rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Rodzicielstwo luksusem dla bogatych? Dyskutują Maria Rogaczewska i Marcin Kędzierski

Dwoje dorosłych z dzieckiem na tle zachodzącego słońca. Fot. Saúl Alejandro Preciado Farías | Flickr

Przedstawiciele klasy ludowej czy niższej średniej, żeby w ogóle zaspokoić swoje potrzeby egzystencjalne, muszą pracować coraz więcej. Ale to zabiera siły i czas potrzebny do podtrzymywania relacji. Brutalnie mówiąc: czas wolny będzie determinował zdolność do utrzymania stałości związku.

Bartosz Bartosik: Demograficzny trend w krajach zachodnich odwrócił stereotyp, wedle którego większa liczba dzieci wiąże się z niższym wykształceniem i jest domeną raczej ubogich mieszkańców mniejszych miast i wsi. Tymczasem coraz częściej, także w Polsce, wyższe wykształcenie i zarobki oznaczają większą liczbę dzieci, a także większą chęć posiadania kolejnych. Czy to znaczy, że tylko bogaci mają czas na rodzicielstwo, a dzieci stają się luksusem dla bogatych? Co do tego doprowadziło?

Maria Rogaczewska: Mamy twarde dane na istnienie tzw. marriage gap, pojęcia używanego w anglojęzycznej socjologii, które oznacza nierówności matrymonialne. Największe cykliczne brytyjskie badanie gospodarstw domowych, czyli Family Resources Survey (FRS), przynosi wiele danych, które to potwierdzają. Przykładowo w gronie najlepiej zarabiających matek dzieci poniżej piątego roku życia ponad ¾ badanych było w związku małżeńskim. Dla najsłabiej zarabiających matek ten odsetek od lat jest znacznie niższy, oscyluje wokół 25%.

To znaczy, że dzieci bogatszych rodziców wychowują się w stabilnych, sformalizowanych związkach, a dzieci z ubogich rodzin dorastają w rodzinach niestabilnych. Bardzo często wychowują je samotni rodzice, single, pary niesformalizowane albo dziadkowie. Nie ma wielu badań, które pokazywałyby, jakie są tego skutki dla dzieci poniżej piątego roku życia. Ale z brytyjskich badań nastolatków wiemy, że sformalizowanie i stabilność związku rodziców znacząco obniża prawdopodobieństwo zapadnięcia na depresję i inne choroby psychiczne. W przypadku nastolatków możemy więc powiedzieć, że słaba czy wręcz nieistniejąca więź rodzicielska wpływa na ich stan mentalny.

Ewa Buczek: Jak badacze nierówności matrymonialnych definiowali sformalizowane związki?

Rogaczewska: Jako wszystkie typy związków dopuszczalnych prawnie: małżeństwa i związki partnerskie. Były to zatem pary zarówno dwupłciowe, jak i jednopłciowe.

Zauważmy też, że zjawisko marriage gap ma swoje bardzo głębokie korzenie, skoro jego konsekwencje możemy badać na nastoletnich dzieciach. To znaczy, że mamy do czynienia ze złożonym problemem psychospołecznym.

Bartosik: W Twojej wypowiedzi pojawiają co najmniej dwa kluczowe dla tej rozmowy wątki, czyli zdrowie psychiczne i reprodukcja nierówności. Do pierwszej sprawy jeszcze wrócimy.

Co jest źródłową przyczyną zjawiska, w którym małżeństwo, a coraz częściej także i rodzicielstwo są zarezerwowane dla bogatych?

Marcin Kędzierski: Kapitalizm. Przy czym oddzieliłbym dwa zjawiska. Nowością jest fakt, że dziś ludzi rodzi się coraz mniej i dotyczy to szczególnie krajów rozwiniętych. Tego wcześniej nie widzieliśmy, a na pewno nie w takiej skali. Ale historycznie nie jest niczym nowym, że trwałe związki są fenomenem klas posiadających, czyli przede wszystkim klasy wyższej i średniej wyższej.

Gdybyśmy sięgnęli choćby do literatury światowej XIX wieku, to dostrzeglibyśmy, że stabilne związki były rzadkością wśród biedoty – przede wszystkim miejskiej – a dzieci często wychowywały się bez jednego rodzica lub znajdywały opiekę u dalszej rodziny czy instytucji opiekuńczych. W zasadzie do drugiej wojny światowej w Polsce (ale nie tylko) osoby o niższym statusie społecznym czasem nie mogły sobie nawet pozwolić na zawarcie związku małżeńskiego.

Wesprzyj Więź

Tym, co wyrównało szanse matrymonialne, było państwo dobrobytu, wraz z silnymi instytucjami państwowymi, powszechnym systemem edukacji i opieki zdrowotnej, ochroną praw pracowniczych. Mowa więc o okresie po drugiej wojnie światowej. Dotyczy to także byłych „demoludów” – choć nie mieliśmy tu państwa dobrobytu w zachodnim stylu, doświadczyliśmy „prześnionej rewolucji”, używając pojęcia zaproponowanego przez Andrzeja Ledera.

