Jesień 2024, nr 3

Zamów

Człowiek pielgrzym

Ks. Józef Tischner. Fot. Wojciech Druszcz / Agencja Wyborcza.pl

Na przepojonym nadzieją sposobie bycia pielgrzyma odbija swe głębokie piętno jakaś zdecydowana gotowość na heroizm. Kto kroczy naprzód z nadzieją, jest gotowy do pokonywania przeszkód.

Od dłuższego już czasu w naszych dyskusjach na tematy etyczne narasta głęboka potrzeba przywrócenia należnych praw słowu „tworzenie”. Idzie o to, aby dać wyraz elementarnemu doświadczeniu, że ludzki etos jest w swej najbardziej fascynującej odmianie etosem twórczym, a nie odtwórczym.

Jest z tym trochę tak jak z działalnością artystyczną: działanie artysty jest tworzeniem, i to nawet wtedy, gdy stara się naśladować mistrza lub tylko fotografować naturę. Tymczasem ten, kto śledzi nasze pisarstwo o etyce, może wysnuć wniosek, że do prawdziwie etycznego czynu potrzeba wyrzec się wszelkich oryginalności, a tylko poddać własną osobowość wpływowi dawno wypróbowanej normy.

Rzeczywisty czyn etyczny jest, jak czyn artysty, odkryciem i tworzeniem. Na tę tak prostą prawdę otwarł mi kiedyś oczy Henri Bergson i odtąd pielęgnuję ją w sobie jako jedno z najcenniejszych odkryć, jakie zawdzięczam filozofii.

Moralność zamknięta, moralność otwarta

Bergson, ściśle rzecz biorąc, odróżnił dwa rodzaje moralności: moralność zamkniętą i moralność otwartą. Moralność zamkniętą buduje rozum, gdy formułuje reguły postępowania, których celem ostatecznym jest służyć organizmowi społecznemu, aby ten nie rozpadł się pod wpływem egoizmu jednostek i ciśnienia wrogich mu sił zewnętrznych. Moralność zamknięta ma charakter defensywny. Staje ona w obronie integralności grupy społecznej, która ją wytworzyła. Mówi ona: „nie zabijaj”, ale zakaz dotyczy wyłącznie członków własnego narodu, środowiska.

Etyka wzywa człowieka, by odkrył, co jest jego etosem, i by to, co odkrył, uczynił własnym sposobem bycia

ks. Józef Tischner

Udostępnij tekst

Moralność zamknięta jest wyrazem dążenia, by interes całości rozciągnął swe władztwo na interes części. Regułą staje się powielanie czynów raz dokonanych, wypróbowanych w praktyce społecznej i dziejowej. „Nie zabijaj!”. Ale dlaczego? Bo Kain zabił. Jeśli zabijesz, twoje życie będzie tułaczką Kaina.

Inaczej moralność otwarta. Ta odkrywa nowe wartości, tworzy coś, czego jeszcze nie było, niejeden raz musi zignorować prawa tradycji, bardziej niż rozumem kieruje się intuicją, która widzi to, co wymyka się schematom rozumu. Przyznaje ona prawo każdemu czynowi do tego, by sam uzasadnił siebie własnym blaskiem, bez odwoływania się do racji i zasad zewnętrznych. Stanowi o etosie wielkich przywódców moralnych ludzkości: o etosie Jezusa, św. Franciszka z Asyżu, mistyków.

Obydwie moralności wywierają na siebie wpływ: intuicja zmusza rozum do otwarcia się, rozum zmusza intuicję do respektowania utrwalonego ładu społecznego. Zwykłemu śmiertelnikowi są potrzebne obydwie moralności. Idzie jednak o to, by doprowadzić między nimi do mądrej harmonii. 

Sposób bycia i postawa

Jeszcze jedno wyrażenie domaga się wprowadzenia w nasze myślenie o ludzkim etosie: sposób bycia. Sam termin pochodzi od Heideggera i nie widzę powodu, aby nie oddać tutaj sprawiedliwości pomysłowi, który wydaje mi się nadzwyczaj celny. U Heideggera nie ma on wprawdzie ściśle etycznego znaczenia, ale wcale nie jest na takie znaczenie zamknięty.

