Chrześcijaństwo ma wciąż niezmiernie wiele do zaoferowania współczesnemu człowiekowi. To program zupełnie nieporównywalny z najśmielszymi nawet projektami transhumanistów. Jednak by spełnić swoją rolę, musi się bardzo zmienić. Wydorośleć. Dojrzeć.
Homo deus – to nowy program ludzkości. Projekt ten rodził się w przeciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, a obecnie wystrzelił jak z procy. Jesteśmy na wyciągnięcie ręki od spełnienia naszych odwiecznych marzeń. Nauka i technika dostarczają coraz to doskonalszych narzędzi, by uwolnić nas od śmierci, która jak miecz Damoklesa wisi nad każdym człowiekiem.
Wieczność i pełnia szczęścia – to wizja nowego raju, już nie wyimaginowanego, utopijnego, opartego na religijnych przesądach, lecz całkiem realnego, możliwego do osiągnięcia ludzkimi siłami.
Życie, które wyrwie się nam
Wielkie koncerny – Google (oraz jego podwykonawcy, jak Calico, czy Google Ventures), Cognitec, Apple, Facebook, Amazon i cała grupa luminarzy z Doliny Krzemowej, przeznaczają olbrzymie kwoty na badania, które mają zapewnić ludziom, już w nieodległej przyszłości, długowieczność i poczucie stałego błogostanu.
Program jest realizowany w czterech wymiarach o kryptonimie NBIC (Nanotechnology, Biotechnology, Information Technology, Cognitive Science). Celem nanotechnologii jest wytworzenie miliardów nanorobotów (biologicznych mikrokomputerów wielkości cząsteczek) i wprowadzenie ich w ludzki organizm, by natychmiast lokalizować ogniska infekcji lub nowotworów, wdrażać odpowiednie leczenie lub neutralizować szkodliwe czynniki.
Przewiduje się uwolnienie świadomości od ciała (zbudowanego z niezbyt trwałych struktur białkowych) i przeniesienie jej na niebiologiczny nośnik. W ten sposób człowiek mógłby trwać i trwać
Biotechnologia wykorzystuje DNA, RNA, białka, enzymy, drobnoustroje i kultury komórkowe do modyfikacji genetycznej ludzkich komórek, celem osiągnięcia długowieczności lub nawet nieśmiertelności (np. poprzez wydłużanie telomerów na chromosomach).
Zadaniem informatyki jest stworzenie platformy współpracy komputerów z ludzkim organizmem, zaś w niedalekiej przyszłości (mówi się o przedziale około 10 lat) doprowadzenie do fuzji sztucznej inteligencji z ludzkim mózgiem.
W dalszej kolejności przewiduje się uwolnienie świadomości od ciała (zbudowanego z niezbyt trwałych struktur białkowych) i przeniesienie jej na niebiologiczny nośnik; w ten sposób człowiek mógłby trwać i trwać.
W sukurs przychodzi kognitywistyka, dążąca do zmapowania ludzkiego mózgu, poznania mechanizmów myślenia, uczenia się, podejmowania decyzji, odczuwania, powstawania emocji i kontrolowania ich. A wszystko po to, by stworzyć nowego człowieka, dojrzałego, odpowiedzialnego, który w końcu weźmie swój los we własne ręce.
Zasadniczym postulatem jest osiągnięcie nieśmiertelności. Jak pisze Yuval Noah Harari w książce „Homo deus. Krótka historia jutra”: „nie musimy czekać na powtórne przyjście Chrystusa, by przezwyciężyć śmierć. Może to zrobić paru geeków w laboratorium. […] Śmielsze podejście głosi, że będzie można się obyć bez żadnych elementów organicznych i konstruować istoty całkowicie nieorganiczne. Sieci neuronów zastąpi inteligentne oprogramowanie, które będzie mogło surfować zarówno po świecie wirtualnym, jak i niewirtualnym.
Po czterech miliardach lat w królestwie związków organicznych życie wyrwie się na bezkresne przestrzenie sfery nieorganicznej i zacznie przyjmować kształty, których nie potrafimy sobie wyobrazić nawet w najśmielszych marzeniach”.
Innym postulatem jest pełnia szczęścia, którą ma nam zapewnić farmacja. Dąży się do produkcji substratów pobudzających pewne ośrodki w mózgu (a w dalszej kolejności – w elektronicznym czytniku), które są odpowiedzialne za dobre samopoczucie.
Odpowiednio spreparowane stymulanty będą oddziaływały na centralny układ nerwowy, indukując permanentne stany przyjemności, a nawet rozkoszy (analogicznej np. do intensywnych doznań seksualnych). Wystarczy, że sięgniemy po tabletkę, lub podłączymy się do specjalnego oprogramowania w naszym komputerze. Albo po prostu będziemy nosić w naszym ciele odpowiedni chip.
Powtórka z grzechu pierworodnego
„Diabelstwo! Szarlataństwo! Bezbożność! Szaleństwo!” – wykrzykną niektórzy, przerażeni wizją takiej przyszłości. Z pewnością także wielu chrześcijan. „Powtórka z grzechu pierworodnego; znowu chcemy być jak Bóg – wiedzieć wszystko i być nieśmiertelnymi”.
W gruncie rzeczy głosy protestu będą efektem lęku wynikającego ze świadomości, że Kościół po prostu przegrywa. Że nie ma już właściwie nic do zaoferowania współczesnemu światu. Niektórzy będą poszukiwać filozoficznych i teologicznych argumentów do zwalczenia tej bałwochwalczej próby samoubóstwienia człowieka i podejmą walkę o obronę tożsamości chrześcijaństwa, stając do nierównego boju.
