Jesień 2024, nr 3

Zamów

Skaleczeni figuracją. Rozmowa z Krzysztofem Sokolovskim

Krzysztof Sokolovski, „Abstrakcja sakralna” [fragment]. Fot. Galeria Bohema

Jeśli Kościół nie wpuści w swoje mury sztuki, która będzie pomagać rozumieć dzisiejszą rzeczywistość, podziwiać ją, uwrażliwiać na świat i kochać go, to chrześcijaństwo stanie się mitologią, artefaktem przeszłości. Marzy mi się, żeby Kościół znów stał się mecenasem sztuki – mówi Krzysztof Sokolovski.

Katarzyna Jabłońska: Sztuka w Kościele od zawsze pełniła nie tylko funkcje estetyczne, ale też teologiczne. Barok na przykład w bardzo trudnym czasie kryzysu po wystąpieniu Lutra pomógł wyrazić treści teologiczne katolickiej reformy, propagować je i uwewnętrzniać. Dziś znowu mamy do czynienia z dramatycznym kryzysem Kościoła. Nasz redakcyjny kolega, Sebastian Duda, uważa, że potrzebujemy nowego Trydentu – to oczywiście metafora nowej ekspozycji treści wiary. Jej wyrażenie domaga się „nowego baroku”. Ty w swoich działaniach artystycznych chcesz tworzyć sztukę dla Kościoła i w kościołach. I uważasz – a my podzielamy to przeświadczenie – że dziś Kościół pilnie potrzebuje nowej sztuki. Jaka ona miałaby być?

Krzysztof Sokolovski: Nie taka, z jaką mamy dziś najczęściej w Kościele do czynienia, bo ona nie jest w stanie udźwignąć doświadczenia współczesnego człowieka, w sposób adekwatny mówić o Bogu, o Jego nieskończoności, tajemnicy, o Boskiej naturze. Do pewnego momentu prawdy wiary dla wielu wierzących były oczywiste, traktowano je niemalże – i jeszcze dziś wielu je tak rozumie – jakby były naukowo udowodnione. Tymczasem współczesny człowiek dzięki nauce ma inne podstawy rozumienia świata. Moja osobista droga duchowa miała swój początek właśnie w zainteresowaniu się w dzieciństwie naukami ścisłymi. Chciałem dowiedzieć się dzięki nim, jak zbudowany jest świat, a nawet wszechświat.

To pragnienie wiedzy stało się moją drogą duchową. Pokochałem piękno empiryczne tego świata, a to przecież miłość jest elektrownią duszy. Dzięki temu posiadam najsolidniejsze we współczesnym świecie paliwo dla tej elektrowni, pochodzi ono z nauk przyrodniczych. Natomiast produktem spalania piękna empirycznego w elektrowni duchowej jest piękno metafizyczne. Dlatego myślę, że jeśli Kościół nie wpuści w swoje mury sztuki, która będzie pomagać rozumieć dzisiejszą rzeczywistość, podziwiać ją, uwrażliwiać na świat i kochać go, to chrześcijaństwo – jak przekonywał mnie jakiś czas temu jeden ze znajomych – stanie się mitologią, artefaktem przeszłości.

Dzięki takiej sztuce treści zawarte w Ewangelii i prawdy wiary nie zaginą, nabędą jedynie nowy nośnik wizualny. To, czy pewne treści ewangeliczne są dziś oczywiste, czy nie, zależy od tego, z jak dużym wysiłkiem przychodzi nam wiara, czy dajemy radę zmieścić ją w naszej logice. Logikę kształtuje rzeczywistość, więc i wiara powinna być częścią rzeczywistości. Ma być naturalna, bez większych trudności tkwić w naszej świadomości. Natura w swojej większości, także ludzka, nie lubi wysiłku, idzie po linii najmniejszego oporu.

Jabłońska: Nauki ścisłe ożywiły w Tobie duchowość. Czy one również doprowadziły Cię do wiary w Boga?

– O istnieniu Boga powiedziała mi w dzieciństwie babcia, również o tym, że On wszystko stworzył. A ja bardzo chciałem wiedzieć, jak skonstruowany jest świat, więc też czym prędzej chciałem spotkać Boga, żeby mi to wszystko wyjaśnił. Dlatego będąc chłopcem, chciałem przeżyć życie bardzo szybko, bo wierzyłem, że kiedy po śmierci spotkam się z Bogiem, zapytam Go, jak stwarzał wszechświat. A On mi to po prostu pokaże. Byłem przekonany, że wtedy zobaczę prawdziwe piękno rzeczywistości. A ono przerośnie każde piękno, jakie mogę spotkać tutaj na ziemi. I to będzie moim rajem i moim zbawieniem.

