Jesień 2024, nr 3

Zamów

Jeszcze o „ateistycznych świętach”. Glosa księdza do Matczaka

Marcin Matczak. Fot. Grzegorz Mehring / www.gdansk.pl

Wartości, które świętują ludzie niewierzący podczas religijnych świąt, są bardzo ważne. Są one obecne także w świętowaniu religijnym. Religia bowiem integruje to, co naturalne, z tym, co nadprzyrodzone.

Pytanie o sens i sposób obchodzenia świąt religijnych (a właściwie kościelnych) przez osoby niewierzące nie jest ani naiwne, ani złośliwe. I nie powinno być pytaniem skierowanym przeciw komukolwiek.

To pytanie bardzo zasadne, żyjemy wszak w coraz bardziej zsekularyzowanym społeczeństwie, którego jednak rytm życia osobistego i publicznego, a zwłaszcza świętowania, jest wyznaczony przez religię, a ściślej – chrześcijaństwo, i to w jego katolickim i polskim wydaniu. To nie jest wyłącznie pytanie o coś, co nazwałbym „religijną tożsamością niewierzącego”, ale – w konsekwencji – o sposób współistnienia ze sobą w jednym społeczeństwie wierzących i niewierzących, których nagle łączy (a może dzieli?) świętowanie tego, co u genezy religijne.

Ludzie religijni też konsumują. Ucztowanie zawsze było naturalną kontynuacją świętowania. Odpoczynek i konsumpcja nie są sekularnymi wynalazkami, jak sugeruje to prof. Matczak

Ks. Andrzej Draguła

Udostępnij tekst

W poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie jest jednak pewna pułapka. Ta odpowiedź nie może być bowiem projekcją katolika, pisaniem tego, co mu się wydaje, przypisywaniem „drugiej stronie” stanów, które – jak sądzi – bezbłędnie zdiagnozował, i to z poczuciem nieukrywanej wyższości. A tak – jak mi się wydaje – stało się w przypadku tekstu prof. Marcina Matczaka „Chrześcijańskie symbole tych Świąt nie są łatwe i przyjemne”, opublikowanego w „Gazecie Wyborczej” 22 grudnia.

Kluczowymi słowami do opisania ateistycznego świętowania stały się dla autora tekstu trzy pokrewne wyrazy: konsumować, konsumowanie i konsumpcja, które występują w tekście dwadzieścia razy. „Biedne, wypalone maszyny do pracowania w dni robocze i do konsumowania w Święta” – tak konkluduje swój tekst Matczak. Na miejscu ateisty poczułbym się obrażony.

Inscenizacja mitu

Stawianie tezy, że człowiek jest bytem z natury religijnym, jest dzisiaj obarczone ryzykiem. Religijność wymyka się współcześnie prostym definicjom. Wielkie teologiczne narracje religii monoteistycznych znajdują dzisiaj licznych konkurentów w projektach quasi-religijnych, w odwołaniach do bliżej nieskonkretyzowanych duchowości, do postsekularnych idei panteistycznych itd. Pejzaż religijny to dzisiaj bardziej ruchome piaski niż stały górotwór, owa opoka, na której buduje się wiarę.

O wiele bliższe jest mi stwierdzenie, że człowiek jest istotą z natury symboliczną. Odnosząc się do klasycznego dzieła Jamesa George’a Frazera „Złota gałąź”, Ludwik von Wittgenstein pisał, że „człowiek jest ceremonialnym zwierzęciem”. A Fabrice Hadjadj dopowie, że „człowiek jest zasadniczo rozmiłowany w liturgii”. Mówiąc jeszcze inaczej, człowiek jest istotą rytualną: domaga się rytu, potrzebuje obrzędu, tworzy sobie liturgie.

