rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Nie idę na wojnę kultur

Cezary Gawryś. Warszawa, marzec 2022. Fot. Jakub Halcewicz / Więź

Bieżąca bezpardonowa walka przedwyborcza wpisuje się w głęboki kryzys Kościoła i nasilającą się wojnę kultur. Trudno się w tym wszystkim rozeznać. Dlatego ważne jest postawienie dobrej diagnozy. Taką próbą jest książka „Niewierni wierni”. 

Przeczytałem z ciekawością książkę Kazimierza Sowy „Niewierni wierni. Rozmowy o prawdziwym Kościele”. Nie podejmuję się tutaj pisać jej recenzji. Byłoby to, jak sądzę, dość trudne zadanie: w tej książce wszystko się splata, podobnie zresztą jak w naszej rzeczywistości. Pragnę jednak podzielić się nieśmiało paroma refleksjami.

Dla autora – księdza, którym kieruje zrozumiała troska o Kościół, a zarazem dziennikarza i publicysty o zdeklarowanych poglądach – punktem wyjścia jest konstatacja, z którą nie sposób się nie zgodzić: Polacy w ostatnich latach wyraźnie przestają „chodzić do kościoła”, wielu wręcz odchodzi z Kościoła, znane postaci dokonują apostazji, młodzież wypisuje się z lekcji religii, seminaria zaczynają świecić pustkami. Wierni okazują się niewierni. Dlaczego tak się dzieje? I jak ten proces powstrzymać?

Najgorsze, co moglibyśmy uczynić, to opowiedzieć się po jednej stronie, zamknąć się w „oblężonej twierdzy”, w jakichś okopach Świętej Trójcy. W każdym razie, jeśli o mnie chodzi, w wojnie kultur jestem pacyfistą. Taka postawa wynika wprost z mego chrześcijaństwa

Cezary Gawryś

Udostępnij tekst

Z ambon i listów pasterskich słyszymy często odpowiedź, że wszystkiemu winne są złe media, lewactwo, neomarksizm, zgubne wpływy zachodniej kultury i Europy oraz to, że my, wierni świeccy… za mało się modlimy. Pan Bóg bowiem, słyszymy, daje tyle powołań, ile potrzeba, tylko młodzi są tchórzliwi i ulegają presji swego antykościelnego otoczenia, a religia w szkole jest sukcesem, tylko… rodzice się nie modlą. Kościół jest w porządku, to tylko świat jest zły, opanowany przez demony. Dlatego wprowadza się nawet w niektórych kościołach odmawianie po mszy specjalnego egzorcyzmu, modlitwy do św. Michała Archanioła, tak jakby ofiara Jezusa Chrystusa nie była wystarczająco mocnym egzorcyzmem. Wielu biskupów owija się w ten sposób werbalnym płaszczem uduchowienia, ale trudno nie odnieść wrażenia, że wobec zmian zachodzących w świecie i kulturze kierujący dziś Kościołem w Polsce czują się po prostu bezradni.

Bezradni i zagubieni – wobec zmian obyczajowych, chaosu politycznego, wojny u naszych granic, zagrożenia życia na planecie – mogą się też czuć zwykli ludzie. Wielu szuka bezpiecznego schronienia, azylu, właśnie w tradycyjnej religijności, do której przywykli. Ale zagubieni ludzie stają się też podatni na propagandowe hasła ekipy sprawującej władzę polityczną, obiecującej wsparcie dla słabnącego, rzekomo atakowanego przez „lewactwo” Kościoła. Bieżąca bezpardonowa walka przedwyborcza wpisuje się w głęboki kryzys Kościoła i nasilającą się wojnę kultur. Trudno się w tym wszystkim rozeznać. Dlatego ważne jest postawienie dobrej diagnozy. Taką próbą jest książka „Niewierni wierni”. 

Pytanie o kondycję Kościoła zadaje ksiądz Sowa kilkunastu osobom o znanych nazwiskach, publicystom, naukowcom, działaczom, zarówno wierzącym-praktykującym, jak i zdystansowanym wobec wiary badaczom kultury, agnostykom. 

