Jesień 2024, nr 3

Zamów

Kiedy brakuje nam odwagi, by się zbuntować

Fragment obrazu Jana Victorsa „Odejście Abrahama od rodziny Lota”, XVII wiek

Bunt i rewolucja to słowa, które z trudem utożsamiamy z tradycją judeo-chrześcijańską. Niesłusznie. Przypomnijmy sobie historię Abrama.

Odkąd opowiadano historię powołania Abrahama, podkreślano jego buntowniczą naturę wobec zastanej rzeczywistości. Jako młodzieniec buntował się przeciwko religijnemu światu i odpowiedziom udzielanym mu przez ówczesne autorytety.

Zanim „Pan rzekł do Abrama” (Rdz 12,1) i roztoczył przed nim wizję przyszłości, przygotował grunt pod to spotkanie: stworzył świat pachnący chwałą i każdy dzień napełnił gwarem wszystkiego, co żyje. Mimo wojen i konfliktów, tyle piękna jest wokół nas. A ty „zabiegasz, turbujesz się, by dzień ten przeżyć, a nie pomyślisz nawet, co się okólnie dzieje, jakie to kadzielne zapachy wioną światem, od jakich świętych ołtarzy idą głosy, jakie utajone cuda są wszędy!” – pisał w czasach zaborów Władysław Reymont w „Chłopach”.

Abram już w dzieciństwie przestał kłaniać się bałwanom. Za młodu zbuntował się przeciwko wielowiekowej tradycji, która kazała mu czcić martwe przedmioty. Ten bunt miał go doprowadzić do głębokiej wewnętrznej przemiany

o. Wojciech Żmudziński

Udostępnij tekst

Abram musiał znać w dzieciństwie zapach i głos Boga, który niczym nie przypominał świętych figurek z mezopotamskiego panteonu – bożków strzegących domu, specjalizujących się w odnajdywaniu rzeczy zgubionych i rozwiązywaniu spraw beznadziejnych. Zachwycał się tajemniczym Bogiem obecnym we wszystkim, co żyje. Gdyby nie dostrzegał ołtarzy natury, które później opisał Reymont, jak rozpoznałby Jego głos? „Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę” (Rdz 12.1). Nie utrwalaj już raz wydeptanych ścieżek, które prowadzą donikąd. 

Abram wyznaje swoją wiarę w Boga, Stworzyciela nieba i ziemi, w siedemnastym rozdziale Księgi Rodzaju. Gdy dotarł do ziemi obiecanej, odniósł zwycięską bitwę i spotkał się z Melchizedekiem, zawołał: „Wznoszę moje ręce ku Panu, Bogu Najwyższemu, Stworzycielowi nieba i ziemi” (Rdz 17,22). Ta wiara nie wzięła się znikąd. Według niektórych rabinów wpatrując się w piękno natury, odkrył, że był oszukiwany. Zrozumiał, że jest wolnym człowiekiem i że żadna tradycja nie będzie mu narzucała, jak ma postępować. „Spoglądając w gwiaździste niebo, Abram wyraźnie zrozumiał, że nie gwiazdom trzeba się podporządkować, lecz Temu, który jest ich Panem i je stworzył” – pisał kard. Carlo Maria Martini w swojej książce o Abrahamie. 

Rewolucyjna religijność młodego Abrahama

Rabiniczne źródła opowiadają barwne historie o stosunku młodego Abrama do Boga Stwórcy i do tradycji religijnej wyznawanej przez jego rodziców. W kraju, z którego pochodził, nie wierzono, że Bóg stworzył świat. Bogowie powstawali, wyłaniali się, rodzili się na różne sposoby w naturalnym tworzeniu się światów. Ojciec Abrama, Terach, znał dobrze miejscową mitologię i, jak czytamy w talmudycznych hagadach, trudnił się wyrabianiem statuetek przedstawiających różne bóstwa. Gdy udawał się ze straganem, by handlować swoimi wyrobami, zabierał ze sobą nastoletniego Abrama. 

