Przysłowie mówi, że muzy milczą w czasie wojny, ale wydaje mi się to nie do końca trafne zdanie. Poezja jest właściwym dziennikiem doświadczenia wojennego – mówi Aneta Kamińska, tłumaczka poezji tragicznie zmarłej Wiktorii Ameliny.
Karol Grabias: W minioną środę we Lwowie pochowana została wybitna pisarka i poetka, Wiktoria Amelina, która zginęła w wyniku obrażeń poniesionych podczas bombardowania Kramatorska. Jak głęboka jest rana, jaką zadała Ukrainie ta śmierć?
Aneta Kamińska (tłumaczka poezji Wiktorii Ameliny): By odpowiedzieć na to pytanie, wystarczy spojrzeć na uroczystości, jakie towarzyszyły pogrzebowi Ameliny. Zanim została pochowana, we Lwowie odbyło się jej uroczyste pożegnanie, a jeszcze wcześniej trumna została wystawiona w Kijowie w Soborze Świętego Michała Archanioła o Złotych Kopułach.
To bardzo symboliczny gest i miejsce dla współczesnej Ukrainy. Sobór Świętego Michała Archanioła to miejsce, w którym podczas Euromajdanu został zorganizowany szpital polowy dla rannych, tam też żegnano ludzi zamordowanych przez służby porządkowe, a później żołnierzy poległych na froncie. Ukraińska Cerkiew silnie zaangażowała się wówczas we wsparcie ruchów wolnościowych, demonstranci mogli w Soborze Świętego Michała Archanioła znaleźć schronienie, ogrzać się – w końcu była wówczas zima – i otrzymać pomoc medyczną. Fakt, że właśnie tu zorganizowano pożegnanie Wiktorii, że jej trumna była wystawiona w kilku miastach, jest bardzo znaczący.
Każdy z etapów tego pogrzebu stał się dla Ukraińców symbolem, wokół którego gromadzili się nie tylko literaci, ludzie kultury, ale też aktywiści społeczni i zwykli obywatele.
Jako tłumaczka literatury ukraińskiej poznała Pani Wiktorię osobiście?
– Tak, oczywiście najpierw zetknęłam się z jej prozą, bo przecież przed wybuchem pełnoskalowej wojny praktycznie nie pisała ona poezji. Kilka lat temu spędzałam wakacyjny miesiąc w Ukrainie i przeczytałam wtedy w oryginale „Internat” Serhija Żadana, „Najdłuższe czasy” Wołodymyra Rafiejenki i właśnie „Dom dla Doma” Wiktorii.
Wszystkie te tytuły wywarły na mnie wielkie wrażenie, a książka Wiki szczególne, to naprawdę nieprzeciętna literatura – zamarzyłam wówczas sobie, by polski czytelnik mógł zetknąć się z przekładami tych książek i niedługo potem to marzenie się spełniło. Wiktoria prywatnie okazała się nie tylko świetną pisarką, ale również niezwykłą osobą. Jestem wciąż oszołomiona tym, że odeszła. Byłam bardzo wzruszona, obserwując ile osób przyszło na jej pogrzeb, jak wiele ludzi ją podziwiało i w jak wiele ważnych inicjatyw była zaangażowana.
Jej droga do pisarstwa, poezji i społecznego zaangażowania jest dość nieoczywista.
– To prawda, Wiktoria była z wykształcenia informatyczką i przez lata pracowała w sektorze IT. Marzenie o twórczości literackiej i aktywizmie zawsze jednak gdzieś w niej tkwiło – w 2014 roku, gdy w Ukrainie trwała rewolucja godności, Wika rzuciła swoją dobrze płatną pracę, by zająć się literaturą i działalnością społeczną. Już wtedy rozpoczęła swoją misję, jeździła po terenach przyfrontowych, zajmowała się dokumentowaniem zbrodni rosyjskich.
Rozmawiała z ludźmi, protokołowała rozmowy, robiła zdjęcia. Pracowała również nad książką na ten temat, którą pisała od razu po angielsku – znała go doskonale, bo mieszkała wcześniej w Kanadzie i w Stanach. Chodziło oczywiście o to, żeby świat jak najszybciej dowiedział się tego, co ona usłyszała od ludzi i co sama zobaczyła. Ta książka była już w dużej mierze napisana, wiem, że dostała także niedawno stypendium w Paryżu na jej dokończenie, przygotowywała się do tego. Wahała się jednak, czy może w tej sytuacji opuścić Ukrainę, wyjechać i zająć się tylko pisaniem.