Dlatego tu na ziemi moim rajem i zbawieniem jest piękno wiedzy. Uwielbiam księdza prof. Michała Hellera. W jednym z wywiadów mówił on, że badanie świata za pośrednictwem nauk ścisłych nie stanowi zagrożenia dla naszej duchowości czy teologii. Co innego neuronauki. One przekonują przecież, że nasze wierzenia i duchowość to po prostu bardzo dobrze rozwinięte pewne połączenia neuronalne w mózgu. Dlatego wydaje mi się, że warto, aby teologia wzięła na warsztat neuronaukę, skorzystała z jej osiągnięć i w dialogu z nią budowała pełniejszy obraz teologiczny rzeczywistości.

Jesteśmy skaleczeni przymusem figuracji. Nowosielski utwierdził mnie jednak w przekonaniu, że grunt abstrakcyjny obowiązkowy jest również w sztuce figuratywnej

Krzysztof Sokolovski

Udostępnij tekst

Jak podaje Ernan McMullin, wedle św. Augustyna: „Ilekroć zaistnieje konflikt między dosłowną interpretacją jakiegoś tekstu biblijnego a prawdą dotyczącą przyrody, udowodnioną za pomocą wiarygodnych argumentów, chrześcijanin powinien poddać tekst biblijny reinterpretacji metaforycznej”. Neuronauki ogólnie zmieniły dotychczasowe postrzeganie człowieka jako kogoś bardzo różnego od natury. Aby z tym się uporać, należy Biblię zreinterpretować w zgodzie z prawdami przyrody. Obawiam się, że ta reinterpretacja może dać znacznie różniący się od oryginału obraz biblijny. Ale wcale nie musi pozbywać się treści ewangelicznych, ponieważ wynikają one z ludzkiej natury, a to o niej przecież traktują neuronauki. Dla lepszego rozumienia powinienem dodać, że mówiąc o Ewangelii, mam na myśli przede wszystkim nauki Chrystusa, a nie przekaz historyczny.

Ewa Kiedio: Spotkaliśmy się, żeby rozmawiać o sztuce, która będzie w stanie pomóc nam w kontakcie z Bogiem, a błyskawicznie przeszliśmy do neuronauk…

– Być może się skompromituję, uważam jednak, że neuronauki przenoszą każdą religię w wymiar bardzo ludzki. Usprawiedliwię się tu Siergiejem Bułgakowem, który pisał, że Bóg stworzył człowieka, żeby On sam, czyli Bóg, mógł zaistnieć. Zwierzęta przecież w Boga nie wierzą (chyba), jedynie człowiek to potrafi (na pewno). Nie mam zamiaru twierdzić, że Bóg zaczął się dopiero w człowieku, że przed człowiekiem Go nie było. Wydaje mi się jednak, że nowa teologia – bo Kościołowi, podobnie jak nowa sztuka, potrzebna jest również nowa teologia – za punkt wyjścia powinna wziąć moment zaistnienia ludzkiej świadomości. A ta pojawiła się dzięki ewolucji, daleko po Wielkim Wybuchu. Przeniesienie momentu stworzenia do momentu powstania ludzkiej świadomości ułatwiłoby zbudowanie teologii zgodnie z tym, co mówi nauka.

Kiedio: Jak zafascynowanie neuronaukami przekładasz na swoją sztukę?

– Moim narzędziem jest sztuka abstrakcyjna, którą w moim indywidualnym wydaniu nazywam kognitostrukturalną. Inspirowana jest poznawaniem człowieka i otaczającego go świata. Bliskie są mi też doświadczenie i droga ks. prof. Hellera i jego przyjaciół, którzy mówią, że pewne struktury matematyczne najpierw zaskakują ich swoim pięknem, a dopiero potem znaczeniem, jakie mogą odegrać w ich poszukiwaniach.

