Podkreślał konieczność moralną uznania win przez społeczeństwo polskie. Uważał, że przyjęcie z pokorą mało chwalebnej przeszłości jest ważne, aby w ten sposób oczyścić swój indywidualny i zbiorowy stosunek do wspólnoty i dalej należeć do niej już z czystym sumieniem.
Fragmenty wstępu do zbioru tekstów Jerzego Jedlickiego „Historia a świat wartości”, wydanego ostatnio nakładem Wydawnictwa Więź
Mistrzostwo historycznego eseju polega na tym, aby znaleźć miarę między szczegółem a ogółem; panować nad faktami w ten sposób, aby fakty nie były chaosem niczym nie uzasadnionym, ale argumentami potrzebnymi do przeprowadzenia rozumowania. Dopiero wtedy, kiedy zarysowana jest już jakaś konstrukcja faktograficzna, można przedstawiać czytelnikowi alternatywy, zapraszać go do wspólnego zastanowienia się nad problemami. Takiego eseju był Jerzy Jedlicki mistrzem.
Świadomość błędu
Urodził się 14 czerwca 1930 roku w Warszawie jako Jerzy Grossman, w rodzinie pochodzenia żydowskiego, wówczas już w pełni zasymilowanej do polskości. Ojciec był inżynierem chemikiem, matka – germanistką. Podczas drugiej wojny światowej rodzina przyjęła nazwisko „Jedlicki”. Jerzy i jego brat Witold oraz ich matka przeżyli wojnę, ojciec zginął. Po wojnie ukończył studia socjologiczne na Uniwersytecie Łódzkim pod kierunkiem profesor Niny Assorodobraj-Kulowej. Zarówno ona, jak i przede wszystkim jej mąż, Witold Kula, jeden z najwybitniejszych polskich historyków XX wieku, wywarli nań ogromny wpływ.
Jedlicki nie wierzył w żadną kolektywną duszę narodu, grupy społecznej, wyznania czy partii politycznej, która mogłaby dokonać zbiorowego oczyszczenia
Fascynująca niewielka książka wydana niedawno przez profesora Marcina Kulę zawiera jego listy do Witolda Kuli wraz z obszernym komentarzem i stanowi jedno z najciekawszych źródeł obrazujących poglądy Jedlickiego na sposoby badania historii, obszary jego niezgody z postawami dominującymi w polskiej nauce historycznej.
Należał do tej części inteligencji polskiej swojego pokolenia, która poparła komunistyczne przemiany w naszym kraju. Uczynił to mimo wielu wątpliwości i wahań. Nie tu miejsce, aby wchodzić w okoliczności tej decyzji. Stosunkowo szybko wyzbył się złudzeń. Wydaje mi się, choć nie mam tu prawa o niczym wyrokować, że sprawa ta, świadomość popełnionego błędu, ciążyła na nim przez jego późniejsze życie. Może to właśnie ona dyktowała mu zarówno jego bezkompromisowo antytotalitarną postawę, jak też nieprzeciętną wrażliwość na problemy moralne w historii. I może to pamięć tej decyzji sprawiła, że potrafił – rzadka umiejętność! – łączyć ową głęboką wrażliwość moralną i zasadniczość z umiejętnością rozumienia różnych postaw.
W latach siedemdziesiątych zaangażował się w działalność opozycyjną. Jego domowe seminarium z historii idei pod koniec lat siedemdziesiątych pojawia się w licznych wspomnieniach jako ważny element niezależnego życia umysłowego w okresie poprzedzającym sierpniowe strajki. W czasie „Solidarności” wiele publikował; jego felietony w „Tygodniku Solidarność” w 1981 roku pozostają świadectwem z jednej strony poparcia dla ideałów „Solidarności”, a z drugiej – ironicznego dystansu do wielu aspektów rzeczywistości i pewnego pesymizmu, jeśli chodzi o szanse zwycięstwa ruchu, którego był gorącym, ale nie bezkrytycznym zwolennikiem. Swoje zaangażowanie przypłacił kilkumiesięcznym internowaniem po wprowadzeniu stanu wojennego.
Aktywne zaangażowanie w sprawy publiczne uważał za powinność inteligenta. Działał w różnych organizacjach społecznych, z których wspomnieć należy stowarzyszenie Otwarta Rzeczypospolita. Często przedstawiał swoje refleksje na tematy współczesne. Jego bogata eseistyka i publicystyka w tej dziedzinie jedynie bardzo wybiórczo reprezentowana jest w niniejszym tomie. Z pewnością zasługuje na odrębną edycję.