Nie ulega żadnej wątpliwości, iż rytuał świąteczny ma proweniencje religijne i jest inscenizacją mitu za pomocą słów, gestów, działań, artefaktów o wymiarze symbolicznym (rytuały przejścia zostawmy na boku). Myślę tutaj oczywiście nie o micie w jego rozumieniu popularnym jako nieprawdziwej historii, ale tak, jak go rozumieli Northtrop Frye czy Leszek Kołakowski.

Frye uznaje za mit „opowieści przekazujące społeczeństwu wiedzę, która jest dla niego istotna: o bogach, historii, prawach”. Mit według niego „wyraża to, co w wydarzeniu uniwersalne, ten aspekt wydarzenia, który czyni je przykładem czegoś, co dzieje się zawsze”. W tym znaczeniu mitem jest prawda o Bożym Narodzeniu.

Rytuał natomiast jest sposobem na ukazanie ponadczasowości i uniwersalności mitu o religijnym charakterze. Istotne pozostaje pytanie: co staje się z rytuałem, który odrywa się od mitu? Jaki jest jego sens? Innymi słowy: czym jest świętowanie pozbawione pierwotnego powodu świętowania? Przecież powodem Bożego Narodzenia jest nie mniej ni więcej, ale właśnie Boże Narodzenie – fakt, co do którego wierzący chrześcijanie żyją przeświadczeniem, że oto w Betlejem narodziło się dziecko, które jest wcielonym Bogiem.

Wigilia bez opłatka

Ta prawda (albo mit, mówiąc językiem antropologii kulturowej) o przyjściu na świat Boga zrytualizowała się na różnych płaszczyznach: kościelnej, liturgicznej, obrzędowej, kulturowej, a ostatnio także – popkulturowej. Siłą rzeczy stała się ona obecna także w przestrzeni publicznej, także w jej wersji oficjalnej, nawet politycznej. Co z tego rozumie człowiek niewierzący?

Ma rację Matczak, pisząc, że „chrześcijańskie symbole tych świąt nie są łatwe i przyjemne”. Co więcej, ich sens i siła tkwi w ich religijnym znaczeniu. I tylko w tej perspektywie są do zniesienia. W odniesieniu do Bożego Narodzenia nie jest to jeszcze takie trudne, ale cóż powiedzieć o męce, śmierci krzyżowej i zmartwychwstaniu Jezusa?

Co się dzieje z tymi teologicznymi prawdami po amputowaniu tego, co religijne? Przekształcają się w „nowe, świeckie tradycje”, które przejmują świąteczną scenografię, dowolnie ją przerabiają, reinterpretują, nadają nową treść, a w końcu – niestety – popadają w banał.

Choinka staje się wyłącznie miejscem do chowania pod nią prezentów, a przestaje być „Biblią w skrócie”, opowieścią o rajskim drzewie życia, na którym czerwone bombki mają przypominać o zerwanym owocu, a kolorowe łańcuchy o wężu skrytym w gałęziach. Nie ma już mitu, a jego inscenizacja została sprowadzona do wymiaru estetycznego, czego najlepszym wyrazem są bezsensowne choinki w kolorze blue. Taka choinka niczego już teologicznego nie mówi, ma wyrażać jedynie „magię świąt”.

Zdaję sobie sprawę, że przychodzi taki moment, kiedy trzeba zdecydować, co jeszcze jest religijne, a co już kulturowe. Coraz więcej w tym roku informacji o różnych szkolnych, zakładowych, instytucjonalnych czy korporacyjnych „wigiliach bez opłatka” i bez kolęd. Opłatek bowiem jest wciąż jeszcze nazbyt religijny i nie da się go zbyt łatwo odkościelnić. Być może z czasem zostanie odrzuconych większość bożonarodzeniowych symboli, które mają religijne pochodzenie, i zostaną nam jedynie swetry w renifery i chorobliwie otyły Santa Claus z reklamy coca-coli.

Co więc świętują ludzie niewierzący podczas religijnych świąt? Nie wiem, mogę się tylko domyślać na podstawie obserwacji. Być może wszystko to, co z religijnego mitu da się zaakceptować na płaszczyźnie czysto ludzkiej: życie, którego symbolem jest Dziecię Jezus, zimowe przesilenie, z którym łączy się coraz wyżej wschodzące słońce, pokój, przebaczenie czy bliskość.

