To głównie świeckimi chce posłużyć się Bóg w procesie oczyszczenia i uzdrowienia swego Kościoła z seksualnych skandali. Czy na poziomie kościelnych instytucji zostanie to zrozumiane?
Reportaż Pauliny Guzik „Towarzystwo Maciejowe” to wstrząsający tekst. Wwierca się w umysł i w serce. Rozdziera, wywołuje ból, uczucie bezradności, współczucie dla skrzywdzonych i gniew na tego, który je krzywdził. Czytałem i momentami chciało mi się płakać, a chwilami cisnęły mi się na usta słowa mało parlamentarne – oględnie rzecz ujmując.
I pytania: Jak długo jeszcze? Ile takich przypadków, w których przetnie się niewyobrażalna krzywda dzieci i kobiet, zwyrodnienie tych, którzy mieli być duszpasterzami, a okazali się seksualnymi oprawcami, niewydolność systemu niezdolnego jednoznacznie i sprawnie stanąć po właściwej stronie? Ile z nich nigdy nie ujrzy światła dziennego, pozostając wstydliwie skrywaną tajemnicą złamanego życia?
Przekonanie, że można kogoś, kto krzywdzi kobiety w sposób „systemowy”, przywołać do opamiętania przez nałożenie na niego ograniczeń duszpasterskich lub przenosin z miejsca na miejsce, to naiwność. Recydywa jest niemal gwarantowana
Jak długo mój Kościół będzie tak deptany? I nie chodzi mi w tej chwili o instytucję, ale o skrzywdzonych. Bo oni są Kościołem! Są jego drogą i jeśli w tej chwili mielibyśmy gdzieś szukać Kościoła, to właśnie najbardziej w nich! Bo „cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40). Chyba jakoś tę prawdę zgubiliśmy.
Mimo wszystko spróbuję na spokojnie podzielić się kilkoma refleksjami po lekturze. Obie części tekstu Pauliny Guzik to przykład rzetelnego, profesjonalnego, wrażliwego dziennikarstwa. Reportaż został napisany z głęboką, wyraźnie wyczuwalną miłością do Kościoła, bez intencji atakowania kogokolwiek, a jednocześnie z troską o prawdę i dobro skrzywdzonych.
Pani Redaktor z wielkim taktem rozmawia także z kolejnymi przełożonymi Macieja Sz., na których spoczywał obowiązek podjęcia określonych prawem i dyscypliną kościelną działań. Stawia im trudne pytania, a jednocześnie unika pochopnych, upraszczających ocen. Jest krytyczna, lecz nie narzucająca wniosków, które w dużej mierze pozostawia czytelnikom.
Jakie przemyślenia rodzą się we mnie po przeczytaniu całości? Chcę od razu powiedzieć, że niektóre wykraczają poza zaistniałą sytuację i są szerszej natury – mają charakter bardziej ogólny. Mam nadzieję, że właśnie jako takie będą przydatne:
1) Coraz bardziej staje się dla mnie jasne, że z różnych względów to głównie świeckimi chce posłużyć się Bóg w procesie oczyszczenia i uzdrowienia swego Kościoła z seksualnych skandali. Więc albo na poziomie kościelnych instytucji zostanie to zrozumiane, zaakceptowane i przełoży się na pełne, systematyczne, szczere wsparcie dla tych, którzy doprowadzą ten proces do końca, profesjonalnie, uczciwie, z miłością do Kościoła oraz osób w nim skrzywdzonych, albo zabiorą się za to ci, którzy pod szatą troski są gotowi wykorzystać ofiary do różnych ideologicznych, antykościelnych batalii. Najwyższy czas, żebyśmy to zrozumieli i wyciągnęli z tego konsekwencje.
2) W obliczu krzywdy osób nadużytych seksualnie przez duchowieństwo wszelkie próby myślenia o dobru Kościoła w oderwaniu od dobra skrzywdzonych i w konsekwencji – przemilczania, tuszowania, bagatelizowania problemu lub pozorowania działań mających na celu wyjaśnienie sytuacji, ukaranie sprawców, ocalenie skrzywdzonych i zadośćuczynienie im – trzeba uznać za niegodziwe.