Muszę tu też wyjaśnić, że sztuka abstrakcyjna – wbrew swojej nazwie – nie jest wcale oderwana od rzeczywistości. Jest jednym z jej wyrazów. Abstrakcja to lustro płatów czołowych naszych mózgów. Niektórzy artyści myślą, że dzieło abstrakcyjne, którego są autorami, jest wyłącznie ich własnym tworem. Sam odbieram sztukę abstrakcyjną jako twór natury, który jedynie za pomocą człowieka zostaje ucieleśniony. A co za tym idzie, abstrakcja nie jest poza światem materialnym, nie jest poza teologią, poza sztuką figuratywną. Ona jest elementem każdej z tych rzeczywistości.

Jabłońska: Jak się ma sztuka neosakralna, na której tworzeniu dla Kościoła bardzo Ci zależy, do sztuki kognitostrukturalnej?

– Sztuka neosakralna jest częścią mojej drogi, wynika ona ze sztuki kognitostrukturalnej, ale powinna kierować się pewnymi regułami. Przede wszystkim pokrywać się z intuicją, najogólniejszym i najprostszym wyobrażeniem sobie granicy między życiem a śmiercią. Musi być nacechowana tym, co chcielibyśmy widzieć po przejściu na drugą stronę.

Moja koncepcja polega na uchwyceniu podstawowych cech obrazu o tematyce sakralnej poprzez ułożenie kompozycji tak, by jej np. statyczność, majestat, szlachetność, cielesność, hierarchia czy świętość były obecne w przekazie. Elementy te będą więc budowały i porządkowały abstrakcyjny obraz sakralny. Reguł tych poszukuję w już istniejących dziełach. Tym samym zachowuję ciągłość historyczną, ucząc się u poprzedzających mnie mistrzów, takich jak Teofan Grek, Andriej Rublow czy z bliższych nam w czasie – Jerzy Nowosielski. Poza tym dorobek poprzedników znacznie ułatwia i przyspiesza pracę, bo daje to, co przez wieki zostało wypracowane. Nie wolno nie zwracać na to uwagi, bo sam tysięcy lat nie przeżyję, żeby samodzielnie do tego dojść. To, co mogę, to jedynie weryfikować tradycję ze współczesnym rozumieniem i wyglądem świata.

Jabłońska: W Kościele katolickim istnieje jednak trudne do przekroczenia przeświadczenie, że w związku z wcieleniem Chrystusa – które jest jednym z centralnych dogmatów chrześcijaństwa i podstawą naszej wiary – sztuka sakralna niejako ze swej natury jest i musi być figuratywna.

– Jesteśmy skaleczeni przymusem figuracji. Nowosielski utwierdził mnie jednak w przekonaniu, że grunt abstrakcyjny obowiązkowy jest również w sztuce figuratywnej. Weźmy ikonę, ona w pełni dała się zrozumieć dopiero, kiedy narodziła się sztuka abstrakcyjna. Jak już znasz sztukę abstrakcyjną, inaczej widzisz ikonę. Nie znaczy to, że ikona kiedyś nie miała w sobie abstrakcji. Miała, tylko po prostu nie była tak uświadomiona jak dziś.

Jabłońska: Czy dobrze rozumiem, że gdyby porównać sztuki plastyczne do literatury, to figuracją byłyby słowa tworzące określony tekst, a abstrakcją – treści zawarte między słowami, a nawet, jak w wypadku poezji, wybrzmiewające ponad słowami?

– Tak, chyba tak to właśnie wygląda. Bo sztuka – jak poezja czy dużego formatu proza – to ujęcie sedna rzeczy. Ona sięga głębiej, poza to, co materialne, zewnętrzne, pozwala na przykład w cielesności dostrzec sacrum. Ktoś może więc pytać, co w związku z tym miałoby nam o duchowości czy Logosie mówić przedstawienie roznegliżowanej pani na kanapie. Dobrze namalowana roznegliżowana pani leżąca na kanapie bardzo wiele mówi o Logosie. Pod warunkiem że jest nasycona tym gruntem abstrakcyjnym. Sztuka figuratywna ogołocona z abstrakcji jest płytka.

Kiedio: Możesz podać jakiś przykład?