Jedlicki w swym dojrzałym życiu był ateistą, ale zachowywał liczne i bliskie kontakty z ludźmi wierzącymi, przede wszystkim ze środowiskiem „Tygodnika Powszechnego”. Jako historyk zawsze traktował społeczną rolę religii poważnie; w ogóle doskonale zdawał sobie sprawę z roli czynników irracjonalnych w procesach historycznych. Bardzo sobie cenił tygodnikowy Medal św. Jerzego, którym został uhonorowany w roku 2011.
W czasie gdy otrzymał ów medal, miał już poważne kłopoty zdrowotne: od roku 2010 coraz silniej dawała o sobie znać choroba kręgosłupa, która przez ostatnie osiem lat życia nie dawała mu w pełni uczestniczyć w życiu umysłowym i kulturalnym. Nie poddawał się, zmagał się z coraz silniejszym bólem, zachowywał nadzieję i plany naukowe, a także podziwu godną wytrwałość w obliczu narastającego cierpienia. W 2015 roku został uhonorowany najwyższym polskim wyróżnieniem naukowym – Nagrodą Fundacji na rzecz Nauki Polskiej. Był już wtedy ciężko chory. Śmierć przyszła 30 stycznia 2018 roku.
Rozminowanie zasadzki
Kiedyś w rozmowie zacytował znaną żydowską anegdotę o rabinie, którego proszono o rozstrzygnięcie jakiegoś skomplikowanego problemu teologicznego. Rabin wysłuchał zwolennika jednej strony sporu i powiedział: masz rację. Następnie wysłuchał zwolennika drugiej strony i powiedział: masz rację. Ktoś z obecnych zapytał zdziwiony: Ależ rabbi, przecież oni nie mogą mieć obaj naraz racji! Rabin zastanowił się i rzekł: I ty też masz rację.
Jedlicki powiedział, śmiejąc się, że ten rabin jest dobrym odzwierciedleniem jego własnej postawy jako historyka. Była w tym oczywiście doza autoironii, ale była i pewna poważna wizja funkcji historyka, który – nie rezygnując z własnego stanowiska – uważa za swe zadanie dostrzec i zrozumieć racje zwalczających się kierunków czy ugrupowań.
Charakterystyczny jest jego stosunek do tradycji romantycznej. Z jednej strony nie ukrywa swej gorącej sympatii do pozytywizmu warszawskiego. Z drugiej strony czytelnik jego prac łatwo dostrzeże, że do tradycji romantycznej żywi szacunek i sentyment. Zdaje sobie sprawę – i dał temu w przejmującej formie wyraz na łamach swego opus magnum, „Jakiej cywilizacji Polacy potrzebują” – z uderzającego kontrastu między wielkością romantycznych zamiarów a praktycznymi możliwościami i stanem materialnym ziem polskich. Zarazem nie powoduje to u niego odrzucenia romantycznych ideałów. Świadomość ich utopijności nie przekreśla szacunku dla wartości moralnych, które są w nich zawarte.
Może największy rozgłos ze szkiców drukowanych w niniejszym tomie zdobyło sobie jego studium „Dziedzictwo i odpowiedzialność zbiorowa”. Zostało ono potem przedrukowane w tomie „Źle urodzeni. Scripta i postscripta” wraz z krótkim postscriptum Autora (które również przedrukowujemy w tomie niniejszym). Główny problem tego studium ciągle do nas powraca – chodzi o stosunek do przeszłości w aspekcie zarówno moralnym, jak i psychologicznym. Oba te poziomy jak gdyby zlewają się w jedno, a oczyszczenie moralne staje się zarazem oczyszczeniem psychicznym wynikającym z przepracowania w sobie pewnej traumy. Zjawiska te mają wymiar zarówno indywidualny, jak i zbiorowy.
Jedlicki nie wierzy oczywiście w żadną kolektywną duszę narodu, grupy społecznej, wyznania czy partii politycznej, która mogłaby dokonać zbiorowego oczyszczenia. Nie wzywa do odrzucenia dawnych tożsamości. Nie mówi, że powinniśmy wyrzec się poczucia przynależności do danej grupy – do narodu, Kościoła, nurtu politycznego – dlatego że krytycznie oceniamy takie czy inne zachowania własnej grupy w przeszłości.
Przeciwnie – właśnie dlatego przyjęcie z pokorą mało chwalebnej przeszłości jest ważne, aby w ten sposób oczyścić swój indywidualny i zbiorowy stosunek do wspólnoty i dalej należeć do niej już z czystym sumieniem.
