Jesień 2024, nr 3

Zamów

Odrobina zakwasu i trzy miary mąki

Katedra Matki Bożej i św. Filipa Howarda w Arundel. Fot. Mazur / cbcew.org.uk

Kto ma rację w opisie przyszłości chrześcijaństwa? Fatalistyczna Delsol, fideistyczny Katchekpele, umiarkowanie optymistyczni Ratzinger i Spaemann, czy ufny w nieoczywiste drogi Opatrzności Halík?

W jednej z przypowieści Jezus porównał królestwo Boga do „zakwasu, który wziąwszy, kobieta włożyła w trzy miary mąki, aż wszystko się zakwasiło”(Łk 13,21). Ten krótki fragment – stosunkowo rzadko przytaczany w praktyce teologicznej i duszpasterskiej, pokornie skryty za innymi naukami – może okazać się kluczowy w odniesieniu do przyszłości chrześcijaństwa.

Ojcowie Kościoła chętnie przypominali, że „trzecia miara mąki” to dość sporo jak na bieżące potrzeby jednego domu. Zakwasu było z pewnością znacznie mniej. A jednak kilka kropel okazało się wystarczające. Ostatecznie „wszystko się zakwasiło”, nie mogło być inaczej, gdyż taka jest, jak przekonywali Ojcowie, sama natura łaski.

Wydaje mi się, że ta przypowieść Jezusa – zbudowana na konkrecie zwyczajnych i codziennych zajęć domowych – dotyka tego, o czym w ostatnich czasach mówi się w kategoriach dziejowego wstrząsu. Z jednej strony przygotowywanie chleba, a z drugiej – potężny przewrót na gruncie świata i kultury trwających przeszło dwa tysiące lat.

Zakwasu w przypowieści Jezusa było niewiele, ale miał w sobie siłę, która nadawała ciastu odpowiedni smak. Ewangeliczna nadzieja idzie jeszcze dalej

Michał Gołębiowski

Udostępnij tekst

Porównanie do ziarnka gorczycy zasianego w ziemi, które dopełnia przypowieść o kobiecie i zakwasie do chleba, operuje wręcz na wymownym przeciwstawieniu. Jezus wskazuje na „najmniejsze ze wszystkich nasion”, z którego wyrasta „największy spośród krzewów”(Mt 13,32). Dwa greckie pojęcia, mikros i megas, wyznaczają tutaj ścisłą logikę wzrostu Ewangelii.

Na temat końca i nadziei trwania chrześcijaństwa mówi się dziś niezwykle dużo. Wiele pisano o tym na łamach „Więzi”, również w odniesieniu do publikacji, o których mowa niżej.

Wypowiadały się na ten temat tak odmienne postaci, jak fatalistyczna w gruncie rzeczy Chantal Delsol i nieco fideistyczny Léonard Amossou Katchekpele. Wcześniej można było się spotkać z umiarkowanie optymistycznymi, choć zachowującymi rozwagę, głosami Josepha Ratzingera i Roberta Spaemanna, których doświadczenie niemieckie jest pod wieloma względami ikoniczne dla postchrześcijaństwa. Od lat swoje książki publikuje też ufny w nieoczywiste drogi Opatrzności ks. Tomáš Halík. A gdzieś pomiędzy nimi wszystkimi – kobieta, która dodała do trzech miar mąki odrobinę zakwasu.

Ratzinger, czyli reszta Izraela

Zacznę od Josepha Ratzingera, który – dość wcześnie, bo już w opublikowanym w 1958 r. eseju „Kościół i neopoganie” – zauważył, że w najbliższych latach prawdziwie wierzący katolicy staną się „resztą Izraela” nie tylko we współczesnym, zlaicyzowanym i pluralistycznym świecie, ale również wewnątrz samego Kościoła. Epoka pewności co do tego, że osoba siedząca w ławce obok, uczestnicząc w nabożeństwie, wierzy tak jak ja, już minęła. Stan ten będzie się, oczywiście, pogłębiał, stopniowo zacierając w wyrażanej przez ludzi religijności wyraziste treści chrześcijańskie.