Niewierni wierni
Ks. Kazimierz Sowa, „Niewierni wierni. Rozmowy o prawdziwym Kościele”, Wielka Litera, Warszawa 2023

W większości wypowiedzi przewija się opinia, że główną i naoczną przyczyną spadku praktyk religijnych i załamania się dotychczasowego autorytetu Kościoła katolickiego w polskim społeczeństwie jest to, co nazywamy potocznie „sojuszem tronu i ołtarza”. Nie trzeba chyba tłumaczyć, o co chodzi. Problem ten, zdawałoby się, mamy dość dobrze przerobiony w europejskiej XX-wiecznej historii (rządy Salazara czy generała Franco), a przed niedobrymi skutkami dla Kościoła aliansu z autorytarną władzą polityczną przestrzegają nie tylko wybitni katoliccy publicyści, ale też co mądrzejsi nasi biskupi.

Cóż, ogólnie biorąc, trzeba się zgodzić z tą konstatacją. Jej wymownym potwierdzeniem są wprawiające w zażenowanie wizerunki polityków rządzącej partii, o których religijności niewiele wiemy, kołyszących się w rytm pobożnych i ckliwych pieśni na rocznicach Radia Maryja czy obok ołtarza na szczycie wałów jasnogórskich.

Kiedy jednak przejść do szczegółów, choćby do kwestii nauczania religii w szkole, to rzecz się już komplikuje. Jedna z przepytywanych przez ks. Sowę osób, żona niezależnego polityka Pawła Kowala – która po latach mało ekscytującej pracy w urzędzie podjęła się roli katechetki w parafii Opatrzności Bożej w miasteczku Wilanów i ma tam, o dziwo, dobre doświadczenia – trafnie zauważa: „Problem trzeba widzieć w szerszym kontekście”. W tym wypadku wiele zależy, w sensie pozytywnym, od osobowości i przygotowania katechety, ale istotne znaczenie mają tu przede wszystkim zmiany kulturowe (wpływ nowych środków komunikowania się, uzależnienie od internetu itp.).

Ze strony Kościoła niewątpliwie potrzebne jest dogłębne przeanalizowanie problemu, stworzenie dalekosiężnego projektu, co wiąże się z organizacją odpowiedniego doboru i kształcenia katechetów, formacją duszpasterzy, stylem głoszenia Ewangelii. Samo postulowane przez wielu przeniesienie nauczania religii do salek katechetycznych, a tym samym odcięcie Kościoła od dofinansowania, jakim są etaty nauczycielskie dla księży, nie rozwiąże problemu, choć może na Kościele wymusić śmielsze działanie. Dziś bowiem biskupi bronią się przed jakąkolwiek zmianą i zadowalają się powtarzaniem pobożnego zaklęcia, że „trzeba się więcej modlić”. 

Do takiego „szerszego kontekstu”, jeśli chodzi o model religijności Polaków, sięga z kolei ks. Andrzej Kobyliński w świetnej rozmowie pt. „Odliczanie przed wybuchem”. Analizuje on mianowicie zjawisko pentekostalizacji, czyli uzielonoświątkowienia polskiego Kościoła. Chodzi o popularność tak zwanych mszy uzdrowieniowych, o masowe imprezy w rodzaju spotkań na Stadionie Narodowym z afrykańskim uzdrowicielem Bashoborą, omdlenia w Duchu Świętym, egzorcyzmy i tym podobne niezwykłości. Kilku biskupów w tego typu działaniach widzi wręcz formę „nowej ewangelizacji”, a konkretnie – szansę przyciągnięcia znowu tłumów do kościoła. Jednych takie formy przeżywania wiary przyciągają, innych odstraszają. Trend jest skądinąd ogólnoświatowy, przyszedł do nas z Ameryki, i niewątpliwie wart jest zgłębienia jako osobliwe zjawisko kulturowe. Ale czy pentekostalizacja ma być odpowiedzią Kościoła w Polsce na „śmierć Boga” w kulturze Zachodu?

