją.
Jeśli jesteśmy świadomi tej sekwencji wydarzeń, to zrozumiemy, że wszystko, co robi obecnie papież Franciszek, ma swoje korzenie w II Soborze Watykańskim, który z kolei znalazł rozwinięcie w Synodzie Biskupów z 1985 r. Franciszek przywraca pojęcie ludu Bożego oraz ideę, że wszyscy są zaangażowani w Kościół.
Kasper i Ratzinger dyskutowali znacznie później, już jako kardynałowie, na temat relacji Kościoła powszechnego i Kościoła lokalnego: który jest pierwotny.
– To też jest ciekawe, bo ich debata w pewnym sensie zakończyła się wraz z obecnym Instrumentum laboris. Spójrzmy na model synodalności, jaki obecnie realizuje papież. Otwiera synod w Rzymie, ale tydzień później synod jest już w Kościołach lokalnych. Potem wraca do Rzymu. Zatem synod pracuje cały czas tam i z powrotem, wydarza się pomiędzy Kościołem lokalnym a Kościołem powszechnym. Innymi słowy, widać tu kolistość i nie widać wyższości. Jest to sposób wyrażania katolickości Kościoła, w której każda część musi dać coś innym dla zbudowania całego Kościoła, w szczególności jego misji.
Eklezjologia communio, zakorzeniona w chrzcie wszystkich, jest dla mnie główną teologiczną podstawą nowego rozumienia tego, kim jest biskup. Ona łączy w sobie zarówno wizję Mistycznego Ciała Chrystusa, jak i ludu Bożego. Z tego wynika odpowiedzialność, którą należy sprawować we wzajemnej współpracy.
Pierwszym krokiem w każdym procesie zmiany jest uświadomienie sobie jej potrzeby. Po wielu latach pracy jako prawniczka kanoniczna mogę powiedzieć: najpierw potrzebujemy zmiany mentalności
W tym modelu widać, że biskup nie jest wyświęcany dla siebie, ale w ramach i dla wspólnoty. I widać to pięknie już teraz w obrzędzie święceń nowego biskupa diecezjalnego. Na początku uroczystości jeden ze starszych księży prosi głównego celebransa, aby udzielił ks. Janowi lub Mateuszowi, czy jakkolwiek się on nazywa, święceń dla tej konkretnej diecezji. Zatem to diecezja prosi, aby ten człowiek został wyświęcony do posługi w niej.
A wtedy główny celebrans odpowiada: „Czy macie nominację Stolicy Apostolskiej?”. Odpowiedź brzmi: „Mamy”. Potem pada prośba: „Odczytajcie”. Następnie wspomniany duchowny odczytuje list nominacyjny od papieża. Teraz cała wspólnota wie, że osoba mająca przyjąć święcenia biskupie pozostaje w hierarchicznej komunii z papieżem. A kiedy nowy biskup obejmuje władzę, po prostu siadając, zgromadzeni biją brawo, wyrażając swoją aprobatę. W ten sposób wspólnota Kościoła otrzymuje swojego biskupa i przywódcę.
Myślę, że jest to piękna ceremonia, w której wyraża się już teraz głęboka wizja teologiczna. Biskup istnieje w ramach communio, to on reprezentuje wspólnotę i daje świadectwo wiary tej wspólnoty, zwłaszcza w kolegium biskupów.
Świadczy o tym pewien przykład: zanim oficjalnie ogłoszono dogmat o wniebowzięciu Maryi, papież Pius XII nie pytał biskupów z całego świata o to, co oni osobiście uważają i w co wierzą, ale pytał: „W co wierzy wasz Kościół?”. A oni odpowiadali, będąc świadkami wiary powierzonego im Kościoła, przekazując to, w co wierzą wierni.
Jestem zdania, że papież Franciszek zasadniczo robi coś podobnego. Najpierw przypomina nam, że w konstytucji dogmatycznej o Kościele II Soboru Watykańskiego Lumen gentium rozdział drugi dotyczy ludu Bożego. Sobór bardzo świadomie umieścił ten rozdział przed częścią dotyczącą hierarchii, ponieważ chciał najpierw ukazać to, co wszystkich łączy. Dopiero w następnej kolejności zwrócono uwagę na różnice. Tak więc optyka powinna być taka: zaczynamy od tego, co wspólne, a następnie możemy dostrzec, jak odsłania się odpowiedzialność biskupa jako posługa wewnątrz wspólnoty, a z tego wypływają jego unikalne zadania.
Czy naukowcy przygotowali już jakieś konkretne propozycje struktur rozliczalności na rzecz przyszłych reform Kościoła?
– Wciąż jesteśmy w procesie. Myślę, że te struktury rozliczalności należy rozwijać w kontekstach lokalnych. Zdecydowanie trzeba wzmacniać diecezjalne rady duszpasterskie, parafialne rady duszpasterskie i szukać sposobów lepszego rozwoju tych form uczestnictwa.