Ten idealistyczny obraz współbrzmiał z epoką, w której tekst był napisany. To ten sam czas, kiedy Jan Błoński opublikował swój sławny tekst „Biedni Polacy patrzą na getto”, a Stefan Swieżawski upominał się o kościelną rehabilitację Jana Husa, spalonego na soborze w Konstancji. Około roku 1987 można było mieć nadzieję, że dawne ukryte nienawiści zostaną przezwyciężone przez ujawnienie. Jedlicki widział zagrożenia antysemityzmem i nacjonalizmem. Podobnie jak Błoński w jego tekście o getcie sądził, że przepracowanie i odważne przyjęcie odpowiedzialności – nie winy, ale odpowiedzialności – za grzechy przeszłości jest najlepszą drogą rozminowania tej zasadzki.
Później jednak nadeszły lata dziewięćdziesiąte i okazało się, że sytuacja wolności politycznej może sprzyjać wzmocnieniu konfliktów etnicznych, społecznych czy wyznaniowych. Widoczne było, że emocje historyczne mogą być współprzyczyną zbrodni – niekoniecznie w Polsce, ale choćby w krajach byłej Jugosławii, których tragedię Jedlicki obserwował z uwagą i smutkiem. Wtedy doszedł do wniosku, że może byłoby lepiej – mniej ambitnie, ale bardziej praktycznie – raczej trochę mniej myśleć o przeszłości, pozwolić jej jakby „uleżeć się”, aby zatraciła swój niszczycielski potencjał.
Przepracowanie traum, do którego wzywał w swym wcześniejszym tekście, może być programem na dalszą metę, zaś w bliższej perspektywie należy dążyć do pewnego wyciszenia emocji. Taka postawa nie ma nic wspólnego z omijaniem drażliwych problemów. Świadczy o tym jego aktywne uczestnictwo w wielkiej debacie publicznej wokół „Sąsiadów” Jana Tomasza Grossa. Jakby wracając częściowo do swego stanowiska z lat osiemdziesiątych, podkreślał konieczność moralną uznania win przez społeczeństwo polskie.
Przynajmniej dyskutować
W historii polskiej inteligencji widział on pewne powtarzające się wzorce przez cały wiek XIX i XX, aż do naszych czasów. Do pewnego stopnia zgadzał się z tymi badaczami, którzy sądzili, że inteligencja jako grupa społeczna jest specyfiką krajów o zacofanej strukturze gospodarczo-społecznej. Chodzi o to, że tylko tam, gdzie wykształcenie jest dobrem trudno dostępnym, może ono stać się kryterium wydzielenia pewnej grupy społecznej. Na Zachodzie wykształcenie było udziałem szerszych warstw społecznych, toteż nie mogło być wyróżnikiem tworzenia się grupy.
Wychodząc z takich założeń, autor „Błędnego koła” uważa, że wbrew pozorom okres rozkwitu polskiej inteligencji należy datować nie na pierwsze dekady XX wieku (kiedy grupa ta rosłą w siłę, a w okresie międzywojennym w dużym stopniu rządziła własnym niepodległym państwem), lecz na okres bezpośrednio przed powstaniem styczniowym (a więc przełom lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XIX wieku).
Wtedy bowiem inteligencja była jeszcze bardzo nieliczna, ale właśnie z tego względu o wiele bardziej koherentna, połączona o wiele głębszymi więziami niż w dwa lub trzy pokolenia później. Jej stanowisko społeczne, jej styl życia i poglądy były – przy wszelkich dzielących ją, jak zawsze, różnicach politycznych i światopoglądowych – na tyle jednolite, że stanowiła ona wyraźnie odrębną, jasno wyróżniającą się grupę. Tak więc w odniesieniu do XIX wieku Jedlicki sądzi, że istnieje związek między wytworzeniem się inteligencji a zacofaniem struktury gospodarczo-społecznej.
Jeśli chodzi jednak o sytuację współczesną, zajmuje stanowisko odmienne. Większość z tych badaczy, którzy – jak Józef Chałasiński – widzieli w polskiej inteligencji XX wieku wytwór nienormalnych okoliczności zacofania, dominacji szlachty, niedorozwoju gospodarczego itp., uważała, że inteligencja musi się przekształcić – albo w jakąś nową inteligencję, albo w klasę średnią na wzór zachodni, bo inaczej będzie hamulcem rozwoju.
Jedlicki myślał odmiennie. Nie sądził, aby upadek inteligencji jako grupy społecznej był nieuchronny, a zdecydowanie nie sądził, aby był pożądany. Niezależnie od tego, jaka była geneza inteligencji jako grupy społecznej w naszych czasach, w konkretnej sytuacji Polski i innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej pełni ona rolę pozytywną. Może nie jest sumieniem narodu, nie ma misji do spełnienia, ale przynajmniej przez swoje dyskusje teraz jak sto czy sto pięćdziesiąt lat temu utrzymuje społeczeństwo w świadomości problemów moralnych i społecznych. Rozdrapuje narodowe rany, jak w czasach Żeromskiego.