Jeśliby dobrze przyjrzeć się postulatom współczesnych proroków transhumanistycznych – pomimo że brzmią one bardzo zachęcająco – przy propozycjach Boga wypadają blado
Lecz w gruncie rzeczy skazani będą na klęskę, gdyż nikt już nie będzie ich słuchać. „Wasz czas przeminął – usłyszą. – Owszem, byliście pożyteczni w pewnym momencie historii, który dla was i tak trwał dość długo, bo aż dwa tysiące lat. Jednak dzisiaj wam już dziękujemy. Dalej pójdziemy sami, bez balastu waszych niedorzecznych przekonań, utopijnych marzeń, dziwacznych obrzędów i struktur z zamierzchłej przeszłości. Jeśli chcecie, możecie je porzucić i wsiąść do naszego pociągu. Zapraszamy”.
Postawmy sprawę jasno: czy chrześcijaństwo będzie miało jeszcze cokolwiek do zaproponowania człowiekowi jutra? Czy nie jest skazane na porażkę? Czy nie trzeba złożyć broni i ustąpić miejsca?
Zastanówmy się nad tym. Podkreślmy najpierw, że chrześcijaństwo nie stoi w opozycji do rozwoju nauki i techniki. Tam, gdzie otwierają się nowe perspektywy leczenia chorób i niwelowania bólu, powinno się zrobić wszystko, by z nich skorzystać.
Nanomedycyna, posługująca się mikrorobotami umieszczanymi w ludzkim ciele to niewątpliwie nadzieja dla wielu chorych, oczekujących na skuteczną terapię lub uwolnienie od traumatycznych doznań i cierpień. Postęp medycyny, biologii i biotechnologii jest czymś dobrym, aczkolwiek – pamiętajmy – musi się odbywać w granicach wyznaczonych przez normy etyczne.
Czym innym jest jednak terapia, a czym innym sztuczne udoskonalanie człowieka. Lecz i tutaj nie wydawajmy zbyt pochopnie deprecjonujących opinii i nie odsądzajmy nikogo od czci i wiary.
Czy w rzeczy samej transhumanistyczny projekt nie jest wyrazem najgłębszych pragnień człowieka? Czy jego celem nie jest realizacja tego, o czym zawsze marzyliśmy? Kto z nas nie chciałby żyć wiecznie? Kto nie chciałby po prostu być szczęśliwy?
Wszak w naszej ludzkiej naturze leży dążenie do pełni. Do doskonałości. Pragniemy przekraczać wszelkie granice, nawet te boskie, by wykraść prometejski ogień. To przecież normalne, zakodowane w naszych duchowych genach. I – o dziwo! – Bóg wie o tym.
Zna nasze tęsknoty i… decyduje się nam pomóc! Schodzi na ziemię i potwierdza, że jesteśmy dziećmi Bożymi. Więcej jeszcze: „Bogami jesteście” (J 10, 34) – mówi i toruje drogę do wymarzonego celu: do nieśmiertelności i pełni szczęścia.
Bóg ma lepszy pomysł
Chodźmy teraz krok dalej. Jeśliby dobrze przyjrzeć się postulatom współczesnych proroków transhumanistycznych, to – pomimo że brzmią one bardzo zachęcająco – przy propozycjach Boga wypadają blado.
Weźmy chociażby kwestię nieśmiertelności: jest ona niemożliwa do osiągniecia, gdyż kiedyś i tak wszystko się skończy. Możemy zatem mówić jedynie o długowieczności, nie zaś o nieśmiertelności. Kto jednak chciałby żyć kilkaset, może nawet kilka tysięcy lat na dysku elektronicznym lub – w najlepszym wypadku – w ciele naszpikowanym czipami i mikrorobotami?
Czy po jakimś czasie nie miałby już tego po prostu dość? Inne pytanie: czy rzeczywiście można farmakologicznie stymulować wysoki poziom przyjemności analogiczny do tego, jakiego ktoś doznaje, spożywając smaczny posiłek po całodniowym trudzie? Nie mówiąc już o stymulowaniu seksualnej satysfakcji w oderwaniu od głębokiej, cielesnej i duchowej, relacji z ukochaną osobą.
Czy to wszystko nie zakrawa na ironię? I czy w ogóle szczęście może być utożsamiane z brakiem negatywnych doznań oraz z kumulacją doznań przyjemnych? Czy to naprawdę jest szczęcie?
Współczesny człowiek pomylił szczęście z przyjemnością. Zapomniał, że szczęście powstaje jako „produkt uboczny” walki o rzeczy istotne, pokonywania trudności
Bóg ma lepszy projekt. Nie długowieczność naturalną, mierzoną latami i wiekami, lecz wieczność w zupełnie innej, nadprzyrodzonej rzeczywistości. Tam, gdzie nie ma już czasu, lecz wszystko dzieje się w boskim eonie.
Nie można go sobie nawet wyobrazić, gdyż jest niewyobrażalnie intensywny, skumulowany, nieprzemijający, doskonały. To boska czaso-przestrzeń, niepojęta dla ludzkiego rozumu.
„Czymże są nasze wyobrażenia czasu i wieczności, skoro po tamtej stronie w ogóle nie ma czasu lub jest jedynie czas przemieniony przez wieczność?” – pyta Wacław Hryniewicz w wywiadzie „Nad przepaściami wiary”.
Bóg proponuje prawdziwe szczęście, a nie ciągle podbijanie nastroju przez artefakty. Współczesny człowiek pomylił szczęście z przyjemnością. Zapomniał, że szczęście powstaje jako „produkt uboczny” dążenia do szczytnych celów, walki o rzeczy istotne, pokonywania trudności. Jest wynikiem szlachetnego życia według wartości oraz realizacji wzniosłych ideałów, takich jak: pomoc innym, uczciwość, prawdomówność.
