Do skutecznego działania potrzebujemy nadziei, obliczalności oraz nowych narracji pozwalających zachować optymizm i działać z rozwagą. Jedna z nich to protopia. Oznacza kompromis pomiędzy realizmem a utopią, który może nie jest tak ekscytujący jak wizje idealnego świata, ale jest „wystarczająco ekscytujący, by dążyć do celu”.
Jest 2050 rok. Poranny Londyn tonie w słońcu, po mgłach dawno nie zostało już śladu. Młoda dziewczyna niespiesznie wstaje i szykuje się do pracy. Na śniadanie przygotowuje racuchy z domową spiruliną i napar ze świeżej mięty, która zastąpiła, pochodzące z innych stref klimatycznych, kawę i herbatę. Technologia jest w tym świecie obecna, lecz nie dominuje. Głównym źródłem informacji są wiadomości z radia, których dziewczyna słucha przez bezprzewodowe słuchawki.
Otoczenie wygląda znajomo, bowiem budynek, w którym mieszka, powstał w poprzednim tysiącleciu. Przejawem nowych czasów jest to, że dom jest zasilany w pełni energią słoneczną, podobnie jak stojący przed nim rower elektryczny. Pojazd wpięty jest w gniazdko zintegrowane umieszczone w zabytkowym murze oddzielającym przydomowy ogród od ulicy, na której nie ma żadnego samochodu.
Przykładem rewolucyjnej zmiany w myśleniu o miejskiej wspólnocie jest tworzenie nowych rytuałów, w których centrum jest nie martyrologia, ale przyroda
Tego dnia odbywają się dożynki. To ważne dla londyńczyków święto, które lokalne społeczności obchodzą już od czternastu lat. Okazja jest radosna, ale świat regeneratywnej przyszłości zasnuwa żałoba po ofiarach powodzi. Katastrofa, która nawiedziła Londyn przed pięciu laty, zabiła wiele osób, w tym bliskich naszej bohaterki. Władze miasta wprawdzie otrząsnęły się z marazmu i wprowadziły politykę dla zwiększania porowatości miasta, ale stało się to za późno. Lepsza przyszłość jest więc okupiona śmiercią i zniszczeniem, które musiały nastąpić, aby zacząć wdrażać zrównoważone rozwiązania. Tak przynajmniej twierdzą autorzy i autorki filmu Obfitość, który opowiada powyższą historię[1].
Koniecznie potrzeba apokalipsy?
Obfitość to krótka dokufikcja przygotowana przez dział innowacji firmy inżynieryjnej Arup, zajmującej się projektowaniem rozwiązań technologicznych dla lepszej przyszłości. Poza analogowymi farmami miejskimi, powstałymi na terenie dawnych miejskich nieużytków, w filmie możemy obejrzeć również rozwiązania wysokotechnologiczne, takie jak jak VR-owe okulary czy transmisje z wydarzeń, którym towarzyszą hologramy. Miejsce owadów zastąpiły stworzone na ich podobieństwo drony, wyposażone w czujniki informujące o szczegółowym stanie środowiska. Tym, co się nie zmieniło od naszych czasów, jest ignorowanie zagrożeń związanych ze zmianami klimatu.
Relacje władzy w Obfitości i sposób zarządzania miastem jest również taki sam jak dziś – arogancko autorytarny. Zapraszając nas do niedalekiej przyszłości, autorzy i autorki Obfitości wysyłają sygnał dla nas – żyjących obecnie – że system społeczno-ekonomiczny, w którym funkcjonujemy, jest niezmienny; że potrzeba apokalipsy, aby zmienić decyzje polityczne i odważnie wkroczyć na ścieżkę zrównoważonego rozwoju. Tak jakby każdy inny scenariusz, niewymagający dodatkowych ofiar, miał być potraktowany jako utopijna mrzonka.
Jednak czy każda zmiana świadomości wymaga gwałtownych wydarzeń? I czy każda tragedia przyniesie przebudzenie? Te tezy są już mocno wątpliwe.