Nie ulega wątpliwości, że Jerzy Jedlicki w polskich dyskusjach intelektualnych pierwszych lat XXI wieku widzi ciągłość z dyskusjami XIX i XX wieku. Świadectwem tej ciągłości jest dlań już sama debata na temat sensu istnienia inteligencji: może ta grupa społeczna nie jest już potrzebna, może coś innego powinno zająć jej miejsce? Te wątpliwości powtarzają się od dwustu lat i sam fakt ich istnienia jest dowodem mocnej pozycji inteligencji polskiej.
Czy miał rację w tym przekonaniu o ciągłości tej grupy i o jej wciąż ważnej roli do odegrania? Czy miał rację, kiedy to mówił i pisał, na przełomie XX i XXI wieku? I czy takie zdanie jest nadal prawdziwe dziś, w trzeciej dekadzie XXI wieku? Sądzę, że tak, ale nie mam pewności. Myślę jednak, że pytanie o dzisiejszą rolę inteligencji jest pytaniem ważnym, jakkolwiek byśmy na nie odpowiedzieli. I myślę, że w postawie Jedlickiego wobec problemu inteligencji polskiej widoczne jest owo napięcie względem tradycji romantycznej, o którym wspomniałem wcześniej. Z jednej strony zdecydowanie opowiada się za opcją „pozytywistyczną”. Z drugiej strony jest ogromnie wyczulony na problematykę moralną – widzieliśmy to już w jego eseju o odpowiedzialności zbiorowej.
I z tego względu nie może się pogodzić z zanikiem grupy, która niedoskonale, egoistycznie, stronniczo (wszystkich możliwych wad polskiej inteligencji jest on przecież doskonale świadom), ale jednak w jakiś sposób nie dopuszcza samym swym publicznym działaniem, aby życie społeczne ograniczało się do spraw praktycznych i bieżących.
Postawa inteligencka
Jedlicki mówił wiele rzeczy, które polska nauka historyczna powinna – dziś jeszcze, a nie tylko w czasie, kiedy zostały wypowiedziane – sobie przemyśleć. Gorzkich, ale nie tylko gorzkich. Ze swoim umysłem niepoddającym się szablonom, ze swoją skłonnością do przeciwstawiania się szeroko obowiązującym stereotypom, z szerokością spojrzenia daleko wykraczającą poza standardowe zainteresowania historyków, pokazywał konieczność pewnego dystansu do spraw centralnych dla polskich sporów o historię. Dystansu nie w tym sensie, że są one nieważne albo niepoważne. Jego teksty rozważające problem moralnej odpowiedzialności za przeszłość bez wątpliwości świadczą, że nie o taki rodzaj dystansu chodzi. Pisząc o dystansie, mam na myśli szerokość perspektyw, która ukazuje, że polskie problemy nie są wyjątkowe; że wpisują się jakoś w problemy szersze. Mówię o dystansie także w sensie metodologicznym: skoro zjawiska są częścią szerszych problemów, to ich badanie musi się odwoływać do metod i postaw wypracowanych przez międzynarodową historiografię.
Zarazem Jedlicki był umysłem zbyt otwartym i niezależnym, aby wejść w tę „rewizjonistyczną” perspektywę bez żadnych zastrzeżeń. Zdawał sobie doskonale sprawę, że jednostronność i powierzchowność nie jest cechą jedynie „tradycyjnej” (cokolwiek miałoby to znaczyć) historiografii; że atak na schematyzm i powierzchowność również może być prowadzony w sposób schematyczny i powierzchowny.
Podchodził bardzo krytycznie do wielu żywionych przez polską historiografię z uporem uproszczeń i stereotypów, głównie nacjonalistycznych, ale często związanych także z tradycjonalizmem metodologicznym. Z drugiej jednak strony bardzo wysoko oceniał dokonania wielu polskich historyków, socjologów i historyków literatury, do których prac wielokrotnie nawiązywał. Wydaje mi się, że takie podejście: zdystansowane, a zarazem emocjonalne, patriotyczne (myślę, że to skompromitowane dziś słowo jest tu najzupełniej na miejscu) w tym sensie, że właśnie krytycyzm wobec wielu elementów narodowej tradycji stanowi najlepszy wyraz patriotyzmu, jest w pewnym sensie uosobieniem postawy inteligenckiej. Tej postawy, której Jerzy Jedlicki był jednym z najlepszych, najszlachetniejszych wyrazicieli.
Wydanie książki „Historia a świat wartości” dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
Podcast dostępny także na Soundcloud i popularnych platformach
Przeczytaj także: Przesłanie Marka Edelmana