Wszystko to są wartości i okoliczności bardzo ważne dla człowieka. Co więcej, są one obecne także w świętowaniu religijnym. Religia bowiem integruje to, co naturalne, z tym, co nadprzyrodzone. Czyż Jezus nie jest z wysoka wschodzącym Słońcem? Owszem, jest. I ta prawda ma kolosalne konsekwencje teologiczne.

Sushi, czyli nowa świecka tradycja

Wróćmy jednak do głównej tezy artykułu prof. Matczaka, czyli do konsumpcji. Autor zastrzega się, że nie chodzi mu o karpia i pierogi, lecz o emocje, ale przecież wszyscy wiemy, że pierwowzorem wszelkiej konsumpcji jest jedzenie. Ludzie religijni też konsumują, wszelkie ucztowanie zawsze było naturalną kontynuacją świętowania, festum (święto) i ludus (zabawa) zawsze ze sobą sąsiadowały.

Moja ś.p. Mama podczas każdej Wigilii przytaczała wiejską opowiastkę o parobku, który wciąż dopytywał się swego pana: „Gospodarzu, kiedy będzie ten dzień, kiedy wreszcie się najemy?”. Tym dniem była właśnie Wigilia. Istotnymi elementami świętowania od zawsze były odpoczynek od pracy, odmienność ubioru, obfitość jedzenia i darów materialnych oraz zabawa.

Czy wspólne oglądanie świątecznego serialu na Netfliksie nie może być wychowawcze, wspólnototwórcze, a nawet religijnie edukacyjne?

Ks. Andrzej Draguła

Udostępnij tekst

Odpoczynek i konsumpcja nie są sekularnymi wynalazkami, jakby chciał to sugerować autor. Kulig, ognisko i wspólne patrzenie w ogień były tak samo obecne kiedyś, jak i dzisiaj. Konsumpcja nie jest niczym nowym. Można jedynie postawić pytanie, czy nie wypełniła sobą całego świętowania.

Z jednym trzeba się jednak zgodzić. Zarówno jedno (odpoczynek), jak i drugie (konsumpcja) podlegało daleko idącej rytualizacji, a ta brała swoje uzasadnienie z opowiadanego i inscenizowanego mitu. Powiedzmy sobie jednak szczerze, że współcześnie także w życiu ludzi religijnych ta teologicznie uzasadniana rytualizacja ma coraz mniejsze znaczenie. Postępująca karnawalizacja kultury bierze się z faktu, że nie ma już tak ostrego jak kiedyś podziału roku na okresy smutne i wesołe. Nie ma postu, nie ma więc i karnawału.

Przekształcanie się religijnych rytuałów w świeckie tradycje bardzo mocno osłabia ich motywujące znaczenie. Ich semantyczna erozja będzie się pogłębiała, a nowe, dotychczas obce elementy, będą wciąż integrowane. Bo niby dlaczego zamiast karpia nie podać na Wigilię sushi? Danie – jakby nie było – postne.

Święta w Netfliksie

W przedstawionej diagnozie Matczak nie ukrywa swej intelektualnej zależności od Byung-Chul Hana, niemieckiego filozofa koreańskiego pochodzenia, nowej gwiazdy współczesnej humanistyki, którego – jak zauważa sam Matczak – nie da się jednoznacznie zaszufladkować. Han sprzeciwia się neoliberalnemu wyzyskowi (czy nawet autowyzyskowi człowieka), a jednocześnie postuluje powrót do religijnych rytuałów, bez których – według niego – nie ma świętowania.