Tymczasem wciąż zbyt mało mówimy o naszej codziennej sprawczości i o tym, jak wielkie znaczenie ma konsekwentne dążenie do lepszego świata. Czy wyłącznie strach przed kolejną katastrofą może stać się motywatorem do zmiany? A może wręcz przeciwnie? Może doszliśmy już do momentu, w którym, nasyceni nakładającymi się kryzysami ostatnich trzech lat, kiedy jesteśmy bombardowani wizją kolejnej katastrofy – popadamy w marazm?
Założenie, że dopiero apokalipsa ma być wstępem do lepszego świata, a jedyne, co możemy robić, to czekać, jest niezwykle niebezpieczne, bowiem pozbawia nas nie tylko sprawczości, ale pozwala nam zrzucić z siebie odpowiedzialność za przyszłość. Poddawanie się temu typowi myślenia zwalnia nas od działania i pozbawia tego, co najbardziej ludzkie, czyli próby przekroczenia swoich granic w imię lepszego świata.
Żyjemy w przyszłości
Tworzenie katastroficznych scenariuszy nie wymaga od nas większego wysiłku. Kultura pełna jest obrazów końca świata. Wszyscy wiemy, jak wygląda nasza planeta po apokalipsie: spalona ziemia, powietrze, którym trudno jest oddychać ze względu na wszechogarniający upał. Wszechobecny pył blokujący działanie maszyn, cofający naszą cywilizację w rozwoju o całe wieki do czasów ludów koczowniczych – z tą tylko różnicą, że wokół jest nie przyroda, lecz jedno wielkie elektrośmieciowisko.
Do tego brak wody i trudności ze zdobyciem świeżego jedzenia. Powodzie i kwaśne deszcze. Wyludnione miasta pełne walących się budynków. Przemoc i rozpad więzi społecznych. A w konsekwencji – codzienna walka o podstawowe zasoby i ciągłe poczucie zagrożenia, jakby trwała wojna, ale taka, która nigdy się nie skończy, bo to nie wojna pomiędzy ludźmi, lecz proces powolnej eksterminacji naszego gatunku. Można wręcz powiedzieć, że uciekamy w kolejne dystopijne filmy i seriale, bo ich przewidywalność nas relaksuje.
W roku 2021 umieszczona była akcja filmu Mad Max – jednego z najbardziej znanych dystopijnych filmów science fiction, wyprodukowanego w 1979 r. Można więc powiedzieć, że żyjemy w przyszłości. Świat nie jest jednak taki, jak oglądaliśmy na filmowym ekranie, bo wizja przyszłości to zawsze pewien obraz zakorzeniony w danej historycznej teraźniejszości – wówczas zimnowojennej. Jest jednak miejscami dość potworny i możemy na własne oczy oglądać obrazy, które jeszcze kilka lat temu futurolodzy i futurolożki prognozowali jako dystopię na 2050 rok.
Tutaj znamienny jest raport z grudnia 2019 r., autorstwa wspomnianej wcześniej firmy Arup[2], prognozujący wizję świata, w której czymś normalnym będzie poruszanie się w maseczkach, właśnie na rok 2050. Tymczasem zawitała ona do nas nie za trzydzieści lat, lecz trzy miesiące później, w marcu 2020 roku. Rzeczywistość przyspieszyła i to, co miało być doświadczeniem kolejnych pokoleń, stało się naszą aktualną rzeczywistością tu i teraz. A to był dopiero początek.
Obecnie żyjemy w czasach, w których nie tylko wiemy w praktyce, co znaczy słowo „pandemia”, ale również na co dzień możemy się przekonać, czym jest wojna i jak potworne są jej ofiary, bo toczy się ona tuż za naszą granicą. Wiemy też już dobrze, że lokalne konflikty zbrojne promieniują na cały świat, więc nie można pozostawać obojętnymi. Doceniamy heroiczne zrywy, a coraz częściej możemy je praktykować wspólnie – czy to pomagając w ostatnim roku osobom uchodzącym przed wojną w Ukrainie, czy wcześniej przez lata, zbierając raz w roku solidarnie datki na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy, która w czasach kryzysu daje więcej nadziei niż wcześniej.
