rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Popołudnie chrześcijaństwa. Ks. Tomáš Halík kończy 75 lat

Ks. Tomáš Halík w redakcji „Więzi” 20 kwietnia 2023 r. Fot. Bartosz Bartosik

Wiara jest odwagą wejścia w obłok Tajemnicy i pogodzenia się z tą Tajemnicą – pisał czeski myśliciel na łamach „Więzi” w 2013 roku. To właśnie w tym tekście przedstawił koncepcję „popołudnia chrześcijaństwa”, którą rozwija w ostatnich latach.

Gdy piszę te słowa, trwa jeszcze Wielki Post. W tym okresie wnętrze kościoła wygląda inaczej niż zazwyczaj. Zgodnie ze starożytną tradycją, obrazy w ołtarzach i krzyże są zasłonięte. Pusty tron Piotrowy po rezygnacji Benedykta XVI i zasłona tajemnicy nad przyszłością Kościoła nadają temu wielkopostnemu doświadczeniu milczenia Boga dziwną atmosferę przynaglenia.

Kościół i religia wyglądają inaczej niż to, do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Wiele obrazów, do których przywykliśmy, jest zakrytych. Patrząc na ciemne płótno, jesteśmy w stanie przywołać to, co kiedyś widzieliśmy, a co teraz jest ukryte. Ale możemy również przemienić tę zasłonę w ekran, na którym wyświetlimy nasze fantazje, marzenia lub lęki. Wielokrotnie słyszeliśmy, że religia jest albo wspomnieniem tego, co było i czego już nie ma, albo projekcją naszych złudzeń i fantazji. I z pewnością istnieją formy religii, do których słusznie odnosi się taka krytyka.

Musimy jednak pamiętać, że Bóg nie jest ograniczony naszymi przyzwyczajeniami. Bóg przychodzi także w inności. A może to właśnie i przede wszystkim w różnicy przychodzi Bóg. Powiedziałbym nawet mocniej: BÓG JEST INNOŚCIĄ RZECZYWISTOŚCI. Religia powinna być rozeznawaniem tej inności, tego, co jest odmienne i nowe.

Podróż w głąb, którą uważam za drogę wyjścia z kryzysu, absolutnie nie oznacza pietystycznej ucieczki do „raju serca” i ogrodu prywatnej pobożności. Chodzi mi o istotne pogłębienie duchowe i intelektualne współczesnego chrześcijaństwa

ks. Tomáš Halík

Udostępnij tekst

Jedna z prób wyjaśnienia pojęcia religio widzi jego źródłosłów w re-legere: przeczytać na nowo. Przeczytać na nowo i w nowy sposób, głębiej zanurzając się w rozumienie tekstu. Dużo słyszymy ostatnio o „nowej ewangelizacji”. Czy nie powinna ona być nauką sztuki czytania księgi rzeczywistości – toczącej się historii – w inny sposób, bardziej uważny i pogłębiony?

Obrazy i krzyże w kościołach pozostają zasłonięte aż do Wielkiego Piątku, kiedy to przywołujemy moment, w którym Bóg był najbardziej radykalnie ukryty, a to ukrycie Boga wyrażone zostało w wołaniu Jezusa na krzyżu: „Boże mój, czemuś mnie opuścił”. To zdanie można też przetłumaczyć jako: Boże mój, w jakim celu mnie opuściłeś? Jaki jest tego sens? Wtedy zdanie to nie jest już krzykiem rozpaczy i rezygnacji, ale modlitwą w formie naglącego pytania.

Być może nasze najgłębsze modlitwy mogą przyjmować formę pytań. Być może nasze najgłębsze pytania mogą stać się modlitwą. Niektóre pytania są tak doniosłe, że szkoda by było psuć je odpowiedziami. Być może w historii teologii udzieliliśmy zbyt wielu pospiesznych odpowiedzi tam, gdzie był czas i miejsce na więcej pytań i kontemplację. Być może nadszedł czas, abyśmy zwrócili się znów ku pytaniom i zagłębili się z tymi pytaniami w domu Bożego milczenia i ukrycia. 