Jednak wraz z rozmontowywaniem państwa dobrobytu w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych (a w Polsce wraz z transformacją ustrojową) powróciliśmy do modelu kapitalizmu, który nie tylko wzmacnia nierówności, ale jednocześnie warunkuje sposoby tworzenia związków oraz wpływa na ich trwałość. Te głębokie korzenie marriage gap, o których mówiła Maria, możemy odnaleźć właśnie w tamtych zmianach z przełomu XX i XXI wieku.

Wykup prenumeratę „Więzi”
i czytaj bez ograniczeń

Pakiet Druk+Cyfra

    • 4 drukowane numery kwartalnika „Więź”
      z bezpłatną dostawą w Polsce
    • 4 numery „Więzi” w formatach epub, mobi, pdf (do pobrania w trakcie trwania prenumeraty)
    • Pełny dostęp online do artykułów kwartalnika i treści portalu Więź.pl na 365 dni (od momentu zakupu)

Wesprzyj dodatkowo „Więź” – wybierz prenumeratę sponsorską.

Jeśli mieszkasz za granicą Polski, napisz do nas: prenumerata@wiez.pl.

Pakiet cyfrowy

  • Pełny dostęp online do artykułów kwartalnika i treści portalu Więź.pl (od momentu zakupu) przez 90 lub 365 dni
  • Kwartalnik „Więź” w formatach epub, mobi, pdf przez kwartał lub rok (do pobrania
    w trakcie trwania prenumeraty)

Wesprzyj dodatkowo „Więź” – wybierz prenumeratę sponsorską.

Rozmowa ukazała się w kwartalniku „Więź” jesień 2023

Podziel się

3
1
Wiadomość

Reasumując ewolucja działa, słabsze jednostki gorzej się rozmnażają. Tekst jest potwierdzeniem, że nie działamy w próżni, a środowisko naturalne w ten lub inny sposób na nas oddziaływane. Przykład z 500+ uznaje za nietrafiony, zyski biedniejszej części społeczeństwa są niewspółmierne do ponoszonych kosztów. To tylko nic nie znaczący ochłap, często jeszcze mocniej wpychający w niezaradność. Zgadzam się, że z psem jest łatwiej niż z dzieckiem. W komentarzu do innego tekstu, pisze o sprawdzaniu obecności opiekuna dziecka podczas przygotowań do I Komunii. Presja na rodziców wywierana jest ogromna, coś w tym jest. Zgadzam się z twierdzeniem, że po drugim dziecku łatwiej o kolejne, a każde następne to już “łatwizna”. Oczywiście nie w sensie finansowym lecz organizacyjnym i mentalnym. Jestem zaniepokojony nieporadnością jedynaków. Odbierając moje małe wnuki ze szkoły, czekam spokojnie aż się same ogarną. Większość matek opowiada syn, gdy dzieci odbierał, patrzały na niego z dezaprobata, jak spokojnie czeka aż dzieciak się ubierze i nie pomaga nawet gdy na opak buty założyło. Jest ich troje i sami sobie ścieżki prostują, robią kanapki gdy głodne, organizują zabawy gdy rodzice są zajęci lub odpoczywają. Zawsze mogą je podrzucić dziadkom, jednym czy drugim, a my z tym nie mamy problemu. Wnuki zresztą też.

Czytam w artykule że większośc kobiet zdecyduje się tylko na jedno dziecko. Według mnie jest to spore uogólnienie. Moje obserwacje są inne.Mieszkam w dużym mieście, mam znajomych w kręgach katolickich, ale też osób pracujących w korporacjach. Na około 40 par, z otoczenia umiem sobie przypomnieć tylko 2 które mają jedno dziecko. W większości pary mają 2, czasem 3 dzieci. Za to spora część osób stanowią single (nie z wyboru), osoby które dopiero budują związki, albo pary które starają się o dzieci ale ich nie mają. Może śednio z tego wyjdzie 1 dziecko na kobietę, ale bliżej prawdy jest według mnie to że jest wiele par bezdzietnych, a te które mają dzieci zwykle mają 2.

Oczywiście, bezdzietność – zarówno w wyniku bezpłodności, jak i z wyboru – jest coraz istotniejszym zjawiskiem, o którym trochę wspominamy w tym, jak i w innych tekstach w dziale. Natomiast statystycznie bardzo szybko rośnie liczba kobiet, które rezygnują z drugiego dziecko po urodzeniu pierwszego.

Rodzicielstwo bogactwem najbiedniejszych – wystarczy spojrzec na mape wspolczynnika dzietnosci – im wieksza nedza, tym wiecej dzieci – Afryka srednio szescioro na kobiete. “Biedni” z bogatych krajow to z perspektywy afrykanskiej bogacze. Do problemow pierwszego swiata obok powolnego internetu, szybko rozladowujacych sie baterii i powszechnej nadwagi dorzucamy niska dzietnosc mniej zamoznych.