Oznacza to, że Dobra Nowina o zmartwychwstaniu Chrystusa kulturowo stanie się w przekonaniu większości zaledwie jednym z mitów pośród innych mitów, niekoniecznie wyróżniającym się spośród wielu różnorodnych opowieści, albo kwestią drobnej diaspory na obrzeżach świata. Rzeczywiście katolicka wiara jako „chrześcijaństwo widzialne”, świadomie wyznawane będzie odtąd, jak zdaje się przekonywać Ratzinger, czymś w rodzaju formacji kontrkulturowej. W tym tkwi jednak jego paradoksalna siła i szansa.

Zamykam więc książkę Ratzingera, a następnie sięgam po Pismo Święte i czytam: „Najmniejsi spośród twoich rozmnożą się w tysiące, nic nie znaczący staną się narodem potężnym”(Iz 60,22). To już kiedyś się wydarzyło. Czy jednak pewne etapy historii Izraela mogą powtarzać się raz za razem, tym razem w dziejach Kościoła, jak gdyby spiralnym ruchem w górę, aż do wypełnienia? Czy kiedy Jezus zapytał: „czy Syn Człowieczy, przychodząc, znajdzie jeszcze na ziemi wiarę”(Łk 18,8) – zadał pytanie retoryczne?

Spaemann, czyli miasto na górze

Można odnieść wrażenie, że kontrkulturowy charakter katolicyzmu rysuje się jako konieczność nadchodzących epok. Być może jednak wpływ Dobrej Nowiny na wrażliwość i wyobraźnię współczesnych będzie malał i stawał się coraz bardziej niszowy, aby kiedyś znów zostać odkryty jako zawsze „młode wino” (zob. Łk 5,37; J 2,10)?

Rozważam tę nadzieję, jednocześnie wsłuchując się w głos tych, którzy wniknęli w procesy dechrystianizacyjne znacznie głębiej. Robert Spaemann, wierny syn Kościoła, a zarazem świadek zmian zachodzących w nowoczesnym niemieckim społeczeństwie, w wywiadzie udzielonym dla „Herder Korespondenz” odważnie mówił nawet o „porażce chrześcijaństwa”. Jak rozumieć tę „porażkę”? Jako upadek (przynajmniej chwilowy) roszczenia do formowania sumień całych narodów.

Zaraz potem dowiadujemy się jednak, że wspomniana „porażka” to coś, co oznacza faktyczną klęskę wyłącznie w ludzkiej perspektywie spojrzenia. Okazuje się, że nie jest ona w żadnej mierze ciosem ostatecznym i nie powinna skłaniać do dekadenckich nastrojów. „Jeśli chrześcijanie wylądują w pewnego rodzaju getcie, przekonuje Spaemann, to nie może to być dobrowolnie wybrana splendid isolation, lecz koncentracja sił, która pozwoli nam na nowo stać się miastem na górze”. Po wielkiej sobocie, kiedy Bóg, umarłszy, został pogrzebany, nadchodzi niedziela powstania tego, co już nie żyło. A później – ósmy dzień, coś spoza porządku ziemskiego.

Ewangeliczny kontekst słów Spaemanna jest więc oczywisty. Nie można, jak mówił Jezus, „ukryć miasta położonego na szczycie góry”(Mt 5,14). Wywyższa łaska, a my współpracujemy z nią poprzez wierność, niezależnie od tego, co mogą widzieć nasze oczy i słyszeć nasze uszy.

Halík, czyli niezbadane drogi Boga

Roberta Spaemanna i Tomáša Halíka dzieli sporo, lecz łączy wspólna nadzieja, nawet jeśli drogi do niej są w tym przypadku różne.