Ks. Józef Tischner, „Miłość i inne wydarzenia”
Ks. Józef Tischner, „Miłość i inne wydarzenia”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2022

Zauważmy, że etyka zwraca się zazwyczaj do człowieka z jakimś mniej lub bardziej wyraźnym apelem, który ukazuje to, co człowiek powinien zrobić, a czego robić nie powinien. Mówimy popularnie, że etyka chce „rządzić naszymi uczynkami”. Ale powiedzenie takie jest niepełne. Nie znaczy to, że „uczynki” są dla etyki czymś obojętnym, lecz że etyka chce apelować głębiej, do źródeł, z których tryskają nasze uczynki. 

Cóż zatem modeluje etyka? Modeluje nasz „sposób bycia”. Sposób bycia to coś więcej niż wewnętrzny akt woli, więcej niż wyrażony na zewnątrz taki lub inny „uczynek”. Sposób bycia wiąże się ściśle z „postawą” człowieka. Ale nie daje się on zmieniać tak łatwo, jak łatwo daje się zmieniać nasza postawa wobec czegoś.

Są „sposoby bycia”, które pozwalają ludziom na ciągłe „zmiany” postaw, i są „sposoby bycia”, które na coś podobnego nie pozwalają. Odnosimy wrażenie, jakby sposób bycia był w nas czymś trwalszym niż postawa, czymś bardziej źródłowym, miejscem, gdzie postawy tworzą się i obumierają.

Postawy przemijają, ale sposób bycia pozostaje. Pozostaje, a jednak… Właśnie etyka swym idącym w głąb człowieka apelem chce zmieniać ludzkie sposoby bycia. Wzywa ona człowieka, by odkrył, co jest jego etosem, i by to, co odkrył, uczynił własnym sposobem bycia. Odkryć swój etos znaczy w jakiejś mierze przestać powielać stereotypy. A przestać powielać stereotypy znaczy: zdobyć się na jakąś twórczość. 

Urok odkrytego etosu

Chodząc własnymi drogami, człowiek buduje swój etos. Co nie znaczy, że hasłem etosu jest oryginalność. Nie jest nim ani ona, ani jej przeciwieństwo, lecz jest nim dokonywane na własną odpowiedzialność i na miarę własnej wrażliwości odkrywanie „białych plam” nieobecnego dobra i „czarnych plam” obecnego zła oraz zdobywanie się na twórczość, która wypełni niedobrą pustkę i przemieni zło w dobro.

Tak tworzą się nowe reguły. Bywa, że to, co nowe, upodabnia się do tego, co już było. Bywa tak, że jest niepodobne. Ale w praktyce moralności nie o to idzie, by nowość znajdowała potwierdzenie w starym, a starość przedłużenie w nowym. Człowiek poddany prawom etycznego praxis troszczy się przede wszystkim o to, by jego sposób bycia podlegał etosowi dobra konkretnego, gdy rozum, a zwłaszcza prosta, bezpośrednia intuicja powiedzą mu, że tu oto „należnego dobra brak”.

Każde dzieło sztuki – czy to obraz, czy utwór muzyczny, czy dzieło poetyckie, czy cokolwiek – jest konkretne i niepowtarzalne, a zarazem nosi w sobie piętno czegoś uniwersalnego, co powoduje, że zaliczamy je do określonej epoki, określonego „kierunku”, „stylu”. Podobnie z czynem etycznym.

Także na gruncie etyki możemy mówić o różnych „stylach etycznych”. W ramach etyki chrześcijańskiej znajdujemy „styl franciszkański”, „styl dominikański”, „styl jezuicki”. To jednak w niczym nie zmienia oryginalności i odkrywczości poszczególnego „czynu”, w którym znalazł swój przejaw etos jednostki.