Proszę wyobrazić sobie szczęście mężczyzny, który po długiej rozłące z ukochaną wpada w jej ramiona, płacze wręcz z radości, że znów ją widzi; ona zaś przywiera do niego całym sercem, a gdzieś z tyłu nadbiegają ich dzieci, wtulając się w miłosny uścisk rodziców.
Czy można to porównać ze sztucznie stymulowanym poczuciem przyjemności? Czy nie jest to wręcz obraza człowieka? Czy sztuczna stymulacja dobrostanu nie jest zwykłym kłamstwem?
Już teraz, natychmiast
Chrystus-Bóg, który przyszedł na ziemię – proponuje nam pełnię nie na miarę naturalną, biologiczną czy informatyczną, lecz nadprzyrodzoną (nadprzyrodzoność oczywiście nie niweluje natury, lecz wynosi ją na wyższy poziom).
Na miarę powołania człowieka do udziału w Jego boskim życiu. On sam pokonał śmierć i uwierzytelnił obietnicę powszechnej nieśmiertelności. „Ja jestem życiem i zmartwychwstaniem” (J 11, 25) – to nie tylko słowa, nie pusta deklaracja, to fakt.
Wychodząc z grobu w niedzielny poranek, udowodnił, że jest świadkiem prawdomównym i nikogo nie ma zamiaru zwodzić. Zmartwychwstały ukazał się tym, którzy najmniej się tego spodziewali. Uczynił ich swoimi rzecznikami, wysyłając po całej ziemi. To jedyny taki przypadek w historii.
Jednak współczesny człowiek nie lubi czekać. Pragnie mieć wszystko już teraz, natychmiast. Każdy towar ma być na wyciągnięcie ręki. Kliknięcie ma skutkować tym, czego w danym momencie oczekuje.
Jeśli komputer działa zbyt wolno, zmienia go. Jeśli ma zapłacić w sklepie, nie traci czasu na szukanie pieniędzy, lecz przykłada telefon do czytnika. Nie czeka w kolejce, lecz idzie do kasy automatycznej. Włącza telewizor i patrzy na listę wszystkich kanałów; wybiera ten, który mu w danej chwili najbardziej odpowiada. Albo i dwa, gdyż jednym okiem ogląda film, drugim zaś śledzi wynik meczu Polska-Niemcy.
Jest mistrzem zappingu – nowej formy sportu polegającego na surfowaniu pilotem po kanałach. Nie pisze już maili – to zbyt czasochłonne; wysyła smsa i oczekuje natychmiastowej odpowiedzi.
W takich samych kategoriach traktuje nieśmiertelność i szczęście – uważa je za towary, które powinny być dostępne dla każdego, od ręki. Człowiek jutra nie będzie czekać na jakieś odległe i mgliste zmartwychwstanie. Zrobi wszystko, by uniknąć śmierci, gdyż stała się ona dla niego czymś obcym. Ostatecznie boi się tego, co nieznane.
Wieczność i pełnia szczęścia – to wizja nowego raju, już nie wyimaginowanego, utopijnego, opartego na religijnych przesądach, lecz całkiem realnego, możliwego do osiągnięcia ludzkimi siłami
Po tej stronie grobu wie, czego się może spodziewać i szuka ratunku w technice i medycynie; tam wszystko jest niepewne i nie takie proste. Jeśli jednak będzie cierpliwy, jeśli spojrzy śmierci odważnie w oczy, wówczas otrzyma o wiele więcej, niż mógłby się spodziewać. „Stokroć więcej”, jak mówi Chrystus.
Jak muzeum figur woskowych
Chrześcijaństwo ma wciąż niezmiernie wiele do zaoferowania współczesnemu człowiekowi. To program zupełnie nieporównywalny z najśmielszymi nawet projektami transhumanistów.
Jednak by spełnić swoją rolę, musi się bardzo zmienić. Wydorośleć. Dojrzeć. Ponieważ wciąż jest – jak mawiał kard. Jean-Marie Lustiger – małym dzieckiem. Chrześcijaństwo, jakie znamy, nie spełni swojej roli wobec współczesności. Wielu katolików przejawia dziś paniczny lęk przed światem i cywilizacją, według myślenia: „Trzeba jasno określić swoje granice, wyznaczyć bezpieczny teren. Przetrwamy, gdy okopiemy się na swoich pozycjach i będziemy bronić tego, co udało nam się zdobyć przez dwadzieścia wieków: określoną strukturę, formy kultu, sanktuaria, nabożeństwa, najlepiej w uświęconym języku łacińskim. Tu będziemy bezpieczni”.
Powiedzmy wprost: jeśli Kościół pójdzie tą drogą, przegra. I nikt nie będzie go już traktował poważnie. Stanie się muzeum figur woskowych, które można zwiedzić w wolnym czasie, jednak nikomu nie przyjdzie do głowy, by słuchać tego, co ma do przekazania. Język Kościoła stał się zupełnie niezrozumiały dla przeciętnego mieszkańca globu.
Tak, nie bójmy się powiedzieć: szybki rozwój współczesnej cywilizacji i techniki jest dla Kościoła wielkim błogosławieństwem. Przymusza go do refleksji nad sobą oraz misją w świecie.
Jego młyny nie mogą już mleć powoli – albo dokona głębokiej przemiany, albo pociąg odjedzie. Kościół musi po prostu wrócić do swojej najgłębszej istoty. Nie do XVI-wiecznej tradycji z czasów europejskich monarchii, lecz do prawdziwego źródła – samego Jezusa Chrystusa.
