Interes jego kraju pozostawał dla Ferdynanda Focha priorytetem. Jednak w roku 1918 i kilku następnych racja stanu Francji była zbieżna z potrzebami rodzącej się Polski.
W ubiegłym roku na ekranach kin i na Netfliksie pojawił się film osnuty na motywach słynnej powieści Ericha Marii Remarque’a: „Na Zachodzie bez zmian”. To klasyczne antywojenne dzieło ukazujące szok i rozczarowanie pokolenia, któremu przyszło walczyć w absurdalnym konflikcie, w błocie okopów frontu zachodniego podczas Wielkiej Wojny, dziś przez nas nazywanej I wojną światową. Opowieść skupia się na okrucieństwie i bezsensie ofiary, którą złożyły miliony młodych Niemców, Francuzów i Brytyjczyków. Pokazuje również, jak w ostatnich dniach konfliktu starano się ograniczyć dalsze straty.
Widzimy delegata Niemiec, socjaldemokratę Matthiasa Erzbergera, reprezentującego nowy rząd, powołany po abdykacji cesarza Wilhelma II, oraz marszałka Ferdynanda Focha, głównodowodzącego sił sprzymierzonych. Foch jest twardy, nieustępliwy, stawia warunki rozejmu i nie dopuszcza żadnych negocjacji, żąda od Niemców kapitulacji. Erzberger podpisuje ją, wojna dobiega końca.
O kogo chodzi
Ferdynand Foch – marszałek Francji, Anglii i niedługo również Polski – uosabiał wówczas triumf, którego odpryskiem było odrodzenie polskiej państwowości. Jeśli szukaliśmy postaci, które mogłyby służyć za symbol tego dziejowego sukcesu, były nimi prezydent USA Woodrow Wilson i właśnie Ferdynand Foch.
To nie Foch wygrał dla ententy wojnę, ale jemu przypadła symboliczna rola triumfatora, na którym skupiły się oczy świata
Minęło ponad sto lat i gdzieniegdzie, szczególnie na Pomorzu i w Wielkopolsce, zachowały się miejsca pamięci, świadczące o docenieniu ich zasług. W Poznaniu mamy park Wilsona (w Warszawie plac) i skromny skwer Focha, w Bydgoszczy marszałka Francji i Polski upamiętnia ważna ulica.
Cóż, niestety wielu mieszkańców miasta nad Brdą nie ma już dziś świadomości, o kogo chodzi: mówią Focha (nie „Fosza”), a nawet dziwią się, dlaczego swą ulicę ma „foch”, którego można „strzelić”. Tymczasem, szczególnie dla mieszkańców dawnego zaboru pruskiego, Ferdynand Foch powinien być jednym z najważniejszych bohaterów, któremu zawdzięczają powrót tych ziem do Polski.
Zwycięstwo to silna wola
Nim zaczęła się Wielka Wojna, nie miał szansy sprawdzić swych talentów na polu walki. Pozostawał uznanym teoretykiem sztuki wojennej, wykładowcą taktyki ogólnej w Akademii Wojskowej Saint-Cyr, kuźni elit armii francuskiej.
Nie był bynajmniej typowym przedstawicielem francuskiego establishmentu przełomu XIX i XX stulecia, zdominowanego przez atmosferę wojującego laicyzmu. Praktyczne umiejętności dowódcze były dla niego pochodną zasad moralnych.
„Chcąc uzyskać możność panowania nad wypadkami, gdy chodzi o działania wojenne, musimy odwołać się do znajomości prawdy, do wewnętrznego przekonania oraz do charakteru i siły ducha, które są wynikiem tego przekonania” – mawiał. Nie krył się ze swą głęboką religijnością, co z pewnością nie przynosiło mu w tamtej epoce wielkiej popularności.
Foch był zwolennikiem rozkazów prostych, zrozumiałych dla żołnierzy, nie uznawał ich ślepego wykonywania. „Victoire c’est la Volonté” (Zwycięstwo to silna wola) – powtarzał z upodobaniem.
Rok 1914 przyniósł mu, jak wielu oficerom z jego pokolenia, możliwość realizacji ich talentów, ale również wzięcia na Niemcach odwetu za klęskę i upokorzenie kampanii z lat 1870/71.