Głównym przesłaniem mojej książki „Cierpliwość wobec Boga” jest taka myśl: w historii ludzkości, w historii Kościoła i w historii naszego życia są momenty, w których bardziej niż kiedykolwiek zderzamy się z ukryciem Boga, z milczeniem Boga. Milczenie nie oznacza braku komunikacji. Milczenie jest komunikacją, która może mieć wiele znaczeń i przez to podlega wielu różnym interpretacjom.

Ateistyczną interpretację milczenia Boga ujmuje zdanie „Bóg nie istnieje” albo „Bóg umarł”. Tradycjonaliści nie słyszą delikatnej muzyki Bożego milczenia, lecz nieustannie powtarzają stare formuły. Pobożność emocjonalna zagłusza milczenie Boga swymi płomiennymi „alleluja”. Agnostycy z trudem wzruszają ramionami. Ale wiara dojrzała jest w stanie przetrwać milczenie Boga i Jego ukrycie. W moim rozumieniu wiara jest ODWAGĄ WEJŚCIA W OBŁOK TAJEMNICY i pogodzenia się z tą Tajemnicą. Wiara, nadzieja i miłość to trzy sposoby wyrażania naszej cierpliwości wobec milczącego Boga.

Chrześcijaństwo wygląda dziś inaczej, niż się do tego przyzwyczailiśmy. Gdzie jesteśmy teraz w historii chrześcijaństwa w Europie? Jakie są znaki czasu i jak mamy na nie odpowiadać? Czy chrześcijaństwo jest ciągle na początku swojej historii, jak utrzymywał Teilhard de Chardin, czy też na łożu śmierci, jak przepowiadało wielu już od czasów Woltera, a ostatnio zwolennicy „nowego ateizmu”?

Chciałbym zaproponować odmienną diagnozę: chrześcijaństwo w Europie przechodzi PRZEWKLEKŁY KRYZYS WIEKU ŚREDNIEGO, z którego może wyjść, tylko uświadamiając sobie, że stoi na rozdrożu, i wybierając jedną z wielu możliwych dróg.

Twórca psychologii analitycznej, Carl Gustav Jung, użył uderzającej metafory do opisania procesu dojrzewania ludzkiej osobowości. Według Junga ludzkie życie jest jak dzień. Jego pierwsza część – „poranek” – obejmuje budowanie zewnętrznej struktury osobowości, przede wszystkim odnalezienie i zajęcie własnego miejsca i roli w społeczeństwie. Potem często przychodzi „kryzys pory południowej” – choroba, kryzys małżeński, problemy finansowe, porażka w pracy albo jakiś rodzaj przygnębienia, kiedy przestaje cieszyć to, co kiedyś dawało poczucie spełnienia, a człowieka ogarnia znużenie i odrętwienie. W literaturze ascetycznej stan ten znany jest jako acedia. Bywa to tłumaczone jako wada lenistwa, ale ma więcej wspólnego ze współczesnymi pojęciami depresji czy syndromu wypalenia.

Człowiek staje na rozdrożu. W okresie „poranka” budował swoją karierę i swój dom. „Po południu”, w drugiej części życia, na pewno może to kontynuować i wkładać całą energię we wzmacnianie, udoskonalanie, rozwijanie i ulepszanie tego, co już osiągnął. Ale może też zatrzymać się i rozpocząć PODRÓŻ „W GŁĄB”, podjąć ryzyko dojrzewania duchowego, razem ze wszystkimi zawartymi w nim kryzysami i konfliktami wewnętrznymi.