Koncepcje Hana mają jeszcze jeden istotny element, a jest nim kontekst technologiczny. Han prowadzi prywatną wojnę ze smartfonami, mediami społecznościowymi i ich pornograficznym charakterem. Matczak zdaje się te kasandryczne wizje podzielać. To, że media nas zmieniają, a technologia nie pozostaje bez wpływu na człowieka, wiemy przynajmniej od Marshala McLuhana i jego koncepcji determinizmu technologicznego. Tak, człowiek epoki smartfona jest inny niż ten z epoki dominacji radia czy kaset wideo, które – jak wiemy z piosenki The Buggles – miały zabić gwiazdy radiowe.

Popularność autorów typu Han bierze się stąd, iż expressis verbis nazywają podskórne niepokoje, które toczą naszą nieco zagubioną w zmieniających się radykalnie okolicznościach świadomość. Jeremiady Hana i Matczaka w dużej mierze są – oczywiście moim zdaniem – jedynie modnym narzekaniem na współczesność, krytyką nieodwracalnych technologicznie procesów. Owszem, stopień pornograficzności życia jest dzisiaj dużo wyższy niż przed wynalezieniem ruchomych obrazów, ale czy znaczy to, że jesteśmy na nią skazani, podobnie jak na ludyczność współczesnych mediów?

Nie da się mówić o sposobach świętowania w oderwaniu od przemian kulturowych i technologicznych. Można ponarzekać, że nie ma dzisiaj wspólnego świętowania kolęd (rzeczywiście nie ma?), ale czy jesteśmy pewni, że wspólne oglądanie świątecznego serialu na Netfliksie nie może być wychowawcze, wspólnototwórcze, a nawet religijnie edukacyjne? Przyznam się. W te święta oglądnąłem serial „Świąteczna burza” zamiast – może byłoby to bardziej zgodne z Matczakową koncepcją świętowania – czytać jakiś uczony traktat De nativitate. A są w tym filmie wątki zaiste ewangeliczne.

Religijne protezy

Matczak pisze, że „ateistyczne święta to samooszukiwanie się człowieka zagubionego w sekularnym do cna świecie. To nędzna proteza prawdziwego świętowania, które prawdopodobnie nie jest już możliwe”. Czym miałoby być owo prawdziwe świętowanie?

Prawdą jest, że aby świętowanie odróżniało się od dnia wolnego od pracy, potrzebna jest jakaś „święta idea”, coś, co by to świętowanie nie tylko uzasadniało, ale i nadawało mu treść. Podobnie jest ze świętami świeckimi, narodowymi, państwowymi. Tam też jest potrzebna jakaś myśl organizująca całość. Nie ulega wątpliwości, że Boże Narodzenie bez Bożego Narodzenia jest czymś przynajmniej niepełnym – jeśli nie fałszywym. Nie świętujemy przecież choinki, ale narodzenie Boga. Tak jak podczas świąt wielkanocnych będziemy świętować Jego zmartwychwstanie, a nie zajączka, kurczaczki czy jajka, które bez religijnego odniesienia staną się jedynie wiosennym sztafażem.

Czy zawsze jednak chodzi o „ateistyczne święta”? Myślę, że w Polsce może chodzić także o świętowanie z założenia niekościelne, co nie znaczy, że kompletnie pozbawione religijnego odniesienia. Silny zwrot antykościelny, który przeżywamy w ostatnim czasie, nie musi być tożsamy ze zwrotem antyreligijnym. Wielu jest takich, którzy demonstracyjnie wierzą „poza Kościołem”. Ks. Tomáš Halík tak oto opisuje tę tendencję: „my, chrześcijanie, nie mamy monopolu na Jezusa i na miłość Boga, która się w pełni ukazała w Jezusie. Jezus przyniósł Boży dar wszystkim, a nie po to, aby stał się on «prywatną własnością» Kościołów chrześcijańskich”.

Wesprzyj Więź

Wszystko to sprawia, że spotkanie się różnych form i płaszczyzn świętowania może być trudne. Przykładanie własnego, religijnego paradygmatu do odmiennego – świeckiego – doświadczenia może prowadzić do widzenia w niewierzącym „biednego ateisty”, godnego politowania, bo niepotrafiącego świętować „po Bożemu”, choć wcale nie musi to być prawda.