Będę walczyć cały czas
W chwili wybuchu wojny miał 63 lata, lecz nie wyglądał na więcej niż 50, „zachował sylwetkę smukłą i prostą, sprężysty chód, żywy gest i bystre spojrzenie, a jego słowo było jak cięcie szabli”. Jego wielkie dni nadeszły u schyłku konfliktu, w roku 1918. W marcu Niemcy, wykorzystując oddziały wycofane po klęsce Rosji z frontu wschodniego, uderzyły na zachodzie, po raz ostatni próbując obrócić losy wojny na swoją stronę.
26 marca 1918 roku w Doullens, w pobliżu linii frontu, spotkali się przedstawiciele władz cywilnych i wojskowych Francji i Anglii. Francuski premier Georges Clemenceau wspominał co się działo, kiedy pełni złych przeczuć oczekiwali przed merostwem na rozpoczęcie obrad: „Raptem zrobił się ruch. Przybywa Foch w otoczeniu oficerów i swym nie znoszącym sprzeciwu donośnym głosem woła: Panowie nie chcą walczyć! Otóż ja będę walczyć bez wytchnienia! Będę walczyć przed Amiens! Będę walczyć w Amiens. Będę walczyć za Amiens. Będę walczyć cały czas!”.
To świadectwo optymizmu i siły woli utorowało mu drogę do otrzymania oficjalnego tytułu naczelnego wodza wojsk sprzymierzonych we Francji i mianowania na stopień marszałka Francji. Pod jego dowództwem zapoczątkowana została na wszystkich odcinkach frontu w sierpniu, wrześniu i październiku 1918 roku seria zwycięskich ofensyw armii sprzymierzonych, która postawiła Niemcy wobec groźby całkowitej klęski. Przywódcy monarchii Hohenzollernów nie mieli innego wyjścia aniżeli prosić aliantów o rozejm.
Jednak to nie im przypadła hańba podpisania kapitulacji. 9 listopada 1918 roku trwające w Niemczech od kilku dni rozruchy rewolucyjne ogarnęły Berlin, cesarz abdykował, a władza przeszła w ręce socjaldemokratów, którzy ogłosili utworzenie republiki, później nazwanej weimarską. I właśnie reprezentant nowych, republikańskich Niemiec, podpisywał 11 listopada akt zawieszenia broni, który niemal cały naród niemiecki uznał za hańbiący.
W słynnym wagonie kolejowym ustawionym na bocznicy w lesie Compiegne, marszałek Foch przyjął kapitulacje Niemiec, która zakończyła trwającą od czterech lat rzeź narodów. To nie on wygrał dla ententy tę wojnę, ale jemu przypadła symboliczna rola triumfatora, na którym skupiły się oczy świata.
Wsparcie dla powstańców
W pierwszych powojennych miesiącach dało to Fochowi szczególną możliwość wpływania na wiele politycznych rozstrzygnięć.
Była wśród nich kwestia konfliktu w Wielkopolsce, rozpoczętego 27 grudnia 1918 roku wybuchem powstania. Powstańcom udało się w ciągu kilkunastu dni opanować większość terytorium Wielkopolski i działać metodą faktów dokonanych, które były istotne wobec rozpoczynającej się właśnie konferencji pokojowej w Paryżu. To ona miała rozstrzygnąć o istnieniu i granicach odrodzonej Polski, dać jej szansę na suwerenne funkcjonowanie. W czyim ręku będzie podczas obrad znajdowała się Wielkopolska, było nadzwyczaj ważną okolicznością wpływającą na kształt podejmowanych decyzji.
Co prawda powstańcy wielkopolscy wyparli Niemców ze swej dzielnicy, ale stali wciąż wobec ogromnej przewagi wroga, która wiosną 1919 roku mogłaby Niemcom umożliwić odzyskanie utraconych terenów. Jaką decyzję podjęłyby mocarstwa, gdyby Poznań, Gniezno, Chodzież, Leszno, Krotoszyn i Ostrów znajdowały się pod kontrolą niemiecką? Być może inną, aniżeli oczekiwali Polacy. Wszystko zależało od aliantów. Czy zechcą skłonić Niemcy do zaprzestania walk w Wielkopolsce i pozostawią ją w rękach polskich aż do traktatu pokojowego?