Gest św. Franciszka, który z umiłowania ubóstwa oddaje ojcu swe ubranie, jest niepowtarzalny, a jednak daje świadectwo czemuś, co jest uniwersalne. Podobnie krok ojca Kolbego, który zaprowadził go do celi śmierci za towarzysza z obozowego szeregu. Na próżno staralibyśmy się wyprowadzać ich czyny z „zasad ogólnych”. Na próżno staralibyśmy się „uzasadnić” je „racjami rozumu”. Są one wolnym i odsłaniającym świadczeniem czemuś, co jest wartością samo dla siebie. Ich etos bije w nas, mimo woli poddajemy się jego przekształcającemu urokowi, podobnie jak poddajemy się urokowi dzieła sztuki, którego konwencji twórczych nie znamy. 

„Przykłady pociągają” – powiadali starożytni. Urok odkrytego etosu wywołuje w nas odruch, który za Rilkem nazwałbym chętnie „trwożną tęsknotą”. Nie jest to jednak ten rodzaj „trwożnej tęsknoty”, którą u Rilkego anioł w swym półśnie anielskim tęskni za grzechem. Wręcz przeciwnie, jest to tęsknota – trwożna tęsknota – za jakimś nam tylko przeznaczonym heroizmem. Za heroizmem na miarę naszego świata i naszych miłości i na przekór półsnom naszej ludzkiej kondycji.

Czyż podobne doświadczenia nie trafiają się także w sztuce? Czyż jedno arcydzieło nie bywa źródłem natchnienia dla drugiego arcydzieła? Jeżeli rzeczywiście tak jest, w takim razie trzeba, abyśmy do naszych refleksji etycznych włączyli jeszcze jedno, bezlitośnie wygnane z etyki słowo – słowo: natchnienie. Ale o nim za chwilę.

Człowiek tworzy się sam

Błogosławieństwa ogłoszone przez Chrystusa w Kazaniu na Górze otwierają nową epokę w dziejach ludzkiej wrażliwości moralnej. Nie są one zestawem nakazów i zakazów, jakim był kiedyś Dekalog. Są wezwaniem moralności otwartej, które zaprasza człowieka do dokonania zasadniczej zmiany jego sposobu bycia.

Jest to wezwanie zadziwiające nie tylko ze względu na swą treść, lecz również ze względu na swą formę. Wezwanie nie mówi, co być powinno, a czego być nie powinno, co trzeba robić, a czego robić nie trzeba; mówi ono o tym, co naprawdę jest. Wezwanie bierze się z odkrycia głębszej, prawdziwszej rzeczywistości, leżącej pod warstwą pozorów, które zdają się jej zaprzeczać. Ona to właśnie jest błogosławiona. Cóż to za rzeczywistość? Jezus mówi: jest nią człowiek, który osiągnął szczególny sposób bycia, który jest cichy, cierpiący dla sprawiedliwości, ubogi w duchu, pokój czyniący, czystego serca, miłosierny wobec innych.

Odsłaniany przed naszymi oczami sposób bycia jest syntezą pierwiastka pasywnego i aktywnego. Dlatego właśnie jest sposobem bycia. Ale żeby tego rodzaju synteza była możliwa, musiał pojawić się czynnik syntetyzujący. Trzeba, aby była nim jakaś wartość osobista i podstawowa zarazem. Trzeba, aby odbijały się na niej jakieś odblaski heroizmu. Wartości tej bliżej się jednak nie określa. Trzeba, aby to odkrył dla siebie sam człowiek. 

Błogosławieństwa nie stanowią zakazów ani nakazów, a jednak odsłaniają jakąś drogę do przebycia. Na jakiej zasadzie dokonuje się owo odsłanianie? Wydaje się, że nie postąpimy niewłaściwie, jeśli właśnie w tym miejscu użyjemy słowa „natchnienie”. Słowo to pochodzi z dziedziny twórczości artystycznej, ale doświadczenie, które wyraża, wiąże się z naszym odniesieniem do każdej wartości, również do dobra etycznego.