Wspólna mobilizacja w obliczu katastrofy jest tym silniejsza, że polska kultura jest nasycona obrazami walk niepodległościowych, romantycznych zrywów, które są celebrowane znacznie silniej niż historie o odbudowie czy te o życiu w czasach pokoju oraz tworzeniu świata na nowo. Mamy świadomość, że nasza historia to również czasy kolektywnego wysiłku, aby podnosić nasze miasta z gruzów, czyli budować gospodarkę od zera, w różnych jej odsłonach.
Odłączyć się od pesymizmu
Jednocześnie ten trud konsekwentnego tworzenia nowego świata ze zgliszczy nie znajduje swoich odzwierciedleń w kulturze popularnej. Jakbyśmy chcieli zapomnieć o całym wysiłku, który wykonaliśmy – jako jednostki czy społeczeństwo, aby znaleźć się w obecnym miejscu naszego życia. Jeśli coś się zmienia, to jedynie to, że przemysł filmowy składa ukłon w stronę bioróżnorodności i w efekcie do grona ludzi i maszyn – jako śmiertelne zagrożenie – dołączają rośliny i grzyby.
Myśląc o przyszłości, wciąż poruszamy się pomiędzy łatwymi do wymyślania wizjami katastroficznymi oraz również nierealnymi utopijnymi wizjami przyszłości, które są naszymi wersjami raju. Przy czym te drugie pod powłoką powszechnej radości skrywają inne formy zniewolenia.
Pogłosy tej narracji słyszymy, kiedy w debacie publicznej postulaty dobrej jakości usług publicznych czy wprowadzanie regulacji wywołują lękowe reakcje, że każda forma ograniczenia praw jednostki to prosta droga do obozów pracy przymusowej i terroru. Chcemy lepszego świata, jednak nie takiego, który jest efektem naszej wspólnej pracy, lecz który wyniknie z pojawienia się zbawcy prowadzącego nas do światła albo jakiegoś innego zewnętrznego czynnika związanego z wejściem w nową epokę astrologiczną.
Przyszłość jednak nie jest zapisana w gwiazdach. I coraz częściej w praktyce, a nie w teorii możemy sobie odpowiedzieć na pytanie, co się stanie, kiedy zacznie się realizować któraś z przesłanek dla dystopijnych scenariuszy – na przykład kiedy miliony uchodźców przekroczą nasze granice.
Obserwujemy na własne oczy, że rzeczywistość tworzy się w dynamicznym procesie, w którym decydujące są nie tylko polityki państwowe, ale również codzienne indywidualne wybory tysięcy i milionów osób, a co więcej, że w obliczu apokalipsy zaskakujemy siebie w sposób pozytywny. Jednocześnie będąc tu i teraz lub projektując działania, nigdy nie wiemy, co będzie punktem przełomu ani jaki dokładnie będzie efekt naszych działań – czy znów nam się uda?
Umiemy zrekonstruować momenty przełomu wstecznie, ale znacznie rzadziej potrafimy je zawczasu przewidzieć. Jednak kryzysowa sytuacja ostatnich miesięcy pozwala odłączyć się na chwilę od wdrukowanego w nas pesymizmu i zobaczyć, że w obliczu zagrożenia solidarne działanie pozwala nam przetrwać. A jedynym sposobem, żeby sprawdzić przebieg przyszłych wydarzeń, jest praktyka. Przyszłość to bowiem nie intelektualna symulacja, ale wielowymiarowy proces, oparty na prozaicznych czynnościach i złożonych społecznych rytuałach. I tym pozornie prowizorycznym czynnościom powinniśmy obecnie poświęcić więcej uwagi.
Protopia – radykalna metoda małych kroków
Do skutecznego działania potrzebujemy nadziei oraz obliczalności, a także nowych narracji, które pozwolą nam jednocześnie zachować optymizm, jak i działać z rozwagą. Powinniśmy wyjść więc poza znaną nam opozycję utopia–dystopia, bo każda z nich jest kusząca i zamykająca zarazem.
