Gdy pogrzebiemy trochę w mądrych książkach, przejdziemy się po uliczkach starodawnych miast i między blokami z wielkiej płyty, kiedy zajrzymy w wiejskie przysiółki, nie zobaczymy nic, co mogłoby nas specjalnie zaszokować, przestraszyć, zachwycić, zadziwić, rozśmieszyć, wkurzyć, zezłościć lub rozczulić.
Paweł Smoleński, wybitny reporter i pisarz, zmarł we wtorek, 2 maja. Publikujemy wstęp, jaki napisał do zbioru reportaży „Powiatowa rewolucja moralna” (Znak, 2009)
Jeśli spojrzymy na mapę Europy, zobaczymy pewien Kraj. Ani lepszy, ani gorszy. Lecz z całą pewnością inny, nawet od tych w najbliższej okolicy.
Kraj to średniej wielkości, kształtem nieco zbliżony do koła, a leży w sercu kontynentu. Na górze – jeśli wciąż spoglądamy na mapę – ma morze, zaś góry – na dole.
Z lewej i z prawej rzeki (akurat największa z nich płynie przez środek). Morzem, górami i rzekami Kraj oddziela się od sąsiadów. Ma lasy, pola i łąki, mleczne krowy i liczne pogłowie trzody chlewnej. A pod ziemią – węgiel, siarkę oraz miedź. Właściwie nie ma już nic więcej.
Słowem znów trzeba odmienić wszystko. Nastaje czas dyktatu wychowawców i rewolucji, zwanej niekiedy moralną
Ale z racji położenia geograficznego oraz tego, co pod i nad ziemią, Kraj ten od zawsze miał wielkie ambicje. Gdyż jeśli wierzyć jego mieszkańcom, po prawej ręce od Kraju zaczynał się dziki Wschód, po lewej – cywilizowany Zachód. Stąd Kraj ów zwano od czasu do czasu Pomostem, Przedmurzem albo Łącznikiem.
W zasadzie nikt prócz mieszkańców Kraju opinii tych nie podzielał. Lub – co jeszcze gorsze – opinii tych nie dostrzegał. Co nie znaczy, że ci inni mają do końca rację, a mieszkańcy Kraju żyją w permanentnym błędzie albo bezrefleksyjnie hodują w sobie manię wielkości.
Kraj ten chlubi się również tysiącletnią historią i chętnie odwołuje się do przeszłości. Co prawda, nie ma wśród jego mieszkańców ani jednego człowieka, który pamiętałby chwile dawnej wielkiej potęgi, kiedy granice Kraju opierały się o europejskie morza, Bałtyckie i Czarne. Niemniej interpretacja historii jest z reguły dla Kraju korzystna budująca, zaś gloria przodków spływa bez przeszkód na potomnych. Gdy posłuchamy opowieści mieszkańców, okaże się, że Kraj miał być (i podobno jest nadal) oazą tolerancji, ojcem wielokulturowości, wynalazcą współczesnego konstytucjonalizmu i nowożytnej demokracji, pochodnią oświetlającą innym narodom drogę ku wolności.
Przez co cierpiał niezasłużenie od różnych niegodziwców. I o wiele bardziej niż inne kraje. Co – zdaniem mieszkańców – jest do udowodnienia.
Niegodziwcami (akurat to można sprawdzić w podręcznikach historii) z reguły okazywały się państwa o wiele większe i potężniejsze oraz zbyt często zdecydowanie nieprzyjemne również dla innych krajów kontynentu. Może z tej racji, choć niekoniecznie, Kraj niekiedy odgrywał się na sąsiadach mniejszych. Ale woli o tym nie pamiętać.
Kraj szczyci się również kilkoma postaciami znanymi w każdym zakątku ziemi. To jeden astronom, jeden duchowny i jeden przywódca związku zawodowego, który to związek – wierzą w Kraju głęboko – całkiem niedawno odmienił świat, a już na pewno tę część Europy. Jest w tym ziarenko prawdy.
Kraj dorobił się też kilku wybitnych królów, kilku wspaniałych patriotów i kilku perfekcyjnych wręcz zdrajców. Kilku błaznów, kilku wieszczów, kilku noblistów w dziedzinie literatury i jednej noblistki w nauce. Oraz garści niezłych piłkarzy, którzy nie doczekali się jednak godnych następców.
