Jesień 2024, nr 3

Zamów

Tarsycjusz Krasucki OFM: Ten wyrok to nie jest koniec sprawy

Ojciec Tarsycjusz Krasucki. Warszawa, marzec 2021. Fot. Jakub Halcewicz / Więź

Skoro mamy już wreszcie stwierdzoną prawomocnie winę ks. Dymera, to może pora na przeproszenie osób pokrzywdzonych? – mówi zakonnik wykorzystany seksualnie w młodości przez szczecińskiego duchownego.

Dziś poinformowaliśmy, że ks. Andrzej Dymer został w drugiej instancji uznany za winnego wykorzystywania seksualnego swoich wychowanków. O jego procesie kanonicznym pisaliśmy w obszernym śledztwie dziennikarskim Zbigniewa Nosowskiego „Przeczekamy i prosimy o przeczekanie”.

Zbigniew Nosowski: Czym jest dla Ojca ta informacja z Watykanu?

Tarsycjusz Krasucki OFM: Ona mnie w niczym nie zaskakuje, bo ja od 30 lat doskonale – i bardzo boleśnie – wiem, kto jest w tej sprawie winny. Żaden inny wyrok niż potwierdzenie winy ks. Dymera nie był tu możliwy, jeśli sądowe werdykty mają odzwierciedlać prawdę i rzeczywiste zdarzenia.

Ale jednak pewien kamień spadł mi z serca. Mogę teraz powiedzieć każdemu, kto by zarzucał mi kłamstwo – a niestety nie brakuje takich osób – że mam oficjalny dokument, w którym czarno na białym stoi napisane, że w sądach kościelnych zarówno w 2008 r., jaki w 2021 r., „oskarżony ks. Andrzej Dymer został uznany winnym zarzucanych mu czynów”.

Przez te 30 lat żaden z biskupów szczecińskich ze mną nie rozmawiał. Nikt nie powiedział mi: przepraszamy, współczujemy, bolejemy, pomożemy…

Tarsycjusz Krasucki OFM

Udostępnij tekst

Ile czasu trzeba było czekać na tę informację?

– To zależy, jaki moment przyjąć jako punkt wyjściowy. Właśnie mija 30 lat od tego tragicznego dnia, kiedy jako nastolatek zostałem brutalnie wykorzystany seksualnie przez duchownego, który prowadził dom dla trudnej młodzieży. To stało się w 1993 r. Od pierwszego zgłoszenia sprawy do organów kościelnych minęło już ponad 27 lat – to było w listopadzie 1995 r. Od pierwszych przesłuchań w sądzie kościelnym i od formalnego rozpoczęcia postępowania kanonicznego minie w tym roku 19 lat – to był rok 2004. A jeszcze na dodatek wydobywanie jakiejkolwiek informacji o treści wyroku drugiej instancji trwało kolejne prawie dwa lata – od lutego 2021 r.

Do kogo w tym czasie zwracał się Ojciec z apelami o ogłoszenie wyroku?

– Do wszystkich „świętych” (śmiech)… Najpierw zwróciłem się do Gdańskiego Trybunału Metropolitalnego i do arcybiskupa szczecińskiego. W Gdańsku zapadł wyrok drugiej instancji, a w Szczecinie – pierwszej. Jestem przekonany, że obaj metropolici znali ten werdykt.

Najpierw przyszła odpowiedź z gdańskiego trybunału. Ks. Jęrzy Więcek odpisał mi, że trybunał „nie posiada kompetencji do udostępnienia wyroku wydanego w sprawie ks. Andrzeja Dymera; (…) Taką decyzję może podjąć właściwa władza kościelna (ordynariusz lub hierarcha) i to pod pewnymi warunkami”. Dlatego ówczesny administrator archidiecezji gdańskiej, bp Jacek Jezierski, zwrócił się do Kongregacji Nauki Wiary, prosząc o wyjaśnienie, „w jakim zakresie treści zawarte w wyroku mogą być udostępnione osobom pokrzywdzonym”. Otrzymałem też zapowiedź, że zostanę poinformowany po otrzymaniu odpowiedzi.

Abp Andrzej Dzięga odpisał mi 10 marca 2021 r.: „na obecnym etapie nie jestem upoważniony do realizacji Ojca prośby. Może to jedynie uczynić Gdański Trybunał Metropolitalny lub Kongregacja Nauki Wiary”. Ale z Gdańska już wiedziałem, że tam niczego się nie dowiem…

Wybrałem się więc osobiście do nowego metropolity gdańskiego, abp. Tadeusza Wojdy, po objęciu przezeń urzędu – zresztą na jego zaproszenie. Nic z tego, rzecz jasna, nie wynikło, poza dobrymi słowami i zapewnieniami o solidarności. Arcybiskup ponownie zapewnił mnie, że osobiście powiadomi mnie, gdy tylko sprawa się wyjaśni i nadejdzie pismo z Dykasterii, jednak do tej pory nikt z archidiecezji gdańskiej nie kontaktował się ze mną osobiście (a pismo z Dykasterii do abp. Wojdy datowane jest na 12 listopada 2022 r.).