Zamiast pesymizmu i idealizmu warto wybierać opowieści, które pokazują zmianę jako metodyczne zmierzanie do celu. Takim pojęciem jest „protopia”. To słowo ukute przez teoretyka technologii Kevina Kelly’ego opisuje stan, który jest „lepszy niż dzisiaj i niż wczoraj, nawet jeśli jest chociaż trochę lepszy”[3].
Jest to zachęta do konsekwentnego działania w kierunku lepszej wizji świata. Zakłada istnienie zarówno indywidualnych, jak i wspólnych marzeń. Jest wielowątkowa, a dzięki temu odporna na totalizujące narracje. Protopia to bowiem kompromis pomiędzy realizmem a utopią, który wprawdzie nie jest tak ekscytujący jak wizje idealnego świata, ale, jak podkreśla sam Kelly, „może być wystarczająco ekscytujący, by dążyć do celu”[4]. Zmiany, które podejmujemy, z dzisiejszej perspektywy mogą wydawać się niewielkie, a jednocześnie konsekwentne przekształcanie rzeczywistości daje nam poczucie, że rzeczywistość wokół nas nie jest monolitem, lecz dynamicznym procesem, który podlega kształtowaniu.
Protopia jako metoda małych kroków ułatwia nam odzyskanie kontroli w niespokojnych czasach, w których żyjemy
Protopię trudno sobie wyobrazić jako spójną całość, bo składa się nie tylko z rozwiązań, ale również z problemów i ze złożonego procesu podejmowania decyzji o tym, co robić, kiedy napotykamy na przeszkody. Konflikt jest jej nieodłącznym elementem. Podobnie jak konieczność ciągłego negocjowania zasad dalszego działania. To nie jest rzeczywistość wolna od zmartwień, bowiem protopia to proces ciągłego ulepszania i konsekwentnego dążenia do lepszego świata. Wymaga więc myślenia w dwóch horyzontach: najbliższej przyszłości, na którą mają wpływ nasze działania, oraz tej dalszej, która jest wizją lepszego świata, będącego zwieńczeniem naszych starań.
Myślenie protopijne zakłada wychylenie w przyszłość i wyjście poza jeden z głównych mankamentów współczesności, czyli doraźne działania krótkoterminowe, abstrahujące od długoterminowych skutków. Wymaga pewnej dozy optymizmu oraz cierpliwości – jednocześnie pozwala nam odzyskać poczucie sprawczości, a to, jak przekonuje psycholog Martin Seligman, jest warunkiem koniecznym, abyśmy mogli czynić rzeczy wielkie[5].
Poczucie sprawczości jest konieczne, aby przekraczać swoje ograniczenia. Protopia jako metoda małych kroków ułatwia nam odzyskanie kontroli w tych niespokojnych czasach, w których żyjemy. Pozwala nam wychylić się w przyszłość i zobaczyć świat taki, jaki znamy, z innej perspektywy, a następnie znaleźć w nim miejsce dla siebie.
Rzemieślnicze podejście do rzeczywistości
Dodatkową wartością protopii jest to, że mogą być one bardzo różnorodne. To wynika z samej logiki protopijnego działania: te często niewielkie interwencje w rzeczywistość zakorzenione są zawsze w naszej obecnej sytuacji oraz zależne od narzędzi, którymi dysponujemy. Zmieniają się również w czasie. Osobowości i poglądy liderek i liderów mają znaczenie, ale nie muszą dominować w całości procesu. Nawet jeśli innowatorzy i innowatorki odciskają silne autorskie piętno na początkach protopijnych działań, to z czasem ten wpływ się rozmywa.