Wniosek jest prosty. Kraj ów mieści się w światowej średniej, jeśli idzie o liczbę durniów, podleców, frustratów i głupków, a z drugiej strony – ludzi utalentowanych, niecodziennie szlachetnych, dobrych i światłych lub tylko przytomnych. Nie jest to – przyznajmy – rezultat specjalnie nadzwyczajny. Choć w Kraju z reguły myśli się o tym zupełnie inaczej.
Trzeba za to obiektywnie przyznać, że dziś nigdzie na świecie nie ma aż tak wielu wielkich poetów. Akurat z tego Kraj nie jest nadzwyczaj dumny.
Słowem – gdy spojrzymy na mapę Europy i na ten Kraj kształtem zbliżony do koła, gdy pogrzebiemy trochę w mądrych książkach, przejdziemy się po uliczkach starodawnych miast i między blokami z wielkiej płyty, kiedy zajrzymy w wiejskie przysiółki, nie zobaczymy nic, co mogłoby nas specjalnie zaszokować, przestraszyć, zachwycić, zadziwić, rozśmieszyć, wkurzyć, zezłościć lub rozczulić.
Dlatego może to być Kraj całkiem miły do życia.
Lecz nie poeci ani nie genialny astronom sprzed wieków, nie piłkarze ani nawet nie wielki przywódca religijny są w Kraju tym zjawiskiem absolutnie nadzwyczajnym. Specjalność wyjątkowa to przegrywanie szans oraz zdolność do samookaleczania, zapewne wyniesiona z wieloletniej więziennej niewoli. Oraz – pielęgnowanie pamięci o klęsce.
Mieszkańcy Kraju szczycą się niezwykłą wręcz ilością pięknie przegranych powstań i insurekcji, podjętych w słusznej sprawie, lecz nieudanych. Wynoszą na ołtarze narodowej pamięci szlachetnych męczenników, co mniemam – sprawia im szczególną przyjemność i daje – poczucie wyższości. Muszę się przyznać, że sam często ulegam tej manii. Jako że często w życiu trzeba robić to, co przyzwoite, a nie to, co się akurat opłaci. To też fenomen, który w Kraju pojęto znakomicie. Zapewne dlatego, że przez wiele lat Kraj miał obrożę na szyi.
Aż nagle Opatrzność odwróciła wyroki.
Rewolucja Solidarności, rozpoczęta w 1980 roku, dała Krajowi dziewięć lat później z dawna oczekiwaną niepodległość. Pierwszy raz udało się wygrać powstanie, z góry – jak powiadali mądrale – skazane na porażkę. Marzyciele poszli ponad pragmatykami. Szczerość wygrała z cynizmem. Zmieniono kołchozową ekonomię w wolny rynek. Pękły granice. Nastała wolność słowa.
Wolno dziś z Kraju wyjeżdżać oraz do niego wracać. Wolno pyskować władzy i nie jest szczególnym wstydem, gdy się władze popiera. Wolno grymasić, wszczynać awantury i popadać w nieuzasadnione krytykanctwo. Wolno fetować rzekome triumfy i biadolić nad prawdziwymi porażkami.
Słowem – nigdy nie było tak dobrze jak teraz. Zdarzył się cud mniemany. Na przekór i na opak.
To cud uwierający jak kac. Nie wiadomo, co można z nim zrobić. Kac mija, a cud cudem pozostaje. I tak się dzieje od dwudziestu lat. Zgódźmy się więc, że to, co stało się w Kraju, możemy nazwać Wielką Zmianą.
Lecz ze zmianami bywa tak, że bolą. A Wielka Zmiana boli bardzo. Zmiana zawsze jest niespodziewana, a nic nie rani tak jak zaskoczenie.
Jest niesprawiedliwa: jednym daje szanse, innym je odbiera.
Na Zmianie – usłyszałem kiedyś – tak naprawdę nie korzystają ci, którzy o Zmianę wojowali, lecz ludzie, którym była obojętna. Obojętność dała im zasadniczą przewagę: umieli żyć w starym, zatem umie ją i w nowym.