Pewnego razu Terach poprosił syna, by popilnował przez jakiś czas straganu ze świętymi figurkami, a sam poszedł coś załatwić. Podczas nieobecności ojca jeden z kupców zaczął się dopytywać, który z bożków będzie najlepiej strzegł jego domu.

– Ile ma pan lat? – zapytał Abram.
– Skończyłem sześćdziesiąt.
– I nie wstyd panu kłaniać się posążkowi, który ma zaledwie kilka dni?

Mężczyzna odszedł zniesmaczony.

Gdy Terach powrócił, zastał wszystkie gliniane figurki potłuczone.

– Co się stało? – zapytał.
– Pokłóciły się bałwany o to, kto jest z nich najważniejszy – odparł Abram.

Z pewnością nie uszło mu to na sucho. Tego typu historie, przypisywane dorastającemu młodzieńcowi, który miał w przyszłości opuścić swój rodzinny kraj, mają świadczyć, że Abram już w dzieciństwie przestał kłaniać się bałwanom. Za młodu zbuntował się przeciwko wielowiekowej tradycji, która kazała mu czcić martwe przedmioty. Ten bunt miał go doprowadzić do głębokiej wewnętrznej przemiany. 

Bunt przeciwko zastanej rzeczywistości

Bunt przeciwko zastanej rzeczywistości nie jest czymś wyjątkowym ani nowym. Nie wymyśliły go dzisiejsze nastolatki kontestujące zwyczaje rodziców i odmawiające chodzenia na lekcje religii. Bunt przeciwko obrazowi Boga jest znakiem dojrzewania każdego człowieka bez względu na to, w jakiej epoce przychodzi mu żyć. Czy zawsze prowadzi do pozytywnej przemiany? Czy pomaga młodym ludziom ukształtować własny system wartości, zbudować właściwy obraz siebie, odnaleźć w świecie swoje miejsce? 

Współcześni liderzy, wspominając lata swojego dzieciństwa, przyznają, że buntowali się, że podnosili rękę na rodzinne świętości i byli dumni, że rzucili w twarz najbliższym, co myślą o ich przekonaniach i praktykach religijnych. 

Jerzy Owsiak, szef Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, buntował się w młodości przeciwko szarzyźnie, obojętności i egoizmowi. Po trzydziestce postanowił coś z tym zrobić. Nie dał za wygraną. Ten młodzieńczy bunt przekuł w dorosłym życiu w budowanie kultury solidarności. 

Albert Camus, autor słynnej „Dżumy” i laureat literackiej Nagrody Nobla, dorastając, miał wstręt do konformizmu i ustalonego porządku. Buntował się przeciwko nierównościom społecznym. Gdy w pewnym momencie życia stwierdził, jak sam wspomina, że nie jest w stanie zmienić świata, postanowił walczyć piórem, by świat się przynajmniej nie rozpadł. 

Papież Franciszek, zwracając się do młodych w 2015 roku, zaapelował, aby nie zgadzali się na narzucaną przez świat kulturę tymczasowości, aby byli rewolucjonistami, sprzeciwiali się banalizowaniu miłości, niszczeniu i oszpecaniu tego, co piękne. „Idźcie pod prąd!” – nalegał.

Wesprzyj Więź

„Tam sięgaj, gdzie wzrok nie sięga; łam, czego rozum nie złamie” – uczyliśmy się za młodu słów Mickiewicza z „Ody do młodości”. Co nam z tego zostało? Wielu ludziom starcza dziś odwagi jedynie do wspominania wielkich reformatorów z przeszłości. 

Jeśli więc jesteś jeszcze młody duchem, zbuntuj się przeciwko zniewalającym, uprzedmiatawiającym cię zwyczajom i konwenansom, również tym panującym w Kościele. Pomyśl, jak wiele przez to zyskasz i nie bój się stracić ziemi, na której stoisz. Wyrusz ku mniej pewnej, lecz bardziej szlachetnej przyszłości. Jak Abraham.