Im większy zasięg danego działania, tym jego rozwój zyskuje bardziej uniwersalny charakter. Dzięki temu różne protopie tworzą skomplikowaną mozaikę potencjalnych zalążków nowych scenariuszy przyszłości. Mogą wyrastać z różnych kontekstów i na pierwszy rzut oka mogą nie mieć ze sobą nic wspólnego, jednak jeśli przyjrzymy się im bliżej, zobaczymy łączące je logikę i zestaw wartości. Niesie je ta sama energia. Ruchy rolnicze mogą spotkać się z aktywistkami klimatycznymi, a osoby rozwijające sztuczną inteligencję z ruchami ekologicznymi walczącymi o zachowanie bioróżnorodności.
Protopijna przyszłość jest jak makatka utkana z wielości wątków, które splata ze sobą codzienna praktyka. Nasze indywidualne marzenia w procesie działania spotykają się w niej z cudzymi, tworząc nowy wzór działania i nową całość, która niebawem znów zostanie przekształcona. To rzemieślnicze podejście do rzeczywistości trzyma nas blisko materii, czyli otaczającego nas świata. Urealnia nasze działania oraz chroni przed pułapką uwikłania się w teoretyczne dyskusje na temat możliwych wersji rozwoju nieistniejących przyszłych światów.
Postawienie na praktykę pozwala nam też wyjść poza paraliżujący zerojedynkowy model, w którym świat albo jest idealny, albo zmienia się w swoje przeciwieństwo, bo w końcu to, co idealne, jest niemożliwe do osiągnięcia. Protopia nie ma jednego tempa działania. Droga do lepszej wersji przyszłości w pewnych momentach biegnie szybko, ale przez większość czasu jest pełna trudów i nudy. Bywa nasycona wątpliwościami i powrotami do tych samych wątków i motywów, jednak oglądanych z nowej perspektywy. Jest więc po prostu naszym życiem, które przeżywamy, zachowując względny optymizm i trzeźwość umysłu, godząc się na to, że zmiana wymaga czasu, bo materialność otaczającego nas świata oraz ciał kształtowanych przez nawyki zmienia się przez praktykę, a nie siłę woli.
Protopijne myślenie to ponadto codzienne ćwiczenia z wyobraźni, które budują naszą odporność psychiczną i pozwalają testować różne modele działania. Stosując metodę małych kroków, musimy na bieżąco rozwijać naszą kreatywność, aby skutecznie lawirować pomiędzy obecnymi ograniczeniami technologicznymi, prawnymi i społecznymi w stronę długoterminowej wizji przyszłości – aby poruszać się po rozszerzającej się z każdym obrotem spirali, a nie tkwić w błędnym kole.
Sprawia to, że pokonujemy swoje ograniczenia i bariery stawiane przez otoczenie, co samo w sobie daje podobną przyjemność jak tworzenie nowych obiektów i mierzenie się z fizyczną materią. Ten typ podejścia do zmiany daje również dodatkową wartość – poczucie sprawczości i wpływu na nasze otoczenie, czyli właśnie to, co odbierają nam katastroficzne wizje przyszłości. Nawet jeśli zmiany są niewielkie, to mamy poczucie, że rzeczywistość wokół nas nie jest monolitem, a dynamicznym procesem, który podlega kształtowaniu.
Zmiana codziennych rytuałów
Najlepszą przestrzenią do protopijnych praktyk jest nasze najbliższe sąsiedztwo. Materialność miasta pozwala testować rozwiązania, a następnie, przez wdrożenie ich na większą skalę, zmieniać nasze zachowania. Nie jesteśmy w nim również sami, więc ciężar zmiany nie leży wyłącznie na naszych barkach. Procesy, które uda nam się uruchomić, mogą być poniesione dalej przez innych.
Miasta są więc naturalnymi protopiami, w których – poza sytuacjami bombardowań czy masowych wyburzeń – każda zmiana dzieje się stopniowo, bowiem napotyka istniejącą już tkankę miasta. Jednocześnie, jak stwierdza prof. Rafał Matyja: „w epoce zmian łatwiej jest projektować zmianę na poziomie widocznego miasta niż trudnego do wyobrażenia państwa”[6]. Zwłaszcza w obecnych czasach, kiedy na poziomie centralnym trwa zagorzała walka polityczna.