Czy coś z takich zachowań miało miejsce u jezuitów? Nie potrafię tego ocenić i nie chcę wyciągać pochopnych wniosków, ponieważ nie mam wystarczających informacji, a lektura tekstu nie pozwala uczynić tego jednoznacznie. Z pewnością jednak były momenty, gdy nie zadziałano z wystarczającą determinacją, co przełożyło się na wymierną krzywdę. A to nie jest moralnie obojętne.
3) Kościół nie uzdrowi się przez ukrywanie czegokolwiek, ale przez jednoznaczne i zdecydowane oczyszczenie. A to wymaga odważnego zmierzenia się ze skandalami. Wszystko, co próbuje się schować „pod dywan”, prędzej czy później ujrzy światło dzienne, rykoszetem uderzając w eklezjalną wspólnotę. Pociesza mnie to, że są w Kościele przełożeni, którzy to wiedzą i doskonale rozumieją, działając z wielką empatią i delikatnością. Oby było ich jak najwięcej.
4) Przekonanie, że można kogoś, kto krzywdzi kobiety w sposób „systemowy” – planowany, zorganizowany, wielokrotny, rozłożony w czasie, manipulacyjny i narracyjnie opracowany – przywołać do opamiętania przez nałożenie na niego ograniczeń duszpasterskich lub przenosin z miejsca na miejsce, to naiwność. Recydywa jest niemal gwarantowana. Dlaczego? Bo to nie jednorazowa słabość człowieka, który popełnia błąd i jest z tym w kontakcie, a w konsekwencji żałuje i próbuje wejść w proces nawrócenia i zmiany. To problem psychopatologii przebiegający na głębszym poziomie – często zaburzeń osobowości.
Zatem nie kwestia „zauroczenia”, czy chwilowej „namiętności” wchodzi tu w grę, ale głębokiej osobowościowej niedojrzałości, poważnych emocjonalnych deficytów i nieprzepracowanych napięć tak silnie skanalizowanych w sferze seksualnej, że dana osoba nie jest w stanie ich kontrolować. Więc, jeśli to ksiądz, zazwyczaj szuka dla swoich zachowań moralnego usprawiedliwienia lub wręcz „obudowuje” je instrumentalnie traktowaną „teologią”, tworząc czasami coś na kształt systemu patologicznej quasi-duchowości i włączając w niego także swe ofiary.
Co więcej, skonfrontowany z tym, co robi, nie empatyzuje w wystarczający sposób z krzywdą swej ofiary (raczej przeżywa żal nad sobą), a swego przełożonego obsadza w roli wroga. Takich mechanizmów nie „prostuje się” doraźnymi działaniami dyscyplinującymi, ale radykalnym odizolowaniem od potencjalnych ofiar i długotrwałym leczeniem w połączeniu z konsekwentnym wdrażaniem watykańskich procedur przewidzianych dla tego rodzaju przypadków.
5) Sprawa seksualnych nadużyć to nie tylko problem dominikanów, jezuitów, czy Kościoła. To problem całych systemów społecznych i mrocznego dziedzictwa pokoleń, które każde z nich na różne sposoby przejmuje, mutuje i multiplikuje. Molestują nie tylko księża. Przemoc seksualną stosują prawnicy, lekarze, nauczyciele, kierowcy – dziadkowie, ojcowie, wujkowie, bracia, itd. I właśnie ten fakt dla ludzi Kościoła nie może być żadnym usprawiedliwieniem, zwłaszcza, że nadużycia popełnione przez duchownych są szczególnie raniące. Nie bądźmy naiwni, takich przypadków, niestety, nigdy nie da się całkowicie wyeliminować, bo ich korzenie mają dużo głębszy niż instytucjonalny charakter. Jednak można je ograniczyć przez transparentne, zdeterminowane i uczciwe działania. I w tym właśnie Kościół powinien przodować, będąc wzorem dla świata. Tylko wówczas będzie wiarygodnym i bezpiecznym miejscem.
6) Głębokiego przemyślenia wymaga kwestia formacji seminaryjnej – tego, jak formować kleryków, aby nie tylko rozwijali się intelektualnie, przyswajając potrzebną im porcję teologicznej wiedzy, ale także – na poziomie osobowości, przez emocjonalną integrację, przepracowanie swoich zranień i dojrzewanie do odpowiedzialnej miłości.