I musi to uczynić szybko. Dziś. Jutro będzie za późno. (Pisząc to, bynajmniej nie występuję przeciwko zdrowej tradycji, która wydała piękne owoce, jednakże trzeba pamiętać, że nie jest ona celem samym w sobie. Kościół nie może być statyczny, ponieważ jest żywym organizmem – Mistycznym Ciałem Chrystusa, które wciąż wzrasta na miarę oczekiwań człowieka każdej epoki)
Chrześcijaństwo to nie religia
Chrześcijaństwo to nie system, struktura czy prawo. To nawet nie religia. To coś o wiele więcej. To ŻYCIE. To zupełnie nowa jakość życia!
Chrześcijaństwo to, po pierwsze, osoba. Osoba Jezusa Chrystusa. Relacja z Nim. Koegzystencja i kontakt przez cnoty boskie – wiarę, nadzieję i miłość. Chrystus przyszedł nie tylko do chrześcijan. Przeniknął świat nadprzyrodzonością, wszedł w stworzenia, rośliny, zwierzęta, naukę i technikę. Zamieszkał wśród nas.
Do Niego należy czas i wieczność; każdy człowiek i wszelki byt. „Chrystus kosmiczny” – jak Go określił George A. Maloney w swojej książce o tym samym tytule.
„Zamiast uciekać od świata materialnego mamy w nim szukać Chrystusa. Wszystkie stworzone byty istnieją poprzez Chrystusa i są podtrzymywane w swoim istnieniu przez działanie Chrystusa. On jest Logosem, obrazem, na którego podobieństwo ukształtowany jest nie tylko człowiek, ale cały stworzony świat” – pisze Maloney.
Kościół winien uwolnić Chrystusa i dać Go światu, gdyż nie ma na Niego patentu. Niestety, na zbyt wiele wieków zamknęliśmy Go w świątyniach, niepomni słów, jakie wypowiedział do Samarytanki: „Wierz mi, kobieto, że nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie czcili Ojca. […] Nadchodzi godzina, owszem już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, a takich to czcicieli chce mieć Ojciec. Bóg jest duchem: potrzeba więc, by czciciele Jego oddawali Mu cześć w Duchu i prawdzie” (J 4, 21. 23-24).
Chrześcijaństwo to nie system, struktura czy prawo. To nawet nie religia. To coś o wiele więcej. To ŻYCIE. To zupełnie nowa jakość życia!
Chrześcijaństwo to, po drugie, MIŁOŚĆ. Miłość wszystkich ludzi, zwłaszcza zmarginalizowanych, ubogich, lekceważonych. Kościół ma iść na peryferie świata – do szpitali i DPS-ów, do domów biedaków i bogatych, do biurowców i pod most. Wszędzie. I bynajmniej nie po to, by pouczać, lecz służyć.
Jak czynili to pierwsi chrześcijanie, o których jeden ze świadków zapisał: „Ci wszyscy, co uwierzyli, przebywali razem i wszystko mieli wspólne. Sprzedawali majątki i dobra i rozdzielali je każdemu według potrzeby. Codziennie trwali jednomyślnie w świątyni, a łamiąc chleb po domach, przyjmowali posiłek z radością i prostotą serca. Wielbili Boga, a cały lud odnosił się do nich życzliwie. Pan zaś przymnażał im codziennie tych, którzy dostępowali zbawienia” (Dz 2, 44-47).
Pierwsi uczniowie Pana zdobyli życzliwość współczesnych sobie przez jakość życia, jakość swej miłości. Nikogo nie potępiali, nad nikogo się nie wynosili, nie dążyli do zmiany ustaw państwowych, nie popierali żadnej władzy. Po prostu żyli ewangelią. W ten sposób stali się awangardą ówczesnego społeczeństwa, tak że wielu zapragnęło żyć jak oni.
Chrześcijaństwo to, po trzecie droga (w pierwotnej wersji było ono nazywane „drogą” – por. Dz 9, 2). To wspólne pielgrzymowanie z ludźmi, ze światem, ze stworzeniem. Każdy z nas jest homo viator – wędrowcem przez życie.
Nie jesteśmy latarnią morską, która innym wskazuje drogę z wysokości swojego piedestału, lecz sama pozostaje nieruchoma. Jesteśmy współ-pielgrzymami do domu Ojca.
Upadamy i pomagamy sobie wstać. Stawiamy pytania, nie narzucając nikomu gotowych odpowiedzi, gdyż jesteśmy świadomi naszej niekompetencji. A także grzeszności niektórych przewodników ludu, którzy okazali się być wilkami w owczej skórze.
Będziemy naprawdę homo deus
Idziemy, nie wiedząc, kiedy zostaniemy odwołani z drogi. Idziemy z zabrudzonymi rękami, nogami i sercami. Ale idziemy. Więcej słuchając niż mówiąc. Idziemy z Chrystusem – drogą, prawdą i życiem (por. J 14, 6) – jak uczniowie zmierzający do Emaus. Jak Samarytanin, z otwartymi oczami i sercem wrażliwym na potrzeby sióstr i braci.
Idziemy, dając innym swój czas i wszystko, co najlepsze. I właśnie to jest źródłem prawdziwego szczęścia. To jest ewangelia – pójście za Jezusem, który nie miał nawet gdzie głowy skłonić. Który wciąż zapominał o sobie, rozdawał, podnosił, przebaczał, leczył rany.
„W Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” (Dz 17,28). I mamy nadzieję, że On doprowadzi nas kiedyś do siebie. Do pełni naszego człowieczeństwa. Do prawdziwej wolności. Do prawdziwego posiadania siebie. Dopiero wówczas – w symbiozie z Nim – będziemy naprawdę homo deus. Na właściwą miarę – i ludzką i boską.
Chrześcijaństwo to nie troska o zewnętrzne obrzędy, czystość „kielicha i misy” (por. Łk 11, 39), lecz wnętrze pełne Ducha, otwarte na Boga i bliźniego. To pasjonująca przygoda, jedyna w swoim rodzaju.