Natchnienie w dziedzinie artystycznej niesie ze sobą doświadczenie otwarcia się lub raczej otwierania się pewnej przestrzeni świata, w którą powinien wkroczyć twórczy czyn artysty. Jest ono rzeczywistym, choć niewyczerpującym poznaniem czegoś, czego jeszcze nie ma, co jednak może być. Poznanie pociąga wolę do działania, skupia uczucia wokół jednego punktu, wywołuje napięcie sił twórczych. To, czego jeszcze nie ma, działa tak, jakby już było. Pod wpływem tego działania to, co jest, zmienia się, jakby było tylko „mniej więcej”. W twórczości artystycznej prawda bytu leży po stronie bytu, którego jeszcze nie ma. 

Podobnie rzecz ma się w etyce. Ale tutaj tworzywem i twórcą jest sam człowiek. Tworząc dobro obok siebie, człowiek tworzy się sam. Człowiek jakby dzielił się na dwoje: tego, który istnieje pozornie, i tego, który jest naprawdę. Cierpienie nieszczęśliwych jest pozorem bytu. Prawdą bytu jest, że cierpiący są błogosławieni, a nieszczęśliwym udziela się szczęście.

Błogosławieństwa odsłaniają nową przestrzeń świata ludzkiego, odsłaniają na sposób natchnienia. Dzięki temu może obudzić się nasze sumienie. I choć nie stanowią żadnych zakazów ani nakazów, są źródłem szczególnego ruchu, który niczym „tchnienie” unosi ducha ludzkiego w stronę zrozumienia tego, co jest naprawdę. Na tej drodze wartość wciela się w byt.

Wybór nadziei

Przyjrzyjmy się obecnie bliżej owemu „sposobowi bycia”, którego zarysy stara się oddać osiem błogosławieństw. Przede wszystkim zwróćmy uwagę na niesione przez błogosławieństwa doświadczenie czasu. 

Błogosławieństwa odsłaniają przed nami naszą teraźniejszość i naszą przyszłość. Dziś jesteśmy ubodzy duchem, cisi, łaknący sprawiedliwości, miłosierni, czystego serca, pokój czyniący, a także cierpiący dla sprawiedliwości, głodni, utrapieni i dziś jesteśmy także błogosławieni w naszych utrapieniach. Ale oczekuje nas jakieś jutro. Jutro smutni będą pocieszeni, miłosierni dostąpią miłosierdzia, cisi posiądą ziemię…

Czas błogosławieństw jest czasem właściwym nadziei. Tak więc i sposób ludzkiego bycia, który błogosławieństwa zamierzają rekonstruować, jest sposobem bycia przepojonym nadzieją. Człowiek błogosławieństw to człowiek wezwany do nadziei. Rzeczy przyszłe przewyższą utrapienia rzeczy teraźniejszych. Rzeczy teraźniejsze mają swój sens w rzeczach przyszłych: są drogą ku rzeczom ostatecznym. Dlatego właśnie ci, którzy na tę drogę wkroczyli, są błogosławieni. 

Człowiek błogosławieństw znajduje się w kondycji pielgrzyma. Pielgrzym podąża w stronę jakiejś ojczyzny. Człowiek pielgrzym znany już był w starożytności greckiej, choćby pod postacią Odysa, który tułał się po świecie, aby odnaleźć swój dom. Ale w myśli judeochrześcijańskiej natrafiamy na zasadniczą różnicę, którą w sposób oczywisty ukazuje postać Abrahama. Odys wracał do miejsc, w których kiedyś już był, Abraham szukał ziemi, na której nigdy nie był. Cała nadzieja Abrahama była oparta na obietnicy. Cała nadzieja Odysa opierała się na wspomnieniu.

Etos Abrahama jest inny niż etos Odysa, ale inny też niż etos późniejszego Dekalogu. Bo czasem Dekalogu jest teraźniejszość, czasem obietnicy jest przyszłość. Etos błogosławieństw nawiązuje bezpośrednio do natchnień etosu Abrahama, pomijając formułowanie nakazów i zakazów, z których przebija jednostronna troska o posłuszeństwo w chwili obecnej, bez głębszego zrozumienia sensu owej chwili. Tego rodzaju troska o chwilę rodzi się z upadków nadziei, jako wynik konieczności podtrzymania integralności narodu w obliczu niepewnego jutra. Gdy nadzieja staje się żywa i mocna, trzeba dopełnić stare Prawo etosem Dobrej Nowiny, który nie tylko wierzy w jutro, ale także widzi jutro. 