Kluczową kwestią jest także budowanie świadomości tego, jak ogromną krzywdą jest nadużycie seksualne i jak niewyobrażalne spustoszenie może ono uczynić w psychice i w życiu osób molestowanych. Mam wrażenie, że jako społeczeństwo wciąż jeszcze w pełni nie zdajemy sobie z tego sprawy.
Do artykułu Pauliny Guzik mam emocjonalny stosunek także dlatego, że duchowość ignacjańska i jezuici – jako zakon – są mi drodzy. Wielu z nich znam, w Czechowicach-Dziedzicach przeżywałem swój ignacjański „fundament” i pierwsze tygodnie Ćwiczeń Duchownych, a wymienionych w tekście z imienia i nazwiska kolejnych prowincjałów cenię i szanuję. Jezuicki styl modlitwy, rozeznawania i „współodczuwania” z Kościołem mnie również uformowały, a mądre kierownictwo duchowe było dla mnie błogosławieństwem w najtrudniejszym, młodzieńczym czasie mojego życia. Dlatego dziś szczególnie gorąco modlę się wraz z jezuitami i wszystkimi ludźmi dobrej woli za skrzywdzone kobiety i za całe Towarzystwo Jezusowe.
Przeczytaj też:
Paulina Guzik, Towarzystwo Maciejowe. Odc. 1: Nie pytać, nie szukać, nie wiedzieć
Paulina Guzik, Towarzystwo Maciejowe. Odc. 2: Jezuickie (nie)rozpoznanie
Tomasz Terlikowski, Może trzeba upaść jeszcze niżej? Głos po reportażach Pauliny Guzik
Śmiałe słowa Pana profesora cyt. „W obliczu krzywdy osób nadużytych seksualnie przez duchowieństwo wszelkie próby myślenia o dobru Kościoła w oderwaniu od dobra skrzywdzonych i w konsekwencji – przemilczania, tuszowania, bagatelizowania problemu lub pozorowania działań mających na celu wyjaśnienie sytuacji, ukaranie sprawców, ocalenie skrzywdzonych i zadośćuczynienie im – trzeba uznać za niegodziwe” – tylko co będzie jeśli okaże a to o zgrozo = coraz lepiej widać że JPII mianował dostojników kościelnych o których wiedział że są homoseksualistami i nie sprawdzał czy nie są też pedofilami. Zbyt wiele poszlak wskazuje że JPII stawiał na dobro instytucji a realnie nic nie robił dla ofiar.
Punkt 5 brzmi jak stara śpiewka, że „gdzie indziej też gwałcą”. Otóż nie, wykorzystywanie w Kościele ma zupełnie inny charakter, niż wykorzystanie w rodzinach, czy innych grupach zawodowych. Wina zaś leży w samym systemie kościelnym. Choćby dlatego, że jak dwunastolatek się masturbuje, to nie wie o tym jego mama, wujek, kierowca autobusu, czy nauczyciel. Wie o tym tylko ksiądz. Któremu ów dwunastolatek jest ZOBOWIĄZANY o tym powiedzieć. To nie występuje nigdzie indziej i nigdzie indziej nie jest wykorzystywane. Podobnie jak kwestia narzuconego autorytetu. Kierownik chóru, zastępowy w harcerstwie, czy trener sportowy na autorytet dziecka muszą zapracować. Ksiądz ma to niejako z definicji. A jednocześnie ma rozciągnięty ogromny instytucjonalny parasol ochronny, dzięki czemu „może więcej”. Gdybym ja, jako nauczyciel choćby zażartował o „pokazywaniu ptaszka”, jak to zrobił o. Maciej Sz., to bym dostał przynajmniej naganę, o ile nie poważniejsze zarzuty. Zakonnik z kolei obnaża się przed młodzieżą, po czym dostaje doskonałe opinie w ramach własnych wewnętrznych procedur. I znów, gdybym to ja miał coś za uszami i zostałbym wysłany na badania psychologiczne, to psychologa wyznaczyłby mi sąd. A nie kolega kolegi, zaprzyjaźniony z zakonem. Obawiam się jednak, że zakonnicy tego nawet nie rozumieją, że coś jest nie tak.