To życie. To pełnia życia. Tylko takie chrześcijaństwo może stać się dojrzałym partnerem dla współczesnego człowieka i zaoferować mu lepszy projekt niż transhumaniści.
Chrześcijaństwo przyjazne każdemu, niezależnie kim jest, i jaki jest. Chrześcijaństwo pokorne. Chrześcijaństwo na miarę swego Założyciela.
Kościele – „dziewczynko” (w innych językach, np. angielskim i francuskim, Kościół jest rodzaju żeńskiego) – wstań, wydoroślej i bądź tym, czym masz być! Chyba nigdy wcześniej nie miałeś tyle do zaoferowania światu jak dziś. Byleś tylko zdał egzamin z chwili obecnej.
Przeczytaj też blok społeczny „Ludzie vs. sztuczna inteligencja” z letniego numeru kwartalnika „Więź”
Mam mieszane uczucia wobec autora. Bo zgadzam sie zupelnie ze slowami: „Powiedzmy wprost: jeśli Kościół pójdzie tą drogą, przegra. I nikt nie będzie go już traktował poważnie. Stanie się muzeum figur woskowych, które można zwiedzić w wolnym czasie, jednak nikomu nie przyjdzie do głowy, by słuchać tego, co ma do przekazania. Język Kościoła stał się zupełnie niezrozumiały dla przeciętnego mieszkańca globu.” Ale komu on to wlasciwie glosi? Ludziom z diecezji krakowskiej? Przypuszczam, ze oni to juz dawno wiedza. Ciekaw jestem, czy ks. Muszala podzielil sie swoja wiedza ze swoimi przelozonymi, czy pisze sobie tak oto, do sztambuka?
Panie Konradzie, mam wrażenie, że Pan się „czepia”. Publiczna wypowiedź ma większą doniosłość niż powiedzenie tego samego przełożonemu na ucho, bo głoszenie tego „na dachu” też do przełożonego dotrzeć powinno. Jeśli nie dotrze, to wina przełożonego. Każdy biskup lub jego biuro prasowe czy inne służby powinien śledzić opiniotwórcze media takie jak Więź czy Christianitas, a jeśli nie śledzi, to jego wina. Nie wie Pan, jak wyglądają relacje Autora z przełożonym, może nie jest dopuszczany przed jego oblicze? Z tego Autor nie tylko nie ma obowiązku, ale nie wolno mu spowiadać się publicznie. Proszę o szczyptę zaufania do ludzi, że wiedzą, co robią.
@ Piotr Ciompa: Byc moze ma Pan racje. Chetnie porozmawialbym o tym z autorem. Przyznaje sie, ze mam juz dosc „prorokow”, ktorzy pouczaja innych jak sprzatac, a balagan maja na wlasnym podworku…
@Piotr Ciompa
„Proszę o szczyptę zaufania do ludzi, że wiedzą, co robią.”
Panie Piotrze, chciałoby się napisać:
I kto to pisze ?!
To może pan da przykład i zacznie mieć choć „szczyptę zaufania” wobec Redaktorów Więzi, których wiecznie pan krytykuje ?
Spróbuje pan ?
Kolejna, nieudana próba wejścia na szczyt. Wspaniała, potrzebna. Nie mam wiary by wierzyć, że „życie” po odejściu stąd i przebóstwieniu będzie nieustannym błogostanem. Intuicja mi podpowiada, że obecnych problemów nie będzie, tylko będą większe, trudne do wyobrażenia. Czy najinteligentniejszy pies lub delfin albo szympans może sobie wyobrazić kim jest człowiek, mimo że tyle podobieństw nas łączy? Czy człowiek może sobie wyobrazić kim jest Bóg? Jak będzie wyglądać „życie” po odejściu stąd? Dlatego doraźnie przegrywamy z humanizmem, który ma „konkretniejsze” obietnice. Dla humanistów drogą do chrześcijaństwa może być chyba tylko rozczarowanie wizjami snutymi przez takie osoby jak Harari. To taka wizja przyszłości, jaką miał mieć Kolumb, że statki będą takie, że jak stanie na mostku kapitańskim, to dziób i rufa będą po horyzont, ale nadal to będą drewniane żaglowce. Humaniści nie mają „propozycji” dla tych, co umarli pozbawieni sensu – pomordowanych w obozach koncentracyjnych i łagrach albo w zwykłych przypadkowych burdach lub wypadkach, dzieci umarłych na nieuleczalne choroby. Pewien ważny dla mnie człowiek Kościoła powiedział, że jego ostatecznym argumentem za wiarą jest właśnie to, że bez niej życie przemielonych przez dzieje, i nawet nasze życie po wydaniu wielu owoców ważnych dla innych, zakończone w łóżku, to nic innego, jak ponury żart. Jeżeli nie jesteśmy z nimi solidarni, nie żądamy dla nich życia/zmartwychwstania, to na ten ponury żart z nas samych przystajemy, nie mamy prawa niczego oczekiwać, moralnie nie zasługujemy nawet na obietnice humanizmu/nauki. Tylko etyczny kaleka będzie szczęśliwy, napawać się będzie tymi osiągnięciami, które dadzą nam nieśmiertelność w błogostanie, jeżeli nie będzie „oferty” dla tych, co odeszli. Dlatego piękny jest Kościół obejmujący przeszłe i przyszłe pokolenia.