Czeski teolog wpisuje bowiem obecną epokę w schemat powzięty z klasycznych dla duchowości katolickiej pism ascetycznych. W jego książkach pojawiają się takie sformułowania, jak „noc ciemna”, „oschłość” czy „popołudnie chrześcijaństwa”. To ostatnie nawiązuje wprawdzie do jungowskiej koncepcji dojrzewania osoby, która musi przejść przez kilka ogołoceń i kryzysów, jednak łatwo tu dostrzec pewne zbieżności z elementami nauczania ojców pustyni na temat acedii jako „ducha południa” czy „depresji duchowej”.

Książki ks. Halíka tchną ufnością. Nie zawsze jest ona łatwa, lecz za każdym razem okazuje się pogodna. Kryzys świata chrześcijańskiego rozumiany jest przez niego w kategoriach dojrzewania, oczyszczania i stopniowej realizacji tego, czym Ewangelia jest w samym swoim sercu. Chrześcijaństwo, owszem, traci swój kulturowy wpływ na społeczeństwa Zachodu, lecz dzięki temu staje się bardziej wewnętrzne i ukryte, bardziej mnisze, aby w ten sposób, rzucone w ziemię niczym ziarno, obumarło i wydało nowy plon dla Chrystusa. 

Zresztą, czy dawni katoliccy mistycy nie mawiali, że wola Boża często prowadzi nas drogami przeciwnymi do naszych nawet najlepszych planów po to, aby zburzyć w nas poczucie kontroli i pozwolić na przekraczanie nas samych? Ilekroć czytam Halíka, przypominam sobie słowa Listu do Rzymian: „O głębokości bogactw, mądrości i wiedzy Boga! Jakże niezbadane są Jego wyroki i niepojęte Jego drogi. Któż bowiem zdoła poznać zamysły Pana lub kto był kiedykolwiek Jego doradcą”(Rz 11,33). Wydaje się, że ta perspektywa jest bliska myśleniu czeskiego teologa.

Delsol, czyli konflikt tragiczny

Czy wola Boża okazuje się ustępować wobec niepowstrzymanej siły, którą konserwatyści z trwogą określają mianem progresywizmu?

Chantal Delsol, dość nieoczekiwanie jak na przychylną katolicyzmowi myślicielkę, twierdzi, że chrześcijaństwo „chciało wyrażać rzeczywistość, podczas gdy na tej ziemi można ją tylko interpretować”. Teraz widzimy wyraźnie: „należałoby położyć kres tym roszczeniom”. Nauczył nas tego progresywizm. Ale jest on też dla chrześcijaństwa zabójczy. Kiedyś to Dobra Nowina była postępowa, dziś jednak, twierdzi Delsol, musi ona cofnąć się i ustąpić.

„Koniec chrześcijańskiego świata” francuskiej filozofki wydał mi się książką fatalistyczną. Delsol nie szczędzi w niej trudnych dla katolika słów. Twierdzi na przykład, że „chrześcijaństwo doprowadziło do całkowitego wykolejenia idei prawdy”, głównie za sprawą metafizyki. I choć nie zgadzam się z nią w tym, że metafizyka rzekomo uzurpowała sobie prawo do wyczerpującego opisu i zdogmatyzowania wyrażeń na temat rzeczywistości, to nie mogę zaprzeczyć istnienia tragicznego konfliktu pomiędzy Kościołem a ponowoczesnym światem.

Pamiętajmy jednak, że chrześcijaństwo nie zakłada wiary w to, jakobyśmy mogli zdogmatyzować całą rzeczywistość. Przyswojony przez Kościół Arystoteles nigdy nie przyznał umysłowi ludzkiemu prerogatyw boskich. Tylko Bóg może poznawać do głębi, nie my, zwłaszcza – jak podkreśla się w chrześcijaństwie – jako ludzie pozostający w stanie grzechu pierworodnego. Arystoteles, a wraz z nim filozofowie katoliccy, pisali raczej o adekwatności poznania i rzeczy realnej, nie o wyczerpującym poznaniu. Mam zdolność do adekwatnego poznania bytów, ale nie mam zdolności Boga do tego, aby przeniknąć wszelką głębię.