A może trzeba analizie poddać też samą doktrynę? Zwłaszcza w tym, co Kościół twierdzi o samym sobie?
Na temat tego, co kosciol twierdzi o samym sobie powiedziano wiele na Vat. II. Problem w tym, że kler, choć zna teorię, to i tak robi inaczej, po swojemu.
Dlatego każdy rodzaj patologii ma dobry grunt, aby mógł się w kościele rozwijać. Nie tylko nadużycia seksualne, ale przede wszystkim kłamstwo, chciwość, oszustwa na polu ekonomicznym itd.
A z tym wszysim idzie pycha i chamstwo, bo skoro ja proboszcz rządzę, to żaden oświecony świecki nie będzie mi podskakiwał czy wypominał moich błędów.
I tak właśnie ma się doktryna tzw. 'wspólnoty kosciola’ do tego realistycznego 'kościoła kleru’, który trzyma władzę.
Wrzuciłem w google’a imię i nazwisko jezuity i co wiedzę:
• Luty 2022 – płyta z raperem
• 2018 – wywiad w Gościu Niedzielnym
• 2018 – wydana książka w WAM
• 2018 – Wywiad na Deonie „O człowieku nie świadczy liczba godzin spędzonych w kościele”
• 2015 chyba – książka „Dojrzewanie do wolności” w WAM
• 2015 – Gloria TV – Krzyżowa Droga do Zwycięstwa
• 2018 – Youtube „12 kroków dla chrześcijan”
• 2004 – Przewodniki po modlitwie
Niedobrze mi się zrobiło. Zestawienie wielkich pobożnych rad/mądrości i … artykułu/reportażu Pauliny Guzik. Czy szefom Jezuitów nie przeszkadzało, że ofiary mogą czytać „pobożne mądrości”?
A dziś każdy może znaleźć w księgarni, na FB, na Youtube tę „wiedzę” drapieżcy o modlitwie, wolności, ubóstwie.
dlatego takie osoby powinny być bezwzględnie usuwane ze stanu duchownego. Ich pozostawanie w tym stanie jest po prostu zgorszeniem.
A szefowie jezuitów zrobili wszystko co mogli – np. wysłali go na testy psychologiczne. Może jeszcze zabrakło biletu na masaż relaksacyjny do SPA.
„Jak długo mój Kościół będzie tak deptany? I nie chodzi mi w tej chwili o instytucję, ale o skrzywdzonych. Bo oni są Kościołem! Są jego drogą i jeśli w tej chwili mielibyśmy gdzieś szukać Kościoła, to właśnie najbardziej w nich! Bo „cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40). Chyba jakoś tę prawdę zgubiliśmy.”
Panie Profesorze – za te słowa DZIĘKUJĘ !
Bardzo dobry tekst. Kilka punktów zasługuje na szczególną uwagę. Na przykład punkt 4. Opisana przez red. Guzik historia to nie skutek celibatu czy jakichś instytucjonalnych ograniczeń. To raczej problem osobowościowy, perwersja czy zaburzenie związane m.in. z brakiem empatii. Swoista mieszanka poczucia władzy, ekskluzywności i bezkarności mogła stać się katalizatorem realizacji i materializacji zaburzenia. Dlatego testy psychologiczne tu nie pomogą. Taką osobę powinno się poddać odpowiednio długotrwałej profesjonalnej obserwacji psychiatrycznej. Przy wątpliwościach dotyczących posiadania i możliwości władania wolną wolą trzeba zakwestionować dopuszczenie takiej osoby do pracy duszpasterskiej.
Ważny jest też fragment o tym, żeby ewentualnej pomocy wspólnocie udzielały osoby realnie związane z Kościołem, które nie chcą przemycić przy okazji swoich prywatnych porachunków i rozliczeń, czy za wszelką cenę chcące uzasadnić i podbudować, nierzadko przed samym sobą, swoje życiowe, konfesyjne i moralne wybory.