Jednak także w odniesieniu do przypadków wykorzystywania seksualnego potrzebny jest dalszy rozwój bardziej niezależnych struktur. Po spotkaniu papieża z przewodniczącymi konferencji episkopatów w 2019 r. przedstawiono procedury, zgodnie z którymi arcybiskup metropolita odpowiada za postępowania w sprawach zarzutów przeciwko biskupom z jego prowincji kościelnej. Nie było wówczas świadomości, że liczba biskupów, którzy mają zostać przesłuchani, będzie tak duża, że będą oni musieli prowadzić dochodzenia wzajemnie wobec siebie. Widać zatem, że te regulacje nie działają i wymagają zmiany.
Potrzebujemy więc niezależnych sędziów w Kościele. Ale nie tylko dlatego, że biskupi być może będą musieli przeprowadzić wzajemne dochodzenia, a to nie pomoże w kwestii wiarygodności. Widać również konieczność, aby osoby prowadzące te dochodzenia posiadały wiedzę specjalistyczną w zakresie gromadzenia dowodów, ich oceny itp. Sędziowie sądów cywilnych przechodzą w tym celu specjalne szkolenia. Nasi biskupi nie zawsze mają takie przeszkolenie, ale inni członkowie wspólnoty mogą posiadać odpowiednią wiedzę. W sądach Państwa Watykańskiego już teraz widać stopniowy wzrost profesjonalizacji.
W swoich badaniach i publikacjach mocno podkreśla Pani, że synodalność implikuje rozliczalność. Muszę zapytać: czy nie jest to tylko pobożne życzenie reformatorki?
– Nie, myślę, że naprawdę jesteśmy na dobrej drodze. A zmieniające się podejście do przypadków wykorzystywania seksualnego najlepiej to pokazuje. Rośnie też świadomość ludu Bożego. Przed rozpoczęciem synodu nikt nie spodziewał się, że aż tyle osób tak pozytywnie odpowie na to zaproszenie. Widzę duży entuzjazm. Ludzie naprawdę pragną Kościoła bardziej synodalnego. Są głęboko poruszeni, gdy pyta się ich, w co wierzą i dlaczego wiara jest dla nich ważna. Chcą kontynuować takie spotkania, bo one także wzmacniają ich wiarę.
Ale niektóre niezbędne zmiany wciąż się nie pojawiają. Przykład bliski Pani zainteresowaniom: prawa osób zgłaszających swoją krzywdę w procedurach kanonicznych. Papieżowi przecież tak łatwo byłoby wprowadzić reformę prawa kanonicznego, zmienić strukturę procesów i uczynić ofiary realną częścią postępowania, a nie tylko świadkiem pozbawionym jakichkolwiek praw. Było zresztą wiele wypowiedzi tego papieża i jego poprzedników o tym, jak bardzo osoby zranione we wspólnocie wiary powinny zostać umieszczone w centrum procedur kościelnych i kanonicznych… Ale nadal są one marginalizowane.
– Cóż, papieżowi łatwo zmienić prawo, to jasne. Mógłby jutro wszystko zmienić. Ale wtedy będzie problem z wdrożeniem prawa, bo mało kto widziałby sens i powód takiej zmiany.
W obecnym systemie istnieje wiele możliwości w pełni ludzkiego traktowania osób pokrzywdzonych. Prawo tego nie zabrania. Potrzebujemy więcej osób, które dostrzegają ten problem i chcą popchnąć sprawy w nowym kierunku. Na początku tego roku abp Charles Scicluna i ja opublikowaliśmy książkę zawierającą artykuły z konferencji na temat praw ofiar w postępowaniach karnych. Książka ta zawiera szereg propozycji, wynikających m.in. z tego, czego możemy się nauczyć z przepisów obowiązujących w różnych państwach na całym świecie.
Pierwszym krokiem w każdym procesie zmiany jest uświadomienie sobie jej potrzeby. Po wielu latach pracy jako prawniczka kanoniczna mogę powiedzieć: najpierw potrzebujemy zmiany mentalności. Możemy przecież mieć zasady i procedury na wszystko, ale to nie powstrzyma ludzi przed ich lekceważeniem. Wewnętrzna świadomość jest absolutnie kluczowa.
Ta zmiana nie nastąpi z dnia na dzień, ale stopniowo już się dokonuje. Proces synodalny jest podróżą w tym kierunku. Pociąg ruszył i nie da się go zatrzymać.
Myriam Wijlens – profesorka prawa kanonicznego na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu w Erfurcie. Współmoderatorka Seminarium Piotra i Pawła. Należy do Komisji „Wiara i Ustrój” Światowej Rady Kościołów, jest konsultantką Międzynarodowej Komisji Anglikańsko-Rzymskokatolickiej (ARCIC). Należy do Komitetu Koordynacyjnego synodu o synodalności, będzie ekspertką Synodu Biskupów w październiku 2023 r. Była członkini Papieskiej Komisji ds. Ochrony Małoletnich (2018–2022).
Rozmowa ukazała się w kwartalniku „Więź” jesień 2023