Na koniec trzeba powiedzieć jeszcze o jednej bardzo ważnej rzeczy: świętowanie religijne nie jest celem samym w sobie. Jeśli nie prowadzi do nawrócenia, pozostaje wyłącznie religijnym sposobem organizacji wolnego czasu. Stare rytuały będą zastępowane nowymi, religijne – świeckimi. Symboliczny wymiar człowieka gdzieś będzie musiał się realizować. Powiedzmy jednak sobie to jasno: do tego wcale nie potrzeba wiary. A bez niej nawet najpiękniejszy religijny rytuał też będzie tylko protezą.

Przeczytaj także: Ks. Adam Świeżyński o paradoksalnym pożytku z dziwnych książek i filmów

Podziel się

10
7
Wiadomość

Nie lepiej po prostu napić się wina zamiast toczyć spory bez rozstrzygnięcia?
Wino ma tyle podtekstów i ukrytych znaczeń, jest tak głęboko osadzone w wielu kulturach i kultach….
I jest dla każdego. I wierzącego i ateisty i agnostyka.

Oczywiście, że nie; tyle że profesor Matczak równo wypunktował, jakiego wobec katolików, w ogóle wobec wierzących chrześcijan to środowisko stosuje. Gdybym na TT takich wpisów mnóstwa nie widziała, nie wypowiadałabym się.
Nie potrafimy „pięknie się różnić”. Najgorsze jest jedno- gdy będąc w jakiejś grupie, przymykamy oczy już na poziomie języka komunikacji.

Tylko że Was chronią przepisy o ochronie „uczuć religijnych”. Do tego jak jakiś biskup mówi ex catedra, że jako niewierzący mogę być tylko nihilistą, to co ja mam zrobić? Zostaje tylko mniej lub bardziej ambitny hejt w internecie, przecież nie będę dyskutował z człowiekiem, który na starcie odmawia mi człowieczeństwa. Nie jestem fanem dialogu, dialog nie jest użyteczny, co pokazuje upadek „kościoła otwartego”, który w Polsce nie ma żadnego znaczenia ilościowego. Proszę się przyzwyczaić do permanentnej wojny kulturowej 🙂 Jak widzę krzyż w profilu osoby na Twitterze to od razu wiem, że nie znajdę tam szacunku – ale może zawsze znajduję jakieś czarne owce z Waszej pełnej miłosierdzia wspólnoty.

@karol
Nic nas nie chroni. Serio. I słuchaj innych, którzy mówią, że nie jesteś z definicji nihilistą.
A ja co mam myśleć po słowach Dehnela. Albo tego, który mnie chce uratować.
Betlejewskiego? Przecież on tez patrzy na mnie z jakaś wyższością.
Oświeconego wobec ciemnogrodu…
A nihilizm i kapitalizm to jak dwie strony tego samego medalu.
Przepisy zaś tylko na papierze.
Do momentu, kiedy nie zrobisz MB aureolki – to sobie możesz pisać.
Aż takiego męczennika z siebie nie rób, miły i złośliwy trollu.
Buziaczki

@Karol dlaczego utożsamiasz nihilizm z niedoborem człowieczeństwa? To jest poważne i ważne dla mnie pytanie. Ja takiego związku nie widzę. Czytałam wiele z myśli nihilistycznej. Najwięcej może Ciorana i nie jest tak, że nihilizm ma jeden obraz, natomiast jego osią jest tragizm. Brak pocieszenia. I w pierwszej chwili jest ta pokusa, za którą się idzie- a po co mi pocieszenie, jest co jest. A jednak to taki skrót. Gdzie ateista szuka sensu? W czym go widzi? Na tych forach z walką plemion nie pojawiają się najważniejsze pytania, które każdego tak samo stawiają wobec pytania o egzystencję.