Zdecydowanie najciekawszym rozdziałem całej książki jest dla mnie rozmowa z prof. Zbigniewem Mikołejką, opublikowana pod zaczepnym tytułem „Religia za mgłą”. Wybitny religioznawca analizuje fenomen tzw. religii smoleńskiej, która powstała zaraz po śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego w tragicznej katastrofie lotniczej w kwietniu 2010 roku, i po królewskim pochówku pary prezydenckiej na Wawelu. Ta para-religia – wbrew faktom – głosi tezę, że doszło wtedy do zamachu, a realizuje się w formie kościelno-partyjnego rytuału odprawianego co miesiąc, już od ponad trzynastu lat (!), w katedrze warszawskiej, gdzie w mszy niby-pogrzebowej, z asystą wojskową, nabożnie uczestniczą ubrani na czarno najwyżsi przedstawiciele władz państwowych.

Nie łudźmy się, że same zmiany polityczne – które nastąpią nieuchronnie, prędzej czy później – uzdrowią Kościół i polską religijność. I że szybko uleczą uszkodzoną demokrację, a także głębokie pęknięcia i podziały w narodzie

Cezary Gawryś

Udostępnij tekst

Jeden z moich przyjaciół, dobrze zorientowany w kościelnej tradycji, twierdzi, że ta para-religia smoleńska z punktu widzenia katolickiej ortodoksji jest po prostu herezją. Nie przeszkadza to wcale sporej części katolickiego społeczeństwa podzielać tę religijno-martyrologiczną wizję rzeczywistości i… popierać w kolejnych wyborach rządzącą od ośmiu lat partię Jarosława Kaczyńskiego, który na oczach kamer państwowej telewizji przyjmuje co miesiąc nabożnie komunię świętą (czyż nie tak samo czynili gen. Francisco Franco i gen. Augusto Pinochet?). 

– To wszystko kiedyś się wypali – trzeźwo zauważa pod koniec fascynującej rozmowy ks. Sowa – bo taki jest los religii opartych na fałszu, ale zostaną ludzie, którzy w mit smoleński wierzą. I stawia kluczowe pytanie: co można im zaproponować? Pada bardzo ciekawa odpowiedź, którą pozwalam sobie przytoczyć w całości, żeby nie zostać posądzonym o jakąś manipulację.

– Trzeba stworzyć nową wersję mitu – mówi agnostyk i trzeźwy realista, prof. Zbigniew Mikołejko – nową polską opowieść: bo kiedy jedni odwołują się do tej mesjanistycznej wizji ofiary złożonej dla sprawy, druga strona za mocno akcentuje uniwersalizm i absolutną wolność wyboru. Na dodatek ta strona liberalna, bardziej „europejska” w swoich poglądach, nie chce widzieć i nie widzi tego zakorzenienia reszty Polski w ich małych, lokalnych i tradycyjnych wspólnotach przywiązanych do wartości religijnych i niezmiennej niemal obyczajowości. Ten nowy mit polski musi połączyć oczekiwania i środowisk postępowych, i tych tradycyjnych, patriotyzm z europejskością. Musi nas na nowo zlepić. I to jest najpoważniejszy problem, który zdecyduje, jakie będziemy mieli społeczeństwo i państwo. Na razie mamy chocholi taniec i zgubiony złoty róg. Jak mówi Czepiec do Dziennikarza w „Weselu”: „A, jak myślę, ze panowie duza by juz mogli mieć, ino oni nie chcom chcieć”.

Katoliccy publicyści mają tendencję wyrażać żal pod adresem polskich biskupów o brak odważnego działania w imię Ewangelii i uleganie syrenim śpiewom partii rządzącej. Tymczasem Zbigniew Mikołejko, znawca problematyki religijnej i historii Kościoła, w przytoczonym powyżej cytacie rzuca wyzwanie nam wszystkim – publicystom, myślicielom, twórcom kultury, tak świeckim, jak i duchownym. Przed nami wielka praca: „Nie-przepalony jeszcze glob sumieniem” – jak pisał Norwid.

Niezależnie od tego, jaki będzie wynik zbliżających się październikowych wyborów parlamentarnych, stoimy u progu politycznego przełomu. Nie łudźmy się jednak, że same zmiany polityczne – które nastąpią nieuchronnie, prędzej czy później – uzdrowią Kościół i polską religijność. I że szybko uleczą uszkodzoną demokrację, a także głębokie pęknięcia i podziały w narodzie, jego „zranione sumienie” – żeby zacytować głos Jana Pawła II z roku 1995. Wszystko to bowiem dokonywać się będzie w dalszym ciągu w szerokim kontekście wojny kultur.