Jeśli chcemy naśladować Chrystusa, musimy porzucić jakąkolwiek tęsknotę za uprzywilejowanym miejscem na tym świecie. Każdy z nas musi stać się „podobnym do ludzi” i poważnie potraktować solidarność z ludźmi naszych czasów

ks. Tomáš Halík

Udostępnij tekst

Według Junga ten kryzys – jak każdy – jest również szansą. Ujawnia się w nim to, co człowiek zaniedbywał, ignorował lub czego nie doceniał. Z podświadomości introwertyka wyłania się nowa osoba: ekstrawertyczna, otwarta na świat i ludzi. W jednostce zainteresowanej wcześniej jedynie zewnętrznym otoczeniem odzywa się i domaga usłyszenia stłumiony głos wewnętrznej jaźni. Trzeba się pozbyć jednostronności i powierzchowności, bo jeśli życie ma być dynamiczne, musi obejmować dążenie do osiągnięcia komplementarności i ujednolicania przeciwieństw. Można by dodać, że według niektórych mistyków i teologów (na przykład Mikołaja z Kuzy) Bóg jest coincidentia oppositorum, zbieżnością przeciwieństw, więc jeśli ludzie są stworzeni na obraz Boga, muszą być do Niego podobni także pod tym względem.

Najprościej mówiąc, chciałbym rozwinąć taką metaforę: chrześcijaństwo od swych początków aż do zarania czasów nowożytnych znajdowało się w fazie „poranka”, kiedy powstawały jego aspekty instytucjonalne i doktrynalne. W zderzeniu z nowoczesnością te struktury instytucjonalne i doktrynalne znalazły się w kryzysie i pod ostrzałem krytyki. Pojawiły się różne formy ateizmu i agnostycyzmu. A kiedy chrześcijanie częściowo nauczyli się radzić sobie z tymi zjawiskami (kluczową rolę w tym procesie odegrało nowe podejście do ateizmu i świeckiego humanizmu w dokumentach II Soboru Watykańskiego), pojawił się dużo trudniejszy przeciwnik: „apateizm”, brak zainteresowania religią. Obecny „powrót religii” – jeśli można tak określić emocjonalną religijność niektórych „nowych ruchów religijnych” i wybuch popularności ezoteryzmu – postrzegam bardziej jako komercyjną reakcję na nieobecność kultury duchowej niż jako prawdziwe przebudzenie wiary z jej południowej drzemki.

Chrześcijaństwo nie wymarło, jak przewidywali i planowali ideologowie „ateizmu naukowego”. Jednak w dużej części Europy i świata ukształtowanego przez kulturę europejską chrześcijaństwo doświadcza niemocy, znużenia i depresji.

Jesteśmy obecnie świadkami sporu wewnątrz Kościoła między tymi, którzy chcą za wszelką cenę zachować struktury w obecnej formie, a tymi, którzy chcą je radykalnie zmienić i… „co ma być, to będzie”. Obawiam się, że oba przeciwstawne „obozy” myślą w kategoriach „poranka”: oba przejmują się przede wszystkim instytucjonalnymi strukturami i sposobami wyrażania wiary. Obawiam się, że obu stronom grozi przeoczenie trzeciej możliwości. To koncentracja nie na zewnętrznej strukturze, lecz na „PODRÓŻY W GŁĄB” – dążeniu do radykalnej odnowy duchowej i intelektualnej.

Ta podróż w głąb, którą uważam za drogę wyjścia z kryzysu, absolutnie nie oznacza pietystycznej ucieczki do „raju serca” i ogrodu prywatnej pobożności. Chodzi mi o istotne pogłębienie duchowe i intelektualne współczesnego chrześcijaństwa.

Moim zdaniem powinniśmy korzystać na ile tylko się da z „obmywającej łaźni” albo oczyszczającego ognia, jakim może być krytyka religii. Musimy porzucić wyobrażenia „banalnego boga”, ukrytego za kulisami natury i historii, bezpośrednio nam dostępnego. Zamiast tego powinniśmy otworzyć się na doświadczenie Boga jako głębi tajemnicy.

Powtarzam: nie oczekujmy od wiary „pewników” rozumianych jako proste odpowiedzi na złożone pytania, ale miejmy odwagę życia z tajemnicą pośród paradoksów egzystencji.

Kiedyś ironicznie skomentowałem znaną legendę, która trafnie obrazuje początki „chrześcijaństwa imperialnego” (christianitas) – historię snu cesarza Konstantyna. W swoim śnie zobaczył on krzyż i usłyszał słowa: „W tym znaku zwyciężysz”. Następnego ranka przytwierdził krzyże do sztandarów i jego armia wygrała bitwę. Zastanawiałem się, jak potoczyłaby się historia Europy i Kościoła, gdyby cesarz zinterpretował swój sen w nieco bardziej inteligentny sposób.