Hmm… tu nie ma miejsca na odpowiedź. z góry założone tezy i narzucone podziały.

Pozwolę sobie skomentować, że te wpisy z tweetera są doprawdy żenujące w pokrętnym sposobie odbijania piłki. Bardzo wiele wyciągnęłam z tekstu wyżej, to tekst odważny i nie nastawiony na walkę. Konsumpcjonizm brzydzi nie dlatego, że stoi za nim pustka, a dlatego że stoi obok niego bieda.

To może ja, jako ateista, opowiem jak spędzam święta. Zasadniczo tak jak większość Polaków: ma wizytach u rodziny, siedzeniu przy stole i jedzeniu świątecznych potraw. Oczywiście nie idę do kościoła, ale wielu moich wierzących znajomych też już nie chodzi. I bardzo dziękuję prof. Matczakowi za troskę, ale nie jestem zagubiony ani w czasie świąt ani ogólnie w życiu. Wiara w Boga nie jest mi do niczego potrzebna, jest mi na tym świecie naprawdę dobrze.
Oczywiście święta nie są dla mnie źródłem przeżyć religijnych, bo takich nie mam wcale. Ale korzystając z kilku dodatkowych dni wolnych w pracy, znalazłem czas aby wybrac się na dłuższe spacery po lesie. I kontakt z przyrodą, podziwianie wezbranej rzeki albo potężnych, starych drzew były dla mnie źródłem przeżyć duchowych. Bo do przeżyć duchowych nie trzeba być religijnym. Ateiści to zwykli ludzie, tylko wiedzą w jednego Boga mniej niż chrześcijanie (albo o trzech bogów mniej niż katolicy ).

Ładnie napisane. Profesor prawa (na szczęście nie teologii ani nawet psychologii) troszkę przesadził z tą „oczywistością”, że „wszyscy” (!) ludzie są „z natury religijni”, „potrzebują transcencencji” i paru innych takich świetlanych rzeczy

Bo to jest prawicowy katolicyzm: cierpienie w imię kapitalistycznej akumulacji kapitału. Tak jak przed wojną w katolickich ruchach robotniczych, przeciwstawiających się „bezbożnemu” socyalizmowi 🙂

To nie jest jego koncepcja i nie tyle w niej przesadził, co, żeby jej błędnie nie zrozumieć, nie można stawiać jej w otoczce konkretnej religii, bo właśnie to się dzieje.
Człowiek z natury „religijny”… czy nie lepiej byłoby: z natury „szukający ponad”? Wszak jest z natury kimś, kto potrzebuje wyjść poza czystą biologię, potrzebuje „w coś wierzyć”, czemuś poświęcić uwagę, oddać ważność. Czasem Bogu, bogom, naturze, ale też idei, humanizmowi czy innym wartościom. Tak należy rozumieć „religijność” jego natury, nie jako potrzebę systemu religijnego. Owszem, system tę potrzebę porządkuje i pomaga przeżyć etapy życia, jego trudy, zjednoczyć grupę wokół ważnego tematu. Być może któryś z nich trafia celnie?
Mówimy jednak, że człowiek „jest”, a nie „powinien być”, a to znaczy, że jest i będzie pomimo oderwania świąt od chrześcijaństwa, pomimo konsumpcji i smartfonów (toż to diabla maszyna 😉 ) znajdzie w nich ponadkonsumpcyjną wartość. Fakt, że ateiści spędzają ten czas z rodziną, na pomocy bezdomnym i biednym (osobiście znam te osoby) pokazuje, że obawy o upadek „duchowości” są nietrafne, że ważny jest dialog wartości, a nie spór o to kto je wyznaje.

Jak zmierzyć siłę motywującego oddziaływania rytuałów i stopień motywacji obchodzących je ludzi o różnych światopoglądach? Czy chrześcijanin obchodzący ochrzczone pogańskie święto będzie bardziej zmotywowany od niewierzącego? Tak w istocie, na marginesie;)