Po Zmianie – słyszałem – najlepiej potrafi ustawić się szuler i cwaniak, cinkciarz, lizus, oportunista, dziwka i drobny złodziejaszek, który może – właśnie dzięki Zmianie – wyrosnąć na grubą rybę. Bardziej idzie tu o naturę człowieka niźli o jego profesję.
Zmiana to w gruncie rzeczy gwałtowność. Jeśli gdzieś historia działa się powolutku, z dnia na dzień, cicho i niezauważalnie, wtedy odmiana postaw, opinii, nastrojów i charakterów przychodziła kroczek za kroczkiem, łagodnie, bez zbędnych wstrząsów. W takich miejscach nikt się niczemu nie dziwi: do wszystkiego przyłożył rękę, wszystkiemu towarzyszył, nawet jeśli tego nie lubi i nie chciał na to patrzeć.
Zmiana to skok na głęboką wodę. Kiepsko widać, mało słychać, powietrza brak, zimno i mokro, a instynkt podpowiada, że trzeba się ratować.
Wreszcie to może najważniejsza cecha Wielkiej Zmiany – jest ona wszechogarniająca i nikt, choćby bardzo chciał, nie może jej uniknąć.
Naznacza nawet tych, którzy grzmią wszem i wobec, że Wielkiej Zmiany nie było, że wszystko jest po staremu, że nadal obowiązują stare podziały, dawne konflikty. Że – koniec końców – Wielka Zmiana to Wielki Pozór, Wielki Kant, Wielkie Szalbierstwo, pic na wodę i fotomontaż. Mawiają tak nawet ci, którzy do Wielkiej Zmiany przyłożyli rękę, ale – taka jest natura Wielkich Zmian – zostali gdzieś z boku, niewielu ich słuchało, nie byli nazbyt popularni, nie mieli seksapilu czy feromonów, które pozwoliłyby innym uwierzyć, że to właśnie oni w chwili Wielkiej Zmiany powinni wieść rząd dusz. W ten sposób Wielka Zmiana rodzi Wielką Frustrację.
Gdzieś jednak kołacze się wspomnienie początków Zmiany. Doświadczają go wszyscy i każdy chciałby to po swojemu wykorzystać. Tak więc zjawiają się ludzie (często spośród tych odrzuconych przez Zmianę), którzy mówią, że to nie finał, że Zmianę trzeba dokończyć, poszerzyć, rozwinąć.
Zaś inni wierzą w obietnice, gdyż mają w uszach echo tego, co mówiono wcześniej. Echo jest zawsze zdradliwe i nieprawdziwe, to nie jest czysty dźwięk, lecz hałas odbity i zdeformowany.
Co więc można zmienić, skoro wszystko zostało zmienione? Żadna ulica nie nazywa się już tak samo, nie ma kwiatów pod ani jednym starym pomnikiem. Jak zmienić naprawdę, a nie udoskonalać, fastrygować i poprawiać? Jak zawrzeć nowe sojusze, podpisać nowe pakty i alianse?
Echo cały czas mami. Nie ma szansy na nowych przyjaciół, na nowy ustrój i nowe pakty? Trudno. Zawsze może znaleźć się nowy wróg.
Mogą nim być ci, którzy do Zmiany doprowadzili. Mogą być ludzie, którzy jej się opierali. Może być każdy, pierwszy lepszy.
Woła się więc na pomoc każdego, kogo Zmiana nie zadowala. Postuluje, żeby – miast spraw podstawowych – odmienić te, które od podstawowych są znacznie ważniejsze. Konieczna jest zmiana moralności, ludzkich zachowań, idei organizującej codzienne życie.
Słowem znów trzeba odmienić wszystko. Nastaje czas dyktatu wychowawców i rewolucji, zwanej niekiedy moralną. To właśnie działo się przez jakiś czas w Kraju średniej wielkości o kształcie zbliżonym do koła.
I może zdarzyć się w przyszłości.
Przeczytaj także: Poprawka z romantyzmu
Taki artykul to prawdziwy publicystyczny nokaut!