Wesprzyj Więź

Najgorsze, co moglibyśmy uczynić, to opowiedzieć się po jednej stronie, zamknąć się w „oblężonej twierdzy”, w jakichś okopach Świętej Trójcy. W każdym razie, jeśli o mnie chodzi, w wojnie kultur jestem pacyfistą. Taka postawa wynika wprost z mego chrześcijaństwa. Chrześcijanin, owszem, bywa gotów oddać życie (jak pastor Dietrich Bonhoeffer) w walce o wolność i godność człowieka, o prawdę i sprawiedliwość, ale nigdy nie powinien iść na wojnę ze złym światem, który uosabiają jacyś „oni”, inaczej myślący.

Książka „Niewierni wierni” stawia dobre pytania, ale pewnych wątków zaledwie dotyka. Nie daje odpowiedzi, bo ich na razie po prostu nie znamy. 

Przeczytaj też: W wyścigu na ksenofobię możemy tylko wszyscy przegrać

Podziel się

1
3
Wiadomość

A ja mam nadzieję, że wygra opozycja i nareszcie będzie normalnie.
Przed 2015 r. nie było tej głębokiej, dehumanizującej nienawiści rozpowszechnianej przez władze wobec wszystkich grup społecznych nieakceptujących jej kłamstw i nikczemności. Nienawiść wzbudzona przez władze podzieliła rodziny, cały naród i sprawiła, że – jako pracownik akademicki – nie czuję się dobrze we własnym kraju, wręcz boję się przyznać, co robię w życiu. Podobnie mają lekarze, pisarze, ogólnie rzecz ujmując, ludzie wykształceni. Tak nie powinno być.

Które elementy tego, co “było przed 2015” uważa Pan za najważniejsze, do których powrotu być nie powinno? I dlaczego (jak rozumiem) przejęcie władzy przez PiS miałoby być jakąś znaczącą cezurą?

Z chęcią poczytam dłużsżą nawet wypowiedź.

@Robert Forysiak

Serdecznie Pana pozdrawiam.

Dodam jeszcze, że ponieważ ciężar dowodu twierdzenia spoczywa na twierdzącym, to wciąż jestem ciekaw Pańskich uargumentowanych opinii w omawianym tu temacie.

To w jakim celu na tym forum Pan umieszcza komentarze bez uzasadnienia? Pytam poważnie.

Po prostu dałem osobisty komentarz. Nie wiedziałem, że wypowiedź musi być uzasadniona. To forum naukowe?

Może Pana, ale nie mój. Moralnym obowiązkiem jest przeprowadzenie uczciwych wyborów (w których wszystkie opcje maja równe szanse i walka jest tylko na programy a nie epitety) a w wypadku przegranej kulturalnie ustąpić. To o czym Pan pisze nie ma z moralnościa nic wspólnego.

Nie wiem czy cudem… Było to jeszcze przedtem, zanim PIS “odwojował” wieś. W mojej i sąsiednich) np. większość głosowała na PSL bo to ta partia miała w terenie struktury, a i sołtysi byli jej działaczami.

@ Mewa, wybory i sposób głosowania są moralnym obowiązkiem. Ponosimy odpowiedzialność, za to, do czego przykładamy rękę – którym ludziom udzielamy mandatu do sprawowania władzy a którym go odmawiamy.

Przecież o to mi chodziło…Tak , ponosimy odpowiedzialność, z to na kogo głosowaliśmy, ale ważne jest że głosujemy zgodnie ze swoimi przekonianami i sumieniem, a nie za kiełbasę wyborczą. Ludzie maja różne poglądy a sejm to powinien odzwierciedlać.