– Każda plastikowa figurka w sklepie z dewocjonaliami. Odnaleźć można w niej podobieństwo do figur wyobrażających Chrystusa czy Maryję. Jednak te figurki zrobiono szybko i tanio na sprzedaż, i tylko po to. Nie ma w nich teologicznych czy duchowych treści. I nie ma piękna. A ja, mówiąc: sztuka, mam na myśli Michała Anioła czy Berniniego. Tworzyli oczywiście sztukę figuratywną, ale ich dzieł nie da się oglądać wyłącznie w tym kluczu. Zbyt mocno oddziałują one na inne nasze zmysły niż tylko wzrok. To jest tak wyrzeźbione, że z kamiennej materii emanuje ciepło żywego ciała – wydaje się, że jeśli naciśniemy jakiś fragment tego wyrzeźbionego ciała, to zostanie w nim wgniecenie. Odczuwamy emocje, które malują się w twarzach i gestach tych rzeźb. Miłość czy piękno nie mają przecież postaci twardej. A te rzeźby można uznać za materialny wyraz miłości i piękna, za ich świadków.

Kiedio: Biskup Michał Janocha w wywiadzie rzece A piękno świeci w ciemności, który z nim przeprowadziłam, twierdzi – i nie jest tu odosobniony – że problem z obecnością sztuki abstrakcyjnej w świątyniach polega na tym, że ona jest subiektywna, że można ją zupełnie dowolnie odczytywać. Figuracja natomiast jest obiektywna, wyraźnie podaje nam pewne treści, w związku z tym jest właściwa dla kultu, bo czytelna jest dla całej wspólnoty, „wyrasta z doświadczenia wiary Kościoła”.

– Jeżeli nasz mózg ma zdolności teologizowania, to i abstrakcja je ma. Z Waszej, Ewo, książki wynotowałem sobie taki cytat z bp. Janochy: „Ale tam, gdzie jest subiektywizm, nie można już mówić o sztuce sakralnej, choć może to być bardzo dobra sztuka religijna”. Może popełniam błąd, ale – według mnie – jest całkowicie odwrotnie: to właśnie sztuka abstrakcyjna jest bardziej obiektywna.

Kiedio: Mnie nie przekonuje założenie, że sztuka figuratywna przynosi nam treść zobiektywizowaną. Również ona jest odczytywana w sposób subiektywny i wcale nie zawsze zgodny z wiarą głoszoną przez Kościół. Owszem, jeśli mamy przedstawionego w świątyni długowłosego mężczyznę na krzyżu, to rozpoznajemy, że jest to Chrystus (przynajmniej w naszym kręgu kulturowym). Ale już to, jakie cechy Mu przypiszemy i do jakich zachowań skłoni nas to przedstawienie, jest kwestią indywidualną. Ktoś może z twarzy Chrystusa wyczytać surowość i utwierdzić się w swoich radykalnych przekonaniach, że z wrogami wiary trzeba walczyć. Biskup Janocha zauważał, że jedna osoba, patrząc na dzieło abstrakcyjne, zobaczy w nim treści religijne, wspierające jego modlitwę, ale „ktoś inny wcale nie musi tych odczuć podzielać, ponieważ one są zawarte w podmiocie, a nie w samym dziele”.

Według mnie sytuacja ta nie różni się bardzo od opisanej przeze mnie przed chwilą. W przypadku sztuki figuratywnej znajdującej się w kościołach wprawdzie raczej rozpoznajemy, co zostało przedstawione, ale mam głębokie przekonanie, że odczucia co do tego nawet we wspólnocie wierzących mamy bardzo różne. Łącznie z tym, że dane przedstawienie możemy całkowicie negować i może nam ono modlitwę utrudniać, a nie ją wspierać. To wszystko jest w podmiocie.

– Rozumiem niepokoje związane z wprowadzeniem abstrakcji do kościelnych wnętrz. Problem tkwi jednak – moim zdaniem – nie w subiektywności abstrakcji, ale w tym, że daje szalenie dużą łatwość uprawiania jej, często bezmyślnie. Sam cenię nieświadome czy podświadome uprawianie sztuki abstrakcyjnej, bo stwarza możliwość wydobycia z siebie tego, co w nas organiczne, naturalne, intuicyjne, to jednak co innego niż bezmyślność.

Założenie, że w sztuce, która ma budować i ożywiać duchowość chrześcijańską, abstrakcja może funkcjonować jedynie w tle, a w centrum ma być figuracja, czyli zrozumiała, dookreślona treść, sprawia – moim zdaniem – że cierpi nie tylko sztuka abstrakcyjna, ale też ta komunikowana figuracją treść. Dzieje się tak dlatego, że sztuka figuratywna jest czymś w rodzaju tekstu, a sztuka abstrakcyjna jest melodią. Czyli ta pierwsza oferuje nam wiedzę, a druga – przeżycie, ponadzmysłowe odczucie. A człowiek jest całością tylko wtedy, kiedy wie i czuje jednocześnie.