Cieszę się, że są takie osoby jak Autor, które podejmują wysiłek rozumienia Kościoła w świecie współczesnym. I że są takie miejsca, jak Więź, gdzie można się spotkać wokół takich spraw. Tu dygresja. Wyobraźmy sobie, że Autor dopisuje akapit, że szczególnie na jego idee „odporne „są osoby o poglądach prawicowych. Może nawet to prawda. W ten sposób natychmiast odciąłby od tego, czym chce nas „zarazić” osoby identyfikujące się z prawicą, często nawet nie z powodów światopoglądowych. Znam takich wielu. A przecież tak właśnie zrobiła Redakcja zamieszczając artykuł o przemocy wobec dzieci, w którym pozwoliliście Autorowi piętnować przeciwników politycznych. To było, no przepraszam, co najmniej nie inteligentne z perspektywy celu, jakim jest przekonywanie do ograniczania przemocy wobec dzieci. Chyba że celem było wzbudzić dystans do prawicy, a dzieci okazały się tylko mięsem wyborczym.
@Piotr Ciompa
Oczekuję, aby zaczął Pan wreszcie odpowiadać na pytania i odpowiedzi do swoich komentarzy. Zacznijmy od tekstu Konrada Ciesiołkiewicza, którego Pan nie zrozumiał, a ponownie tu przywołuje.
Niestety, obawiam się że p. Ciompa wszedł w etap „będę pisać prawdę, aż mnie zablokują”.
Świetny tekst.
Dziękuję!
„Bóg proponuje prawdziwe szczęście, a nie ciągle podbijanie nastroju przez artefakty.”
„To jest ewangelia – pójście za Jezusem, który nie miał nawet gdzie głowy skłonić. Który wciąż zapominał o sobie, rozdawał, podnosił, przebaczał, leczył rany.”
Chrześcijaństwo to program, który uwalnia od egoizmu i rozwija w człowieku zdolność do poniesienia kosztów pewnej Drogi. A to bolesny zabieg. Bardzo.
Nie jest to jednak duchowość, w której liczą się nasze osiągnięcia.
Nie chodzi o żadną duchową gimnastykę, spa czy wellbeing.
Co więcej – czasem wręcz nasze nadmierne starania wyglądają karykaturalnie i obracają się przeciwko nam.
Nie wiem jak opisać słowami – moim zdaniem najbardziej w chrześcijaństwie chodzi o zaufanie, że te zasady przekazywane mają sens i będzie z nich dobro w naszym życiu, mimo tego, że na razie rzeczywistość wygląda czasem jak w krzywym zwierciadle.
Nie jest to tania nadzieja na lepsze jutro. Jest to nadzieja z Osobą.
Chrześcijaństwo oglądane z boku wygląda dla wielu osób nieatrakcyjnie, jako przestarzałe zasady, niepotrzebne umartwienia, dziwactwo.
Ale to też nieprawda. Jest mądrą granicą, znakiem zapytania, znakiem, tak, któremu sprzeciwiać się będą nawet czasem sami chrześcijanie (podziały).
Droga, którą proponuje jest wąska i trudna, dlatego nie o nasze moce na Niej chodzi.
Brzmi to rzecz jasna dziwnie i zdaję sobie z tego sprawę, ile razy pisałam tu komentarze o Bogu.
To tak jakby stojącemu na brzegu morza tłumaczyć jak bardzo dobrze jest pływać, a on by się wzbraniał obawiając samej wody, wirów, prądów – że zimno, po co, i tak dalej…
Jak przekonać, że jednak warto wejść do tej wody?
A pływanie w niej jest tak dla nas naturalne jak oddychanie.
Co do różnych nowinek: można siebie popsuć na bardzo subtelnym poziomie.
I o tym nie wiedzieć.
Prof Vetulani w fantastycznej rozmowie z księdzem Grzegorzem Strzelczykiem powiedział:
liczy się droga do celu, nie tylko sam cel. I Bóg takimi nas stworzył.
Tylko nam czasem nie chce się chodzić. „Nogi” bolą …
Książka „Ćwiczenia duszy, rozciąganie mózgu”
Do duszy dojść trzeba, by znaleźć Betlejem.
A żyjemy w kulturze „wszystko wszędzie naraz.”
Możemy już teraz jeść, pić i brać różne środki poprawiające humor, a dające pozory spełnienia…
Ale przecież tak – liczy się Droga i tym chrześcijaństwo.
Ks. Andrzej Muszala podjął ogromny temat o fundamentalnym znaczeniu, a więc i trudny do udźwignięcia. Więcej nawet – zespół kilku dużych tematów. W sumie dobrze się stało, bo potrzebne nam są szersze refleksje, syntezy, spojrzenia z lotu ptaka. Ogólna wymowa tego tekstu wydaje się być trafna. Dodałbym, że wprawdzie Autor pisze głównie o przyszłości, to jednak mamy przecież do czynienia z trendem już dłuższym w czasie. W roku 1900 przeciętny Niemiec żył średnio 45 lat, dzisiaj żyje lat ponad 80, a więc prawie dwa razy dłużej. Ludziom od dawna wszczepia się różne implanty, Po każdej operacji chirurgicznej człowiek nie jest już taki sam – coś mu wycięto, coś wstawiono. A więc ten proces już się dzieje i już obecnie jest dośc mocno zaawansowany. Rozszyfrowanie ludzkiego genomu, genetyka, nanotechnologie, elektronika, chipy i mikrokomputery w ciele ludzkim, podłączenia do komputerów, różnych automatów, do ludzkich nerwów, już są faktem. To się będzie szybko rozwijać – i chyba będą dominować pozytywy tego stanu rzeczy. Może nie warto za bardzo tym straszyć. Oczywiście, perspektywa przeniesienie życia do wirtualnego świata może niepokoić, ale nie wiem, czy to nie jest jednak science fiction. Co do chrześcijaństwa, to widzę rzecz podobnie, jak Autor: wiara to więcej, niż religia, a chrześcijaństwo to więcej, niż wiara. Też (?) uważam, że Kościół i teologia są zapóźnione i w niedorozwoju. Dla Kościoła autorytarnego, klerykalnego, nie bazującego na indywidualnych relacjach chrześcijan z Bogiem (osobiście nawiązywanych, budowanych i pogłębianych) nie ma – i nie powinno być – przyszłości. Analogicznie – nie ma przyszłości dla zawłaszczania (niemal) całej przestrzeni przez (męski) kler, ani dla sprowadzania świeckich do roli owiec prowadzonych przez pasterzy (z całą sympatią dla tej metafory sprzed 2 tysięcy lat). Kościół stał się zbyt archaiczny, intelektualnie i kulturowo rozczarowujący – mimo indywidualnych osiągnięć wielu różnych twórców. Za dużo tu obrzędowości, jarmarku, kulinarnych i innych tradycji (łącznie z rzezią karpii i choinek) a za mało duchowości, głębi, ducha Chrystusa. Nie takiego kościoła dzisiaj chcemy. Tym bardziej, nie kościoła chodzącego na postronku jednej (moim zdaniem paskudnej i archaicznej) orientacji politycznej. Nie chcemy kościoła, pełniącego rolę politycznego naganiacza.