Przeczytaj też: Duchowość wyjścia w nieznane

Podziel się

10
Wiadomość

Rejmont w „Chłopach” na okoliczność pogrzebu Boryny, słowami księdza też tak pisał:
– Bracia, a kogóż to chowacie dzisiaj, kogo?

„Macieja Borynę!” – powiadacie.

A ja wam mówię, że i pierwszego gospodarza, i poczciwego człowieka, i prawego katolika chowacie… Znałem go bowiem od lat i zaświadczam, , jako żył przykładnie, Boga chwalił, spowiadał się i komunikował, a biedotę wspomagał.

Mówię wam: wspomagał! – powtórzył ciężko dychając.

Płacze jęły kwilić dokoła i wzdychy rwały się coraz gęściej, gdy nabrawszy powietrza ozwał się znowu, jeno co żałośliwiej:

– I pomarł chudziaczek, pomarł!

Śmierć go sobie wybrała, jako wilk wybiera ze stada najtłustszego barana i w biały dzień na wszystkich oczach, a nikt mu nie przeszkodzi.

Jako piorun bije w drzewo wyniosłe, że pada rozłupane, tak on padł pod srogą kosą śmierci.

Ale pomarł nie wszystek! – jak mówi Pismo święte.

Bo oto stanął se ten wędrownik przed wrotami raju, puka i skamle żałośnie, aż święty Pietr zapyta:

– Któżeś to i czego potrzebujesz?

– Borynam z Lipiec i miłosierdzia Pańskiego proszę…

– Tak ci to już braty dopiekły, żeś się zbył żywota, co?

– Wszystko powiem – rzecze Maciej – jeno ozewrzyjcie wrotnie, święty Pietrze, bych mnie ozgrzało choć ździebko Pańskie zmiłowanie, bom przemarzł na lód w onej tułaczce ziemskiej.

Święty Pietr ozwarł nieco, ale nie puszcza go jeszcze i rzecze:

– A jeno nie łżyj, bo tu nikogo nie ocyganisz. Mów, duszo, śmiało, czemuś to uciekła ze ziemie?…

A Maciej rymnął na kolana, że to śpiewania janielskie dosłyszał i dzwonki, jakby na Podniesienie, a odrzecze z płaczem:

– Prawdę powiem kiej na spowiedzi; a to nie poredziłem dłużej wytrzymać na ziemi, bo tam już ludzie jako te wilki nastają na siebie, bo tam już jeno swary, kłótnie, a obraza boska… Nie ludzie to, święty Pietrze, nie boskie stworzenia, a jeno te psy wściekłe i te swynie smrodliwe. I tak jest źle na świecie, że i nie wypowiedzieć wszystkiego…

Zaginął wszelki posłuch, zaginęła poczciwość, zaginęło miłosierdzie, brat powstaje na brata, dzieci na ojców, żony na mężów, sługa na pana… nie uszanują już niczego, ni wieku, ni urzędu, ni nawet księdza…

Zły zapanował w sercach, a pod jego przewodem rozpusta a pijaństwo, a złoście krzewią się coraz barzej.

Wszędy łajdus na łajdusie, a łajdusem pogania…

Wszędy jeno chytroście, oszukaństwa, srogie uciski a złodziejstwa, że co masz, z garści nie popuść, bo ci wydrą.

Bych najlepszą łąkę, a wypasą i stratują.

Bych chociaż tę skibkę, a z cudzego przyorzą.

Byś nawet kurę puścił z obejścia, przychwycą kiej te wilki.

Kawałka żelaza nie przepomnij ni postronka, choćby były księże, bo nie przepuszczą i ukradną.

Gorzałkę jeno piją, rozpustę czynią i w służbie Bożej całkiem się opuszczają, pogany te pieskie i chrystobije, że drugie Żydy, a stokroć poczciwsze i bogobojniejsze.

– I to w lipeckiej parafii tak się dzieje? – przerwał mu święty Pietr.

– Indziej też nie lepiej, ale już w lipeckiej najgorzej.