Ta książka mogła dużo zmienić, dlatego wszyscy zachęcali ją, żeby się nią zajęła, choćby za granicą. Niezależnie od tego, jaką część udało się jej ukończyć, dzieło to z pewnością zostanie wydane.
Wiktoria należała do nieformalnego ruchu Ukrainek-rzeczniczek, które zeznają przed światem o realiach wojny?
– Zdecydowanie, to teraz istotny fenomen w życiu intelektualnym Ukrainy. Oczywiście nie jest tak, że tylko kobiety to robią, ale mężczyznom trudniej jest wyjechać, nie mówiąc już o tym, że część z nich po prostu walczy na froncie.
Niepoezja
Nie piszę poezji
Jestem prozaiczką
Po prostu rzeczywistość wojny
pożera interpunkcję
spójność fabuły
spójność
pożera
Jakby w język
trafił pocisk
Odłamki języka
przypominają poezję
ale to nie ona
I to też nie ona
Ona jest w Charkowie
jako wolontariuszka
Wiktorii, jako kobiecie, łatwiej było wyjechać z kraju, więc jeździła po świecie, występowała na różnych festiwalach, nie tylko literackich, ale także muzycznych i filmowych. Mówiła o tym, co się dzieje w Ukrainie, zwracała uwagę świata na sytuację w swoim kraju. Dzięki swojej doskonałej angielszczyźnie często występowała w roli rzeczniki-liderki, dodatkowo znała sytuację w regionach przyfrontowych właściwie z pierwszej ręki, miała dużą wiedzę i potrafiła się nią dzielić.
Słuchali jej nie tylko twórcy – bardzo często rozmawiała z zagranicznymi mediami, miała łatwość w wypowiadaniu się przed kamerą i zjednywaniu sobie dziennikarzy.
W jednym ze swoich wierszy napisała: „Nie piszę poezji, jestem prozaiczką, po prostu rzeczywistość wojny pożera interpunkcję, spójność fabuły. Jakby w język trafił pocisk, odłamki języka przypominają poezję, ale to nie ona”. Czy to jest klucz do zrozumienia jej wojennej twórczości?
– Przeczytałam niedawno jeden z wywiadów, których udzieliła, a w którym mówi, dlaczego zaczęła pisać wiersze. Pierwszy powód, dość jasny, to taki, że podczas wojny nie ma miejsca, nie ma przestrzeni na pisanie powieści takich, jakie pisała wcześniej.
Przestrzeni mentalnej?
– Nie tylko. Również przestrzeni w sensie bardziej ogólnym. Po prostu nie wiemy, na jakim jesteśmy etapie, nie możemy przewidzieć, co będzie dalej, ani nawet nie mamy czasu przetrawić tego, co się już wydarzyło. A to niezbędne do przygotowania powieści.
Powstają więc co najwyżej krótkie formy prozatorskie, publicystyka, dzienniki, raczej po to, żeby zapamiętać jakieś fakty. Wiktoria mówiła o czymś w rodzaju blokady, gdy próbowała pisać prozą, nie mogła znaleźć języka. Z tego rozpadu wzięła się jej poezja.
Wiersz jest łatwiej napisać w poszarpanych realiach wojny, łatwiej w tej formie utrwalić chwile, emocje, błyski wrażeń. Wiktoria czuła, że język ukraiński się od niej oddalał, zaczynała pisać po angielsku, napisała nawet kilka wierszy w tym języku. Tak jakby był on językiem „na zewnątrz”, nieporażonym wojną.
Z tego całego kontekstu wyłania się jej myśl o „nie-poezji”?
– Myślę, że tak. Nie pisała wcześniej wierszy, więc być może naprawdę czuła, że tego, co pisze, nie można nazwać poezją, że to tylko taki sposób zapisu, para-dziennik. Jednak właśnie w tej bezradności języka, trudności znalezienia właściwych słów, dostrzegam – i myślę, że wielu czytelników polskich może mieć takie skojarzenie – pokrewieństwo z poetyką Tadeusza Różewicza, pisaniem przez zaciśnięte gardło.
***
Widzisz kobietę z wyprostowaną z tyłu ręką?