Kiedio: Zaskoczyłeś mnie, mówiąc, że wolisz uprawiać sztukę w sposób nieświadomy. Wydawało mi się, że nie masz nic wspólnego ze spontanicznym gestem malarskim, takim jak np. w action painting Jacksona Pollocka. Kojarzę Cię z bardzo przemyślanymi układami, które wyrastają z dokonywanej przez Ciebie analizy rzeczywistości i – jak rozumiem – mają oddawać strukturę, jaką w niej dostrzegasz. To sztuka jako akt logiczny, racjonalny.

– Tak, ale to dlatego, że mam taki umysł i jednocześnie chcę pracować dla Kościoła. Pollock to jeden z moich ulubionych artystów. Gdybym był mniej poukładany i nie zależałoby mi na tym, aby pracować dla Kościoła, szedłbym podobną drogą. Jego obrazy są ilustracją tego gąszczu myśli, odczuć, skojarzeń, jakie mogą mieścić się w naszych płatach czołowych mózgu. To jest taki duży kłębek, który się nawija, a nici wchodzą przez nasze uszy, oczy, usta, dotyk.

W moim przypadku najlepsze rzeczy wychodzą w momencie, gdy w procesie twórczym intuicja spotyka się ze świadomością.

Kiedio: Co Kościół Ci takiego robi, że nie możesz działać jak Pollock? Coś ci narzuca? Jakąś strukturę logiczną i konieczność obiektywizacji?

– Narzuca mi to nie Kościół, tylko moment przejściowy w sztuce kościelnej. Nie da się w sposób przekonujący zrobić nagłego przeskoku ze sztuki figuratywnej do abstrakcyjnej. Najpierw należy pokazać, że sztuka czysto abstrakcyjna jest zdolna do wyrażania treści, na których zależałoby Kościołowi. A jeżeli Kościół chce pomóc człowiekowi przeżyć godnie życie, dać mu nadzieję na zbawienie po śmierci, to musi podać wiarygodne argumenty przemawiające za tym, że zbawienie jest możliwe. Musi być tak samo naturalny i rzeczywisty jak całe nasze otoczenie.

Podcast dostępny także na Soundcloud i popularnych platformach

Wyjaśnieniem budowy rzeczywistości empirycznej zajmuje się dziś nauka. Kościołowi pozostał do „zagospodarowania” jedynie jej duchowy wymiar. Moim zdaniem nie da się uwiarygodnić potrzeby istnienia duchowości bez odwołania się do abstrakcji. Jeżeli sztuka ma być figuratywna, to powinna być napełniona przekazem abstrakcyjnym. Jednak dziś bardzo trudno o taką sztukę, ponieważ nastały inne czasy, inne kształcenie, inne wartości plastyczne niż w okresie świetności sztuki figuratywnej.

Gdyby nie zależało mi na Kościele i na dobru, które Kościół może dać człowiekowi, wziąłbym pędzle i dobrze się bawił jak Pollock. Co nie znaczy, że nie uprawiałbym sztuki uduchowionej. Zresztą obrazy Pollocka mogłyby z powodzeniem zaistnieć w Kościele, jednak jeszcze nie teraz. Dopóki nie mamy nowej teologii i zrozumienia dla abstrakcji, trudno byłoby do tego doprowadzić.

Kiedio: Masz poczucie bycia w napięciu?

– Jestem w nieustannym napięciu. Ale to nie jest coś, co sprawia wewnętrzny ból. To jest napięcie wynikające z bezsilności. W tym sensie, że chcę w swojej sztuce wyrazić duchowe czy teologiczne treści, a często nie potrafię.

Ale też zdarzają się podczas pracy takie momenty, kiedy to napięcie znika, ponieważ widzę w obrazie, który maluję, absolutną jedność wszystkiego, co chciałem wyrazić. Tym swoim malowaniem uprawiam teologię i dochodzę do momentu, w którym wszystko się zgadza. I ogarnia mnie „spokój, który przewyższa wszelkie rozumienie” – jak ujął to Rudolf Otto.