Na przepojonym nadzieją sposobie bycia pielgrzyma odbija swe głębokie piętno jakaś zdecydowana gotowość na heroizm. Kto kroczy naprzód z nadzieją, jest gotowy do pokonywania przeszkód. Błogosławieństwa rysują ogólny obraz takiego gotowego do pokonywania przeszkód heroizmu. Apelują tym samym do tej części duszy ludzkiej, w której człowiek najchętniej chciałby zobaczyć siebie.

Jesteśmy tymi, którzy najbardziej chcą widzieć siebie w spełnianych przez siebie aktach heroizmu. Ale co jest heroizmem naprawdę, a co jego pozorem? Błogosławieństwa szkicują delikatną perspektywę w stronę heroizmu naprawdę. Człowiek głodny sprawiedliwości… Człowiek ubogi… Człowiek cichy… Człowiek miłosierny… Człowiek pokój czyniący…

Na drodze naszej nadziei może pojawić się pokusa wyboru innej nadziei niż ta proponowana w błogosławieństwach. Mogą być różne, mniej lub bardziej pełne, koncepcje nadziei. Wybór nadziei niepełnej jest upadkiem sposobu bycia człowieka. Heroizmem jest wierność nadziei podstawowej. Heroizmem, bo nie jest to łatwa nadzieja… 

Etos błogosławieństw podsuwa nam tutaj szczególne doświadczenie wolności. Oto nadzieja królestwa uwalnia nas od zniewolenia w stosunku do świata. Wolność od tego świata jest otwarciem bram w stronę świata błogosławionych.

Życie naszego życia

Kim jest Ten, kto błogosławi błogosławieństwem? Kim jest Bóg ośmiu błogosławieństw? Nie jest On ustawodawcą, który ustala nakazy i zakazy, a potem karze i nagradza. Ten Bóg nie jest Bogiem ostatecznej sankcji. A jednak wydobywa z człowieka więcej niż wszystkie bóstwa strachu razem wzięte. 

Powiedzmy bez długich wprowadzeń: Bóg błogosławieństw jest Bogiem powierzanej nadziei. Błogosławieństwa są formą obietnicy. Odpowiedzią na obietnicę jest powierzenie nadziei temu, kto obiecuje. Więź powiernictwa nadziei jest czymś bezwzględnie zasadniczym we wszelkiej moralności otwartej i w natchnieniu, które z tej moralności bierze swój początek. To nie jest więź posłuszeństwa… Ale to nie jest także nieposłuszeństwo. To jest coś mocniejszego, coś najbardziej wewnętrznego, co jest życiem naszego życia. Żyjemy z powiernictwa nadziei, jak żyjemy z ziemi i deszczu. 

Dopiero poprzez pryzmat powiernictwa możemy zrozumieć, czym jest miłość. Miłość w swej istocie to wzajemne powiernictwo nadziei. Bóg błogosławieństw jest Bogiem miłości, bo proklamacją błogosławieństw składa swą tajemniczą nadzieję w ręce człowieka. Bóg działa swą powierzoną nadzieją. Człowiek daje Bogu odpowiedź powierzeniem swej nadziei. Aktem tym wchodzi w swój błogosławiony byt. Nie można o nim powiedzieć, że słucha nakazu ani że nie słucha nakazu.

Cóż tedy czyni? Używając słów samego Autora błogosławieństw, trzeba chyba powiedzieć, ważąc ciężar każdego słowa: czci Boga w duchu i prawdzie. 

Wesprzyj Więź

1975

Fragment zbioru „Miłość i inne wydarzenia”, który ukazał się ostatnio w Wydawnictwie Znak. Tytuł, lid i śródtytuły od redakcji Więź.pl

Przeczytaj także: Józef Tischner, myśliciel zapowiadający kościelną katastrofę

Podziel się

9
1
Wiadomość