Skoro nie dało się tą drogą, to spróbowałem także od góry. 19 września 2021 r. wygłaszałem świadectwo w Warszawie podczas międzynarodowej konferencji „Naszą wspólną misją ochrona dzieci Bożych”, zorganizowanej z inicjatywy Papieskiej Komisji ds. Ochrony Małoletnich i Konferencji Episkopatu Polski. Tego samego dnia spotkałem się z kard. Seanem O’Malleyem, przewodniczącym Papieskiej Komisji ds. Ochrony Małoletnich. Przez niego przekazałem osobisty list do papieża Franciszka, w którym prosiłem o ogłoszenie wyroku w sprawie ks. Dymera. Napisałem tam m.in.: „Stan obecny oznacza przecież, że Kościół, któremu wiernie służę, wciąż w żaden sposób nie potwierdził oficjalnie ani naszych krzywd, ani winy naszego krzywdziciela”.

6 grudnia 2021 r. otrzymałem list od kardynała O’Malleya informujący, że moje pismo zostało priorytetowo przekazane do adresata. Nie przyszła jednak żadna odpowiedź.

Podczas warszawskiej konferencji w kuluarach wiele ważnych osób wyrażało solidarność ze mną. Potem jeszcze przygotowałem kalendarium tej sprawy dla Papieskiej Komisji ds. Ochrony Małoletnich. Zapewniano mnie, że mój przypadek będzie przez komisję wnikliwie analizowany jako ważny impuls dla wzmocnienia praw osób skrzywdzonych w postępowaniach kanonicznych.

Był analizowany?

– Może i był, ale na razie tego wzmocnienia nie widać.

Skąd zatem ta informacja, którą Ojciec teraz otrzymał?

– Wygląda mi na to, że podstawą listu kanclerza gdańskiej kurii jest odpowiedź Dykasterii Nauki Wiary na pytanie wysłane z archidiecezji gdańskiej w marcu 2021 r., będące konsekwencją mojego wniosku o ujawnienie wyroku. Czyli dykasteria potrzebowała ponad półtora roku, aby odpowiedzieć na proste pytanie, a bez tego metropolita gdański nie był w stanie samodzielnie podjąć takiej decyzji. Nawet nie chce mi się tego komentować…

To dość dramatycznie pokazuje, jakie miejsce zajmuje osoba pokrzywdzona w postępowaniu kanonicznym.

– O tym właśnie mówiłem podczas warszawskiej konferencji: że bardzo chciałbym móc powiedzieć osobom skrzywdzonym, z którymi mam kontakt, że co prawda kiedyś ich brutalnie instrumentalnie wykorzystano, ale za to w dzisiejszym Kościele na pewno zostaną potraktowane podmiotowo. Niestety, moje osobiste doświadczenie nie pozwala mi na takie przekonanie.

Sporo się już w Kościele zmieniło, lecz wielokrotnie deklarowane stawianie osób pokrzywdzonych na pierwszym miejscu dokonuje się wciąż tylko werbalnie, a nie realnie. A przecież nie ma prawdziwego dobra Kościoła tam, gdzie jest kłamstwo i ukrywanie przestępców, gdzie przestają się liczyć skrzywdzeni ludzie. W tych bliźnich skrzywdzony został nasz Bóg, w którego wierzymy.

Czy polscy biskupi wspierali w jakiś sposób wniosek Ojca o ujawnienie wyroku?

– Wiem, że z własnej inicjatywy pisał w tej sprawie do Watykanu abp Wojciech Polak, ale nic mi nie wiadomo, żeby otrzymał jakąkolwiek odpowiedź. Ponadto stale jest ze mną w życzliwym kontakcie bp. Damian Muskus, mój współbrat zakonny.

Jakie uczucia towarzyszyły Ojcu przy lekturze tej informacji o wyroku?

– Przede wszystkim poczucie ulgi. Ale też po raz kolejny: poczucie rozczarowania. Nadal nie mogę się dowiedzieć wszystkiego, choćby jaką karę wymierzono. Dlaczego śmierć sprawcy ma powodować utajnienie tej podstawowej informacji?

A przede wszystkim to jest pismo czysto urzędowe: od urzędnika do adwokata. Nie ma tam żadnego słowa pod moim adresem, nawet sformułowanego grzecznościowo. Cóż dopiero o jakichś wyrazach żalu czy przeprosinach, że tak długo trwało dochodzenie do tego aktu kościelnej sprawiedliwości.

A czy my, rozmawiając o tym wyroku, którego Watykan nie ogłosił, nie łamiemy jakichś przepisów kościelnych?

– Sam nie jestem prawnikiem, więc nie wiem na sto procent. Sądzę jednak, że nie, bo list ks. Dettlaffa nie zawiera żadnej klauzuli poufności.