Jabłońska: To doświadczenie spokoju jest tylko chwilowe? Czy jest na trwałe związane z tą konkretną pracą, przy której tworzeniu się pojawiło?

– Zostaje ze mną. Jednak kiedy pokazuję ten konkretny obraz komuś innemu, to mój przekaz jest narażony na oddziaływanie rozumienia oglądającego. W tym sensie „narażony”, że odebrany może zostać w diametralnie inny sposób. Oglądający go może już nie doświadczyć tej pewności, która stała się moim udziałem.

Jabłońska: A zdarza się, że ktoś trafnie odczytuje bez Twojego wsparcia intelektualnego to, co chciałeś powiedzieć?

– Tak, i to są dla mnie wskazówki mówiące, że jest to właściwa droga. Ostatnio miałem okazję skomponować całe wnętrze, jest to przestrzeń świecka. Kiedy właściciela mieszkania, w którym pracowałem, odwiedziła znajoma, zapytała: „Czy tu komunia będzie dawana?”. To żart, ale też sygnał dla mnie, że w tej kompozycji w naturalny sposób czytelne jest sacrum, że odpowiada ona temu, co dzisiaj człowiek rozumie jako kościół albo wnętrze sakralne.

Kiedio: Realizację dwóch wnętrz sakralnych masz już zresztą na swoim koncie: kaplicy Pokoju w Jerozolimie, w klasztorze sióstr salezjanek, i kaplicy w Klebarku Wielkim koło Olsztyna. W tych wnętrzach w centrum znajduje się przedstawienie figuratywne, poza tym jednak cały wystrój oparty jest na formach abstrakcyjnych, najczęściej geometrycznych. Przy czym są one czymś więcej niż tylko dekoracją, ornamentem, który może być, ale również mogłoby go nie być – to one budują tę duchową przestrzeń. Myślę, że to właśnie może być rozwiązanie tej kwestii, jak z jednej strony wprowadzać język sztuki współczesnej do kościołów i dać przemówić abstrakcji, a z drugiej zachować jasność co do tego, że jest to świątynia chrześcijańska.

– Muszę zaznaczyć, że krzyże i przedmioty liturgiczne w zrealizowanych przeze mnie wnętrzach zostały zaprojektowane przez inne osoby i umieszczone tam później. Podczas pracy w Jerozolimie zdarzały się spotkania ważne dla mnie i mojej narzeczonej, Joanny Mazuś, razem z którą tworzyłem wystrój. Do kaplicy Pokoju zaglądali z ciekawością ludzie wyznający różne religie: chrześcijanie, muzułmanie, Żydzi. Wszyscy oni, patrząc na to, co tworzymy, mówili, że to będzie wyjątkowe miejsce.

Swoją abstrakcyjną sztuką chciałbym tworzyć muzykę wizualną, która wyzwoli w człowieku – niezależnie od wyznawanej wiary i od tego, czy jest zajadłym empirystą, czy kimś bardzo emocjonalnym – potrzebę zatrzymania się, refleksji nad swoim życiem, nad samym sobą; sprawi, że zada sobie te najprostsze i najważniejsze pytania: skąd się wziąłem, co jest najważniejsze, czy śmierć jest końcem wszystkiego?

Kiedio: Realizacje w Jerozolimie i Klebarku, znane mi na razie tylko ze zdjęć, bardzo mnie intrygują. Myślę, że mogłyby wspierać moją modlitwę. Świątynie, w których mam do czynienia z przeładowaniem świętych wizerunków, mnie rozpraszają. Nie wiem, na ile moje odczucia podzielają inni, ale to, z czym stykam się w takich wnętrzach, nie pomaga mi przeżywać czy rozumieć siebie, świata i Boga.

Jabłońska: One często zatrzymują na tym, co zewnętrzne, zamiast prowadzić w głąb. Nie pomagają – jak pewnie czyniły to kiedyś – docierać do istoty ewangelicznych treści, w osobisty sposób mierzyć się z nimi.

– Jak mówiłem, jesteśmy w okresie przejściowym. To, co dotąd sprawdzało się w sposobie opisu świata, rozumieniu go, w teologii, w spojrzeniu na relację człowieka z Bogiem, wielu ludziom już nie wystarcza, szukają nowych sposobów i form opisu. Ale duża część ludzi jest do tych dotychczasowych form bardzo przywiązana, nie odczuwa potrzeby zmian. One wzbudzają w nich niepokój. Chociaż sam w tym, co robię w sztuce, jestem z tymi, którzy potrzebują nowego, także w sztuce tworzonej na potrzeby Kościoła katolickiego, to z szacunkiem odnoszę się do osób, które odnajdują się w zastanych metodach i formach.