@ Mewa, wiadomo, że nie za kiełbasą wyborczą. To przecież oczywiste. Ale, podając najbardziej wyrazisty przykład, czy wyznawca Chrystusa może głosować na partie, które poddają życie lub śmierć dziecka poczętego wyłącznie decyzji matki? Czy jednak ma moralny obowiązek oddać głos na tych, którzy w programie mają ochronę prawną dzieci poczętych, niezależnie od tego, czy już się urodziły czy jeszcze nie? Ta sprawa jest doniosła, nie jakaś tam kiełbasa. Ciekawi mnie, jak to widzisz

To nie partia poddaje, ale matka… Partia ma dbać o to, aby prawo w kraju uwzględniało różne opcje i poglądy – także osób niewierzących lub przedstawicieli innych religii. Nikt chyba nie będzie do aborcji zmuszał a jasne jest, że to powinno rozstrzygać się w sumieniu katolika a nie w prawie. Pomijam tu już kwestie różnych sytuacji życiowych, bo to temat na całkiem inna dyskusje.

@ Mewa, czy aby zastanowiłaś się dobrze? Skoro matka ma decydować o życiu lub śmierci dziecka w swoim łonie, dziecka, które stanowi osobny i kompletny byt, żyjący według własnej dynamiki, to przecież dlaczego by nie, jak swego czasu proponował prof. Singer z Princeton, przedłużyć na pewien czas po urodzeniu? Po co zabijać kogoś we wczesnym tygodniu życia, gdy do końca nie wiemy jeszcze jak się rozwinie? Nie lepiej poczekać i mieć pewność?
To o czym piszesz, to w praktyce możliwość zabicia człowieka, gdy nie pasuje do stylu życia matki. Pięknie. Gratuluję ci chrześcijańskiego sumienia.
I żeby nie było wątpliwości: również pomijam niektóre sytuacje, ale tylko te graniczne.

Nie o to mi chodziło…Mówiłam o prawie stanowionym i o polityce. A matka(a właściwie jej organizm) rzeczywiście często w tych sprawach decyduje, czasami nieświadomie, bo co najmniej 30% ciąż kończy się na wczesnym etapie z różnych powodów. I Pan daruje – kobieta, której dziecko “nie pasuje do stylu życia” używa różnych środków antykoncepcyjnych. I dalej będę uważać, że politycy w stanowionym prawie powinni uwzględniać wszystkich obywateli kraju, a nie tylko katolików.

Zgadza się. Powinni uwzględniać wszystkich, a to dotyczy także ochrony życia wszystkich od chwili poczęcia. Zwłaszcza tych, których matki nie uznają świętości życia ludzkiego, bo to ich życie częściej bywa zagrożone.
Pozdrawiam

Wydaje mi się, że Pan czegoś nie rozumie… Nie wszyscy uważają, że ZAWSZE ochrona życia od chwili poczęcia jest konieczna (np. niewierzący czy mieszkańcy innych krajów gdzie aborcja jest dozwolona), czy nawet nasi rodacy uważający, ze w wielu przypadkach ważniejsze jest życie matki. Ludzi, którzy myślą inaczej niz Pan, nie zmusi Pan aby zmienili zdanie.I jeszcze raz powtarzam – prawo stanowione przez polityków powinne byćź świeckie a nie religijne. Religia ustanowiona prawem często przestaje być religią …

@ Mewa – bardzo pochopne wnioski. Nie interesują mnie “wszyscy”. I skąd myśl, że chcę kogoś do czegoś zmuszać? Kto tu nie rozumie? Zagadnąłem Panią i chciałem rozmawiać z Panią o jednej konkretnej rzeczy – bez podpierania się “wszystkimi” lub “innymi krajami”. No, ale nie da się.
Miłego weekendu

Oba powyższe głosy – pana Roberta i pani Moniki, sa deklaracjami przedwyborczymi, a przecież w moim tekście nie o to chodzi, by agitować za tą czy inna partią. Istotny był cytat z profesora Zbigniewa Mikołejki, który widzi wielkie wyzwanie stojące przed nami wszystkimi, dziś tak boleśnie podzielonymi i brutalnie dzielonymi obywatelami tego samego państwa. Przypomnę więc: “nowy mit polski musi połączyć oczekiwania i środowisk postępowych, i tych tradycyjnych, patriotyzm z europejskością. Musi nas na nowo zlepić. I to jest najpoważniejszy problem, który zdecyduje, jakie będziemy mieli społeczeństwo i państwo”. Byłbym jako autor tekstu usatysfakcjonowany, gdyby Państwo do tej myśli się odnieśli. Bo władza polityczna, taka czy inna, prędzej czy później przemija, a naród trwa.