Pytałem też o tę sprawę ekspertów od prawa kanonicznego i zgodnie odpowiadali, że nie znają przepisu, który zabraniałby mi przekazania tej informacji do wiadomości publicznej. A watykańskie Vademecum podkreśla, że osobie pokrzywdzonej nie wolno narzucać żadnego obowiązku milczenia.

Od siebie dodam, że odczuwam wręcz obowiązek moralny poinformowania o tym wyroku ludzi, którzy tą sprawą się interesowali. Uważam, że absolutnie niewłaściwe byłoby zachowywanie otrzymanej informacji tylko dla siebie. Niemoralne byłoby właśnie nieujawnianie tej informacji. W tej sprawie było zbyt dużo kłamstw i mataczenia – najwyższa pora na prawdę!

Czy to dla Ojca koniec sprawy?

– Zamyka się wreszcie definitywnie dyskusja o winie ks. Dymera, ale to dla mnie nie jest koniec sprawy. Przecież w tym postępowaniu wiele ważnych osób i instytucji zrobiło bardzo dużo, aby prawdę ukrywać, zamiatać pod dywan, bagatelizować dokonane zło, ochraniać sprawcę, przeciągać proces aż do granic możliwości, przeczekiwać i przewlekać. Były też zwykłe kłamstwa wypowiadane przez ważnych hierarchów. Oni też zawinili, a nie tylko bezpośredni sprawca!

Moja krzywda zdarzyła się w Szczecinie. Jest to moja macierzysta diecezja. Tam toczyło się postępowanie kanoniczne. Ale przez te 30 lat żaden z biskupów szczecińskich ze mną nie rozmawiał. Nikt nie powiedział mi: przepraszamy, współczujemy, bolejemy, pomożemy…

Wesprzyj Więź

A ja jestem przecież zakonnikiem i duchownym. Cóż dopiero inni chłopcy skrzywdzeni przed laty przez ks. Dymera! Ich nikt nie szukał. Nie byli nawet przesłuchiwani w procesie kanonicznym. Co ciekawe, potrafili ich znaleźć dziennikarze…

Skoro obecnie mamy już wreszcie czarno na białym stwierdzoną prawomocnie winę ks. Dymera w myśl przepisów prawa kanonicznego, to może pora na przeproszenie osób pokrzywdzonych? Uważam, że archidiecezja szczecińsko-kamieńska, dla której ks. Dymer zarobił tak wiele pieniędzy, powinna teraz aktywnie poszukiwać jego ofiar, aby je oficjalnie przeprosić oraz zaoferować im wsparcie i zadośćuczynienie.

Przeczytaj także: Historia kościelno-sądowej ciuciubabki. Kalendarium sprawy i procesu kanoniczego ks. Andrzeja Dymera

Podziel się

10
5
Wiadomość

Nie tylko Dymer, takze Uszkiewicz ktory wykorzystał ogrom chłopców w Policach pod Szczecinem i w Resku a takze były proboszcz parafii z dzielnicy Szczecin dąbie, o którym jego ofiary napisały ksiązkę , która ukazała sie we Francji.

„Skoro obecnie mamy już wreszcie czarno na białym stwierdzoną prawomocnie winę ks. Dymera w myśl przepisów prawa kanonicznego, to może pora na przeproszenie osób pokrzywdzonych? Uważam, że archidiecezja szczecińsko-kamieńska, dla której ks. Dymer zarobił tak wiele pieniędzy, powinna teraz aktywnie poszukiwać jego ofiar, aby je oficjalnie przeprosić oraz zaoferować im wsparcie i zadośćuczynienie.”

Może tak się wydarzyć tylko wtedy, gdy biskupem szczecińskim zostanie jakiś kapłan z Afryki albo z Patagonii. Na polskich biskupów by nie liczył. Oni są jak spod sztancy.

I inni pomniejsi… Rany, jakie to smutne…

A w ostatnią niedzielę na kazaniu, gdzie dane mi było być w kościele, (akurat tak siè składa, że w omawianej tu diecezji), ksiądz rozwiązał ostatecznie tajemnicę laicyzacji i „mody na apostazję”. Sprawa jest absolutnie prosta! To, wg. owego duchownego, „zabrudzone grzechem serca”… W sumie nawet prawda. Zapomniał tylko dodać, CZYJE serca proponowałby wyszorować najpierw w celu zakończenia tegoż kryzysu.

Klerykalizm i pedofilia nie zostana pokonane przez pojedyncze sadowe zwyciestwa czy naglasnianie spraw przez dziennikarzy (z calym szacunkiem dla ofiar i tych dziennikarzy) ale przez demografie i indyferentyzm rosnacy wraz z poziomem zycia. Biskupi starzeja sie i umieraja, ksiezy i seminarzystow coraz mniej, mlodzi nie interesuja sie religia. Sledztwa dziennikarskie i procesy sadowe to objawy pewnego procesu, a nie czynniki powodujace ten proces.