Lokalność, nawet jeśli nie jest wolna od patologii władzy, pozwala za pomocą niewielkich działań zmieniać świat wokół nas i kultywować społeczne rytuały, które zbliżają nas do lepszej wersji przyszłości, bo wzmacniają w nas poczucie wspólnoty oraz troskę o swoje najbliższe – w tym przyrodnicze – sąsiedztwo. Pozornie niewielkie działania takie jak święta ulic, inicjatywy lokalne, ogrody społecznościowe czy konsekwentnie składane projekty do budżetu partycypacyjnego sprawiają, że zmienia się krajobraz naszych miast, a wraz z nim to, co uważamy za normalne i możliwe.
Przykładem rewolucyjnej zmiany w myśleniu o miejskiej wspólnocie jest tworzenie nowych rytuałów, w których centrum jest nie martyrologia, lecz przyroda. Są to nowe lokalne święta, jak np. celebracje w Tarnowskich Górach skupione wokół na nowo odkrytej pradawnej odmiany jabłoni – Pięknej z Rept[7]. Jest to również stworzenie roślinnych ścieżek edukacyjnych, jak raciborski szlak azalii i różaneczników[8]. Nowym typem celebracji są również wspólne akcje sadzenia bioróżnorodnych lasów na osiedlach deweloperskich[9], które można uznać za współczesny rytuał wkopania kamienia węgielnego.
Każde z tych działań przesuwa nas jako miejskie społeczności w stronę praktykowania nowego rodzaju troski, w którym widzimy siebie samych jako część większego ekosystemu. I pozwala nam fizycznie, cieleśnie uczestniczyć w tworzeniu naszego otoczenia. Tę stopniową zmianę codziennych rytuałów możemy traktować jako krok w stronę innego świata niż ten, jaki znamy z ostatnich trzydziestu lat. I nie chodzi tutaj o to, żeby przerzucić odpowiedzialność za zmiany systemowe na jednostki, lecz stopniowo zwiększać nasz wpływ na wspólną przyszłość.
Trzy filary miejskiej odporności
Naszym zadaniem jako jednostek oraz społeczności powinno być więc konsekwentne pogłębianie wpływu na to, jak wygląda świat wokół nas. Dążenie do sukcesywnego uspołeczniania zarządzania miastem i realnego współuczestniczenia w procesie podejmowania decyzji. I nie chodzi mi tutaj o rozwijanie już istniejących (i wspomnianych powyżej) narzędzi partycypacyjnych, lecz o przejście od demokracji partycypacyjnej do demokracji ekonomicznej, od wyrażania opinii do włączenia się w przekształcanie miasta również na inne sposoby. Rozumiem przez to uruchomienie naszych – mieszkanek i mieszkańców – różnych kapitałów. Zarówno tych finansowych, jak i wiedzy czy czasu wolnego – tych samych, za które dostajemy wynagrodzenia w ramach naszej pracy zarobkowej czy w ramach innych transakcji na rynku.
Tak jak kupujemy rośliny i poświęcamy czas, aby posadzić je na wspólnym podwórku, tak powinniśmy móc rozwijać również inne obszary naszego miasta – zagospodarowywać puste miejskie lokale czy tereny publiczne. Możemy te działania oprzeć na trzech filarach, które nazwaliśmy „filarami miejskiej odporności”[10]. Są to: wspólna własność, współzarządzanie, współinwestowanie.
Wspólna własność to postulat połączenia potrzeby kontroli nad ważnymi dla nas obszarami życia, a jednocześnie wykorzystania potencjału skali, jaki daje połączenie sił osób mieszkających w danym mieście. Ponad trzydzieści lat po transformacji ustrojowej nie mamy już wątpliwości, że prywatyzacja miejskiej przestrzeni służy nielicznym i uniemożliwia strategiczne zarządzanie miastem. Jednocześnie mimo wielu przykładów dobrych usług publicznych wciąż nasza kontrola nad tym, jak zmieniają się miasta, jest zbyt mała. Najbardziej wyrazistym przykładem zbiorowej siły społecznego kapitału są zrzutki na wykupienie lasów[11].