Już się odnoszę. Do naszej polskiej sytuacji najbliższą analogię z ogólnie znanej historii powszechnej znajduję w amerykańskiej wojnie secesyjnej. Sytuację, kiedy Karolina Płd. ogłosiła secesję w reakcji na wybór Lincolna na prezydenta przypomina mi bardzo sytuację, kiedy w reakcji na zwycięstwo PISu zawiązał się KOD. Możemy to wydarzenie uznać za oficjalny początek naszej wojny domowej. Ta wojna toczy się o kierunek, w jakim powinna podążać Polska i Polacy, obie strony mają swoje modele, w tym kulturowe, nie do pogodzenia. Nie ma tu żadnej trzeciej drogi. Konflikt kulturowy sięga spraw wręcz ostatecznych. Nie ma środka, który może skleić, ponieważ ten sposób jest też modelem uznanym za zagrożenie przez stronę konserwatywną. Chce czy nie chce Pan, bierze Pan udział po którejś stronie, zresztą Pańska publicystyka dość jasno wskazuje, czy popiera Pan aktualną władzę, czy woli Pan jej zniknięcia.

Pan w dalszym ciągu nie rozumie ani sensu mojego tekstu, ani problemu. Taka czy inna władza nie przesądza o życiu narodu. Jak wiadomo: wszystko jest polityką, ale polityka nie jest wszystkim. No i rzeczywistość dziejów jest trochę bardziej skomplikowana, niż to się Panu widzi. Większość biskupów katolickich pierwszej Rzeczypospolitej poparła konfederację targowicką, bo bali się jakobinów ze stronnictwa reformatorskiego Sejmu Wielkiego i liczyli, że caryca Katarzyna Wielka ocali ich od bezbożnej Europy… A niektórzy dzisiejsi biskupi opozycję demokratyczną nazywają “targowicą”…

Od władzy zależy los i formacja narodu niezależnie, czy relacja władzy i narodu jest pozytywna czy negatywna.
Czesław Miłosz swoje początkowe poparcie dla władzy ludowej tłumaczył tym, że komunizm odwoływał się do najlepszych cech serca. Można i tak 😉 W każdym razie historia nie jest tak skomplikowana, jak się może wydawać.

Nie tylko Miłosz początkowo popierał władze ludową. Proszę pamiętać tez o tym, ze przed wojna duża część inteligencji twórczej była lewicowa. Ponadto ludzie zmęczeni wojną wierzyli, że sprawy jakoś się ułożą, bo przecież nawet 3 maja można było obchodzić i nawet akowców przyjmowano do milicji. Dopiero później przykręcono śrubę…

Szanowny Panie, rzeczywiście, powinnam swój komentarz odnieść do komentarza p. Forysiaka.

Ale, skoro już piszę, cytat: “Taka czy inna władza nie przesądza o życiu narodu.”

Otóż wydaje mi się, że jednak przesądza. Władza stwarza narodowi warunki do życia. Formułuje zasady, które nas wszystkich obowiązują. Im więcej autokracji, tym więcej zasad, które wykraczają poza bardzo ogólne normy pożycia społecznego. Coraz więcej regulacji, które wchodzą w sferę prywatną, zaczynają oddziaływać na poglądy, zmuszają do określonych zachowań i to nie tylko w kwestiach podstawowych, jak poszanowanie życia ludzkiego, własności, etc. W Polsce obecnie rząd wymusza zachowania zgodne z własnym, pseudokatolickim poglądem: w niedzielę obowiązuje zakaz handlu i nikogo nie obchodzi to, że katolicy nie stanowią 100% społeczeństwa. Podobnie z religią w szkole, która zmusza dzieci do spędzania dwóch godzin w środku lekcji na korytarzu. Już pomijam fakt, że notorycznie łamane są zasady i religia jest w środku lekcji. Podobnie z dostępem do aborcji a nawet tabletek antykoncepcyjnych. Po kolei odbierane są nam prerogatywy a wszystko w imię władzy, także kościelnej, kontroli jednostek. Obywatel staje się zakładnikiem władzy, obecnie pseudokatolickiej (pseudo, ponieważ przedstawiciele rządu ostentacyjnie modlą się w kościele jednocześnie łamiąc wszystkie przykazania: to są rozwodnicy, złodzieje, malwersanci vide afera respiratorowa, wizowa, Srebrne Wieże, etc.).
Ja nie widzę obecnie możliwości spojenia narodu, zbyt dużo złych rzeczy się wydarzyło.