Moje 3 (a nawet 4) grosze to tekstu.
1. „Chrześcijaństwo ma wciąż niezmiernie wiele do zaoferowania współczesnemu człowiekowi.”
No a dopiero co prof . Chantal Delsol dość elokwentnie (i z ważkimi argumentami) stwierdziła, że świat chrześcijański jest już w agonii.
Zresztą poza poetyckimi alegoriami, autor jakoś tych zaoferowanych przez Kościół cymesów nie wymienia za bardzo… Jakąż do realną odpowiedź ma KK na: szaleństwo głodu w Aftryce, rozlewające się ubóstwo, przemoc wobec kobiet, wytrzebienie zasobów planety, bezwzględny wyzysk kapitalizmu, psychiczne problemy młodego pokolenia, wciąż trwające wojny, samotność starszych ludzi itd., itp.
Słucham, ale bez poezji i zaklęć. Konkretnie.
2.”„Powtórka z grzechu pierworodnego; znowu chcemy być jak Bóg – wiedzieć wszystko i być nieśmiertelnymi”.
Że chcemy wiedzieć wszystko, to zwykła ciekawość oraz zdolności naszego mózgu. Obie te rzeczy mamy od Boga, więc do diabła, co ta za grzech?
Co do bycia nieśmiertelnym – nie znam nikogo o zdrowych zmysłach, który by marzył o czymś tak straszliwym jak n i e ś m i e r t e l n o ś ć.
Jak to było?
„Pierwszym warunkiem nieśmiertelności jest śmierć.”
S.J. Lec
3. „Chrześcijaństwo to nie system, struktura czy prawo. To nawet nie religia. To coś o wiele więcej. To ŻYCIE. To zupełnie nowa jakość życia!”
To są takie prawdy-zaklęcia. Jak się wstawi markę Mercedes, albo Chupa-Chups, to też będzie pasowało. 😉
2/3 ludzkości żyje poza chrześcijaństwem i jakoś sobie dają radę… Ba, wręcz twierdzą, że u nich to dopiero jest życie!
4.”Kościół winien uwolnić Chrystusa i dać Go światu, gdyż nie ma na Niego patentu. Niestety, na zbyt wiele wieków zamknęliśmy Go w świątyniach”.
Czyli, że Kościół ma wiele do zaoferowania pod warunkiem, że przestanie być Kościołem (jakim był dotąd).
Aha.
„Chrześcijaństwo to nie troska o zewnętrzne obrzędy, czystość „kielicha i misy” (por. Łk 11, 39), lecz wnętrze pełne Ducha, otwarte na Boga i bliźniego.”
Jak wyżej.
„Kościele – „dziewczynko” […] – wstań, wydoroślej i bądź tym, czym masz być! ”
1600 lat ma ta dziewczynka i jeszcze nie wydoroślała??? No to już chyba nie zdąży…
Śmiało sobie Pan poczyna, porównując chrześcijaństwo do Chupa-Chups… Raz jeszcze, a będzie żółta kartka, a potem ban. W tym miejscu wymagania wobec komentatorów są wyższe niż standardowo w internecie.
Wypadałoby też przeczytać ze zrozumieniem zarówno Delsol, jak i Muszalę. Przykładowo:
– Delsol nie twierdzi, że kończy się chrześcijaństwo, lecz „świat chrześcijański”, jak to ujął tłumacz jej książki (czyli po naszemu: christianitas)
– ks. Muszala nie twierdzi, że „znowu chcemy być jak Bóg – wiedzieć wszystko i być nieśmiertelnymi”. Przywołuje tę opinię jako pogląd, z którym polemizuje.
1.Najmocniej przepraszam, ale to była (być może nieudolna) krytyka ezopowego języka rodem z reklamy, a nie jakieś bluźnierstwo.
2.Przecież wyraźnie napisałem:
„prof . Chantal Delsol dość elokwentnie (i z ważkimi argumentami) stwierdziła, że ŚWIAT CHRZEŚCIJAŃSKI jest już w agonii.”
Owszem, Delsol mówi o „świecie chrześcijańskim” ale w jej słowach co i rusz mamy wypominki o chrześcijaństwie per se:
„gdy tylko dokonał się upadek CHRZEŚCIAJŃSTWA, jego miejsce zajęli wszelkiego rodzaju inni bogowie.”
str.57
„Z pewnością wiek XXI jest religijny – ale nie jest już CHRZEŚCIJAŃSKI”
str.56
Rozgraniczenie jest dość subtelne, ale kwitując: Delsol widzi agonię christianitas, co niestety nie może się odbywać z pominięciem wyraźnego udziału samej religii, przecież jedno jest połączone z drugim. Wg niej religia jest w zdecydowanym odwrocie, bo nie ma „dobrej oferty” w dzisiejszym, ponowoczesnym świecie. To chyba zupełnie inaczej niż uważa ks. Muszala, który twierdzi, że „Chrześcijaństwo ma wciąż niezmiernie wiele do zaoferowania współczesnemu człowiekowi.”?