Delsol widzi jednak nierozwiązywalne starcie dwóch racji: myślenia w kategoriach uniwersalistycznych (jeden Bóg, jedno imię, w którym się zbawiamy, jedna prawda) i pogłębiający się indywidualizm, który reaguje moralnym oburzeniem na wszelką formę narzucenia ludzkości jednej definicji natury i jednego celu ostatecznego. Czy jednak kultywujące siłę charakteru teologie „śmierci Boga”, jak ta Dietricha Bonhoeffera, to rzeczywiście dobra odpowiedź chrześcijan na obecną epokę?

Francuska myślicielka nie jest łaskawa dla katolików szukających nadziei na odbudowanie christianitas. Już sam tytuł książki, „Koniec chrześcijańskiego świata”, nie oznacza jakiejś smutnej możliwości, lecz stwierdzenie faktu: cywilizacja chrześcijańska się skończyła. Pojawia się tutaj, co prawda, pewna wizja wyznawców Chrystusa jako grupy niewielkiej, ale silnej w wierze, być może silniejszej niż kiedykolwiek, prócz pierwszych wieków. Ale czy jest to nadal orędzie do narodów?

Wesprzyj Więź

Autorka „Końca chrześcijańskiego świata” byłaby, być może, blisko wrażliwości proroka Habakuka, który wołał nad klęską ludu Bożego: „Drzewo figowe kwitnąć już przestało, nie ma też wcale jagód winnych do zbioru, nic się nie rodzi na drzewie oliwnym, na polach uprawnych zboże już nie rośnie” (Ha 3,17). Upadek jest całkowity, a ziemia zupełnie wyjałowiona. Nie widać też żadnych zapowiedzi odrodzenia. Ale Habakuk ufa, patrząc w to, co niewidzialne. Mówi, że „mimo wszystko raduje się w Panu” (zob. Ha 3,18). U Delsol tej wiary nie wyczytuję. Jej spojrzenie zatrzymuje się na tym, co widać.

*

Tym samym wracamy do zakwasu z przypowieści Jezusa. Było go niewiele, ale miał w sobie siłę, która nadawała ciastu odpowiedni smak. Ewangeliczna nadzieja idzie jeszcze dalej: ta odrobina zakwasza cały chleb utworzony ze sporej ilości mąki. Wszystko zostało przemienione. Mniej istotne jest więc to, jaką ilością, miarą i wagą Dobrej Nowiny dysponuje ten świat. Ważne, aby była ona zaczynem.

Przeczytaj także: Intelektualna droga papieża Franciszka i przyszłość Kościoła

Podziel się

4
Wiadomość

Ale , zaraz, czy te wszystkie przytoczone osobistości nie mówią właściwie, w gruncie rzeczy, tego samego?

Joseph Ratzinger – Dobra Nowina o zmartwychwstaniu stanie się jednym z mitów
Spaemann – „porażka chrześcijaństwa”
Halik – Chrześcijaństwo` traci swój kulturowy wpływ na społeczeństwa Zachodu
Delsol – cywilizacja chrześcijańska się skończyła

Te wszystkie przypowieści o gorczycy, zakwasie, miastach na górze to wg. mnie tylko takie nic nie znaczące, samooszukujące zaklęcia – „Polacy nic się nie stało!”. To raczej wyraz przerażenia, niż chłodnej oceny. Tu nie chodzi o to, co my byśmy chcieli, tylko o rzeczową, chłodną analizę letalnej sytuacji Kościoła. (I tu prof. Delsol, moim zdaniem, jest wzorem).
Nikt oczywiście nie wie, co będzie dalej, ale faktycznych optymistów to za bardzo nie widać…
Czekamy teraz już tylko na nowego Gibbona?