@Monikaa

Wydaje mi się, że jednak to ograniczenie handlu w niedziele jest nie z powodu tradycji chrześcijańskiej, a z chęci ograniczenia działania dużych sieci handlowych w niedziele. Bo wg ustawy w małym sklepiku właścicielowi wolno handlować bez ograniczeń.

Dlatego ustawa ta zupełnie się wg mnie nie klei z przykazaniem kościelym, by “powstrzymywać się od prac niekoniecznych”.

Ja się oczywiście już przyzwyczaiłem do tego, że w ustawach – zwłaszcza tych pisowskich – z logiką jest coraz gorzej, no ale na tym forum myślę, że możemy wymagać od siebie więcej, niż Jarosław Kaczyński wymaga od posłów swojej partii.

KOD nie zawiązał się w reakcji na zwycięstwo PiSu tylko na delikt konstytucyjny prezydenta Dudy i łamanie konstytucji przez PiS. Analogii z wojną secesyjną żadnej tu nie ma. Jeżeli już, to z niechęcią (uzasadnioną) środowisk Parii Demokratycznej do prezydenta Trumpa.

Zapewne dlatego, że PO nie usiłowała z instytucji kontrolnych państwa zrobić kurierów Donalda Tuska. Mówię to jako człowiek bardzo daleki światopoglądowo od działaczy KOD-u.

Przyczyny mogły być też jeszcze dodatkowe – na przykład mocny sprzeciw wobec wizji państwa i prawa, jaką prezentuje od 2015 roku Jarosław Kaczyński (bo wcześniej bywał bardziej wyważony, choć nie zawsze).

Ale wszelkie pytania w stylu “czemu za PO to, czemu za PO tamto” są tak naprawdę trzeciorzędne. Podałbym 2 argumenty za taką tezą:

1) Rządy PO podlegają ocenie naszej i w ogóle ocenie historii, można i trzeba ujawniać ich błędy, zaniedbania, afery i celowo wyrządzone szkody. Natomiast tu i teraz rządzi PiS i to jego działaniom można się sprzeciwiać lub nie tu i teraz.

2) Nawet gdyby PO była 1000 razy gorsza niż była, to nadal nijak nie może to być usprawiedliwieniem samym w sobie dla działań PiS. Nie wolno bowiem własnych grzechów – choćby najmniejszych – usprawiedliwiać cudzymi grzechami, choćby największymi.

Soker, ok, niech przeciwnicy obecnej władzy pozostają przy swojej strategii i korygują działania władzy. My, przeciwnicy obozu opozycji, a zwłaszcza POKO, wyjaśniamy i piętnujemy poprzednią, władzę po ty, by przestrzec i zapobiec powrotowi tej patologii w rządzeniu państwem, jak również rozliczamy z działalności totalnej opozycji, która jest znacznie groźniejsza dla przyszłości naszego państwa i narodu niż łamanie Małej Konstytucji.

@ Robert Forysiak – “My [..] wyjaśniamy”. Ciekawe, kto konkretnie wyjaśnia, bo na tym forum wygląda to tak: “Proszę się obudzić. Face it alone. Nie wiedziałem, że wypowiedź musi być uzasadniona”. No cóż, proszę próbować wyjaśniać dalej, może kiedyś się uda

Kiedyś czytałem raport o radykalizacji społeczeństwa w naszym kraju na podstawie badań Więzi i KIG. Ta lektura z jednej strony uczyła mnie akceptacji dla poglądów odnajdywanych w różnych grupach społeczeństwa. Ale z drugiej strony zastanowiła kiedy przyjmowanie jednych poglądów jest zagrożeniem dla wolności innych. Kiedy zaczynamy innym odmawiać prawa posiadania odrębnego zdania bądź bycia ukształtowanym przez inne okoliczności. Kiedy odmawiamy im bycia obok. A kiedy zgodę obudowujemy warunkami?
Czy to sympatia (polityczna), czy empatia (np. różnych do ludzi)?