Dziś wszyscy stoimy przed krzyżem jak przed dylematem. Czy krzyż będzie dla nas sztandarem niesionym w walce, nostalgicznym pomnikiem czasów, gdy był on znakiem triumfalizmu i władzy? Czy też pojmiemy KENOTYCZNE przesłanie krzyża: Jezus, chociaż na równi był z Bogiem, ogołocił samego siebie i stawszy się podobnym do ludzi, przyjął na siebie postać sługi.

Jeśli chcemy naśladować Chrystusa, musimy porzucić jakąkolwiek tęsknotę za uprzywilejowanym miejscem na tym świecie. Każdy z nas musi stać się „podobnym do ludzi” i poważnie potraktować SOLIDARNOŚĆ Z LUDŹMI NASZYCH CZASÓW, do której Kościół zobowiązał się w pięknych słowach rozpoczynających konstytucję duszpasterską „Gaudium et spes”.

Być może w historii teologii udzieliliśmy zbyt wielu pospiesznych odpowiedzi tam, gdzie był czas i miejsce na więcej pytań i kontemplację. Być może nadszedł czas, abyśmy zwrócili się znów ku pytaniom i zagłębili się z tymi pytaniami w domu Bożego milczenia

ks. Tomáš Halík

Udostępnij tekst

Ciekawym przykładem była Matka Teresa z Kalkuty. Prowadziła ona wyjątkowo aktywne życie nieustannej pracy charytatywnej. Pośmiertna publikacja jej dziennika dała wgląd w jej życie duchowe. Była to otchłań niemal ciągłej „nocy ciemnej”, przypominająca doświadczenia mistyków, poczynając od Jana od Krzyża aż do Teresy z Lisieux. Matka Teresa prawdopodobnie z poczucia tej solidarności przetrwała nie tylko dni i lata społecznej nędzy świata współczesnego, ale także noce psychicznej i duchowej nędzy, depresji oraz doświadczenie milczenia Boga. W dzień była solidarna z tymi, którzy cierpieli na ciele, a w nocy z tymi, którzy cierpieli noc duszy, noc wiary.

Najbardziej obiecującym modelem jest, moim zdaniem, KOŚCIÓŁ JAKO SZKOŁA – szkoła trzech podstawowych cnót chrześcijańskich: wiary, miłości i nadziei. Tę trójcę trzeba odkryć na nowo, poddać refleksji teologicznej i praktykować w życiu. Należy wprowadzić rozróżnienie między wiarą a zwykłymi „przekonaniami religijnymi”, miłością a zwykłymi emocjami, nadzieją a zwykłym optymizmem. Na nowo trzeba przemyśleć teologię cnót – jako dialogiczne spotkanie daru (łaski) i ludzkiej wolności, otwartości i odpowiedzialności.

Tak, dzisiejszy i jutrzejszy Kościół powinien czerpać inspirację z najbardziej wartościowych form swojej obecności w europejskiej kulturze – pierwotnych ideałów średniowiecznego uniwersytetu, rozumianego jako WSPÓLNOTA NAUCZANIA, ŻYCIA I MODLITWY mistrzów i uczniów, wspólnota uznająca wolność przekonań, oparta na założeniach, że dyskusja jest niezbędna na drodze ku prawdzie, a nauczanie musi być oparte na modlitwie i medytacji: contemplata aliis tradere.

Nie bójmy się, że zagubimy się w tłumie i stracimy naszą chrześcijańską tożsamość. Tym, co wyróżniać nas będzie z masy ludzi wokół nas (ale co będzie nas równocześnie jednoczyć z tymi, z którymi sami nie szukalibyśmy sojuszu), nie będą krzyże na naszych sztandarach, lecz chęć „przyjęcia na siebie postaci sługi”. Ta życiowa postawa kenozy, oddania samego siebie jest – w kulturze nastawionej głównie na sukces materialny – zdecydowanie nonkonformistyczna. Ludzie żyjący w ten sposób mogą być ukrytą „solą ziemi”, a także wyraźnie widzialnym „światłem świata”.