Kiedy wyjeżdżam za granicę i patrzę z daleka na moją Ojczyznę, nie myślę o niej, jak Paweł Smoleński. Polska to nie tylko „jeden astronom, jeden duchowny i jeden przywódca związkowy” oraz „nieuzasadniona mania wielkości”. To krzywdzące uproszczenie, świadczące o braku wiedzy historycznej. Z Polski pochodzili m.in. twórca systemu obrony przeciwlotniczej Patriot (Zdzisław Starostecki), budowniczy największego mostu na świecie (Rudolf Modrzejewski), wynalazca spinacza biurowego, zegara elektrycznego, grzałki do wody, wycieraczek samochodowych czy pieca na ropę naftową (Józef Hofmann), twórca kolei transandyjskiej (Ernest Malinowski), wynalazca aparatu fotograficznego do barwnych odbitek oraz specjalnego papieru światłoczułego do fotografii barwnej, a także fotometru, kamizelki kuloodpornej i filmu dźwiękowego (Jan Szczepanik). Bez osiągnięć Jana Czochralskiego nie mielibyśmy dziś telewizji, komórek i komputerów (wynalazł powszechnie stosowaną metody otrzymywania monokryształów krzemu, będącą podstawą procesu produkcji układów scalonych). Smoleński podaje przykład Mikołaja Kopernika sprzed 480 lat, ale nie wspomina o współcześnie żyjącym, polskim astronomie Aleksandrze Wolszczanie, który jako pierwszy na świecie (wspólnie z Kanadyjczykiem Dalem Frailem) odkrył pierwsze planety pozasłoneczne. Dr Maria Siemionow, absolwentka poznańskiej Akademii Medycznej, dokonała pierwszego całkowitego przeszczepu twarzy. A i użytkownicy iPhonów powinni pamiętać, że współtwórca potęgi Apple’a – Sławomir Woźniak pochodził z Polski. Dlatego, gdy myślę z daleka o Polsce, przypominają mi się raczej słowa wybitnego aktora – Wojciecha Pszoniaka (słynnego Moryca Welta z „Ziemi Obiecanej”), który powiedział: „Mieszkając na Zachodzie, nigdy nie traciłem kontaktu z Polską. Tu ciągle mam mieszkanie, własny NIP i PIT. Tu mam przyjaciół. Rodzice wychowywali mnie w przekonaniu, że Polska jest najlepszym i najpiękniejszym krajem. Dzięki podróżom po świecie zrozumiałem, że to nie do końca prawda, że są kraje piękniejsze i zasobniejsze. Ale miłość do ojczyzny jest jak miłość do matki. Kochać ją trzeba i szanować za to, że jest. Im bardziej biedna i umęczona, tym większej wymaga miłości”. Na koniec ciekawostka: Czy Polska jest wyjątkowa? To tutaj pierwsze czworonogi wyszły z wody na ląd (ich ślady odkryto w kamieniołomie Zachełmie pod Kielcami – opisano to w „Nature” w 2010 roku). Przemiana stworzeń wodnych w lądowe była jedną z najbardziej rewolucyjnych jakie zaszły w dziejach życia na Ziemi i na zawsze odmieniła jego historię – a stało się to… pod Kielcami 🙂 Miłej nocy wszystkim. JK
A jednak jest średniakiem ów Kraj. Bo jesli wezmiemy sasiada — to ludzi , którzy z niego pochodzili i co więcej w nim pracowali , a zasłuzyli sie w histori jest … dzięsiątki razy więcej : w tym inzynierów, konstruktorów , itp. itd. W kraju na zachód sasiądującym z owym sasiadem podobnie. I dalej tak samo. W JEDNYM BIJEMY JEDNAK TEKRAJE : W NIEWYKORZYSTANYCH SZANSACH. W ZPRZEPASZCZANIU ICH NIE MA NAM RÓWNYCH.
Owszem Panie Janie, jeśli spojrzymy na sąsiadów Polski, znaleźli się tam ludzie (także wspomniani przez Pana wybitni „inżynierowie i konstruktorzy”), którzy w istotny sposób przyczynili się np. do rozwiązania problemów demograficznych w Europie, m.in. poprzez zaprojektowanie, budowę, wzorowe nadzorowanie i wykorzystywanie obozów koncentracyjnych (sąsiad z zachodu) czy masowe egzekucje, terror i zsyłki do gułagów na Syberię (sąsiad ze wschodu). To rzeczywiście bardzo duża „zasługa”, która zapewne nigdy nie zostanie im zapomniana na kartach historii.