Wydaje mi się, że teologowie mają tendencje do nadinterpretacji przekazu biblijnego. Kiedyś z upodobaniem wsłuchiwałem się w wywody profesora Miodka o etymologii nazw miejscowości, imion, nazwisk. Niewątpliwie to wybitny znawca tematu, ale bardzo często doszukiwał się „drugiego dna” skojarzeń dalekich od tych oczywistych, aczkolwiek polityczne niepoprawnych. Podobnie jest być może w przypadku słów Chrystusa gdy mówi byśmy stali się jak dzieci. Wykłada nam się te słowa jako nakaz bycia takim milusi bobaskiem. Tymczasem kto z dziećmi ma kontakt wie jakie są i jakie potrafią być okrutne. Zakwas, zaczyn to inaczej kolonia grzybni i jeśli ma pokarm rozrasta się, ilość miar mąki nie ma znaczenia. Starożytni byli tego świadomi, a technologia wypieku chleba była już wysoko zaawansowana. Odniesienie to może być równoznaczne ze stwierdzeniem, że aby coś się rozrosło, rozwinęło, rozpaliło, wystarczy iskra, musi być jednak potrzebna, paliwo, pożywka. Pytanie tylko czy owa potrzeba jeszcze istnieje. Religijność wpisaną mamy w genach chrześcijaństwa nie, jego musimy się uczyć. Tylko dobry nauczyciel potrafi rozpalić pasje, zainteresowanie w konkretnym kierunku. Gdy zaczynamy poszukiwania na własną rękę, budujemy prototyp z wszystkimi jego ułomnościami. Ja w swoim życiu spotkałem dwoje nauczycieli z powołaniem i pasją i tylko jednego księdza. To bardzo niewiele, ale kto wie, jeśli znajdzie się odpowiednia pożywka, zapotrzebowanie, być może to wystarczy. Reszta to wróżenie z fusów.

Jak dla mnie, pogłoski o upadku chrześcijaństwa są mocno przesadzone. Przy całym moim dość sceptycznym podejściu do KK i jego tradycji, uważam, że (1) człowiek potrzebuje wiary i Boga; (2) chrześcijaństwo ma Boga który jest dość atrakcyjny ; (3) plus mój osobisty, nie da się ukryć że oparty na wierze a nie nauce, pogląd, że Bóg nam pomoże, jak będzie taka potrzeba. Co oczywiście nie ma nic wspólnego z tym, że biskup w złocie i karocy będzie królem świata.

2 Kor 11,18.21b-30

Tak się rozwijało chrześcijaństwo. Paweł dziś o tym wyraźnie. Ile dał rady znieść.
Podziwiam i nie dorastam. Nie braknie jednak tych, którzy wiedzą, Komu zaufali.

No, ale możemy sobie też pofilozofować. Proszę bardzo.

„Światłem ciała jest oko. Jeśli więc twoje oko jest zdrowe, całe twoje ciało będzie w świetle.
Lecz jeśli twoje oko jest chore, całe twoje ciało będzie w ciemności.
Jeśli więc światło, które jest w tobie, jest ciemnością, jakże wielka to ciemność”

To z Ewangelii.

Tak w ogóle to przemieszanie ludzkiego z boskim…
Taka jakby gorzka konieczność – psuje to bowiem szlachetność kruszcu, a jednocześnie wzmacnia odporność – to co boskie dzięki ziemskiemu ma zaczepienie w czasie.
Ale jest też narażone na wypaczenie.

Jakby pomysleć, że nasze czyny, wydarzenia zapisują się na kształt zmian chemicznych i nas w jakiś sposób określają – i przechodzimy później przez ogień – jak kruszec.
To dobre pytanie, co na przykład się ostanie?
Ot takie rozważanie w świeci chemii i robotów i innych bozonów.
Probabilistycznych funkcji, które w nowej fluktuacji mogą zmaterializować się,
ale nie muszą w jakimś równoległym wszechświecie.
Ja tam lubię ten mój poczciwy Wszechświat. 🙂