Ja nie wiem kto ma rację, ale zaznaczam sprzeczności.
3. Mój wpis nie był krytyką autora, tylko tez , które są dla mnie kontrowersyjne-niezależnie kto je głosi. .Ks. Musiala przywołuje te słowa jako domniemane zarzuty i gasi je momentalnie wychwalając projekt pt. „lepszy rodzaj nieśmiertelności”:
„Nie można go sobie nawet wyobrazić, gdyż jest niewyobrażalnie intensywny, skumulowany, nieprzemijający, doskonały. To boska czaso-przestrzeń, niepojęta dla ludzkiego rozumu.”
„Tam, gdzie nie ma już czasu, lecz wszystko dzieje się w boskim eonie.”
Czaso-przestrzeń, gdy nie ma czasu…hmm.
Ale skąd ta absolutna pewność a priori, że cokolwiek może być niepojęte? Bóg nam wstawił specjalne dławiki na rozum, żebyśmy absolutnie nie mogli pojąć tego, co nam najbardziej zachwala i czym nas cały czas nęci? Gdzie tu jest sens?
No a jeżeli rzeczywiście , przynajmniej na razie, nie możemy nic z tego sobie wyobrazić, to skąd są znane te detale, że „skumulowane”, „intensywne”, „doskonałe” etc.?
Adam, przez moment chciałam podyskutować, ale nie.
Napiszę tym razem krótko.
Można całe życie stać na brzegu morza, patrzeć ze zdumieniem (lub inną emocją) na tych, co się w nim kąpią i mówić o nich – wariaci.
A ja mówię: warto się odważyć i zanurzyć.
Basenowe all inclusive to nie to samo co kąpiel w morzu.
Akurat mamy potężny odpływ – nie ma nawet jak wskoczyć do wody.
Może to i dobrze, bo sporo osób się ostatnio potopiło.
Trzymając się metafory. Odpływ nie jest przecież brakiem istnienia morza w ogóle.
Warto wejść w innym miejscu i tyle.
Nie negując złych historii, można widzieć więcej – morze jest przestrzenią ogromną.
Pływanie to z kolei kwestia zaufania fali, a nie walczenia z nią.
Jest taka technika pływania total immersion.
Uspokoić nieustannie gadający umysł – bezcenne. Inny rodzaj medytacji.
Dziś Słowo o ziarnach.
https://www.youtube.com/watch?v=yeBtBQQXQtA&t=1s
A ja taki film o niecierpliwej pszenicy znów oglądam dziś.
Kto wie, ten wie dlaczego.
Kto ma uszy niechaj słucha. Czasem lepiej siedzieć cicho niż dużo mówić.
Powtarzam sobie.
Niecierpliwość to chyba wada, którą trudno wykryć – skoro każdy biegnie biegnę i ja. A gdyby tak się zatrzymać na chwilę…
Co do pigułek i innych tabletek szybkiego zadowolenia.
„- Dzień dobry – rzekł Mały Książę.
– Dzień dobry – odparł Kupiec.
Kupiec ten sprzedawał udoskonalone pigułki zaspokajające pragnienie. Połknięcie jednej na tydzień wystarcza, aby nie chciało się pić.
– Po co to sprzedajesz? – spytał Mały Książę.
– To wielka oszczędność czasu – odpowiedział Kupiec. – Zostało to obliczone przez specjalistów. Tygodniowo oszczędza się pięćdziesiąt trzy minuty.
– A co się robi z pięćdziesięcioma trzema minutami?
– To, co się chce…
„Gdybym miał pięćdziesiąt trzy minuty czasu – powiedział sobie Mały Książę – poszedłbym powolutku w kierunku studni…
…
Tak Adam, straszna ta poezja.
No tak, inny książę powiedział: „Naprawdę smakuje tylko woda.” Ale miał na myśli taką zwykłą, żadną poetycką czy religijną 😉
Janio, też miałam na myśli normalną wodę ze studni. Proste rzeczy.
A nie jakieś udziwnione zastępstwo 🙂
Dedykacja, Adam.
https://www.youtube.com/watch?v=Q5B5D7MLFTI&t=1
Homme moderne.
Vas- y.
Transhumanizm i katolicyzm jedno mają wspólne – przeświadczenie, że dusza (czy świadomość, jak zwał tak zwał) może egzystować niezależnie od ciała i jego funkcji. W tym sensie transhumanizm to taki techno-tomizm 😉
Zdawać się może, że poważni ludzie ważkimi sprawami się zajmują, a tymczasem opowiadają nam historie z mchu i paproci. Chrześcijaństwo musi dojrzeć, wydorośleć. Dwa tysiące lat ciągle w powijakach. Już z całą pewnością wiemy, że życie na ziemi to nie jest fenomen w skali wszechświata. Prawdopodobnie zjawisko jest nader powszechne. Powiadają, Ziemi 5 miliardów lat zajęło osiągniecie dzisiejszego poziomu. Pierwszy telefon stacjonarny załatwiłem za 2 litry spirytusu w latach 80 ubiegłego wieku. Tymczasem autor niepokoi się postępami technologicznymi i ich skutkami, odstawieniem Boga na boczny tor. Ponoć 40% naszego społeczeństwa to wtórni analfabeci, a zaledwie 20% pozostałej populacji potrafi czytać ze zrozumieniem. To wiele wyjaśnia, przynajmniej powinno,