Posłużę się pewną metaforą, która jednocześnie jest wnioskiem. Jeżeli las ma być zdrowy i odporny na różne choroby i inne niedole, to powinien być różnorodny. Powinno w nim być miejsce dla różnych gatunków drzew, które dają radę rosnąć w danym klimacie. Monokultura prowadzi do chorób wewnętrznych i może osłabić kondycję każdego z drzew, a nawet zniszczyć, zabić całe hektary powierzchni lasu.

Kiedio: Niepokoi mnie, że wiele kościelnych wnętrz sprawia wrażenie, jakby były one punktem usługowym. Człowiek może wybrać sobie ulubionego świętego, udać się pod jego figurę lub obraz i założyć, że jeśli odmówi pewną liczbę modlitw, to ten święty mu dopomoże. Takie myślenie bywa zresztą wspierane przez niektórych duszpasterzy i część mediów katolickich. Nic w takich wnętrzach nie wyraża głębokiej myśli teologii apofatycznej, że Bóg jest niezmierzoną tajemnicą i cokolwiek o Nim mówimy czy myślimy, ma się to nijak do prawdy o Nim. Według mnie z teologią apofatyczną dobrze koresponduje właśnie sztuka abstrakcyjna.

– Może obecnie w Kościele za mało jest sacrum, a za dużo religii? Religia to pewien porządek, nie chcę mówić: system, bo to źle się kojarzy. Nie chcę też urazić ludzi, którym Kościół jest naprawdę drogi, mnie też jest drogi. Chociaż nie w obecnej postaci. Według mnie religia to po prostu forma, a sacrum to treść.

Teologia apofatyczna staje się dziś bardzo wiarygodna w świetle naszej wiedzy o świecie. To, po przyznaniu Ci racji, daje kolejny powód do zastanowienia się nad abstrakcją w Kościele, ponieważ służy ona do wyrażania rzeczy niematerialnych, tajemnicy.

Idąc na akademię, wcale nie wiedziałem, czy w przyszłości będę się zajmował sztuką. Zrobiłem to dlatego, że moim zdaniem to właśnie sztuka potrafi w najbardziej optymalny sposób opisać świat i pomaga człowiekowi go rozumieć. A to dlatego, że zawiera w sobie to, co empiryczne i zmysłowe, oraz to, co pozaempiryczne i pozazmysłowe. A także korzysta z osiągnieć nauki, kultury oraz intuicji. Dziś Kościół nie poradzi sobie bez sztuki – jest ona niezbędna, aby zmaterializować przekaz wiary. Jak powiedziałaś, Katarzyno, na początku naszej rozmowy, w sztuce tworzonej na potrzeby Kościoła chodzi nie tylko o samą sztukę, ale i o teologię, którą ma ona wyrażać.

Jabłońska: Odwołujesz się do abstrakcji, bo to ona, a nie sztuka figuratywna jest dziś – Twoim zdaniem – zdolna pomóc człowiekowi w odkrywaniu duchowości, rozumieniu, jak ważnym jest ona elementem ludzkiego życia. Chcesz stworzyć taką sakralną przestrzeń, w której człowiek zrażony do religii lub w ogóle ją odrzucający zechce się skontaktować z duchowym wymiarem w samym sobie. A on raczej nie pójdzie do katolickiego kościoła, bo w nim – zarówno w samym budynku, ale jeszcze bardziej w głoszonych obecnie przez Kościół treściach – nie odnajduje ewangelicznych prawd, ich wcielania w życie (i w sztukę również). Zastanawiam się więc, czy dziś w naszych kościołach nie należałoby wydzielić miejsca podobnego do dziedzińca pogan w świątyni jerozolimskiej. Wydaje mi się, że Twoja sztuka znakomicie by się tam odnalazła i rezonowała.