Jest jeszcze jedna sprawa. Być może czytają to decydenci jezuiccy. Panowie, ta biedna dziewczyna, tak bardzo poniżona i skrzywdzona, robiła potem wszystko żeby się ratować psychicznie z opresji, w którą wpędził ją wasz współbrat. Pracowała ciężko, żeby opłacić terapię. Na szczęście udało jej się wyrwać z tego koszmaru. Naprawdę, wypadałoby zaproponować przynajmniej zwrot kosztów tej terapii. To kwestia elementarnej przyzwoitości.
100% racji
Dziękuję za te słowa, dziękuję też pani Paulinie Guzik za to, co robi w tej sprawie.
A przywołane wyżej pana Alberta informacje o „duszpasterstwie” tego jezuity takie świeże, pokazują, jak wygląda to „rozliczanie” takich zakonników krzywdzących. To zderzenie tytułu jego książek, wywiadów z realnym złem, które ten człowiek robił, jest czymś przerażającym.
Ktoś taki nie powinien nigdy być dopuszczany już do jakiegokolwiek nauczania i bliskiego kontaktu z ludźmi.
Czytam też historię proboszcza, jurnego proboszcza z Trzcinicy i lata całe znane historie, romanse z mężatkami, przenoszenie do innej parafii. Brak reakcji kurii.
Przecież TAK właśnie wygląda mechanizm niszczenia mojego kościoła przez samych duchownych.
Żeby tylko wiara w świeckich nie okazała się równie zawodna, jak w duchownych.
A to Państwo katolicy wierzą w duchownych albo świeckich ? Lepiej wierzyć w Chrystusa, w Boga. Czy , jak przypominają często nasi księża : Bogu.
„Jak długo mój Kościół będzie tak deptany? I nie chodzi mi w tej chwili o instytucję, ale o skrzywdzonych. Bo oni są Kościołem! ”
Nie chodzi o instytucję? Dlaczego autorowi nie chodzi o instytucję, skoro to ona właśnie jest odpowiedzialna za ciągnący się już latami brak zainteresowania osobami pokrzywdzonymi.
Wystarczy przypomnieć, że jeszcze niedawno p. Bańka był prawie wniebowzięty, gdy wracał z Rzymu razem ze świtą biskupów i objaśniał, jaki to uzdrowienczy wpływ na krk ma mieć synod. A tu naraz okazuje się, że ktoś depcze jego kościół…
A czy to aby nie właśnie instytucja depcze pana kościol?
Czy to aby nie biskupi i inni kościelni przełożeni depczą pana kościol? Może pana przełożeni w arch. katowickiej?
A jeżeli nie oni (pytam czysto hipotetycznie), to kto konkretnie go depcze?
I to jest pierwszy artykul-analiza, ktory powaznie mierzy sie z pedofilia w Kosciele.
1. To nie proboszcz zakochany w gosposi/organistce jest problemem – znalem jedna taka sytuacje osobisicie i kilka z przestrzeni medialnej. Tam jest zwykla, normalna dynamika zakochania sie/milosci miedzy dwoma osobami. Klasyk, ktory tak naprawde nikogo nie gorszy. W przypadku, ktory znalem (pewien proboszcz w lubelskim), byla trojka dzieci – wszyscy wiedzieli w parafii, co to za sytuacja, a proboszcz, mega pokorny i uczciwy czlowiek, mial kolejki do konfesjonalu, bo nikt tak nie rozumial innych grzesznikow jak on.
2. W przypadku o. Macieja czy tego dominikanina – mamy do czynienia z toksyczna osobowoscia! Mieszanka narcyza oraz zaburzen obsesyjno-kompulsywnych, ktore objawiaja sie szczegolna charyzma, checia kontroli oraz przemoca seksualna. To swietnie znany mechanizm w psychopatologii.
Ksieza/ojcowie, ktorzy podpadaja pod 1. punkt, sa kompletnie niegrozni dla Kosciola (moim prywatnym zdaniem powinno sie im pozwolic na ozenienie sie i niech pelnia posluge jak np. ksieza anglikanscy, ktorzy przeszli na katolicyzm i sa normalnie ksiezmi katolickimi oraz maja rodziy – sytacja znana w Anglii).