Sprawy rozstrzygnęły się w lutym 1919 roku w Trewirze podczas konferencji niemiecko-alianckiej dotyczącej przedłużenia rozejmu zawartego 11 listopada. Delegaci niemieccy oczekiwali, że alianci zaakceptują swobodę działań Niemiec w ich granicach z roku 1914, a zatem uznają powstanie wielkopolskie za kwestię wewnątrzniemiecką. Oznaczałoby to faktyczną zgodę Zachodu na jego stłumienie.
Foch się temu sprzeciwił i zażądał, aby rozejm rozszerzyć o front powstańczy w Wielkopolsce. Zmusił też Niemców do niezwłocznego zaniechania wszelkich kroków zaczepnych przeciwko Polakom, a także wpłynął na ustalenie linii demarkacyjnej przebiegającej wzdłuż aktualnego zasięgu frontu, co pozwoliło siłom powstańczym na utrzymanie wywalczonych pozycji.
Dzięki jego determinacji późniejsze decyzje konferencji pokojowej podejmowane były w sytuacji korzystnej dla Polski i doprowadziły do przyznania jej niemal całości Wielkopolski.
Wizyta w Polsce
Słusznie uznawali zatem Polacy marszałka Focha za jednego z bohaterów odrodzenia swej państwowości. Gdy wiosną 1923 roku przybył do Polski, był honorowany w sposób zaiste niezwykły.
Został mianowany marszałkiem Polski, drugim po Józefie Piłsudskim, otrzymał ponadto krzyż Virtuti Militari najwyższej klasy. Oprócz stolicy odwiedził wtedy Poznań, miasto szczególnie mu wdzięczne. Odebrał tam doktorat honoris causa Uniwersytetu Poznańskiego i spotkał się z wieloma przejawami szczerego entuzjazmu.
Przemawiający wtedy rektor uczelni Heliodor Święcicki miał ponoć kiepski francuski akcent, który spowodował, że jego słowa, skierowane do Focha: „Jest pan największym bohaterem ludzkości, pobił pan Niemcy”, zabrzmiały nieco osobliwie: „Jest pan największym zerem ludzkości, zbudował pan Niemcy”.
Podcast dostępny także na Soundcloud i popularnych platformach
Gafa rektora Święcickiego nie była jedyną. To wtedy prezydentowi Poznania Cyrylowi Ratajskiemu przytrafił się słynny lapsus. Gdy marszałek Foch zauważył, że na ulicach miasta widać sporo witających go dzieci, Ratajski miał odpowiedzieć: „Staram się, jak mogę”…
Ważnym punktem wizyty marszałka był udział w manewrach w niedalekim Biedrusku. Tak relacjonował je „Dziennik Poznański”: „Ćwiczenia na poligonie – mimo deszczowej aury – były śledzone przez publiczność, rozprowadzono bowiem niemal 40 tysięcy biletów”. Jadąc do Biedruska, Foch widział specjalnie dla niego zbudowane bramy triumfalne. Jak donosiła francuska prasa, imię marszałka otrzymała pamiątkowa lipa, posadzona na jednym ze wzgórz.
A podczas ćwiczeń doszło do osobliwej wymiany wspomnień. Okazało się, że Foch i generał Kazimierz Raszewski – w 1923 roku dowódca VII Okręgu Korpusu w Poznaniu – podczas Wielkiej Wojny walczyli po przeciwnych stronach frontu.
Poznańska prasa była zgodna w ocenie wizyty: gość został przyjęty w Poznaniu gorąco, nawet cieplej niż w Warszawie i Krakowie. Po jego śmierci w 1929 roku ulicę Głogowską przemianowano na ulicę Marszałka Focha. Niestety nazwa ta nie została później przywrócona.
Przyjazna pamięć
Jaką rolę odegrał Ferdynand Foch w odrodzeniu polskiej państwowości po I wojnie światowej? Na ile uprawnione były przejawy entuzjazmu, które stały się jego udziałem? Cóż, był francuskim marszałkiem i politykiem, interes Francji pozostawał jego priorytetem, nie miejmy wątpliwości. Jednak w roku 1918 i kilku następnych racja stanu Francji była zbieżna z potrzebami rodzącej się Polski.