– Pewnie masz rację. Mnie oczywiście marzy się projektowanie wnętrz kościołów, w których głos zostanie oddany sztuce abstrakcyjnej. Marzy mi się też, żeby Kościół znów stał się mecenasem sztuki. Również dlatego, że współczesna sztuka chętniej zajmuje się tym, co empiryczne. Warto więc, by Kościół odważył się zadać jej poszukiwanie tego, co w świecie i w człowieku duchowe. Poświęcamy tak wiele uwagi na opisywanie mechanizmów zła i tej smugi cienia, która jest w każdym z nas obecna. To bardzo ważne. Jednak chrześcijaństwo ma nieść światu i człowiekowi trudną, ale jednak nadzieję. Jeśli ona ma być wiarygodna, to musi być wypowiadana przez prawdziwą sztukę. Inicjując taką sztukę, Kościół ma szansę pomóc w rozwiązaniu wielu problemów, również tych, które są po stronie empirycznej.

Jabłońska: Nie wiem, czy Kościół zechce podjąć to wyzwanie. Wydaje mi się jednak, że relacja między sztuką abstrakcyjną a teologią może dla obu stron okazać się bardzo odkrywcza. A nasza rozmowa o sztuce, która byłaby w stanie unieść zawarte w Ewangelii treści i przedstawić je człowiekowi wątpiącemu w Boga oraz złorzeczącemu Kościołowi, uświadomiła mi, jak bardzo w Kościele ważny jest także… kościół.

– Jest ważny, powiedziałbym, że bardzo ważny. Chciałbym też na koniec wyjaśnić, że nie jest tak, jak twierdzą niektórzy krytycy tego, co robię, że zamierzam stworzyć nowy Kościół. Absolutnie nie jest to moim zamiarem. Zależy mi, aby swoją sztuką neosakralną stwarzać przestrzeń, w której człowiek oderwie się na chwilę od tego, co jedynie zewnętrzne, wejrzy w głąb siebie, może odnajdzie tęsknotę za czymś, co go przekracza, może za Bogiem, i zechce tę tęsknotę pielęgnować. Ogarnia mnie zdumienie, kiedy słyszę z wielu ust, że ważne jest tylko to, co tu i teraz, że po śmierci nie ma nic. Gdyby tak miało rzeczywiście być, gdybym miał przestać tęsknić za tym, że Bóg mi wyjaśni, jak stwarzał świat, to bym się kompletnie załamał.

Krzysztof Sokolovski – ur. 1985 w Ejszyszkach na Litwie, artysta wizualny, autor obrazów, obiektów świetlnych, ilustracji anatomicznych, instalacji oraz realizacji monumentalnych, twórca pojęć „sztuka neosakralna” i „sztuka kognitostrukturalna”. W 2003 r. w ramach programu Paderewski wyjechał do Gdańska, gdzie podjął naukę w liceum ogólnokształcącym pod opieką artystki wizualnej oraz historyczki sztuki Anny Szpadzińskiej-Koss. Jest absolwentem Politechniki Gdańskiej (dyplom z zakresu energetyki cieplnej), uczęszczał na wykłady anatomii na Akademii Medycznej w Gdańsku, brał udział w zajęciach prosektoryjnych. Studiował na Wydziale Malarstwa gdańskiej ASP, w 2013 r. przeniósł się do Warszawy i tu ukończył ASP w pracowni dyplomowej prof. Andrzeja Rysińskiego. Wyróżniony udziałem w wystawie Najlepsze Dyplomy ASP w Warszawie „ComingOut 2014” oraz w konkursie na Najlepszy Dyplom Wyższych Szkół Artystycznych Polski ArtNoble 2014, laureat Ogólnopolskiego Konkursu „(Nie)widzialny – sztuka inspirowana religijnie”, zorganizowanego przez Instytut Sztuki Sakralnej przy opactwie tynieckim. Jego prace prezentowane były na licznych wystawach zbiorowych i indywidualnych w kraju i za granicą. Autor polichromii w kaplicy Pokoju w klasztorze Sióstr Salezjanek w Jerozolimie, którą zrealizował wraz z Joanną Mazuś, polichromii w kaplicy na plebanii kościoła pw. Znalezienia Krzyża Świętego w Klebarku Wielkim (powiat olsztyński) oraz innych, na swoim koncie ma również polichromie we wnętrzach świeckich.

Rozmowa ukazała się w kwartalniku „Więź” zima 2022 jako część bloku tematycznego „Nowa estetyka chrześcijańska”.
Pozostałe teksty bloku:
Sebastian Duda, Wyjść z grobu przez sztukę

Michał Zdunik, Szczelina. Uwagi o sztuce religijnej

Podziel się

Wiadomość