Jakby ciągnęła walizkę albo prowadziła kogoś za sobą
Niewidzialna walizka jest ciężka, bo kobieta idzie wolno
Takie kobiety ogólnie nazywa się szalonymi
Ona nie miała czego zabrać ze spalonego domu
I kto tam z nią mieszkał, nikt teraz nie wie
Ale oni idą za nią i młodszy ciągle nie nadąża
I kobieta wtedy się zatrzymuje: zawsze na niego czeka
Przysłowie mówi, że muzy milczą w czasie wojny, ale wydaje mi się to nie do końca trafne zdanie. Poezja jest właściwym dziennikiem doświadczenia wojennego. Muzy nie mogą milczeć, bo wojna rozstrzyga się nie tylko na froncie, ale także w języku. Ukraińscy twórcy podkreślają, że jest to bardzo ważne, żeby pokazać światu swoje emocje, swoje przeżycia, swój punkt widzenia, choćby dlatego, że rosyjska propaganda działa bardzo sprawnie i produkuje dużo materiałów, przedstawiających punkt widzenia Rosji. Trzeba temu zdecydowanie przeciwdziałać.
Tak robi na przykład ukraińska poetka Lubow Jakymczuk, która podkreślała, że trzeba koniecznie pisać, że ci, którzy potrafią, mają obowiązek o tym wszystkim głośno mówić.
Wojna bezpowrotnie zmieniła w Ukrainie rolę artysty jak i język, którym się posługuje?
– Myślę, że tak dzieje się w każdym kraju objętym wojną i bez wątpienia po 24 lutego 2022 roku w Ukrainie zmieniła się również forma poezji. U niektórych twórców, zwłaszcza pochodzących z Donbasu czy tych, którzy walczyli, stało się to już w 2014 roku.
Forma się uprościła, straciła ozdobniki, rozbudowane metafory, stała się stylistycznie oszczędna. Jest prosta, ale jednocześnie bardzo mocna. Widać to doskonale u Wiktorii. Te wiersze stanowią czasem refleksy rozmów z ludźmi z przyfrontowych miasteczek, zapisy doświadczeń stamtąd. Warto zapamiętać jej słowa: „Poezja jest wolontariuszką w Charkowie”. To oddaje sedno tego, co stało się z literaturą za naszą wschodnią granicą.
W trakcie swoich prac dokumentacyjnych Wiktoria natrafiła na niezwykłe dzieło. Odnalazła ukryty dziennik Wołodymyra Wakułenki, twórcy umęczonego pod okupacją. Jak do tego doszło?
– Wakułenko był pisarzem dla dzieci, pisał też wiersze. Pozostawał silnym outsiderem, niespecjalnie znanym w szerszych kręgach, ja sama nie poznałam go osobiście. W ostatnich latach mieszkał u rodziców na wsi Kapytoliwka pod Iziumem.
Od początku inwazji zaczął prowadzić dziennik, a do tego wyróżniał się tym, że jako jedna z niewielu osób w swojej wiosce mówił po ukraińsku. To mała miejscowość na wschodzie, więc nie dziwi, że była rosyjskojęzyczna. Jego proukraińska postawa była bardzo twarda i widoczna. Myślę, że nie był przez to zbytnio lubiany przez wszystkich.
Posługiwanie się językiem ukraińskim, szczególnie we wschodniej Ukrainie, nie jest czymś oczywistym.
– Może wręcz budzić konsternację, szczególnie gdy rozmówca ledwo zna język ukraiński. Ktoś z miejscowych doniósł na Wołodymyra podczas okupacji. Był on najpierw kilkakrotnie zatrzymywany, przesłuchiwany, ale w końcu wypuszczany. Wiedział jednak, że coś się może wydarzyć, że jest rzeczywiście w niebezpieczeństwie. Ten dziennik, który prowadził od początku inwazji, na dzień przed tym, jak rzeczywiście został porwany, zakopał w swoim sadzie pod wiśnią.
Powiedział ojcu, że będzie wiedział, gdzie go znaleźć, i kiedy przyjdą nasi, kiedy te tereny zostaną wyzwolone, ma go odkopać. Zaraz potem został porwany, jak się później okazało, był przetrzymywany i torturowany. Nie do końca wiadomo, jak zginął. Rodzice nie mogli go znaleźć, nie wiedzieli, co się z nim dzieje. Dopiero pół roku później, gdy tereny wokół Iziumu zostały wyzwolone, dzięki testom DNA w masowym grobie w lesie odkryto jego ciało.
Jak na jego trop trafiła Wiktoria?