Tylko w ten sposób „nowa ewangelizacja” będzie naprawdę nowa. Tylko w ten sposób będziemy w stanie pokonać „południowy kryzys” współczesnego chrześcijaństwa w Europie i tylko wtedy będziemy gotowi zmierzyć się z zadaniami, jakie przed nim stoją w okresie jego popołudnia.

Wesprzyj Więź

Tłum. Agnieszka Nosowska

Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” nr 2/2013

Przeczytaj też: Reforma Kościoła nie uda się bez ożywienia duchowości

Podziel się

4
Wiadomość

Piekny, gleboki tekst. Starczy go na wiele godzin rozwazania. Ale przywolana postac Matki Teresy to jednak lyzka dziegciu w tej beczce miodu… Postac tej swietej czeka na weryfikacje, ale to przyjdzie z czasem.

Nie jestem przekonany, że po tym, jak miliony dolarów znikły, które Matka Teresa ukrywała na tajnych kontach swej organizacji, jeszcze ktoś może ją do reszty wybielić. W jej hospicjach panował katastrofalnie zły stan hygieny, brak środków uśmieżających … Terror wobec zakonnic, którym nie wolno było powiedzieć ani słowa o tym, co działo się wewnątrz. Te pieniądze, które cały świat przekazywał dla biednych, nigdy nie dotarły do swego celu. Zainteresowanym polecam artykuł “Ciemne strony Matki Teresy”, który ukazał się w “Studies in Religion/Sciences religieuses”, opierający się na setkach dokumentów. Tytuł oryginalny: ” Les côtés ténébreux de Mère Teresa”.

Swieta nie znaczy boska. Kierowala organizacja ludzka, zarowno ona jak ludzie tworzacy ta organizacje byli grzesznikami. Co nie zmienia faktu, ze jej krytycy wzieci wszyscy razem nie uratowali od smieci ani nie ulzyli w cierpieniu nawet czastce tych ludzi, co ona i jej zakon. Nie zmyslam ani nie teoretyzuje, bo przez ponad rok bylem wolontariuszem u nich. To nie zarzut, krytyka bywa dobra i potrzebna. To jedynie zmiana perspektywy.

Defraudacja datków nie łączy się dla mnie osobiście nijak ze świętością. Urodzony w Kalkucie lekarz Aroup Chatterjee, autor książki “Mother Teresa — The Untold Story”, stwierdził, że zgromadzenie matki Teresy nie przeznaczało pieniędzy na realną pomoc najuboższym, lecz na budowanie kościelnej infrastruktury. W 1993, MT przelała 2,5 miliona dolarów na konto Watykanu, podczas gdy w jej szpitalach panował brud i smród, z powodu czego wiele pacjentów niepotrzebnie zmarło. Krytycy nie bez powodu zwią tę “swiętą” aniołem śmierci… Tu taki cytat z wikipedii: “According to a paper by Canadian academics Serge Larivée, Geneviève Chénard and Carole Sénéchal, Mother Teresa’s clinics received millions of dollars in donations but lacked medical care, systematic diagnosis, necessary nutrition and sufficient analgesics for those in pain; in the opinion of the three academics, “Mother Teresa believed the sick must suffer like Christ on the cross”. Tacy święci szkodziliby tylko wizerunkowi KK.

P.S. Cenię teksty pana Halíka i życzę mu 100 lat. Niemniej uważam, że akapit o MT to strzał w nogę. Na co światu taki system wierzeniowy, który wciska ludziom, że osoby, które traktowały innych (tu: cierpiących) instrumentalnie dla swych ideologicznych celów, są świętymi, t.j. osobami godnymi naśladowania?

Fajnie, jak wiara dojrzewa. Jeszcze rok temu napisalbym pewnie jakis szyderczy komentarz insynujacy zla wole, oblude lub naiwnosc, a teraz ciesze sie, ze sa ludzie tacy jak ks Halik majacy swieze spojrzenie na sprawy wiary i kosciola. Dziekuje. Wszystkiego najlepszego!