Współzarządzanie to z kolei pogłębienie decydowania o przyszłości strategicznych obszarów naszego życia. Demokracja partycypacyjna, w której ramach głosujemy w wyborach oraz mamy możliwość skonsultowania poszczególnych wyselekcjonowanych przez rządzących decyzji, pozwala omijać kluczowe miejskie kwestie, takie jak kompleksowa adaptacja miasta do zmian klimatu czy polityka mieszkaniowa. Potrzebujemy narzędzi pozwalających nam na realne współzarządzanie miastami. Dobrym przykładem próby demokratyzacji procesów są panele obywatelskie – niestety ich rekomendacje są wdrażane powolnie.
Kolejnym sposobem na pogłębienie naszej sprawczości jest umożliwienie inwestowania w rozwój naszych miast. Przy obecnym trudnym stanie finansów samorządowych potrzebujemy również wehikułów finansowych, które pozwolą nam uruchomić oszczędności tych, którzy je jeszcze mają, aby te inwestycje nie tylko budowały kapitał, ale również nasz dobrobyt.
Tak mogą działać np. miejskie obligacje albo stworzenie spółdzielni rozwojowych, które będą się zajmowały obszarami kluczowymi z punktu widzenia budowania miejskiej odporności, takimi jak: energetyka, termomodernizacja, dostarczanie żywności, opieka społeczna czy tworzenie demokratycznych rozwiązań cyfrowych. Dodatkową zaletą spółdzielczości jest również to, że każda osoba ma jeden głos – niezależnie od wniesionego kapitału. Spółdzielcze miasto staje się dzięki temu bardziej nasze i pozwala zyskać to, co jest konieczne do mierzenia się z trudnymi wyzwaniami, czyli sprawczość. Dzięki temu będziemy mogli zacząć powoli przekształcać nasze miasta, zamiast czekać na kolejną katastrofę. •
1. Obfitość (Abundance), reż. Exell Film. Prod.: Arup University’s Foresight Team & Peter Fraser. Scen.: Foresight at Arup, 2022. Polska premiera filmu odbyła się 18 stycznia 2023 roku w Warszawie, w ramach sąsiedzkiego cyklu spotkań samokształceniowych Mokotów: (prze)programowanie.
2. 2050 Scenarios: four plausible futures [dostęp 28.01.2023].
3. K. Kelly, Protopia, 19.05.2011 [dostęp: 28.01.2023].
4. Tamże.
5. M. Seligman, Agency and Progress: Efficacy, Optimism, and Imagination, 10.06.2021 [dostęp: 8.02.2023].
6. R. Matyja, Miasta mogą być inne, „Dwutygodnik”, wydanie 319, 10/2021 [dostęp: 28.01.2023].
7. Piękna z Rept. Tarnowskie Góry chlubią się własną odmianą jabłoni. Na Górnym Śląsku taką ma jeszcze tylko Cieszyn, 26.04.2022 [dostęp: 8.02.2023].
8. Stwórz z nami raciborski szlak azalii i różaneczników, 4.04.2022 [dostęp: 8.02.2023].
9. Lasy kieszonkowe metodą Miyawaki propagowane przez Kaspra Jakubowskiego, zob. Zielone oazy pomiędzy betonowymi blokami. Kolejne lasy kieszonkowe powstaną w Poznaniu [dostęp: 8.02.2023].
10. Więcej o spółdzielniach rozwojowych – zob. W. Bielecki, J. Erbel, Z. Krajewska, R. Krenz, A. Taran, J. J. Zygmuntowski, Pakiet Miejskiej Odporności, 21.11.2022 [dostęp: 8.02.2023].
11. Zrzucili się na wspólny las w górach. Będzie chroniony i ogólnodostępny, 24.12.2012 [dos
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” wiosna 2023 jako część bloku „Życie w niepewnych czasach”. Pozostałe teksty:
Marcin Napiórkowski, Oswajanie niepewności;
Wspólnoty polskich lęków (dyskusja)