– Działała ona wówczas w fundacji dokumentującej zbrodnie rosyjskie, organizacja akurat zajmowała się tymi terenami i Wiktoria udała się do Kapytoliwki. Rozmawiała z rodziną Wakułenki. Podczas rozmowy ojciec przypomniał sobie o tym dzienniku, zaczęli więc wspólnie kopać w ogrodzie. Początkowo nie mogli nic znaleźć, ojciec tracił już nadzieję, aż w końcu Wiktoria sama wzięła łopatę. Wciąż nic. Już chcieli zrezygnować, gdy w końcu dostrzegli, że coś wystaje z ziemi w miejscu, gdzie kopała Wika. Był to zawinięty w folię dziennik Wakułenki.
Alarm
Alarm przeciwlotniczy w całym kraju
Tak jakby za każdym razem prowadzono na rozstrzelanie
wszystkich
a celują tylko w jednego
przeważnie tego z brzegu
Dzisiaj to nie ty, alarm odwołany
Był napisany ręcznie, więc wymagał dość starannego opracowania. Wiktoria podjęła się tego zadania, doprowadziła do wydania niezwykłego dzieła. Wprawdzie nie jest jeszcze w sprzedaży, ale wydawnictwo zaprezentowało już egzemplarz książki na niedawnych targach w Kijowie. Wiktoria przygotowała poruszającą przedmowę do tego dziennika, w którym mówi o „nowym rozstrzelanym odrodzeniu” – tak określa się pokolenie ukraińskich twórców z przełomu lat 20. i 30 XX w., którzy w znacznej większości zostali rozstrzelani przez NKWD.
Niestety, sama stała się jego częścią. Gdy szukała tego dziennika, czuła się, jakby szukała całej tej zaginionej literatury, którą okupanci próbowali zniszczyć.
To dość przewrotna figura dla ukraińskiej wyobraźni: wiśniowy sad za domem, który od czasów Tarasa Szewczenki jest synonimem domowej idylli, stał się miejscem pamięci.
– Szczerze mówiąc, nie wiem, czy to był sad, czy tylko pojedyncze drzewo, ale faktycznie to bardzo wymowna figura. Ale jest jeszcze jeden mocny symbol w tej całej sytuacji. 1 lipca Wołodymyr Wokułenko obchodziłby pięćdziesiąte urodziny. Właśnie tego dnia Wiktoria zmarła. Ich los, w jakiś tragiczny sposób, na zawsze został spleciony przez wojnę.
Polski czytelnik ma do dyspozycji tylko jedno dzieło Wiktorii, a więc „Dom dla Doma”, dosyć nieoczywistą historię o ukraińskiej transformacji lat 90. opowiedzianą z perspektywy psa. A co z jej wojennymi wierszami, które pani tłumaczy? Kiedy ukażą się one w druku?
– Rzuciłam w tej chwili wszystkie inne sprawy, którymi się zajmuję, i poświęciłam się tym przekładom. Ukażą się w specjalnej antologii, którą przygotowuję, ale to jeszcze kwestia przynajmniej kilku miesięcy. W tej chwili jestem na rezydencji w Krasnogrudzie w Dworze Miłosza, który prowadzi Fundacja Pogranicze.
W ramach działalności fundacji ukazują się kolejne wydania tomików poezji ukraińskiej. Jesienią planowana jest czwarta seria dziesięciu tomików – teraz promowana jest trzecia seria – w której ramach ukaże się zbiór wierszy Wiktorii w moim przekładzie. Na tym etapie musimy jeszcze uzyskać zgodę jej rodziny na publikację. Wierzę jednak, że nie sprawi to nam wielu kłopotów, gdyż Wika zawsze była bardzo życzliwa moim przekładom.
Mam nadzieję, że już pod koniec tego roku polski czytelnik będzie mógł wziąć jej wiersze do ręki.
Aneta Kamińska – ur. 1976, poetka, tłumaczka nowej literatury ukraińskiej. Autorka kilku tomików poetyckich oraz licznych przekładów wierszy z języka ukraińskiego. W 2019 r. za tomik „Autoportret z martwą naturą. Ostatnie wiersze Nazara Honczara” otrzymała nominację do Nagrody Literackiej Nike. Rok później została wyróżniona Nagrodą „Literatury na Świecie” za przekład tomiku poetyckiego „Wszystkie możliwe rzeczy” Juliji Stachiwskiej.
Przywołane wiersze Wiktorii Ameliny w przekładzie Anety Kamińskiej
Przeczytaj też: Wołyński konflikt pamięci