Ksieza/ojcowie opisani w 2. punkcie sa, z punktu widzenia dzisiejszej psychologii/psychiatrii, nieuleczalnie chorzy. Ich sie nie da „naprawic” terapia, gdyz takowa nie istnieje. Oni nie moga byc ksiezmi – a nawet wiecej! Nie moga tez byc lekarzami, harcerzami, pedagogami, nauczycielami, itp., gdyz beda krzywdzic ludzi – to wynika wprost z ich peknietej, toksycznej osobowosci.
Pani Marku,
o ile całkowicie się zgadzam z tym, jak opisuje pan w pkt.2 księży/ojców , którzy są nieuleczalnie chorzy i mają mocno zaburzoną psychikę, to z lekkością podchodzenia do pierwszego typu księży nie bardzo się zgadzam. Po przeczytaniu dopiero co historii jurnego (nie da się użyć innego słowa) proboszcza z Wielkopolski- gdzie przyczynił się m.in. do zniszczenia małżeństwa swojego parafianina; panny/mężatki się zmieniały, a zgłoszona w kurii sprawa skończyła się znaną metodą działania wobec takich duchownych- inna parafia. I tak był krótko, bo „sława” poszła za nim, z nieobyczajnymi jego zdjęciami, ktore rozsyłał także. Jak taki proboszcz ma potem udzielać ślubów? Mówić coś o wierności małżeńskiej, a niektórzy przy tym radośnie będą zostawali ojcami. No nie, nie ma przecież przymusu bycia księdzem. Opisywalny wielkopolski proboszcz nawet na bycie mężem się nie nadaje.
Dynamika jest różna i tu zgoda ale, jak pisze Marzena Danuta, trzeba mieć uczciwość i odejść. Jak Krzysztofowicz. Ad. 2 Nie bawmy się w psychologów. Zaburzenie obsesyjno-kompulsywne nie ma nic wspólnego z przemocą seksualną. Nie ma nic wspólnego z kontrolą innych jeśli nie jest podszyta potrzebą utrzymania bezpieczeństwa od wyolbrzymianego zagrożenia (np. taka osoba kontroluje czy ktoś myje ręce). Nie wiem czy Maciej Sz. takie zaburzenie ma. Może wystarczy stwierdzenie, że ma jakiś rodzaj głębokich zaburzeń osobowościowo-seksualnych, do których kontrolowania nie wystarczy „dobra wola” i samo nawrócenie. W takich wypadkach taki ktoś powinien przejść do stanu świeckiego.
Albo ksiądz, zakladajac ze jest typowym meżczyzną, kiedy zakocha sie w kobiecie, pojdzie za tą milościa albo tę miłość w sobie zabije. Jak podda się miłości, zostaje 'grzesznikiem’ dla hierarchów, ale OK dla wiernych. Tez sie z tym osobiscie zetknąłem. Zabicie miłości jest dla mnie tożsame z zabiciem Boga w swoim sercu, a potem zostaje już tylko dewiacja i patologia. Tylko ze taki ksiądz jest 'super hero’ dla hierarchów, bo pokonał swoje 'chucie’.
Zwykle nie czytam innych komentarzy, bo wtedy zawsze mam ochotę coś napisać ad vocem, i w ten sposób nie miałbym już czasu na nic innego. No ale ten komentarz przeczytałem. Chodzi o wierność podjętemu zobowiązaniu oraz odróżnienie miłości m.in. jako cnoty teologicznej od stanu zakochania. Ksiądz podjął pewne zobowiązanie, które rozeznawał i do którego przygotowywał się przez dobrych kilka lat. Przypieczętowało to przyjęcie Sakramentu Kapłaństwa i akceptacja celibatu. Wspólnota zwłaszcza związana z tą osobą oczekuje, że te zobowiązania zostaną dochowane przez poważnego i dojrzałego człowieka. Podobna sytuacja dotyczy Sakramentu Małżeństwa. Bywa tak, że mąż i ojciec rodziny zakochuje się w innej (niż żona) kobiecie. Czy powinien iść za głosem serca, nie zabijać tej 'miłości’ i opuścić swoją rodzinę dla owej kobiety? Dochowanie wierności swoim zobowiązaniem, czasami tak trudne, może i powinno być znakiem sprzeciwu wobec frywolnego braku odpowiedzialności bijącemu po oczach ze świata, który nas chrześcijan otacza.