A święty Pietr jął w palce trzaskać, brwie srożyć, oczami toczyć i rzekł wytrząchając pięścią ku ziemi:

– Takieśta to, Lipczaki? Takie! A zbóje obmierzłe, a poganiny gorsze od Niemców! A to roki macie dobre, ziemie rodzajne, a paśniki, a łąki, a boru po kawale i tak się to sprawiata!… Chleb was ano roznosi, łajdusy jedne! Powiem ja o tym Panu Jezusowi, powiem, a on już wama cugli przykróci…

Maciej jął swoich poczciwie bronić, ale święty Pietr rozgniewał się jeszcze barzej i kiej nie tupnie nogą a krzyknie:

– Nie broń takich synów! A to ci jeno rzeknę: Niech mi się te judasze poprawią do trzech niedziel i pokutę czynią, a jak nie posłuchają, to tak ich przycisnę głodem, pożogą i choróbskami, że mnie popamiętają łajdusy jedne.

Mocno proboszcz powiadał, do serca i tak napominająco, i takim gniewem Bożym groził, i tak pięściami wytrząchał, że szlochy się podniesły dokoła, naród zapłakał i bił się w piersi a kajał…

A mnie by ucieszyl jakis przyklad z zycia o. Zmudzinskiego SI, w ktorym to on sam pokazalby, jak to sie plynie pod prad w potakujacym na wszystko kosciele. Bo tego najbardziej mi u duchownych brakuje…

Szanowny Panie Konradzie, pozostawiam innym ocenianie, czy w moim życiu buntowałem się przeciw panującym w Kościele zwyczajom i konwenansom, czy płynąłem pod prąd i czy mówiłem, o tym, co niewygodne. No i przede wszystkim, czy robiłem to skutecznie i czy coś dobrego z tego wynikło… Pozdrawiam

@ Wojciech Zmudzinski: Dziekuje za komentarz. To nie wprawdzie odpowiedz na moje pytanie, ale na poczatek to nie jest zle. Ciekaw bede opinii ksiedza, gdy wyplyna nastepne (po Rupniku i Macieju Sz.), skandale z jezuitami. A tak miedzy nami mowiac, to co ksiadz mysli o mozaikach Rupnika (od kilku dni nie jezuity)?

„Jeśli więc jesteś jeszcze młody duchem, zbuntuj się przeciwko zniewalającym, uprzedmiatawiającym cię zwyczajom i konwenansom, również tym, panującym w Kościele.”

Czego już się nie chwyta Kościół, by się jakoś samo-odnowić. Tym razem jest to sposób na wymalowanie płotu cudzymi rękoma, jak w „Tomku Sawyerze”. Może prościej i szybciej byłoby samemu zakasać rękawy?

Róbcie co chceta, nawet się buntujcie – tylko nie odchodźcie. Buntować to się mogą ci, którym bardzo zależy, a czy młodym zależy jeszcze na Kościele? Statystyki są tu nieubłagane.
Swoja drogą, Camus, i Owsiak nowymi drogowskazami… już widzę entuzjazm „zdrowego jądra Episkopatu”. 😉

@ Adam: Dlatego wlasnie zapytalem sie ks. Zmudzinskiego, kiedy to ostatni raz wykazal sie w kosciele odwaga cywilna. Bo duzo latwiej jest, jak juz Pan trafnie wspomnial, pomalowac plot cudzymi rekami.

Lefebre nie „buntował się”, tylko próbował uparcie trzymać się archaizmów, o których w jego czasach już widziano, że do niczego nie prowadzą. Wiem, że lefebryści próbują budować wokół siebie mit rzekomej potęgi, w rzeczywistości nie zbudowali kultury, ani nie mają „wielu zwolenników”.

O ile wiem, to Abraham właśnie się NIE ZBUNTOWAŁ, tylko bez szemrania wziął  do roboty,
„A gdy przyszli na to miejsce, które Bóg wskazał, Abraham zbudował tam ołtarz, ułożył na nim drwa i związawszy syna swego Izaaka położył go na tych drwach na ołtarzu. Potem Abraham sięgnął ręką po nóż, aby zabić swego syna. „