Francuskie obawy przed odbudową potęgi Niemiec kazały jej szukać wsparcia w suwerennej Polsce, wzmocnionej ziemiami dawnego zaboru pruskiego. Polska silna, stabilna i rozległa była w interesie Paryża i to kierowało działaniami Focha. Trudno nam wniknąć w jego emocje, w jego osobisty stosunek do Polski i Polaków – to w polityce kwestia drugorzędna.
Podczas wspomnianej wizyty w Polsce spotkał się z wieloma, bałwochwalczymi wręcz, wyrazami czci wobec swej osoby, sam reagował na nie w sposób raczej oszczędny. Polska wiele mu zawdzięczała, choć podobno w przeddzień swej śmierci, w 1929 roku, miał brać pod uwagę oddanie Niemcom korytarza pomorskiego jako gwarancji przyszłego pokoju.
Jakkolwiek było, pozostaje Foch jednym z nielicznych wojskowych i polityków, którzy przyczynili się do odrodzenia polskiej państwowości. Nawet jeśli było to jedynie przejawem jego politycznego pragmatyzmu, jesteśmy mu winni szczerą i przyjazną pamięć.
Przeczytaj też: Święto niepodległości. Walka o kształt pamięci
Cudze chwalicie, swojego zapominacie. Tymczasem mamy wielu wielkich Polaków zapomnianych. Jednym z nich jest Andrzej Towiański, którego wpływ na wieszczów – czy się to komuś podoba czy nie, był kolosalny. Nawet Krasiński usposobiony do Towiańskiego nieufnie, odnosił się do jego myśli. Po części dystansując się od Towiańskiego Krasiński dochodził do niektórych swoich poglądów. Towiańskim przemówił Jan Paweł II gdy mówił o Żydach jako starszych braciach w wierze. On, uczestnik seminarium prof.Stanisława Pigonia, największego chyba badacza polskiego romantyzmu mógł znać nie tylko tą jedną z reguł Składu Zasad Mickiewicza, ale i jej pierwotne źródło, którym jest właśnie Towiański. Pamięć po nim została zafałszowana najpierw przez Kościół. Chodziło o przerobienie Mickiewicza na Polaka-katolika, do czego takim, jakim był się nie nadawał. Więc szczególnie od czasu przeniesienia go na Wawel przez konserwatystów krakowskich, wszystkimi kantami duszy wieszcza zaczęto obciążać „złego” Towiańskiego, który „zbałamucił” „dobrego” patriotę i katolika. Po nim tą samą taktykę manipulacji zastosowali komuniści by pozyskać wieszcza dla siebie. Jego poglądy społeczne się do tego nadawały, tylko ta jego żarliwa katolickość przeszkadzała. Więc dawaj w tę strunę – „dobry” Mickiewicz i „zły” religiant Towiański, który zbałamucił „dobrego” socjalistę i towarzysza. Szczególnie paskudną rolę w pozyskiwaniu Mickiewicza dla władzy radzieckiej i opluskwianiu Towiańskiego odegrał Boy-Żeleński publikując na te tematy we Lwowie w 1940 roku, gdzie się schronił przed Niemcami. W 1949 roku polscy komuniści w ramach walki o kulturę wydali te jego „eseje”. Ten dziwny sojusz Kościoła i komunistów w sprawie Towiańskiego (maszerowali oddzielnie, uderzali razem) jest przyczyną zdominowania pamięci o nim przez czarną legendę. Nawet prof.Andrzej Nowak w „Żywotach równoległych” kwituje Towiańskiego „prostymi” słowami (cytuję z pamięci) „z pewnością hochsztapler, i prawdopodobnie agent rosyjski”. Ciekawe, skąd ta radykalizacja, bo w swoim doktoracie opublikowanym w 1994 r. relacjonuje spór wśród emigrantów o Towiańskiego, ale osobiście się od każdej ze stron dystansuje pisząc, że nie ma faktów, które by mogły rozstrzygnąć ten spór. Tyle, że to atakujący muszą uprawdopodobnić faktami swoją narrację, a poza własnymi odczuciami na temat Towiańskiego innych dowodów nie mają. Polacy nadal „plwają na siebie i żrą jedni drugich”.