Zgadzam się. Nie ukrywam, że na moje postrzeganie miłości lata temu duży wpływ miała książka K.Wojtyły „Miłość i odpowiedzialność”. Postrzeganie, że miłość to nie tylko uczucia, emocje, które mają nami kierować. Chodzi właśnie o tę odpowiedzialność, poleganie na tej drugiej osobie, co daje poczucie wewnętrznego spokoju i szczęścia.
Może dlatego jakoś nie ma we mnie „rozumiem” dla takich z paniami w tle proboszczami.
Za to prawdziwie niebezpieczni są ci seksualni drapieżcy jak tamten dominikanin czy ten jezuita.
Marzena Danuta, polecę inną książkę, „Klerycy” Mariusza Sepioło. Padają tam pewne uderzające słowa, że nie istnieje inne środowisko, które tak mechanicznie podchodzi do seksu. Gdzie indziej chodzi o jakąś więź, o związek emocjonalny, czy chociażby przygodne zakochanie się, zaś u księży jedynie o „włożenie jednej części ciała w drugą”.
Taki stan rzeczy wynika wprost z celibatu i związanej z nim formacji seminaryjnej. To się nie może dobrze skończyć, gdy zamyka się nastolatków i młodych chłopaków, z buzującymi hormonami i przedstawia się im „rozwiązania” na zasadzie „masz chęć, to walnij się młotkiem w głowę, aż przejdzie”. Kleryków o popędach i seksie pouczają ojcowie duchowni, którzy albo nie mają o tym pojęcia, albo sami uwikłani są w podwójne życie.
Jako puentę podam historię z byłej parafii. Gdy proboszcza odwołano, to do zarządzania parafii wybrano jednego z wikarych. Ludzie powiedzieli „przynajmniej ktoś porządny, bo żyje w normalnym związku z pełnoletnią kobietą”. Możesz sobie dopowiedzieć resztę o pozostałych księżach z tej parafii, skoro akurat ten był tym „porządnym”.
Opisany przez panią przypadek podpada pod punkt 2 – zresztą sama pani to zauważa na końcu, że on się nawet na męża nie nadaje.
Ciesze sie, ze prof. Banka napisal ten tekst. Gdy czytalem jego wypowiedzi sprzed miesiecy, odrzucala mnie w nich taka jakas slodka naiwnosc, pamietam jego wywiady po powrocie z Rzymu, jego zachwyt ta wizyta itd. Teraz jestem spokojniejszy, ze profesor nie dal tam upupic hierarchom koscielnym. Przy okazji zwracam sie do wszystkich jezuitow udzielajacych sie w Czechowicach-Dziedzicach czy na „Gorce”: studiowaliscie latami dziela Loyoli o rozpoznawaniu duchow, sami udzielacie rad setkom wiernym i wyglosiliscie tysiace homilii o byciu meznym i madrym. Jak to sie stalo, ze nie rozpoznaliscie, ze o. Maciej to seksualny drapiezca, ale jesli to widzieliscie, to zaden mu nie zwrocil uwagi? Czyzby takie byly prawdziwe owoce ignacjanskich rekolekcji, z ktorych tak jestescie dumni?
Problemem równoległym do pedofilii w Kościele i koniecznym do przebadania jest zjawisko i rozmiary prostytucji wśród nieletnich. Tylko wydaje mi się, że artykułowanie tego tematu jest traktowana jest jako mowa nienawiści.
Próbuję dociec co ma jedno do drugiego? Prostytucja nieletnich jest problemem wynikającym z biedy. Dzieci się prostytuują, by mieć co jeść i w co się ubrać. Zestawianie tego z pedofilią księży, którzy często opływają w luksusy jest co najmniej brakiem delikatności wobec problemu nieletnich.
Nie przypominam sobie też, by nieletni prostytuujący się mówili komukolwiek jak mają żyć, albo co niedziela grzmieli z ambon, że prostytucja jest złem. Młodzi nie ślubują też przed Bogiem celibatu.
Tak więc mówienie, że to problem równoległy jest zupełnie chybione.